Na facebookowej stronie Instytutu Książki pojawiło się oświadczenie będące reakcją na tekst Magdaleny Dębowskiej, o którym pisałem tutaj. Oświadczenie niestety pozostawia do życzenia równie wiele co skrytykowane wystąpienia. Brakuje nawet podpisu, pojawia się tylko enigmatyczna “Dyrekcja Instytutu Książki”.
Najbardziej porażający jest bez wątpienia fragment: ” Wystąpienia miały charakter wykładu i dyskusji, a prezentacje elektroniczne przez zaproszone osoby były traktowane jako materiały robocze i nie miały być prezentowane publicznie. Wskutek nieporozumienia Organizatorów znalazły się jednak na stronie internetowej, mimo braku zgody autorów i autorów zdjęć. Z tego właśnie powodu zostały z niej usunięte przez samych Brytyjczyków. Niestety, w tych elektronicznych, autorskich materiałach roboczych pojawiły się błędy (literówki, błędy w tłumaczeniu na język angielski itd), co oczywiście nie powinno się zdarzyć i co nie przynosi chluby prelegentom. Błędy te jednak w żaden sposób nie mogą przysłaniać merytorycznej wartości wystąpień”.
Pomijając już to, że IK najwyraźniej nie miał żadnego problemu z podzieleniem się materiałami roboczymi i na umieszczenie ich online zareagował dopiero po krytycznych wypowiedziach, sednem jest to, że Dębowska skrytykowała merytorykę i jakość wypowiedzi, zaledwie na marginesie wspominając o licznych błędach w prezentacji. Swoją drogą, jeśli po branży wydawniczej nie można oczekiwać poprawnie przygotowanych materiałów, to po kim można? Jakie świadectwo wydaje polskiej branży, że jej przedstawiciele popełniają błędy w nazwiskach twórców, których chcą promować? Mimo usunięcia ich z brytyjskiej strony, prezentacje wciąż dostępne są w sieci i łatwo zauważyć, że tekst Dębowskiej nie był “pełen półprawd i całych kłamstw”, a po prostu przedstawiał rzeczywisty obraz.
Reakcje na brytyjski odbiór prezentacji dowodzą zaś całkowitej ślepoty na różnice kulturowe – trudno powiedzieć, czego oczekiwali przedstawiciele IK od Brytyjczyków, jeśli nie “przyjmowania bardzo dobrze”? Trudno sobie wyobrazić, by przedstawiciele British Council czy London Book Fair oświadczyli: “Są panowie niekompetentni i marnują nasz czas”.
W podsumowaniu nie zabrakło teorii spiskowej, że chodzi o atak na sam Instytut Książki oraz polską literaturę ogółem. Najwyraźniej według dyrekcji IK wszyscy postanowili na złość Instytutowi Książki podpiłować gałąź, na której siedzą.
Buta wypowiedzi sugeruje, że panowie absolutnie nie zrozumieli własnych błędów, nie zamierzają za nie przeprosić, natomiast wolą nimi obarczać każdego, kto się sprzeciwi. Komentarz: “Wydaje się jednak, że część tzw. środowiska uważa, że tylko ona ma prawa do reprezentowania Polski i wskazywania kto jest tego zaszczytu godzien. Jednak zadaniem władz Instytutu Książki jest doprowadzenie do sytuacji, gdy wszyscy będą traktowani na równi” wydaje się bardzo nieadekwatny, skoro reszta wypowiedzi sugeruje postawę: “Kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam oraz całej polskiej literaturze”.
Najbardziej przykre, że wszystko to rozgrywa się w momencie, kiedy polska literatura dostała niepowtarzalną wręcz szansę na zaistnienie na międzynarodowych rynkach, ale ta zostaje powoli zaprzepaszczona przez niekompetentnych oficjeli.