Felieton

Pisarka, której zawdzięczamy nową perspektywę – recenzja przedpremierowa powieści Zmierzch świata rycerzy. O kobietach, którym zawdzięczamy nowożytność Anny Brzezińskiej

Po apo­kry­ficz­nym pro­ce­sie cza­row­ni­cy przed­sta­wio­nym w „Wodzie na sicie”, Anna Brze­ziń­ska powró­ci­ła do tema­ty­ki roz­po­czę­tej w „Cór­kach Wawe­lu”. Jej naj­now­sza powieść to fascy­nu­ją­ca lek­cja histo­rii, widzia­na jed­nak z per­spek­ty­wy, o któ­rej pod­ręcz­ni­ki zapo­mi­na­ją – z per­spek­ty­wy kobiet. Jed­no­cze­śnie jest to opo­wieść tak wcią­ga­ją­ca, że bije na gło­wę licz­ne powie­ści fantasy.

Zasta­na­wiam się, czy komu­kol­wiek trze­ba Annę Brze­ziń­ską przed­sta­wiać – wyda­je mi się, że każ­dy, kto tra­fił kie­dyś na jej twór­czość, zapa­mię­ta ją na dłu­go. Z dru­giej stro­ny w miło­ści do ksią­żek wycho­wy­wa­ne są wciąż nowe poko­le­nia, więc może się oka­zać, że dla kogoś nazwi­sko wid­nie­ją­ce na okład­ce „Zmierz­chu świa­ta ryce­rzy” będzie nie­zna­ne, pozwo­lę więc sobie na krót­ki wstęp.

Anna Brze­ziń­ska debiu­to­wa­ła w fan­ta­sty­ce, opo­wia­da­niem „A kochał ją, że strach”, w któ­rym przed­sta­wi­ła Babu­nię Jagód­kę z Wil­żyń­skiej Doli­ny, wiedź­mę o dwóch obli­czach. Póź­niej poświę­ci­ła jej jesz­cze dwa zbio­ry opo­wia­dań, two­rząc jed­no­cze­śnie „Sagę o zbó­ju Twar­do­kę­sku”. Wyda­ła jesz­cze trzy książ­ki z dzie­dzi­ny fan­ta­sty­ki, w tym dwie napi­sa­ne wspól­nie z mężem, Grze­go­rzem Wiśniew­skim, po czym… znik­nę­ła z ryn­ku książ­ki. W cza­sie, gdy zaj­mo­wa­ła się tym gatun­kiem, pro­wa­dzi­ła Agen­cję Wydaw­ni­czą RUNA, któ­rej była współ­za­ło­ży­ciel­ką, a tak­że odwie­dza­ła kon­wen­ty i festi­wa­le miło­śni­czek i miło­śni­ków fan­ta­sty­ki, w cza­sie któ­rych zapeł­nia­ła sale – potra­fi­ła opo­wia­dać tak samo zaj­mu­ją­co, jak pisała.

Jesz­cze nakła­dem Agen­cji Wydaw­ni­czej RUNA w 2010 roku uka­za­ła się „Wiedź­ma z Wil­żyń­skiej Doli­ny” poświę­co­na Babu­ni Jagód­ce, moż­na więc uznać, że w towa­rzy­stwie cza­row­ni­cy Anna Brze­ziń­ska sym­bo­licz­nie otwo­rzy­ła i zamknę­ła pewien etap w swo­jej twór­czo­ści. Ponie­waż – jak przy­zna­ła w wywia­dzie z 2017 roku – nie moż­na się w nie­skoń­czo­ność taplać w tej samej rze­ce.

Pisar­ka opo­wia­da­ła, że do fan­ta­sty­ki dosta­ła się bocz­ną furt­ką – jako medie­wist­ka, pisy­wa­ła książ­ki histo­rycz­ne, choć osa­dzo­ne w fik­cyj­nych świa­tach. Nie było więc dla niko­go szo­ku­ją­ce, gdy uka­za­ła się zapo­wiedź „Córek Wawe­lu. Opo­wie­ści o jagiel­loń­skich kró­lew­nach” (2017). Książ­ka łączą­ca w sobie esej, powieść histo­rycz­ną oraz apo­kry­fy przed­sta­wi­ła losy Jagiel­lo­nów jak naj­bar­dziej fascy­nu­ją­cą fabu­łę, zwra­ca­jąc jed­no­cze­śnie uwa­gę na pomi­ja­ną per­spek­ty­wę i te momen­ty histo­rii, któ­re na co dzień prze­mil­cza­my – jak ist­nie­nie dzie­ci z nie­pra­we­go łoża czy powszech­ną prze­moc doty­ka­ją­cą kobie­ty. Wbrew tytu­ło­wi, autor­ka sku­pi­ła się nie tyl­ko na szla­chet­nie uro­dzo­nych damach, ale też na losie chłop­skich dziew­czyn przy­by­wa­ją­cych do Kra­ko­wa za chle­bem. W „Wodzie na sicie. Apo­kry­fie cza­row­ni­cy” (2018) Anna Brze­ziń­ska sku­pi­ła się na jed­nej posta­ci – boha­ter­ką uczy­ni­ła La Vec­cię, oskar­żo­ną o cza­ry i prze­słu­chi­wa­ną przez Wiel­ką Inkwi­zy­cję. Teraz zaś powró­ci­ła do koro­no­wa­nych głów – w mają­cej pre­mie­rę 12 kwiet­nia książ­ce „Zmierzch świa­ta ryce­rzy. O kobie­tach, któ­rym zawdzię­cza­my nowo­żyt­ność”.

Już tytuł poka­zu­je, że Anna Brze­ziń­ska kon­ty­nu­uje opro­wa­dza­nie czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków po her­sto­rii (spo­lsz­cze­nie ter­mi­nu „her­sto­ry” pocho­dzą­ce­go od „her sto­ry” – „jej histo­ria” stwo­rzo­ne­go jako grę słow­ną z „histo­ry” – „histo­ria” czy­ta­nym jako „his sto­ry” – „jego histo­ria” i poka­zu­ją­ce­go, że tra­dy­cyj­na histo­rio­gra­fia sku­pia się na losach męż­czyzn, pomi­ja­jąc żywo­ty i osią­gnię­cia kobiet). To jed­nak opo­wieść bar­dziej kosmo­po­li­tycz­na niż „Cór­ki Wawe­lu” – pisar­ka odwie­dza licz­ne kra­je i dwo­ry, śle­dzi intry­gi szla­chec­kich dwo­rów, obser­wu­je maria­że poli­tycz­ne i z miło­ści. Ponow­nie o praw­dzi­wej histo­rii opo­wia­da tak zaj­mu­ją­co, że czy­ta­my ją z wypie­ka­my na twa­rzy. Ponow­nie pre­zen­tu­je wyda­rze­nia mniej i bar­dziej zna­ne z per­spek­ty­wy, o któ­rej na co dzień się nie pamięta.

Zmierzch świa­ta ryce­rzy” dzie­li się na trzy czę­ści. Pierw­sza z nich to „Bur­gun­dia. Wiel­kie Księ­stwo Zacho­du”, a prze­wod­nicz­ka­mi po histo­rii uczy­ni­ła dwie księż­ne: Marię Bur­gundz­ką i jej maco­chę, Mał­go­rza­tę z Yor­ku. Z ich per­spek­ty­wy pozna­je­my trud­ne rela­cje mię­dzy Bur­gun­dią, Fran­cją i Anglią oraz tak słyn­ne wyda­rze­nia jak Woj­nę Dwóch Róż. Anna Brze­ziń­ska roz­po­czy­na opo­wieść w momen­cie, gdy ojciec Marii i mąż Mał­go­rza­ty, Karol Zuchwa­ły, prze­grał bitwę pod Nan­cy i nie wie­dzia­no jesz­cze, czy wyszedł z niej cało i towa­rzy­szy kobie­tom, któ­re oba­wia­ją się o swo­ją przy­szłość i spu­ści­znę. Uka­zu­je nie­zwy­kłą więź mię­dzy maco­chą a pasier­bi­cą, któ­re przez lata pozo­sta­ły sobie tak bez­względ­nie lojal­ne, choć nie łączy­ły ich wię­zi krwi, że nawet po śmier­ci Marii Mał­go­rza­ta pozo­sta­ła czę­ścią jej rodzi­ny, pozo­sta­jąc wier­ną opie­kun­ką jej dzie­ci, a póź­niej – wnuków.

Mał­go­rza­ta z Yor­ku, raczej nie­obec­na w pol­skich pod­ręcz­ni­kach, oka­zu­je się posta­cią nie­tu­zin­ko­wą: wykształ­co­ną, wpły­wo­wą, oby­tą i zna­ko­mi­tą we spra­wo­wa­niu wła­dzy, któ­ra jed­no­cze­śnie poświę­ci­ła życie Marii i jej potom­kom, rezy­gnu­jąc z moż­li­wo­ści ponow­ne­go ślu­bu, choć jako mło­da i boga­ta wdo­wa była dosko­na­łą par­tią i mogła sku­pić się na budo­wa­niu oso­bi­ste­go szczę­ścia. Zwy­kle przy­ćmie­wa­na przez swo­je­go męża Karo­la Zuchwa­łe­go – księ­cia Bur­gun­dii, ojca Ryszar­da Pla­tan­gen­ta – księ­cia Yor­ku – oraz bra­ta Edwar­da IV, kró­la Anglii, w książ­ce Anny Brze­ziń­skiej mogła prze­mó­wić peł­nym głosem.

Choć per­spek­ty­wa kobie­ca w histo­rii jest nie­zwy­kle czę­sto pomi­ja­na w głów­nym nur­cie, to nie brak prze­cież femi­ni­stek i naukow­czyń pre­zen­tu­ją­cych her­sto­rycz­ną per­spek­ty­wę – na pol­skim ryn­ku uka­za­ły się m.in. „Opo­wie­ści na dobra­noc dla mło­dych bun­tow­ni­czek”, „Nie­zwy­kłe. 366 kobiet, któ­re zmie­ni­ły bieg histo­rii”, „Damy, dzie­wu­chy, dziew­czy­ny. Histo­ria w spód­ni­cy”, „Lady Sapiens. Praw­dzi­wa pre­hi­sto­ria kobiet”, „Histo­ria kobiet” czy „Bra­ku­ją­ca poło­wa dzie­jów” – to Mał­go­rza­ta z Yor­ku pozo­sta­je posta­cią prak­tycz­nie nie­zna­ną. Jej bio­gram na Wiki­pe­dii liczy nie­ca­ły tysiąc zna­ków! O rela­cji z Marią Bur­gundz­ką nie ma w niej ani sło­wa, zaś w bio­gra­mie Marii (liczą­cym mniej niż 5 tysię­cy zna­ków) o Mał­go­rza­cie poja­wia się zale­d­wie pół zda­nia – że kobie­ty pozo­sta­wa­ły ze sobą w dobrych stosunkach.

Anna Brze­ziń­ska cza­sem zazna­cza, że nie wia­do­mo, co dzia­ło się z księż­ną w danych cza­sach i pró­bu­je rekon­stru­ować wyda­rze­nia, ale w innych poka­zu­je, jak dokład­na musia­ła być jej kwe­ren­da i jak ogrom­ną ma wie­dzę o ówcze­snym świe­cie. Poka­zu­je nie tyl­ko wyda­rze­nia histo­rycz­ne, ale też pięt­na­sto­wiecz­ny spo­sób myśle­nia, ówcze­sne ima­gi­na­rium i spo­sób patrze­nia na świat. Opi­su­je, jaką sym­bo­li­kę mia­ły wyda­rze­nia dla moż­nych oraz pro­stych ludzi w daw­nych cza­sach, jak inter­pre­to­wa­no rze­czy­wi­stość i jak budo­wa­no propagandę.

Część o Bur­gun­dii zawie­ra też licz­ne smacz­ki dla tych osób, któ­re cenią sobie pro­zę George’a R.R. Mar­ti­na – Anna Brze­ziń­ska opi­su­je bowiem wła­śnie te wyda­rze­nia, któ­re zain­spi­ro­wa­ły auto­ra „Gry o tron”. Czy­ta­jąc o nie­lu­bia­nej Mał­go­rza­cie Ande­ga­weń­skiej, spra­wu­ją­cej wła­dzę w imię syna Edwar­da i muszą­cej zno­sić pogło­ski o jego nie­pra­wym pocho­dze­niu, trud­no nie pomy­śleć o Cer­sei Lan­ni­ster, zde­ter­mi­no­wa­nej, by posa­dzić na tro­nie Jof­freya, z kolei zwią­zek Edwar­da IV z Elż­bie­tą Woodvil­le to lustrza­ne odbi­cie Rob­ba Star­ka poślu­bia­ją­ce­go Jey­ne Wester­ling. Samo odkry­wa­nie, jak wie­le Geo­r­ge R.R. Mar­tin zaczer­pał z ich losów jest nie­zwy­kle satys­fak­cjo­nu­ją­ce, a to prze­cież zale­d­wie drob­na atrak­cja, raczej nie­za­mie­rzo­na przez autorkę.

Pozo­sta­łe czę­ści „Zmierz­chu świa­ta ryce­rzy” to „Rzym. Kró­le­stwo z tego świa­ta” oraz „Fer­ra­ra. Kra­ina walecz­nych bękar­tów”. Łączy je postać boha­ter­ki – jest nią Lukre­cja Bor­gia. W prze­ci­wień­stwie do Mał­go­rza­ty z Yor­ku, nie­ślub­na cór­ka papie­ża Alek­san­dra VI jest aż nazbyt zna­na, a jej legen­da wią­że się nie­od­łącz­nie z opo­wie­ścia­mi o lubież­no­ści, zbrod­niach i kazi­rodz­twie. Anna Brze­ziń­ska opi­su­je zde­pra­wo­wa­ne poczy­na­nia występ­ne­go papie­ża i jego jesz­cze bar­dziej zuchwa­łych synów, ale zwra­ca też uwa­gę na to, jak wie­le z tego, co sły­sze­li­śmy o Lukre­cji, jest dzie­łem pro­pa­gan­dy. Histo­rycz­ka zauwa­ża, że gdy poja­wi­ły się pierw­sze plot­ki o pro­wa­dze­niu mło­dziut­kiej kobie­ty, tak napraw­dę nie inte­re­so­wa­ła ona współ­cze­snych, a pod­wa­ża­nie jej cno­ty – jako jedy­nej kobie­ty w rodzi­nie – było meto­dą poli­tycz­nej wal­ki z papie­żem i jego rosną­cy­mi w potę­gę syna­mi. Dekon­struk­cja tego mitu jest jesz­cze bar­dziej fascy­nu­ją­ca niż opo­wie­ści o krwio­żer­czej ladacznicy.

Maria Bur­gundz­ka, Mał­go­rza­ta z Yor­ku i Lukre­cja Bor­gia to nie jedy­ne boha­ter­ki, któ­re pozna­my na kar­tach książ­ki Anny Brze­ziń­skiej. Nie spo­sób je zli­czyć – pozna­my m.in. Iza­be­lę Fran­cu­ską, któ­ra oba­li­ła wła­sne­go męża, wspo­mnia­ne już Mał­go­rza­tę Ande­ga­weń­ską i Elż­bie­tę Woodvil­le, Vanoz­zę Cat­ta­nei – mat­kę Lukre­cji o nie­zwy­kłym zmy­śle do inwe­sty­cji, Adria­nę de Milę oraz Gulię Far­ne­se – opie­kun­kę Lukre­cji oraz kochan­kę Alek­san­dra VI, któ­re wraz z samą Lukre­cją two­rzy­ły jego zaufa­ny krąg dorad­czyń; Lip­pę degli’Aristo – ota­cza­ną sza­cun­kiem nałoż­ni­cę, któ­ra dała wła­da­ją­ce­mu Fer­ra­rą Obiz­zo III aż jede­na­ścio­ro dzie­ci, któ­rej syno­wie wła­da­li następ­nie razem, pomi­ja­jąc w dzie­dzi­cze­niu wła­snych synów i córki.

Jed­nym boha­ter­kom Anna Brze­ziń­ska poświę­ci­ła wię­cej miej­sca, innym – zale­d­wie kil­ka zdań, lecz w ten spo­sób odda­ła im głos odbie­ra­ny zwy­kle przez histo­ry­ków. W „Zmierz­chu świa­ta ryce­rzy” poka­za­ła, jak róż­no­rod­ne boha­ter­ki prze­wi­ja­ły się przez kar­ty histo­rii, jak ogrom­ny mia­ły wpływ na wyda­rze­nia i jak okrut­nie bywa­ły trak­to­wa­ne – czy to bez­po­śred­nio, w ramach bru­tal­nej poli­ty­ki, czy sym­bo­licz­nie, w ramach pro­pa­gan­dy nisz­czą­cej ich dobre imię i pamięć o nich. Autor­ka poka­za­ła kobie­ty szla­chet­nie uro­dzo­ne, bękar­ci­ce, mnisz­ki, miesz­czan­ki i chłop­ki, a tak­że to, czym się róż­ni­ły i co je łączy­ło. „Zmierzch świa­ta ryce­rzy. O kobie­tach, któ­rym zawdzię­cza­my nowo­żyt­ność” to zarów­no wcią­ga­ją­ca powieść, jak i nie­zwy­kła kro­ni­ka histo­rycz­na, pre­zen­tu­ją­ca – nawią­zu­jąc do tytu­łu książ­ki Anny Kowal­czyk – bra­ku­ją­cą poło­wę dzie­jów. Poło­wę rów­nie – jeśli nie bar­dziej – fascy­nu­ją­cą niż naj­bar­dziej krwa­we histo­rie bitew, zdrad i intryg.

Choć nie jest to książ­ka dla każ­de­go – to wszak nie­mal 750 stron powie­ści histo­rycz­nej – to sądzę, że „Zmierzch świa­ta ryce­rzy” znaj­dzie licz­ne gro­no miło­śni­czek i miło­śni­ków. To lek­tu­ra satys­fak­cjo­nu­ją­ca zarów­no dla miło­śni­ków histo­rii, jak i sag fan­ta­sy, to wresz­cie obo­wiąz­ko­wa pozy­cja dla każ­de­go, kto inte­re­su­je się her­sto­rią i losa­mi kobiet. To też pozy­cja dla fanek i fanów po pro­stu dobrej lite­ra­tu­ry ocze­ku­ją­cych rze­czy nie tyl­ko łatwych i przy­jem­nych. Po pro­stu zna­ko­mi­ta, jak poprzed­nie książ­ki histo­rycz­ne Anny Brzezińskiej.

Anna Tess Gołębiowska

fot. Albert Zawada

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy