Zapraszamy do przeczytania fragmentu najnowszej powieści Marka Krajewskiego – „Czas Zdrajców”. Ekscytująca historia pełna zaskakujących zwrotów fabularnych będzie świetnym wyborem na pierwsze dni tego lata. Możecie być pewni, że nie pożałujecie spotkania z Edwardem Aureliuszem Popielskim…
– Ta trzydziestoletnia dama nazywa się Aurelia Teichert de domo Oskiada Inglisjan vel Inglisowicz. Jest rozwódką i mieszka we Wrocławiu w pięknym trzypokojowym mieszkaniu, gdzie gra na pianinie i oddaje się lekturze, głównie hiszpańskiej poezji. Jej życie było ciekawe.
I tak oto Edward dowiedział się o istnieniu ormiańskiego małżeństwa, które w roku dziewięćset piętnastym uciekło przed Turkami do swoich krewnych mieszkających we Lwowie od kilku pokoleń. Owanes i Guluf Inglisjan znaleźli tu schronienie wraz ze swoją jedyną, wówczas dziesięcioletnią, córeczką Oskiadą, co jest armeńskim odpowiednikiem „Aurelii”. Zamieszkali w mieście nad Pełtwią, spolszczyli nazwisko na wzór krewnych i otworzyli małą firmę handlującą dywanami.
– W roku tysiąc dziewięćset dwudziestym trzecim – ciągnął Żychoń – fabrykant z Legnicy, wówczas czterdziestodwuletni, Friedrich Alfred Teichert wystawiał swoje wyroby na Targach Wschodnich we Lwowie. To człowiek bajecznie bogaty. Produkuje maszyny do przeróbki drewna. W jego wyroby zaopatrują się stolarnie, fabryki mebli i tartaki od Rumunii poprzez Polskę, Szwecję aż po Peru i Boliwię.
Szpicem wysokiego, sznurowanego buta poprawił drewnianą listwę, która biegła przez gabinet i dochodziła do biurka, a tam spod niej wychodził kabel do lampy z zielonym abażurem.
– No i cóż… Teichert zakochał się w melancholijnych oczach osiemnastoletniej dziewczyny. Oświadczył się i po krótkim wahaniu został przyjęty.
Westchnął ciężko, jakby sam był konkurentem fabrykanta odrzuconym niegdyś przez orientalną piękność.
– W pańskim mieście wzięli ślub w słynnej katedrze ormiańskiej, a potem wrócili do Legnicy. I wtedy po tej lwowskiej sielance nastąpił śląski dramat. Pobliski Wrocław kusił młodziutką żonę, co to, proszę się nie obrazić, nosa nie wyściubiała wcześniej poza jednak prowincjonalny względem Niemiec Lwów. W śląskiej stolicy znalazła warunki do rozwijania swego talentu pianistycznego, który okazał się równie niezwykły jak jej genialne uzdolnienia językowe. Było już dla niej wprawdzie za późno na zrobienie kariery w europejskich salach koncertowych, ale Wrocław panna Aurelia Teichert podbiła bardzo szybko, podobnie jak – i tu Żychoń zaśmiał się nieco lubieżnie – serca kilku mężczyzn z tamtejszego świata artystycznego. Skandale, skandale, kolejni kochankowie. A potem rozwód… jak grom z jasnego nieba. Mściwy rogacz Teichert puścił ją wolno, lecz boso i w jednej sukience.
Popielski oczekiwał teraz łzawej historii o upadku wiarołomnej żony. Tymczasem losy pani Teichert potoczyły się całkiem inaczej. Blisko się zaprzyjaźniła z bogatym marszandem i antykwariuszem wrocławskim Hermannem Laskierem. Ów człowiek wielkiego intelektu i wysokiej kultury utrzymuje Aurelię, płaci za jej piękne mieszkanie, sprawia jej wykwintne prezenty, jednak nie bardzo wiadomo, co dostaje w zamian. Jest to dziwny związek i – jak donosił agent kapitana, wrocławski przestępca, niejaki Ireneusz – najpewniej platoniczny.
– Ad rem, panie komisarzu. – W głosie kapitana zabrzmiało zdecydowanie. – Do naszego konsulatu we Wrocławiu pani Aurelia Teichert zwróciła się listownie właśnie z pewną ofertą. Chce nam sprzedać dwa tajne dokumenty. Opisała je dość enigmatycznie, toteż najlepiej powtórzę jej słowa.
Żychoń zamknął oczy, a potem bardzo szybko wyrecytował z pamięci:
– Jeden dokument ujawni znaną osobistość z kręgów polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Owa osobistość działa na szkodę Polski, przekazując ważne informacje na tematy gospodarcze.
Wstał z fotela, wyjął z kieszeni złożoną kartkę i podał ją Edwardowi. Zmarszczki mimiczne wokół jego oczu układały się w jakiś wzór. Choć miał dopiero trzydzieści trzy lata, wyglądał na o dziesięć lat starszego.
– Niech pan spojrzy, czy niczego nie opuściłem, ostatnio ćwiczę pamięć, ucząc się różnych raportów. I niech pan czyta dalej!
Podszedł do biurka, spojrzał na paprotkę stojącą w doniczce na jego brzegu i sprawdził, czy ziemia jest mokra.
Przesunął też palcem po bakelitowym aparacie telefonicznym. Oględziny nie spodobały mu się i sapnął gniewnie.
– Drugi dokument. – Popielski odczytywał linie zapisane czyimś równym kaligraficznym pismem. – Cytuję: „Jest to informacja o tajnym porozumieniu (z początku lat dwudziestych), jakie zawarło państwo polskie z pewnym państwem Zachodu na silną szkodę Niemiec. Owo porozumienie nie przyniosło skutków, ale dokument może być wykorzystany teraz w niemieckich roszczeniach i próbach rewizji traktatu wersalskiego. Zdradzę tylko tyle, że dotyczy węgla”. Koniec cytatu.
Edward zgasił papierosa.
– Sądzi pan, że to prowokacja?
– Nie wiem – odparł Żychoń…
Pełna wersja dostępna w księgarniach – https://rcl.ink/kVsEN