Felieton

Najgorsze ekranizacje. Część druga.

W dru­giej czę­ści nasze­go arty­ku­łu o naj­gor­szych ekra­ni­za­cjach ksią­żek (pierw­szą znaj­dzie­cie tutaj) odcho­dzi­my tro­chę od tema­tu fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion, udo­wad­nia­jąc, że kiep­ską adap­ta­cję moż­na zre­ali­zo­wać napraw­dę w każ­dym gatun­ku. Przy­czyn jest oczy­wi­ście wie­le – odej­ście od mate­ria­łu źró­dło­we­go, nie­zro­zu­mie­nie tek­stu, nad­gor­li­wość lub prze­ko­na­nie, że umie się lepiej. Dla uroz­ma­ice­nia zapusz­cza­my się rów­nież na pole seria­li, bo i wśród stre­amin­go­wych pro­duk­cji nie bra­ku­je tych, o któ­rych fani pro­zy wole­li­by zapomnieć.

Jack Reacher

Zanim Ama­zon Pri­me Video zaan­ga­żo­wał do roli w seria­lu “Reacher” wyku­te­go z mar­mu­ru Ala­na Ritch­so­na, powsta­ły dwie adap­ta­cje powie­ści Lee Chil­da zre­ali­zo­wa­ne dla wytwór­ni Para­mo­unt Pic­tu­res. W 2012 i 2016 roku w byłe­go majo­ra żan­dar­me­rii woj­sko­wej Sta­nów Zjed­no­czo­nych wcie­lił się Tom Cru­ise. Choć to aktor, któ­ry daje z sie­bie sto pro­cent na pla­nie, jest popu­lar­ny i samo­dziel­nie wyko­nu­je nawet naj­trud­niej­sze nume­ry kaska­der­skie, to fizycz­nie z książ­ko­wym Reache­rem nie ma wie­le wspól­ne­go. A jak wia­do­mo – angaż akto­ra, któ­ry wizu­al­nie nie pasu­je do wyobra­żeń czy­tel­ni­ków, jest jed­nym z naj­więk­szych grze­chów twór­ców ekra­ni­za­cji. Przy­po­mnij­my pod­sta­wo­we dane: książ­ko­wy Reacher mie­rzy 195 cen­ty­me­trów wzro­stu, waży ponad 100 kilo­gra­mów, a jego kla­ta ma obwód 127 cen­ty­me­trów. Krót­ko mówiąc: czło­wiek-dąb o błę­kit­nych oczach i blond wło­sach. Przy tej potę­dze 170 cm wzro­stu Toma Cru­ise­’a wyda­je się smut­nym żartem.

Maglow­ni­ca

W poprzed­niej czę­ści nasze­go arty­ku­łu pisa­li­śmy już o nie­uda­nych adap­ta­cjach pro­zy Ste­phe­na Kin­ga, wymie­nia­jąc “Mrocz­ną wie­żę” i “Car­rie”. Do tej listy moż­na dorzu­cić rów­nież “Maglow­ni­cę”. To krót­kie, maka­brycz­ne i peł­ne czar­ne­go humo­ru opo­wia­da­nie ze zbio­ru “Noc­na zmia­na” po prze­nie­sie­niu na ekran cał­ko­wi­cie stra­ci­ło pazur i wyjąt­ko­wy cha­rak­ter. Jest to o tyle szo­ku­ją­ce, że za kame­rą sta­nął sam Tobe Hooper, czy­li twór­ca legen­dar­nej “Tek­sań­skiej masa­kry piłą mecha­nicz­ną”, a tak­że “Ducha” (któ­ry jest bar­dziej fil­mem Ste­ve­na Spiel­ber­ga niż Hoope­ra, ale to temat na inny arty­kuł). Co poszło nie tak? Przede wszyst­kim “Maglow­ni­ca” w inter­pre­ta­cji Hoope­ra stra­ci­ła kome­dio­we zacię­cie i posta­wi­ła na efek­ty gore. Przy­po­mnij­my, że to opo­wieść o serii mor­derstw w pral­ni, za któ­re odpo­wia­da tytu­ło­wa maszy­na. Sam pomysł wyj­ścio­wy jest tak absur­dal­ny, że nie da się go opo­wie­dzieć śmier­tel­nie poważ­nie i film Hoope­ra jest tego dosko­na­łym dowodem.

Straż

“Świat Dys­ku” Terry’ego Prat­chet­ta z licz­ny­mi pod­cy­kla­mi to nie­mal ide­al­ny mate­riał na adap­ta­cję. Nie licząc fil­mów tele­wi­zyj­nych BBC, kolej­ni twór­cy bio­rą­cy się za ekra­ni­za­cje pro­zy bry­tyj­skie­go mistrza humo­ry­stycz­ne­go fan­ta­sy pono­szą poraż­kę za poraż­ką. Dobrym przy­kła­dem jest serial “Straż” o stra­ży miej­skiej Ankh-Mor­pork zna­nej z takich ksią­żek Prat­chet­ta jak “Na gli­nia­nych nogach” czy “Zbroj­ni”. W teo­rii to samo­graj – kry­mi­nal­ne zagad­ki w świe­cie fan­ta­sy i gru­pa barw­nych boha­te­rów z komen­dan­tem Vime­sem na cze­le. U Prat­chet­ta Vimes był posta­cią jak­by wycią­gnię­tą z chan­dle­row­skie­go kry­mi­na­łu noir. W seria­lu zacho­wu­je się jak skrzy­żo­wa­nie Jac­ka Spar­ro­wa z Kró­li­kiem Bug­sem i jest zwy­czaj­nie iry­tu­jącm zapi­ja­czo­nym idio­tą. Wiel­ka szko­da i total­ne ola­nie atu­tów lite­rac­kie­go pierwowzoru.

Bitwa o Zie­mię

Wśród adap­ta­cji powie­ści scien­ce-fic­tion moż­na wymie­nić wie­le cie­ka­wych tytu­łów, takich jak “Pla­ne­ta małp”, “Łow­ca andro­idów” czy “2001: Ody­se­ja Kosmicz­na”. Jak to zwy­kle bywa – na kil­ka uda­nych ekra­ni­za­cji, przy­pa­da kil­ka, o któ­rych lepiej zapo­mnieć. Jed­ną z nich jest “Bitwa o Zie­mię” z Joh­nem Tra­vol­tą. Film w reży­se­rii Roge­ra Chri­stia­na został zre­ali­zo­wa­ny na bazie powie­ści Rona Hub­bar­da o tym samym tytu­le. Fabu­ła roz­gry­wa się w 3000 roku, gdy Zie­mia ugi­na się pod butem najeźdź­ców z pla­ne­ty Psy­chlo. Mówiąc krót­ko – film nie zebrał pozy­tyw­nych recen­zji. W inter­ne­to­wym agre­ga­cie recen­zji Rot­ten Toma­to­es aż 97% kry­ty­ków mie­sza tę pro­duk­cję z bło­tem. W sumie dzie­więć Zło­tych Malin (w tym za naj­gor­szy tytuł deka­dy i naj­gor­szy dra­mat 25-lecia) rów­nież nie wró­ży nicze­go dobre­go. Oglą­da­cie na wła­sne ryzyko!

Pierw­szy śnieg

Książ­ki Jo Nes­bø o detek­ty­wie Har­rym Hole’u trzy­ma­ją w napię­ciu i roz­pa­la­ją wyobraź­nię milio­nów czy­tel­ni­ków na całym świe­cie. Nie­ste­ty tego same­go nie moż­na powie­dzieć o ekra­ni­za­cji “Pierw­sze­go śnie­gu”, za kame­rą któ­rej sta­nął Tomas Alfred­son. Mimo że do głów­nej roli zaan­ga­żo­wa­no Micha­ela Fass­ben­de­ra, to prze­no­sząc na ekran powieść Nes­bø popeł­nio­no sze­reg błę­dów, któ­re trud­no wyba­czyć twór­com. Abs­tra­hu­jąc już od tego, że ich pro­duk­cja nie trzy­ma w napię­ciu i pozo­sta­wia widza emo­cjo­nal­nie obo­jęt­ny, to zdra­dzi­li oni lite­rac­ki ory­gi­nał na wie­le spo­so­bów. Od szcze­gó­łów, jak zastą­pie­nie cha­rak­te­ry­stycz­ne­go Jim Beama, w któ­rym lubu­je się Hole, naj­zwy­klej­szą wód­ką, po zmia­nę moty­wa­cji mor­der­cy, co rzu­ca cień na całą intry­gę i spra­wia, że widzo­wi trud­niej uwie­rzyć w przed­sta­wia­ne na ekra­nie wyda­rze­nia. Jako kry­mi­nał “Pierw­szy śnieg” nie dzia­ła i lepiej jesz­cze raz prze­czy­tać uda­ną książ­kę Jo Nes­bø, niż pró­bo­wać oglą­dać ten B‑klasowy thril­ler pełen nie­za­mie­rze­nie śmiesz­nych scen.

Pułap­ka cza­su

Powieść Made­le­ine L’Engle zali­cza­na do gatun­ku Young Adult po raz pierw­szy uka­za­ła się w 1962 roku i zdo­by­ła kil­ka nagród, w tym tę im. Lewi­sa Car­rol­la. Sta­no­wi­ła pierw­szy tom cyklu i sku­pia­ła się na trój­ce mło­dych boha­te­rów, któ­rzy podró­żo­wa­li przez czas i prze­strzeń w poszu­ki­wa­niu ojca dwój­ki rodzeń­stwa. To, co w powie­ści było eks­cy­tu­ją­cą mie­szan­ką przy­go­dy, opo­wie­ści o doj­rze­wa­niu oraz gatun­ków fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion, w fil­mie z 2018 roku zupeł­nie nie dzia­ła­ło. Zmie­nio­no cha­rak­ter boha­te­rów, wycię­to klu­czo­we sce­ny, a tak­że spłasz­czo­no wymo­wę cało­ści, co spra­wi­ło, że fani lite­rac­kie­go pier­wo­wzo­ru nie pozo­sta­wi­li na pro­duk­cji w reży­se­rii Avy DuVer­nay suchej nit­ki. Mimo kil­ku nomi­na­cji do nagród dla kina fami­lij­ne­go, “Pułap­ka cza­su” zdo­by­ła final­nie tyl­ko jed­ną nagro­dę – za naj­gor­szy film 2018 roku.

Wiel­ki Gats­by

“Wiel­ki Gats­by” Fran­ci­sa Scot­ta Fit­zge­ral­da po raz pierw­szy tra­fił do czy­tel­ni­ków już w 1925 roku. Powieść pię­cio­krot­nie prze­no­szo­no na ekran, ostat­nim razem w 2013 roku. I wła­śnie na tej ekra­ni­za­cji się dziś sku­pi­my. Choć za kame­rą sta­nął uta­len­to­wa­ny Baz Luhr­mann (sto­ją­cy za suk­ce­sem cho­ciaż­by “Romea i Julii” czy “Moulin Rouge”), to film oka­zał się roz­cza­ro­wa­niem. Baro­ko­wa este­ty­ka, peł­na prze­py­chu sce­no­gra­fia, dopra­co­wa­ne w naj­mniej­szych szcze­gó­łach kostiu­my, ener­gia biją­ca z ekra­nu – wszyst­ko to mia­ło szan­sę na nowo przy­wró­cić “Gatsby’emu” kul­to­wy sta­tus. Jed­nak nawet zaan­ga­żo­wa­nie Leonar­do DiCa­prio, Carey Mul­li­gan i Toby’ego Maguire’a nie pomo­gły pro­jek­to­wi Luhr­man­na. Co zawio­dło? Przede wszyst­kim kry­ty­ka widocz­na w powie­ści Fit­zge­ral­da oraz jej pesy­mi­stycz­ny i poważ­ny ton łatwo może umknąć pod­czas oglą­da­nia fil­mo­wej adap­ta­cji, gdy kolej­ne sce­ny uka­za­ne są w baśnio­wej este­ty­ce cha­rak­te­ry­stycz­nej dla fil­mów Luhr­man­na. W efek­cie otrzy­mu­je­my tonal­ną zdra­dę ory­gi­na­łu i film, któ­ry na doda­tek gubi prze­sła­nie pierwowzoru.

Kot

Dr. Seuss dał nam m.in. Grin­cha, któ­ry nie­na­wi­dzi świąt Boże­go Naro­dze­nia, Lora­xa czy opo­wieść “Hor­ton sły­szy kto­sia”. W 2003 roku powstał rów­nież nie­po­ko­ją­cy film fami­lij­ny pod tytu­łem “Kot” na bazie jego książ­ki “The Cat in the Hat”. Pro­ble­mów nie ma wie­lu, ale są za to ogrom­ne. Pierw­szy to dopi­sy­wa­nie nowych absur­dal­nych wąt­ków do powie­ścio­we­go ory­gi­na­łu (któ­re­go skrom­ne roz­mia­ry wymu­si­ły na fil­mo­wa­cach nie­ste­ty się­gnię­cie po “kre­atyw­ne roz­wią­za­nia”, aby stwo­rzyć film peł­no­me­tra­żo­wy). Dru­gi – posta­wie­nie na toa­le­to­wy humor niskich lotów, a tak­że wple­ce­nie w fabu­łę fil­mu licz­nych nawią­zań sek­su­al­nych, co zarów­no w momen­cie pre­mie­ry, jak i dziś oglą­da się po pro­stu z zaże­no­wa­niem. Całość jest prze­dziw­nym two­rem, któ­ry nie prze­ma­wia ani do dzie­ci ani do dorosłych.

Przy­go­to­wał Jan Sławiński

Gra­fi­ka głów­na canva

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy