Wywiady

Kryminał nieoczywisty – Rozmawiamy z Aleksandrem R. Michalakiem

Jako oso­ba z kla­sycz­ną ofi­dio­fo­bią, lękiem przed węża­mi, od razu wie­dzia­łam, że naj­now­sza książ­ka Alek­san­dra R. Micha­la­ka zro­bi na mnie podwój­ne wra­że­nie – nie tyl­ko ze wzglę­du na wątek kry­mi­nal­ny, ale też obec­ność tych „uro­czych” gadów. I nie zawio­dłam się. W powie­ści napię­cie wyczu­wal­ne jest na każ­dym kro­ku! Dla­te­go tym bar­dziej ucie­szy­łam się, że będę mogła poroz­ma­wiać z jej autorem.

Zuzan­na Pęk­sa: O Pana pierw­szej książ­ce z cyklu o Gabo­rze Hor­thym roz­ma­wia­li­śmy nie­mal rów­no rok temu. Stwo­rzo­ny przez Pana cha­ry­zma­tycz­ny boha­ter powra­ca w tomie „Wąż z Lasu Cedro­we­go”. W sie­ci moż­na zna­leźć wie­le opi­nii, że dru­ga część serii jest jesz­cze lep­sza i doj­rzal­sza. Czy pisząc miał Pan prze­czu­cie, że efekt final­ny oka­że się rów­nie dobry lub nawet lep­szy w porów­na­niu z „Dena­rem dla Szczurołapa”?

Alek­san­der R. Micha­lak: Jest mi miło znów mieć oka­zję z Wami roz­ma­wiać! Co do pyta­nia, abso­lut­nie nie mia­łem takie­go prze­czu­cia, ale towa­rzy­szy­ła mi deter­mi­na­cja, żeby napi­sać coś, co nie roz­cza­ru­je tych czy­tel­ni­ków, któ­rym podo­bał się „Denar dla Szczu­ro­ła­pa”, zain­te­re­su­je tych, któ­rzy ocze­ku­ją nie­co bar­dziej wart­kiej akcji, a jed­no­cze­śnie unik­nie pięt­na powta­rzal­no­ści i sche­ma­tów. Wszyst­ko to nie tyl­ko dla dobra czy­tel­ni­ków, ale i swe­go wła­sne­go, bo chciał­bym się roz­wi­jać jako pisarz.

Nie bez zna­cze­nia był też fakt, że nad „Dena­rem (…)” pra­co­wa­łem oko­ło trzech lat, a nad „Wężem z Lasu Cedro­we­go” oko­ło roku, co ponie­kąd wymu­sza­ło nie­co inny rodzaj nar­ra­cji. Co do tego, któ­ra z ksią­żek jest lep­sza, przy­pusz­czam, że opi­nie czy­tel­ni­ków podzie­lą się pomię­dzy tych, któ­rzy wolą bar­dziej nie­spiesz­ne­go „Dena­ra dla Szczu­ro­ła­pa” i tych pre­fe­ru­ją­cych szyb­szą akcję z „Węża z Lasu Cedro­we­go”. Obie książ­ki są zresz­tą jed­na­ko­wo szcze­re, bo piszę o rze­czach, któ­re zawsze mnie fascynowały.

Z.P.: W „Wężu (…)” poja­wia się zagra­ża­ją­ca boha­te­rom tajem­ni­cza Wiel­ka Feni­cja. Czy ma ona swój pier­wo­wzór w jakiejś praw­dzi­wej orga­ni­za­cji? Czy ist­nie­je jakaś taj­na orga­ni­za­cja, któ­rej losy szcze­gól­nie Pana interesują?

A.R.M.: Sama Wiel­ka Feni­cja zosta­ła stwo­rzo­na prze­ze mnie w odle­głym nawią­za­niu do libań­skie­go nacjo­na­li­stycz­ne­go ruchu tzw. feni­cja­ni­zmu, któ­ry pra­gnął odciąć się od arab­skiej toż­sa­mo­ści Liba­nu, a nawią­zy­wał do jego fenic­kiej prze­szło­ści i chciał widzieć w miesz­kań­cach Liba­nu przede wszyst­kim potom­ków Feni­cjan. Wpływ na roz­wój tych idei mia­ły mię­dzy inny­mi tak­że przed­wo­jen­ne odkry­cia arche­olo­gicz­ne, takie jak odna­le­zie­nie sar­ko­fa­gu Ahi­ra­ma w Byblos. Oczy­wi­ście wspo­mi­na­jąc Wiel­ką Feni­cję nie spo­sób było też unik­nąć pew­nych sko­ja­rzeń zwią­za­nych z loża­mi masoń­skim, powo­łu­ją­cych się na Hira­ma, archi­tek­ta świą­ty­ni Salo­mo­na w Jerozolimie.

Co do dru­giej czę­ści pyta­nia, jak pew­nie każ­de­go wiel­bi­cie­la India­ny Jone­sa cał­ko­wi­cie ama­tor­sko inte­re­su­je mnie kwe­stia sek­ty Thu­gów, dusi­cie­li z dzie­więt­na­sto­wiecz­nych Indii, któ­rzy mie­li jako­by doko­ny­wać swych zbrod­ni w ramach kul­tu bogi­ni Kali. Część współ­cze­snych histo­ry­ków pod­wa­ża jed­nak reli­gij­ną moty­wa­cję zabójstw. Piszę, że temat inte­re­su­je mnie ama­tor­sko, bo w tym wypad­ku bra­ku­je mi narzę­dzi w posta­ci zna­jo­mo­ści języ­ków Indii oraz szer­sze­go tła kul­tu­ro­we­go, żeby pod­jąć jakieś poważ­niej­sze badania.

Z.P.: Węże są moty­wem prze­wod­nim całej powie­ści – budzą uczu­cie zagro­że­nia i nio­są śmierć. Czy wybrał je Pan ze wzglę­du na ich sym­bo­li­kę, czy może raczej na ata­wi­stycz­ny, cza­sem wręcz cho­ro­bli­wy lęk, jaki budzą one w wie­lu ludziach?

A.R.M.: Z oby­dwu powo­dów. W ten, wyżej wspo­mnia­ny, lęk bar­dzo łatwo było mi się wczuć, bo w dzie­ciń­stwie jado­wi­te węże wyda­wa­ły mi się prze­ra­ża­ją­ce i kie­dy marzy­łem o odle­głych podró­żach, cza­sem pla­no­wa­łem też ubiór, jaki powi­nien mnie zabez­pie­czać przed ich uką­sze­nia­mi 🙂 Duże wra­że­nie zro­bi­ła na mnie wte­dy histo­ria doty­czą­ca rze­ko­mej przy­czy­ny śmier­ci Kle­opa­try. Dziś nie mam już tej fobii wobec węży, ale wciąż było­by to chy­ba ostat­nie zwie­rzę, jakie wybrał­bym do hodowli.

Co do sym­bo­li­ki węża, jest ona szcze­gól­nie boga­ta i zarów­no w Biblii, jaki i w Epo­sie o Gil­ga­me­szu, ludzie tra­cą szan­sę na nie­śmier­tel­ność za przy­czy­ną węża. W pew­nym okre­sie myśla­łem o napi­sa­niu książ­ki nauko­wej poświę­co­nej kon­cep­cjom węża w Biblii oraz innych źró­dłach bli­skow­schod­nich, ale w tym wła­śnie cza­sie uka­za­ła się już pra­ca jed­ne­go z uzna­nych bada­czy, któ­ra dość kom­plek­so­wo przed­sta­wi­ła to zagadnienie.

Z.P.: Znacz­na część powie­ści roz­gry­wa się w biblij­nym zoo, któ­re­go budo­wę finan­su­je miliar­der James Peabo­dy. Na tere­nie obiek­tu znaj­du­je się budy­nek, w któ­rym boha­te­ro­wie książ­ki doświad­cza­ją nie tyl­ko lęku, ale uro­jeń. Czy wie­rzy Pan, że miej­sca o trud­nej histo­rii, w któ­rych wyda­rzy­ło się wie­le zła, mogą w ten spo­sób oddzia­ły­wać na ludzi?

A.R.M.: Obec­nie mam codzien­ny, zawo­do­wy kon­takt z miej­scem, w któ­rym znaj­do­wał się kie­dyś nie­miec­ki obóz kon­cen­tra­cyj­ny. Myślę, że gdy­by zło mia­ło się kumu­lo­wać, tam wła­śnie powin­no być jego epi­cen­trum. Nie doświad­czy­łem jed­nak żad­nych zja­wisk o cha­rak­te­rze wspo­mnia­nym w książ­ce. Dla­te­go był­bym skłon­ny odpo­wie­dzieć, że nie, pamię­ta­jąc jed­nak, że mój zakres wie­dzy i doświad­cze­nia jest ogra­ni­czo­ny. Sły­sza­łem róż­ne histo­rie o miej­scach po kato­wa­niach Gesta­po czy UB, gdzie doświad­cza­no cze­goś w rodza­ju obecności.

Trud­no jed­nak nie przy­pusz­czać, że ludzie są skłon­ni takich oddzia­ły­wań wła­śnie tam się dopa­try­wać, co wpły­wa na postrze­ga­nie takich miejsc. Ja zaś do takich wła­śnie wie­rzeń cał­kiem zamie­rze­nie się odwołałem.

Z.P.: Na koniec chcia­ła­bym spy­tać o boha­te­rów Pana naj­now­szej powie­ści. Mimo dość roz­bu­do­wa­nej fabu­ły, zna­lazł Pan miej­sce, by oso­bo­wo­ści każ­de­go z nich nakre­ślić bar­dzo wyraź­nie. Któ­ra postać z „Węża z Lasu Cedro­we­go” jest ulu­bie­ni­cą lub ulu­bień­cem same­go autora?

A.R.M.: Jeśli mia­rą sym­pa­tii miał­by być relaks i dobre samo­po­czu­cie, kie­dy piszę o jakiejś posta­ci, to z pew­no­ścią był­by to wło­ski nauko­wiec, Andrea Ros­si. Z Gabo­rem Hor­thym jed­nak jestem zży­ty naj­bar­dziej i zawsze poświę­cam naj­wię­cej cza­su zasta­na­wia­niu się, jak on powi­nien myśleć i reago­wać. Bar­dzo lubię też więk­szość żeń­skich posta­ci, jakie poja­wia­ją się w „Wężu z Lasu Cedro­we­go”: Jane, Nad­ię, Mire­il­le. Ali­ce przy­pa­da oczy­wi­ście szcze­gól­ne, hono­ro­we miejsce.

Z.P.: Bar­dzo dzię­ku­ję za roz­mo­wę i cze­kam z nie­cier­pli­wo­ścią na Pana kolej­ną książkę!

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy