Do polskich kin trafił właśnie film „Ciemno, prawie noc” na motywach książki Joanny Bator o tym samym tytule. Ekranizacja zbiera nienajlepsze recenzje, widzowie skuszeni świetnym trailerem, wychodzą z kinowych sal rozczarowani. Sięgnęłam zatem do źródła, by sprawdzić czy powieść jest warta uwagi.
„Ciemno, prawie noc” opiera się na często wykorzystywanym motywie powrotu głównego bohatera (w tym przypadku bohaterki) do domu rodzinnego. Dla jednych jest to wzruszająca, nostalgiczna podróż, dla innych – spotkanie z demonami przeszłości. Alicja Tabor, dziennikarka z Warszawy, która wraca do smutnego Wałbrzycha, zdecydowanie należy do tej drugiej grupy.
Jej rodzice już nie żyją, podobnie jak ukochana starsza siostra. Stare, poniemieckie domostwo nie jest wcale przytulnym miejscem, w którym znajdzie urocze pamiątki z przeszłości. Budzi lęk i pachnie zgnilizną. Alicja jest jednak odważną, silną kobietą i stawia czoła własnym lękom oraz dojmującej samotności.
Czemu właściwie wraca z Warszawy do Wałbrzycha, skoro nie ma tam już rodziny? Wszystko dlatego, że w mieście zaginęła trójka dzieci, a ona jako reporterka została oddelegowana do opisania tej sprawy. Czytając krótki opis książki przygotowany przez wydawcę od razu miałam skojarzenie z „Ostrymi przedmiotami” Gillian Flynn i zaczęłam się zastanawiać, czemu Joanna Bator wyważa otwarte drzwi.
Znów mamy dziennikarkę śledczą, która powraca do miejscowości swego dzieciństwa, by rozwikłać sprawę kryminalną związaną z dziećmi. Atmosfera jest lepka, ciężka, a bohaterka przy okazji rozwiązuje najbardziej tajemnicze wątki ze swojej przeszłości. Notki na temat powieści brzmią bardzo podobnie, może wydawać się, że „Ciemno, prawie noc” to niemal ta sama historia zaadaptowana z warunków amerykańskich na dolnośląskie.
I faktycznie pierwsze rozdziały książki mogą sprawiać takie wrażenie. Aż nagle czytelnik dostaje obuchem w łeb. Dochodzimy do takich scen, że książkę trzeba na chwilę odłożyć. Ale nie dlatego, że jest nudna (bo tak nie dzieje się nawet przez sekundę), a dlatego, że jest tak ciężka. Że poruszone w niej problemy, opisane w oniryczny, pełen słowotwórstwa sposób, to za wiele na jeden raz.
„Ciemno, prawie noc” to tak naprawdę książka o pedofilii, i to czającej się z każdej możliwej strony. Nawet tam, gdzie nikt się jej nie spodziewa i z tego powodu nikt nie chce w nią uwierzyć. I z tego powodu jest to książka potrzebna, bo po „Klerze” i licznych doniesieniach z mediów powoli się na ten temat uodporniamy i powoli przestaje on nas „ruszać”. A tak nie powinno się nigdy stać.
Część osób jest oburzona, że ich miasto, kochany Wałbrzych, pokazano w tak straszny sposób. Ale tych Wałbrzychów w Polsce jest mnóstwo, a nie każda miejscowość może pochwalić się tajemniczym i mającym niezwykłą przeszłość budynkiem, jakim jest zamek Książ. Autorka zręcznie wplotła jego historię w inne wątki powieści, jedną z bohaterek czyniąc księżną Daisy. Pani na Książu, choć już dawno martwa, jest obecna w historiach opowiadanych przez siostrę głównej bohaterki i wiele innych postaci.
„Ciemno, prawie noc” to zręczna mieszanina wielu wątków, z których większość przytłacza swoim ciężarem, a jednocześnie sprawia, że książka wciąga jak nałóg. Pokazane w niej zło jest niemal namacalne, a przy tym (co chyba jest najtrudniejsze do przyjęcia) całkowicie autentyczne. Bohaterów pożerają od środka tajemnicze kotojady, które nie znalazły się tam bez powodu… Warto sprawdzić, czym są – Joanna Bator we właściwy dla siebie, świetny sposób, odpowiada na to pytanie.
Czytała Zuzanna Pęksa