Już dziś na platformie streamingowej Netflix zadebiutuje gorąco oczekiwany serial animowany „Kajko i Kokosz”. To adaptacja kultowych komiksów Janusza Christy. Jeśli chcecie poznać historię powstania i ewolucji tej niezwykłej komiksowej serii, zapraszamy do lektury.
1. „To polski plagiat Asteriksa i Obeliksa” – najczęściej powtarzana bzdura!
Nie da się zaprzeczyć, że bohaterowie i stylistyka polskiego komiksu przypomina tę z „Asteriksa i Obeliksa”. Prawdą jest też, że galijscy wojowie zostali przedstawieni światu prędzej niż Kajko i Kokosz, co mogłoby sugerować „inspirowanie” się nimi. Mogłoby, gdyby nie fakt, że same postacie bohaterów (a w zasadzie ich pierwowzorów) pojawiły się na półtora roku przed słynnymi Galami.
Na początku był Kajko, który wpierw nosiło miano Kajtka. I był współczesnym marynarzem. Janusz Christa zaczął publikować jego przygody 29 kwietnia 1958 r. w gdańskim periodyku „Wieczór Wybrzeża”. Krótkie paski komiksowe z dziennika były tak popularne, że wielu fanów serii po latach twierdziło, że gazetę kupowało tylko dla nich. Wydaje się to prawdą, bo nawet dziś wiele wycinków pasków komiksowych ze wspomnianym bohaterem można znaleźć na aukcjach po naprawdę zaskakujących cenach (dość często spotykałem się z sumą 500 zł za dosłownie kilka komiksowych kadrów!).
Potem do Kajtka dołączył Koko, by po chwili obaj panowie trafili do stylistyki science-fiction w serii „Kajtek i Koko w kosmosie”. Rozgościli się w niej na 4 lata.
W roku 1972 Janusz Christa stwierdził, że przedstawi czytelnikom przodków owych bohaterów, a którzy stali się wkrótce jego najsłynniejszymi kreacjami. Słowiańskim protoplastą Kajtka był oczywiście Kajko, a protoplastą Koka – Kokosz.
O ile więc można EWENTUALNIE założyć, że pewną dozą inspiracji świata przedstawionego mógł być świat Asteriksa i Obeliksa (choć teza ta i tak ma wiele luk), to o stworzeniu postaci bohaterów na wzór wojowniczych Galów mowy być nie może.
2. Co sprawiło, że Kajko i Kokosz stali się kultowi?
Pominę tu oczywiste fakty i atuty komiksu. Tak, kreska była bardzo dobra. Tak, humor był wyśmienity. Tak, nawiązania do współczesnej autorowi rzeczywistości były genialne (i to, że przepuszczała je cenzura, było pozytywnie zaskakujące). Tak, bohaterowie byli nader sympatyczni. To wszystko prawda.
Ale znalezienie się w medium, które trafia wprost do grupy docelowej, jest najczęściej w takich sytuacjach kluczowe. Choć z początku komiks wychodził w „Wieczorze Wybrzeża”, to jego zawrotna kariera rozpoczęła się w momencie, gdy trafił do „Świata Młodych”. Było to ogólnopolskie czasopismo skierowane do „młodzieży szkolnej i harcerskiej”. Czyli, mówiąc językiem normalnym: do nastolatków – osób o otwartych umysłach, które mogły nie tylko docenić historie komiksowe, co dostać na ich punkcie świra.
Gdybyście się zastanawiali, jakim cudem Kajko i Kokosz uśpili cenzurę w niezbyt kolorowych czasach PRL‑u, to już tłumaczę: sama koncepcja komiksu musiała zachwycić nadzorców kulturalnych ówczesnej władzy. Cóż bowiem świat przedstawiony pokazywał? Prasłowian (a więc i Polaków, i może Rosjan, Białorusinów i wielu innych bratnich radzieckich narodów), których największymi wrogami byli zbójcerze, dziwnym trafem noszący tuniki krzyżackie i hełmy zadziwiająco podobne do niemieckich stahlhelmów kojarzonych z okupantem z okresu II wojny światowej. Czy nam się to podoba, czy nie, w oczach ówczesnego rządu Kajko i Kokosz przedstawiał świat, w którym słowiański wschód odpierał ataki wrogiego zachodu reprezentowanego przez siły bez wątpienia germańskie. Kiedy cenzorzy taką wizję komiksu kupili, to później łatwiej już było wcisnąć do numeru wątki wyśmiewające (w mniej lub bardziej zawoalowany sposób) ówczesną rzeczywistość.
I to mimo faktu, że numer Kajtka i Koki z grudnia 1970 naraził się cenzurze i nie został dopuszczony do druku (przedstawiał scenę podpalenia budynku, która ówczesnej władzy wydała się aluzją do podpalenia budynku partii w czasie ówczesnego strajku robotników w Gdańsku).
3. Kajko i Kokosz to regionalni poligloci
Mało osób już pamięta, że komiksy ze słynnymi wojami ukazywały się nie tylko w powszechnej polszczyźnie, ale też były tłumaczone na:
• język śląski („Szkoła latania” jako „Szkoła furganio”, „W krainie borostworów” jako „We krajinie borostraszkōw”),
• język kaszubski („Na wczasach” jako „Na latowiskù”, „Zamach na Milusia” jako „Zamach na Milusza”),
• gwarę góralską („Wielki turniej” jako „Ogromniasto gońba”, „Cudowny lek” jako „Wodzicka zdrowości”, „Festiwal czarownic” jako „Posiady guślorek”, „Dzień Śmiechały” jako „Dzionecek śpasów”)
• gwarę poznańską („Szkoła latania” jako „Lania lotania”),
• na język (tu już nie regionalnie) ukraiński („Wielki turniej” jako „Великий Турнір”),
• na język rosyjski („Cudowny lek jako „Чудесное лекарство”)
• a nawet (a tu już w pełni kosmopolitycznie) na język esperanto („Skarby Mirmiła” jako „Kajko kaj Kokoŝo: Trezoroj de Mirmilo”),
• ponadto kultowa komputerowa gra przygodowa z roku 1994 została przetłumaczona także na język czeski.
Swoją drogą, nie kojarzę innych polskich dzieł kultury, które byłyby tak szeroko regionalnie lokalizowane (a szkoda!).
4. Komputerowa gra przygodowa, która podbiła polski rynek
W czasach, gdy większość gier komputerowych była sprzedawana w formie pirackich kopii na bazarach, zarobienie w naszym kraju na legalnej produkcji nie było łatwe. A jednak to właśnie za pieniądze ze sprzedaży „Kajko i kokosza” Jarek Łojewski (producent bardzo zasłużony w historii polskich gier) kupił sobie m.in. własne mieszkanie.
Co niezwykle pozytywne, w projekt zaangażował samego Janusza Christę, który nie tylko udzielił licencji na bardzo korzystnych dla twórców warunkach, ale i własnoręcznie namalował tła do gry. Co prawda na ich punkcie wybuchł pewien spór, bo komiksowemu, słynnemu rysownikowi nie podobało się, jak jego piękne kolorowe dzieła zostały przepisane na grafiki możliwe do udźwignięcia na 8‑bitowych komputerach, ale mimo to (w dużej mierze dzięki jego żonie) wszystkim stronom udało się ostatecznie zaakceptować technicznie ograniczenia.
Gra w roku 1994 wyszła na komputery Amiga, w roku 1995 – na komputery PC z systemem DOS, a w roku 1998 – na komputery PC z systemem Windows.
Później powstało jeszcze 7 innych gier w uniwersum Kajko i Kokosza, ale żadna z nich nie zdobyła takiej popularności, jak ta pierwsza.
5. Krótkometrażowy film, którzy pomińmy milczeniem
Ponieważ coś powiedzieć o tym przykrym wydarzeniu trzeba, zrobię to możliwie krótko: animacja 3D z 2005 roku, dobry dubbing, reszta oceniana skrajnie źle (ocena 4,4 na Filmwebie).
Napisałem, co musiałem, a teraz wróćmy do udawania, że fakt powstania tego filmu nigdy nie zaistniał.
6. Audiobookowa superprodukcja
Choć pierwszy film okazał się niewypałem, inne adaptacje były całkiem udane. Istniało kiedyś takie studio jak Sound Tropez, które jako pierwsze udowodniło, że komiksy da się w genialny sposób przenieść do formy dźwiękowej. Byli w tym zdecydowanie najlepsi. Jedną z ich produkcji było właśnie „Kajko i Kokosz. Szkoła latania”. Z jak wielkim kunsztem powstał ten audiokomiks, możecie posłuchać tu:
Ponieważ Sound Tropez zostało wchłonięte przez większego gracza, tytuł ten zniknął obecnie z większości sklepów internetowych. Obecnie można zdobyć z nim płytę na aukcjach Allegro lub zakupić w wersji cyfrowej jedynie na Publio.pl.
7. Janusz Christa zmarł, ale nowe odcinki o słowiańskich wojach ciągle powstają
Kontynuacja serii jest zgodna z wolą zmarłego w 2008 roku Janusza Christy. Jego dzieło kontynuują obecnie Sławomir Kiełbus, Tomasz Samojlik, Piotr Bednarczyk, Krzysztof Janicz, Maciej Kur i Norbert Rybarczyk. Dzięki nim powstały tomy „Obłęd Hegemona”, „Łamignat Straszliwy” i „Królewska konna”.
Ponadto wcześniej wspomniany Maciej Kur odpowiada właśnie za scenariusz netfliksowej produkcji.
8. A co jeśli Netflix będzie chciał na siłę wprowadzić postacie nieheteronormatywne, jak to ma w zwyczaju?
No nie, bez przesady! Do polskiego komiksu?! Przecież nie ma ku temu żadnych podstaw, prawda?
A nie, zaraz…
Nie ukrywam, że trailer pokazał zbyt mało treści, bym mógł się zachwycić netfliksową produkcją. Niemniej słyszałem od zaufanych redaktorów, którzy mieli już okazję obejrzeć dwa pierwsze odcinki przed ich oficjalną premierą, że jest na co czekać. To już rozbudza moje nadzieje. Chciałbym, by produkcja okazała się hitem i spodobała nie tylko polskim widzom. Dzieło Christy po prostu na to zasługuje.
Mikołaj Kołyszko