Autor „Malowanego człowieka” opowiedział nam nie tylko o tym, dlaczego świat przedstawiony w jego książkach jest tak różnorodny, ale zdradził też kilka innych ciekawostek. Jaki jest system jego pracy, jak podchodzi do tematów uważanych za kontrowersyjne, jak współpracuje mu się z Marcinem Mortką i czy śledzi polskie fanarty? Rozmawia Anna Tess Gołębiowska.
Anna Tess Gołębiowska: Wspominałeś kilkakrotnie, że na pomysł „Malowanego Człowieka” wpadłeś w 1999 roku. Mamy 2021 rok i właśnie rozpocząłeś drugi duży cykl, rozgrywający się w tym samym świecie. To naprawdę kawał życia. Wielu pisarzy kojarzonych z jedną serią wspominało, że odczuwało zmęczenie tematem, że potrzebowało odskoczni, napisania czegoś zupełnie innego, a w Twoim przypadku odnoszę wrażenie, że tworzenie w tych samych realiach wciąż sprawia Ci radość. Czy to prawda? Nie czujesz się zaszufladkowany, nie masz potrzeby udowodnienia, że sprawdziłbyś się w innych klimatach?
Peter V. Brett: Właśnie z tego powodu ciężko pracowałem nad tym, żeby stworzyć fantastyczny świat, który będzie wystarczająco pojemny i różnorodny. Z tak przygotowanym zapleczem mogę opowiadać dowolne historie. Czasami bazuję na przeszłych wydarzeniach, innym razem przenoszę się do nowego okresu, miejsca lub postaci i tworzę coś zupełnie świeżego. Owszem, na początku „Cyklu zmroku” pojawiają się znajome twarze i lokalizacje, natomiast bardzo szybko pałeczkę przejmują nowe bohaterki i nowi bohaterowie, a opowieść wychodzi poza miejsca znane z pierwszej serii. Dzięki temu mogę działać w ramach stworzonego wcześniej świata i odwiedzać starych przyjaciół, a jednocześnie muszę wykazać się kreatywnością.
Żeby nie było, od kilku lat dłubię przy innym projekcie, który powstaje w zupełnie nowym świecie i systemie magicznym. Mam przeczucie, że powstaje coś szczególnego. Przede mną wciąż dwie książki w Cyklu zmroku, na których głównie się skupiam, ale wracam do zarysu tej nowej powieści kiedy tylko najdzie mnie natchnienie. Wydaje mi się, że powstanie szybko, jak tylko uporam się z finałem Cyklu.
A.T.G.: Wymyślony przez Ciebie świat jest bardzo misternie zbudowany – stworzyłeś w nim różne kultury i języki, pokazałeś, jak te przenikają się wzajemnie wraz z upływem czasu. Opisałeś życie dworskie, miejskie i na prowincji, poświęciłeś uwagę politycznym intrygom… To wymagało ogromu pracy. W jaki sposób udało Ci się zapanować nad całością? Masz to wszystko w głowie czy potrzebowałeś notatek i wykresów?
P.V.B.: Prowadzę BARDZO rozbudowane notatki. Mam plik z załącznikiem, który pełni rolę encyklopedii mojej serii. Podczas pisania każda nowa postać, miejsce, zasada systemu magii, td.., lądują w pliku Cykl demoniczny, bym później mógł do nich wrócić. Jest to dość uciążliwe w utrzymaniu, ale wiele razy pozwoliło uniknąć problemów.
A.T.G.: Imponujące! Ale przynosi efekty. Lektura Cyklu demonicznego – a w polskim wydaniu to aż 10 pokaźnych tomów! – pokazała mi, że całość jest bardzo spójna. Owszem, każda z książek ma wyraźny początek i koniec, ale razem tworzą zwartą całość. Czy kiedy pracowałeś nad pierwszym tomem, wiedziałeś, jaki będzie finał tej historii i w jaki sposób domkniesz poszczególne wątki, czy pozwoliłeś historii się prowadzić?
P.V.B: Kiedy sprzedałem serię w 2007 roku, w planach było pięć części. Na tamtym etapie miałem gotową pierwsza część – „Malowanego człowieka” – i byłem mniej więcej w jednej trzeciej pisania kolejnej – „Pustynnej włóczni”. Reszta książki była szczegółowo rozplanowana. Poza tym miałem kilka stron notatek o każdej z pozostałych trzech części, w których nakreśliłem motywy, główne wątki, oraz ich zakończenia, łącznie ze scenami finałowymi „Otchłani”.
Ale historie rozrastają się w trakcie pisania. Bardzo często do tego stopnia związujesz się z postaciami i ich zmaganiami, że rozwijasz sceny tylko dla nich. Niektóre ze scen początkowo zaplanowanych w pierwszym tomie zostały przesunięte do drugiego, chociażby wzruszający powrót Arlena do Miln. Nie dało się tego uniknąć. Pewne kluczowe wydarzenia zamiast w „Pustynnej włóczni” znalazły się w „Wojnie w blasku dnia”, a następnie masa ważnych rzeczy rozpisanych dla „Wojny…” wylądowała w „Tronie z czaszki”.
Zacząłem przenosić część z historii zaplanowanych dla powieści do krótszych opowiadań, by dać im więcej przestrzeni. „Dziedzictwo posłańca” i historia Briara Damaja miała otwierać „Wojnę w blasku dnia”, a została odrębnym opowiadaniem. Historia Selii Wyschniętej w Potoku Tibbeta była planowana jako jeden z głównych wątków „Tronu z czaszki”, a zamiast tego trafiła do opowiadania „Selia zwana Wyschniętą”.
A.T.G.: To samo zastanawia mnie w kwestii bohaterów – w wielu miejscach wprowadziłeś postaci trzecio- czy czwartoplanowe, które powracały lata później i okazywały się niezwykle istotne dla fabuły . Czy to były strzelby Czechowa, o których wiedziałeś, że z czasem wypalą, czy np. zdarzało się, że do jakiejś postaci poczułeś tyle sympatii, by uznać, iż musi wrócić, więc robiłeś dla niej miejsce w fabule?
P.V.B.: Wszystkie odpowiedzi są poprawne. Tworząc postać, zawsze nadaję jej interesującą cechę lub wymyślam wątek z przeszłości, do którego mogę później wrócić, jeżeli pozwoli na to fabuła. Czasami, w przypadku postaci takich jak Renna Tanner czy Selia Wyschnięta, od razu wiem, że w przyszłości poświęcę im więcej uwagi. Inne, jak Wonda Rębacz, zostały stworzone na potrzeby krótkiej sceny, ale polubiłem je do tego stopnia, że zaczęły pojawiać się częściej. Jest też dużo historii, za które nie zdążyłem się zabrać! Notatek wystarczy mi na co najmniej trzy inne opowiadania z Cyklu demonicznego, w których pojawią się znajomi bohaterowie, tacy jak Zielarka Bruna czy Elona Papiernik.
A.T.G.: W 2021 roku ukazał się „Pustynny książę”, czyli pierwszy tom „Cyklu zmroku”. Rozgrywa się 15 lat po „Otchłani” (The Core), a głównymi bohaterami są dzieci postaci poznanych w Cyklu demonicznym. I znów się zastanawiam – czy kiedy napisałeś „Otchłań”, wiedziałeś, że będziesz chciał kontynuować tę opowieść, czy może miała być ona zamkniętą całością, a „Pustynny książę” jest efektem tęsknoty za serią?
P.V.B.: Zacząłem planować Cykl zmroku mniej więcej w czasie, kiedy w trzeciej części Cyklu demonicznego – „Wojnie w blasku dnia” – okazało się, że Leesha Papiernik jest w ciąży. Już wtedy wiedziałem, że Olive będzie niezwykłą postacią, a niedługo później zacząłem pracować nad Darinem. W czasie, kiedy opisywałem ich narodziny w części piątej – „Otchłani” – prowadziłem już negocjacje z wydawcami, dotyczące wydania historii OIive i Darina w Cyklu zmroku.
Jednocześnie BARDZO ważne było dla mnie solidne zakończenie Cyklu demonicznego, zamknięcie wszystkich głównych wątków i poczucie, że to KONIEC serii. Zasługiwałem na to zarówno ja, jak i moi czytelnicy. Starałem się gładko wylądować tak, aby każdy był zadowolony.
Celem rozpoczęcia Cyklu zmroku piętnaście lat później było stworzenie dystansu od pierwszej serii tak, aby obie mogły funkcjonować w moim ukochanym świecie, ale każda na swoich własnych zasadach. Nie chciałem, żeby nowe postaci i ich problemy w jakikolwiek sposób umniejszały wspaniałe osiągnięcia swoich poprzedników. Wręcz przeciwnie, na początku Cyklu zmroku to Olive, Darin i inni muszą zmierzyć się z życiem w cieniu tych wielkich dokonań.
Bardzo ważne było dla mnie również umożliwienie nowym czytelnikom, nieznającym moich poprzednich książek, sięgnięcia po „Cykl zmroku” bez potrzeby nadrabiania wcześniejszej serii.
A.T.G.: Tytułową postacią w „Pustynnym księciu” jest Olive, dziecko Leeshy i Ahmanna Jardira. To dość kontrowersyjny wybór, ponieważ Olive jest osobą interpłciową, nie tylko ma genitalia męskie i żeńskie, ale w dodatku za sprawą magii jedne i drugie są w pełni sprawne. Nie znam dokładnie sytuacji osób LGBT+ w USA, ale w Polsce wciąż spotykają się one z nękaniem, a szczególnie silna jest transfobia. Nie bałeś się, że uczynienie Olive główną postacią serii przysporzy ci wrogów?
P.V.B.: Na pewno miałem to na uwadze, ponieważ zawsze znajdą się ludzie, którzy zamiast rozmawiać wolą się kłócić. Ale w swoich książkach zawsze starałem się poruszać ważne tematy w rozsądny, przystępny sposób. Tak, aby wyjść naprzeciw czytelniczkom i czytelnikom, i zachęcić ich do wspólnego zgłębiania idei z różnych perspektyw, razem z moimi postaciami. Uważam, że sztuka przegrywa, kiedy uciekamy od wrażliwych tematów ze strachu przed reakcją innych.
Mam wrażenie, że przez lata udało mi się zbudować z moimi czytelnikami pewien poziom zaufania i wzajemnego szacunku. Wiedzą, że do każdej postaci podchodzę z uczciwością i poszanowaniem, nawet jeżeli jest to antagonista. Jako pisarz czuję satysfakcję, kiedy czytelnicy traktują z empatią postać, którą kiedyś postrzegali jako czarny charakter lub początkowo nie czuli z nią więzi.
Moim zdaniem każdy czytelnik – niezależnie od tego, kim jest – może znaleźć punkty wspólne z przemyśleniami Olive Papiernik i z trudnościami, z którymi się mierzy. A przygody Olive i Darina mają w sobie wszystko, czego fani Cyklu demonicznego mogą się spodziewać po mojej twórczości.
A.T.G.: Dwoistość natury Olive to ważny wątek w „Pustynnym księciu”, co ma też przełożenie na język. W polskim przekładzie z początku mamy do czynienia z postaciami mówiącymi o Olive w rodzaju żeńskim, ale gdy Olive zmienia środowisko, pojawiają się formy męskie, a Olive mówi o sobie, unikając nacechowanych form gramatycznych. Czy w oryginale wyglądało to w ten sam sposób, czy to inwencja polskiego tłumacza? Czy korzystałeś z opracowań na temat tego, jak mówią o sobie osoby niebinarne, np. z pronouns.page?
P.V.B.: Tłumaczenia takich rzeczy nigdy nie są łatwe, również w języku angielskim; pisząc „Pustynnego księcia”, uświadomiłem sobie, jak bardzo nacechowany płciowo jest nasz język. Nawet w odniesieniu do przedmiotów. W Polsce mam duże szczęście współpracować z Marcinem Mortką, który jest również świetnym pisarzem, a do tego swoim przekładem we wspaniały sposób zapoznał polskich czytelników z moimi historiami. Mam wrażenie, że mamy podobne podejście do języka.
Jednym z powodów, dla których nadałem książce formę narracji pierwszoosobowej, było to, że chciałem uniknąć większości form nacechowanych płciowo. [W języku angielskim konstrukcja zdań w pierwszej osobie pozwala w dużym stopniu uniknąć nacechowania płciowego, w odniesieniu do postaci będącej narratorem. Brak też żeńskich i męskich końcówek, np. w czasownikach i przymiotnikach – przyp. tłum.] Czasami mam wrażenie, że dyskusja o zaimkach odwraca uwagę od poważniejszych tematów.
A.T.G.: W „Pustynnym księciu” obserwujemy bohaterki i bohaterów Cyklu demonicznego oczami ich nastoletnich dzieci… i nie zawsze ten obraz jest pozytywny. Nie bałeś się, że czytelnicy będą mieli do Ciebie żal? W końcu latami kibicowali tym postaciom, a teraz widzimy, jak popełniają błędy wychowawcze, niektóre poważne i mocno wpływające na życie innych… Nie kusiło Cię np. opisanie Leeshy jako matki idealnej czy małżeństwa Gareda i Emelii jako sielanki?
P.V.B.: Staram się być realistą. „Żyli długo i szczęśliwie” to wspaniałe marzenie, ale rzadko przekłada się na rzeczywistość. Jako rodzic nauczyłem się, że próbując za wszelką cenę nie powielać błędów naszych rodziców, często tworzymy własne, zupełnie nowe błędy. Leesha została wychowana przez swoją matkę w poczuciu, że nie stanowi żadnej wartości poza byciem żoną i matką. Sama wychowała Olive zupełnie inaczej, jako przyszłą królową.
Obie matki były przekonane, że wiedzą lepiej, i żadna z nich nie zwracała uwagi na to, czego pragnęły ich dzieci.
Co do Gareda, być może niektórzy czytelnicy pamiętają przepowiednię z „Tronu z czaszek” dotyczącą jego małżeństwa. Kości powiedziały: „Urodzi temu mężczyźnie silnych synów, ale to córka okaże się jego spadkobierczynią” [tłum. Małgorzata Koczańska]. Już wtedy wiedziałem o Selen, że mało które małżeństwo byłoby w stanie przetrwać jej naciski.
Nie sądzę, żeby sposób poprowadzenia tych bohaterów w nowych książkach jakkolwiek umniejszył wagę ich czynów z pierwszej serii. Wtedy też nie byli idealni!
A.T.G.: Wspomniałam już o mieszaniu się kultur w Twoim świecie, ale chciałabym poświęcić temu więcej miejsca. W naprawdę interesujący sposób przedstawiasz to, jak w poszczególnych krajach traktowane są kobiety i osoby nieheteroseksualne, przedstawiasz różne podejścia do religii, niepełnosprawności oraz małżeństwa. W Cyklu demonicznym widzimy nie tylko te różnice, ale także starcia pomiędzy przedstawicielami różnych kultur, m.in. Arlenem Balesem a Ahmannem Jardirem, a później to, jak poszczególne kultury się przenikają. Czy pisząc, miałeś w głowie, które postawy są lepsze, a które gorsze, czy może każdą traktowałeś neutralnie?
P.V.B.: W swojej twórczości staram się zachować bezstronność, unikam opisywania swoich opinii. Celowo tworzę postaci o różnych poglądach, ateistów i wierzących, zamożnych i biednych, młodych i starych, identyfikujących się z różnymi płciami. Pisząc o tych osobach próbuję szczerze przedstawiać ich poglądy tak, aby umożliwić odkrywanie kultur z różnych perspektyw. Zależy mi na tym, żeby czytelnicy sami decydowali o tym, co sądzą o danej postaci.
A.T.G.: Czy wątki feministyczne oraz LGBT+ w Twoich książkach to deklaracja światopoglądowa? Opisujesz m.in. związki (w tym małżeństwa) jednopłciowe czy potężne księżne sprawujące władzę, a Zielarki warzą zioła przerywające ciążę, nie moralizując swoich klientek…
P.V.B.: Będę się powtarzać, ale staram się uczciwie i bezstronnie pokazywać różne punkty widzenia. Zielarka Bruna nie łączyła ziół z moralnością, ale jej uczennica Darsy już tak – kiedy została miejską Zielarką, odmówiła warzenia naparu zatrzymującego płodność. Kiedy Leesha zostaje zgwałcona i przyjmuje środek zapobiegający ciąży, bardzo ciężko to przeżywa i przysięga nigdy więcej tego nie zrobić, ponieważ życie jest dla niej świętością.
Co do związków jednopłciowych i silnych władczyń, są to udokumentowane fakty historyczne, występujące od początków ludzkiej kultury. Nie wydaje mi się, żeby zawarcie ich w opowieści było deklaracją światopoglądową. To raczej opisanie rzeczywistości.
A.T.G.: Twoje książki doczekały się wielu wydań na całym świecie. Wiem, że jesteś fanem ilustracji Dominika Brońka, a z tłumaczem – Marcinem Mortką – konsultowałeś m.in. podział tomów na księgi. Czy zawsze tak blisko współpracujesz z osobami odpowiedzialnymi za przygotowanie wydania na nowy rynek?
P.V.B.: Nie zawsze, ale kiedy tylko mam taką możliwość! Jeżeli tłumacz lub artysta kontaktuje się ze mną w sprawie adaptacji, rzucam wszystko, żeby odpowiedzieć i służyć radą. To tłumaczenie czy ta okładka są miarą mojej pracy, więc zależy mi na tym, żeby te osoby odniosły sukces. Miałem to szczęście, że trafiłem na niesamowitych partnerów.
W niektórych krajach wydania powstają bez mojego udziału, co czasami prowadzi do innych wyborów artystycznych. Ale one również bywają piękne.
A.T.G.: Które z wydań jest Twoim ulubionym i dlaczego? Co sądzisz o jakości polskiego wydania? Czy jesteś zadowolony ze współpracy z Fabryką Słów?
P.V.B.: Obecnie moim faworytem jest nowe wydanie w twardej oprawie z Fabryki Słów. Przez długi czas pierwsze miejsce zajmowała brazylijska twarda oprawa – ze względu na wspaniały projekt i jakość wykonania. Oczywiście kocham również wydania z Wielkiej Brytanii i USA, ponieważ miałem spory udział przy ich powstawaniu.
A.T.G.: Wspomniałeś kiedyś, że istnieje szansa na komiksową adaptację Cyklu demonicznego, za którą odpowiadałby właśnie Dominik Broniek. Czy ten plan ma szansę na realizację?
P.V.B.: Mam nadzieję, że kiedyś się uda! Chcę sam napisać scenariusz, ale na razie skupiam się na książkach i nie udało mi się wygospodarować na to czasu. Zastanawiałem się nad znalezieniem doświadczonego scenarzysty komiksowego, który zająłby się projektem ze mną w roli redaktora, ale tutaj ważne jest twórcze dopasowanie.
A.T.G.: W pewnym momencie było głośno o tym, że sprzedałeś prawa do ekranizacji „Malowanego człowieka”, ale od dłuższego czasu w temacie panuje całkowita cisza. Czy są wciąż szanse na to, że zobaczymy Twoją twórczość na ekranach kin albo w postaci serialu? A może prawa wróciły do Ciebie?
P.V.B.: Prawa zostały sprzedane, z projektem związany jest świetny scenarzysta/reżyser ze sporym doświadczeniem. Dopóki studio nie zdecyduje się na produkcję, nie mogę zbyt wiele powiedzieć. Jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek, więc trzymajcie kciuki.
A.T.G.: Gdybyś miał całkowitą dowolność w kompletowaniu obsady ekranizacji, kogo chciałbyś w niej zobaczyć? A może masz wymarzonego reżysera czy twórcę muzyki?
P.V.B.: Jestem zbyt blisko tego projektu, żeby móc na tym etapie mówić o obsadzie, ale mogę skierować Was w stronę zabawnego konkursu dla fanów, który zorganizowaliśmy kilka lat temu. Czytelniczki i czytelnicy głosowali na obsadę Cyklu demonicznego, a ja wybrałem swoje typy: https://www.petervbrett.com/2009/09/13/casting-contest-winners/
A.T.G.: Wiem, że uważasz dyscyplinę i ciężką pracę za nieodłączne elementy pracy pisarskiej. A jak to wygląda w Twoim przypadku? Jaki masz system pracy i czy zmienił się od czasów Twojego debiutu?
P.V.B.: Przez lata sporo się u mnie zmieniło w kwestii znajdowania czasu na pisanie, ze względu na potrzebę dostosowania się do mojego życia. Czas jest cenny i jeżeli się na to pozwoli, praca, rodzina, przyjaciele, sen i Netflix potrafią szybko wypełnić dzień. Świadome przeznaczenie czasu na pisanie czy jakiekolwiek inne rzemiosło, oznacza poświęcenie i odebranie tego czasu innym zajęciom. Nawet jeżeli pisanie to twoja praca, dochodzi do tego wiele aspektów biznesowych. Czasami potrafią zająć ci cały dzień i nie masz czasu napisać ani jednego słowa.
Staram się ustalać sobie cel tysiąca słów dziennie, pięć dni w tygodniu. To niewiele, ale pisanie książki to maraton a nie sprint. Pięć tysięcy słów tygodniowo daje ponad 250 tysięcy słów rocznie, czyli mniej więcej równowartość jednej mojej książki.
W dobry dzień tysiąc słów to dwie godziny pracy. Najczęściej zajmuje to cztery godziny. Czasami przekraczam tysiąc i piszę dalej. W inne dni nawet nie dobijam do tysiąca. Ale następnego dnia też jest dzień i kolejna szansa.
Ostatnio piszę w ciągu dnia, kiedy tylko jest to możliwe, znajdując czas w pociągu w drodze do szkoły córki czy przy biurku w czasie godzin pracy. Ale z czteroletnią córką i Lauren pracującą z domu rzadko można liczyć na spokój. Często kończy się na tym, że pracuję późno w nocy, kiedy wszyscy śpią, a w domu jest cisza.
A.T.G.: Studiowałeś literaturę angielską oraz historię sztuki, pracowałeś w przemyśle farmaceutycznym. W jaki sposób zostałeś zawodowym pisarzem? Czy działo się to metodą małych kroczków, czy może pewnego dnia rzuciłeś się na głęboką wodę?
P.V.B.: Zawsze chciałem być pisarzem, dlatego moim głównym kierunkiem była literatura angielska. Sztukę studiowałem dla przyjemności. Niestety z takim dyplomem ciężko było znaleźć pracę, dlatego przyjąłem pierwsze stanowisko wydawnicze, jakie udało mi się znaleźć. Moim zadaniem było redagowanie katalogów firm. Następnie pracowałem jako asystent redaktora czasopism medycznych, dzięki czemu zostałem redaktorem wydawnictw medycznych, co z kolei zaprowadziło mnie do zarządzania produkcją poligraficzną.
Przez cały ten czas pisałem powieści, z każdą z nich doskonaląc swój warsztat. Moja czwarta książka, „Malowany człowiek”, była pierwszą, którą uznałem za wystarczająco dobrą, żeby spróbować ją sprzedać. Ale nawet przez moment nie przeczuwałem, jak bardzo zmieni moje życie.
A.T.G.: Czy wyobrażasz sobie jeszcze siebie w jakimkolwiek zawodzie niezwiązanym z pisaniem, czy już wiesz, że to Twój sposób na życie?
P.V.B.: Nie wyobrażam sobie wykonywania jakiejkolwiek pracy poza pisaniem, ale oczywiście istnieją różne rodzaje pisania. Gdyby trafił się ciekawy projekt, z chęcią pisałbym dla innych mediów, takich jak gry czy film. Ale nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek przestał pisać książki.
A.T.G.: Praca pisarza jest o tyle trudna, że wymaga ogromnej samodyscypliny i może pochłaniać całe dnie i noce. Jak przekłada się to na Twoje życie rodzinne? Czy bycie zawodowym pisarzem pozytywnie czy negatywnie wpływa na czas, który możesz poświęcić żonie i córkom? Czy w kryzysach twórczych możesz liczyć na wsparcie ze strony najbliższych? (Chyba że po prostu nie miewasz kryzysów…)
P.V.B.: Nie jestem wyznawcą etosu pisarza, który nie ma czasu dla rodziny, bo pochłania go praca twórcza. Jasne, czasami świetnie idzie mi pisanie, innym razem wisi nade mną deadline. Ale ogólnie rzecz biorąc, bycie pełnoetatowym pisarzem pozwoliło mi na elastyczność i uczestniczenie w życiu moich dzieci w zakresie, na jaki wielu pracujących rodziców nie może sobie pozwolić ze względu na zobowiązania zawodowe. Ze swoją rodziną mam bardzo bliskie relacje, a ostatnie kilka lat pokazało, że potrafimy się wspierać w potrzebie.
A.T.G.: Masz fanki i fanów na całym świecie, w tym naprawdę liczne grono w Polsce. Kilkakrotnie odwiedziłeś nasz kraj i spotkałeś się z nimi. Jak wspominasz te wyjazdy? Czy lubisz wracać do Polski? Co szczególnie zapadło Ci w pamięć?
P.V.B.: Uwielbiam odwiedzać Polskę. Moja pierwsza wizyta to rok 2012, kiedy promowałem „Pustynną włócznię”. Od tej pory wracam do Polski przy okazji premiery każdej kolejnej książki, nie licząc „Pustynnego księcia”, kiedy plany przyjazdu pokrzyżował covid. Pobyty w Polsce to szczególne punkty na mapie moich tras promocyjnych. Polscy czytelnicy zawsze okazują swoje wsparcie i gościnność, podobnie jak moi wydawcy. W Polsce nawiązałem prawdziwe i trwałe przyjaźnie. Zawsze znajduję czas na wycieczkę po odwiedzanym przeze mnie mieście, zwiedzam kościoły, poluję na krasnale, robię zakupy na rynku. I uwielbiam polskie jedzenie! Nie mogę się doczekać kolejnej wizyty.
A.T.G.: Jesteś aktywny w social mediach – a czy utrzymujesz też kontakt z fankami i fanami z Polski? Czy stanowią oni dużą grupę wśród osób, które do Ciebie piszą? Czy śledzisz polskie recenzje i fanarty?
P.V.B.: Tak, tak i tak! Chociaż w niektórych krajach mam więcej fanów, polscy czytelnicy zawsze są zauważalni i trzeba się z nimi liczyć, chociażby w konkursach fanartów czy na Bookstagramie. Staram się lajkować i komentować wszystkie wpisy, a jednym z ulubionych aspektów mojej pracy jest pokazywanie sztuki fanowskiej. Podejrzewam, że fanarty stanowią większość mojej aktywności w mediach społecznościowych.
A.T.G.: Z czego w kontekście swojej twórczości jesteś najbardziej dumny?
P.V.B.: Z umiejętności postawienia się w sytuacji kogoś, kto jest ode mnie diametralnie różny, i wyobrażenia sobie świata oczami tej osoby. Uwielbiam wcielać się w nowe postaci i odkrywać świat z ich perspektywy.
A.T.G.: Czytelnicy w USA czekają na drugi tom Cyklu zmroku, w Polsce w międzyczasie ukaże się druga księga „Pustynnego księcia”. Z zapowiedzi wynika, że nowy cykl będzie miał trzy tomy (czyli w polskim wydaniu – sześć tomów). Czy już wiesz, jak się zakończy, czy jest szansa, że rozrośnie się w trakcie?
P.V.B.: Mam podpisaną umowę na trzy książki w Cyklu zmroku; nie sądzę, żeby było ich więcej. Bardzo dokładnie rozplanowałem dwie ostatnie części i nie zamierzam poszerzać serii. Być może kiedyś wrócę do tego świata i niektórych postaci, ale po zakończeniu cyklu chcę zacząć od zera z czymś zupełnie nowym. Powoli przygotowuję też projekt, o którym wspominałem, i nie mogę się doczekać, żeby go ogłosić.
A.T.G.: Dziękuję za rozmowę!
P.V.B.: Nie ma za co! To były wspaniałe pytania i cieszę się, że mogłem porozmawiać dłużej o książkach. Szczególnie, że w tym roku nie udało mi się osobiście odwiedzić Polski. Dziękuję!