Opublikowana niedawno nowa lista lektur obowiązkowych MEN‑u wzbudziła sporo kontrowersji i pobudziła do dyskusji. Trudno jednak nie zauważyć, że trafił na nią także Rafał Kosik wraz z pierwszym tomem swojej młodzieżowej serii. Specjalnie dla portalu Niestatystyczny.pl pisarz opowiada, co sądzi o tym wydarzeniu, jak powstały „Felixy” czy jak wyglądałaby jego propozycja edukacji literackiej wśród dzieci.
Panie Rafale, pańska książka – „Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi” – trafiła na listę lektur obowiązkowych według nowego projektu MENu. Jak się Pan z tym czuje?
W pierwszym momencie ucieszyłem się, bo to, że Felix znalazł się na tej liście, to po części wynik opinii samych zainteresowanych, czyli czytelników – MEN przeprowadził wcześniej badania na ten temat. Chwilę potem doszedłem do oczywistego wniosku, że część czytelników może mnie znielubić, bo zamiast czystej przyjemności czytania będą musieli tę lekturę omawiać, pisać z niej wypracowania i może nawet ktoś dostanie pałę.
Jednak sądzę, że plusy przeważają nad minusami, bo przecież w ten sposób mogę dotrzeć do nowych czytelników. Moją misją było napisanie takiej powieści (serii), która zachęci młodych do czytania. Jeśli więc po kilku latach męczenia lektur, w większości przedpotopowych i nudnych, ktoś po raz pierwszy natrafi na coś współczesnego i mam nadzieję wciągającego, to może uda się go przekonać, że czytanie sprawia przyjemność.
Powieść została też doceniona przez krytyków, bo poza zabawną i atrakcyjną akcją mówi o poważnych sprawach młodych (sieroctwo, bieda, przemoc w szkole) i porusza tematy społeczne. Pokazuje, że problemy można rozwiązywać, używając inteligencji, a nie przemocy. Ponadto przybliża niektóre zagadnienia naukowe i zasady działania świata, czyli wypełnia też misję klasycznej science fiction. No i przede wszystkim, pokazuje siłę przyjaźni. Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to powieść, która bawiąc, uczy.
Czy kiedy zaczynał pan pisać serię myślał pan, że kiedyś może trafić na listę lektur?
Kiedy zaczynałem pisać, nie wiedziałem nawet, że ta powieść ukaże się drukiem. Pisałem ją dla syna. To były osobne opowiadania, które czytałem mu przed snem. Po jakimś czasie zorientowałem się, że to całkiem nieźle wychodzi. Miałem już wtedy doświadczenie w pisaniu, opublikowałem sporo opowiadań i jedną powieść SF dla dorosłych, postanowiłem więc przerobić „Felixa” w pełnoprawną powieść. Widać w niej przypominającą serial telewizyjny strukturę mniejszych wątków zamkniętych w poszczególnych rozdziałach, co zresztą ułatwia czytanie.
Szczerze mówiąc, to nigdy nie spodziewałem się, że trafię na listę lektur 🙂
Jakie inne książki widziałby Pan na tej liście?
Moim zdaniem lista lektur obowiązkowych, szczególnie w najmłodszych klasach podstawówki, powinna być jak najbardziej okrojona, jeśli nie w ogóle zamieniona w listę propozycji. W początkowym okresie kształtowania młodych umysłów najważniejsze jest nauczenie dzieciaków czytania z przyjemnością. Tego oczywiście nie da się osiągnąć poprzez zmuszanie ich do wałkowania archaicznych historii, nieprzystających do naszych czasów ani językiem, ani treścią.
Uczniowie wspólnie z nauczycielami powinni wybierać, co chcą przeczytać i omawiać. Dodatkowa korzyść to ćwiczenia z negocjacji i merytorycznej dyskusji. Czy będą to pozycje wybierane z listy, czy dowolne z dostępnych na rynku, to do zastanowienia.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że od samych nauczycieli będzie to wymagało przeczytania tych książek i indywidualnego przygotowania się do lekcji bez gotowych materiałów z podręcznika. Ale… chyba na tym powinna polegać praca nauczyciela, prawda?
Które lektury szkolne najmilej Pan wspomina? A jakie były dla Pana utrapieniem?
Moim osobistym koszmarem lekturowym, który zapamiętałem najmocniej, było „Nad Niemnem”. Podejrzewam jednak, że gdybym teraz zaczął przeglądać tamte lektury, znalazłoby się tego znacznie więcej. Wydaje mi się, że nie zawsze książki trafiały na listę lektur dzięki swym walorom literackim i oprócz dobrych pozycji do kanonu trafiły też powieści, które w innych warunkach dawno zostałyby zapomniane. Trzeba też pamiętać, że niektóre pozycje się zwyczajnie zestarzały i dla dzisiejszego młodego czytelnika, który ma zupełnie inną percepcję, zmienioną przez telewizję i gry komputerowe, są po prostu niestrawne i niezrozumiałe.
Wciąż mam wrażenie, że kanon lektur jest ustalany częściowo przynajmniej pod kątem upamiętniania ważnych autorów, bez których znawcy literatury nie wyobrażają sobie edukacji kolejnych pokoleń. To taki niematerialny pomnik wystawiony wielkim twórcom, którzy budowali naszą tożsamość narodową. I chwała im za to, że budowali, ale… może warto przesunąć ambitny kanon do starszych klas, do liceum, a tych młodszych nauczyć, że czytanie jest najwspanialszą przygodą?
Nie jestem przekonany, czy szczegółowa i poparta licznymi przykładami wiedza na temat historii literatury jest naprawdę każdemu potrzebna. Bo cóż z tego, że zmusimy ich do wykucia na pamięć dat, nazwisk i cech charakterystycznych każdej epoki, skoro jedynym tego skutkiem będzie niechęć do książek?
Czy uważa Pan, że uczniowie powinni mieć jak najwięcej lektur, czy też raczej mniej, ale starannej dobranych i dokładniej omawianych?
Literatura jako narzędzie zdobywania informacji już dawno ustąpiła miejsca internetowi, przynajmniej jeśli chodzi o wiedzę powierzchowną. Wartością literatury, dobrej literatury, jest dziś co innego. Pozwala ona wykształcić mechanizmy pozwalające na głębsze zrozumienie świata. Sam proces czytania kształtuje w mózgu niepowtarzalny rodzaj dyscypliny, umiejętności skupienia się i analizy problemów w sposób, o którym więcej mogliby powiedzieć neurobiolodzy.
Nie potrafię zdecydować, ile lektur powinni mieć uczniowie ani jak starannie powinni je omawiać. Jedno jest pewne – na etapie szkoły podstawowej najważniejsze jest nauczenie czytania z przyjemnością. Kluczowe jest wyrobieniu tego nawyku jako podstawy do dalszej edukacji.
Z Rafałem Kosikiem rozmawiał Jerzy Łanuszewski