Czwarty sezon serialowego „Wiedźmina” budzi ogromne emocje – do tego stopnia, że algorytmy mediów społecznościowych zaczęły podsuwać posty o nim zupełnie przypadkowym osobom. Jest w nich ogromny żal za zmarnowanym potencjałem, ale – niestety – zabrakło rozsądku.
Niestety „Wiedźmin” Netfliksa nie okazał się dobrym serialem i zawiódł liczne pokładane w nim nadzieje. Nie dlatego, że w obsadzie znalazły się osoby o innym niż biały kolorze skóry, czy że adaptacja nie jest dość „słowiańska”, ale ponieważ zmiany w fabule okazały się nie tylko często niepotrzebne, ale też niespójne wewnętrznie.
Nie mam nic przeciwko reinterpretacjom tekstów kultury czy nawet bardzo śmiałym zmianach w adaptacjach – wszak niejeden kultowy film wcale nie przypadł do gustu autorowi przetwarzanej powieści. Niestety w „Wiedźminie” zmiany były często na gorsze, w dodatku absurdalne albo wręcz pokazujące, że twórcy nie zrozumieli materiału źródłowego. A gdy zdecydowali się wrócić bliżej oryginału… już mało kto był tym zainteresowany.
Czwarty sezon „Wiedźmina” jest bardzo nierówny – wątek kompanii Geralta idzie całkiem wiernie książkowymi torami, z perełką, którą okazał się piąty odcinek – „Radość gotowania”. Wiedźmin marudzi i obraża się, a hanza – zamiast się tym przejąć – skupia się na gotowaniu zupy rybnej. Jednocześnie możemy poznać postaci bliżej, przeszłość Regisa zostaje ukazana jako animacja, młodość Jaskra – w konwencji musicalowej. I choć wprowadzone zostały pewne zmiany, bo zgubą wampira okazała się miłość do śmiertelniczki, a nie przepicie krwią, to widać tu zarówno znakomitą znajomość książek Andrzeja Sapkowskiego, jak i odwagę do eksperymentowania z formą. Jeśli dodać do tego znakomicie obsadzonego Regisa (Laurence Fishburne wyciąga z tej roli tysiąc procent mimo absolutnie koszmarnej peruki), lekkość i dowcip, które wnosi gra Meng’er Zhang wcielającej się w rolę Milvy i to, że Liam Hemsworth naprawdę odnalazł się w roli Geralta z Rivii, otrzymujemy obrazek wręcz krzyczący: „To mógł być naprawdę dobry serial!”.
Joey Batey w tym sezonie nie błyszczy wprawdzie tak jak w pierwszym, ale fragment musicalu pokazuje, że to wciąż ten sam Jaskier, który – kiedy tylko ma co grać – robi to z radością. Eamon Farren odnajduje się w roli Cahira i wchodzi w książkowe buty tej postaci, co działa (o ile tylko nie zaczniemy sobie przypominać, jak bardzo jego wątek został w międzyczasie udziwniony). Ba, choć krasnoludzka kompania została mocno uszczuplona, to pojawiają się Zoltan Chivay i gnom Percival Schuttenbach… a nawet wulgarna papuga, Feldmarszałek Duda.
Podsumowując – wątek Geralta i hanzy można ocenić wysoko. Oprócz odcinka piątego na uwagę zasługują choćby wiernie oddane ordalia (odcinek 3., „Próba ognia”), udział w bitwie o most (odcinek 8., „Chrzest ognia”) czy spotkanie z rusałkami (odcinek 7., „Tego, co kocham, nie noszę”) – które wprawdzie nie pojawiło się w książkach, ale nawiązuje do kilku różnych momentów, wiernie oddając ducha oryginału oraz robiąc ukłon w stronę polskiego pochodzenia serii, przywołując demony ze słowiańskiego bestiariusza.
Wątek Ciri/Falki włóczącej się z bandą Szczurów wypada dość wiernie, choć można odnieść wrażenie, że postaci zostały nieco wybielone. Książkowe Szczury mordowały dla samej frajdy z zabijania, w serialu hanza głównie kradnie, a sprawczynią rzezi okazuje się Ciri. Wątek Szczurów to jednak też Leo Bonhart, nemezis Ciri. Wcielający się w niego Sharlto Copley to obok Laurence’a Fishburne’a kolejna platyna. Jest poprawnie, a chwilami bywa bardzo dobrze.
Pozostaje wątek czarodziejek. Tutaj niestety jest o wiele słabiej. Z jednej strony odczuwamy echa błędnych decyzji podjętych jeszcze w poprzednich sezonach, z drugiej – twórcy najwyraźniej uznali, że Yennefer powinna okazać się najważniejszą i najpotężniejszą z czarodziejek pod każdym względem. Gdy w książkach Francesca Findabair skompresowała Yen do postaci nefrytowej figurki, w serialu oglądamy, jak to Yennefer zmienia w figurkę elfią czarodziejkę. Zamiast uciec ze spotkania Loży Czarodziejek, to Yennefer w miejsce Filippy Eilhart powołuje tę organizację i staje na jej czele, dodatkowo szkoli adeptki (choć obok znajduje się rektorka Aretuzy Margarita Laux-Antille), dowodzi obroną Montecalvo w dopisanej na potrzeby scenariusza bitwie i nawiązuje współpracę z Fringillą Vigo, choć w sadze ich kontakt był przelotny i polegał na tym, że Fringilla udzieliła Yen pomocy w wymknięciu się z zamku. Efekt jest… dość męczący. Inne czarodziejki zostają sprowadzone do roli statystek, które towarzyszą Yennefer po to, by wykonywać jej rozkazy, ewentualnie umierać, by dodać jej motywacji. Jest to frustrujące tym mocniej, że Anya Chalotra grająca wściekłą i zrozpaczoną Yen wypada znakomicie, więc poradziłaby sobie z ukazaniem jej książkowych losów. Owszem, pewnych kwestii naprawić się już nie dało, ale można było nie psuć kolejnych. Niestety wątek Yennefer, a co za tym idzie wątek czarodziejek (i pozostałych wiedźminów, wrzuconych do Montecalvo nie wiadomo po co) wypada przez to potwornie słabo.
A jak wygląda odbiór serialu? Statystyki oglądalności pozostają nieubłagane:
• sezon 1: brak oficjalnych danych,
• sezon 2: 18,5 mln wyświetleń w 3 dni,
• sezon 3: 15,2 mln wyświetleń w 4 dni,
• sezon 4: 7,4 mln wyświetleń w 4 dni.
Mamy więc do czynienia ze spadkiem aż o 51 procent w porównaniu z trzecim sezonem, ponad 60 procent, jeśli za punkt odniesienia wziąć drugą sezon i zapewne jeszcze większym względem sezonu pierwszego.
Trudno oczywiście przewidzieć, co okazało się kluczowe – odejście Henry’ego Cavilla i zastąpienie go przez Liama Hemswortha? Zawód wywołany jakością poprzednich sezonów oraz spin-offu „Rodowód krwi”? Jednocześnie widać, że serial pada ofiarą klasycznego review baitingu, mnóstwo osób ocenia go negatywnie, jednocześnie deklarując, że nie ma zamiaru oglądać.
Na Rotten Tomatoes możemy zobaczyć, że sezon otrzymał 58% pozytywnych opinii od krytyków oraz zaledwie 20% od widzów. Na IMDb możemy zapoznać się za to z ocenami poszczególnych odcinków:
• „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” – 4,2/10,
• „Sen o spełnionym życzeniu” – 4,4/10,
• „Próba ognia” – 4,2/10,
• „Kazanie o przetrwaniu” – 4,1/10,
• „Radość gotowania” – 3,6/10,
• „Zmierzch wilka” – 4,5/10,
• „Tego, co kocham, nie noszę” – 3,9/10,
• „Chrzest ognia” – 4,2/10.
Jak widać, wszystkie odcinki wypadły kiepsko, ale najgorzej… ten, który najwierniej oddawał wydarzenia z książki. Oczywiście jeśli ktoś zraził się do serialu, ma do tego pełne prawo, ale ilość negatywnych emocji dookoła czwartego sezonu i ilość wystawionych „jedynek” sugerują jasno, że mamy do czynienia z review bombingiem. A ten oznacza, że zrezygnowano z pokazania twórcom prostego przesłania: „Oczekujemy wierności książkom!”. Wysokie oceny i pozytywne recenzje np. odcinków piątego i ósmego byłyby komunikatem, że tam, gdzie adaptacja jest wierna, serial zyskuje. A skoro zostają odebrane tam samo źle (lub wręcz gorzej)? Najwyraźniej nie w tym problem, więc po co się starać…
Co prawda taki komunikat nie wpłynąłby na jakość sezonu piątego, ponieważ zdjęcia do niego zakończyły się we wrześniu, ale mógłby mieć przełożenie na ewentualne dalsze projekty związane z wiedźmińskim uniwersum, potencjalny reboot czy po prostu adaptacje innych powieści. Niestety nie wybrzmiał on w bardzo znikomym stopniu – w recenzjach części krytyków, a nie pojawił się u odbiorcy najważniejszego, czyli publiki. I pewnie jeszcze nie raz, widząc słabą ekranizację, pomyślę o tej straconej szansie.
Anna Tess Gołębiowska
Zdjęcie główne: Netflix
Czytaj też: Shaerrawedd i neutralność. Puste dekoracje zamiast historii, czyli czego twórcy „Wiedźmina” nie zrozumieli z książek Andrzeja Sapkowskiego
Czytaj też: „Jak wiedźmin Geralt sławę zdobył?”, czyli studium przypadku fenomenu kultury popularnej
Czytaj też: „Wiedźmin. Rodowód krwi” najgorszym serialem Netfliksa. De Barra wymyślił fabułę w pół godziny, widzowie są wściekli
Czytaj też: Brawurowe ballady i sabotaż scenarzystów, czyli oglądamy serial „Wiedźmin. Rodowód krwi”
Czytaj też: Czy Netflix splagiatował prace Shawna Cossa? Artysta oskarża twórców „Wiedźmina. Rodowodu krwi”
Czytaj też: Twórca „Wiedźmina. Rodowodu krwi” był sfrustrowany lakonicznością książek
Czytaj też: Scenarzyści serialowego „Wiedźmina” szydzili z książek Andrzeja Sapkowskiego?




