W bestsellerowym „Blackoucie” pozbawił Europę prądu, w „Zerze” opowiadał o wirtualnym świecie, z którego nie ma ucieczki, zaś w „Chciwości” ostrzegał przed nierównościami społecznymi. Marc Elsberg powrócił ze „Sprawą prezydenta”, w której wysyła za kratki byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych i próbuje go postawić przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze, co wywołuje dyplomatyczną burzę. Z austriackim pisarzem porozmawialiśmy o kraju Wuja Sama, ale też o sytuacji w Polsce.
Książkowy prezydent, czyli Douglas Turner, ma inicjały D.T. Skojarzenie z Donaldem Trumpem nasuwa się samo, jednak sam określasz tę postać jako wypadkową trzech byłych przywódców Stanów Zjednoczonych. Dlaczego zdecydowałeś się na taki ruch?
Było ku temu kilka powodów. Książka skupia się na tym, co Stany Zjednoczone i prezydent zrobili z tak zwaną wojną z terroryzmem, która rozpoczęła się po 11 września. Nie chciałem pisać wyłącznie o George’u W. Bushu, Baracku Obamie czy Donaldzie Trumpie. Potrzebowałem stworzyć fikcyjną postać, która łączyłaby w sobie cechy ich wszystkich. Ponadto to byłoby zbyt łatwe, gdybym skupił się wyłącznie na Trumpie. To byłby dosyć tani chwyt z mojej strony. Z kolei postawienie w centrum wydarzeń Obamy również nie miałoby sensu, gdyż został zapamiętany jako uczciwy przywódca z Pokojową Nagrodą Nobla na koncie.
Wsadzenie byłego prezydenta za kratki to kusząca wizja, ale warto zwrócić uwagę na to, że osoby u władzy niezwykle rzadko odpowiadają przed wymiarem sprawiedliwości za popełnione czyny. To wiedzie nas do konkluzji, że prawo nie jest równe dla wszystkich.
Niestety tak właśnie jest, czego jesteśmy świadkami każdego dnia. Z tego właśnie powodu napisałem tę książkę w ten oto sposób. Oczywiście im większą władzą się dysponuje, tym łatwiej uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny. Widać to też na przykładzie Międzynarodowego Trybunału Karnego. Z pewnością minie jeszcze sporo czasu nim zobaczymy kogoś pokroju byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych przed obliczem tej instytucji. Tak jest zresztą wszędzie, ot choćby w Austrii były minister finansów został skazany na osiem lat pobytu w więzieniu za łapówki i korupcję. Jednak wyrok zapadł wiele lat po tym, gdy ten przestał już piastować tę funkcję, choć wszelkie przesłanki go obciążające pojawiły się, gdy pełnił jeszcze obowiązki na tym stanowisku.
Wobec Donalda Trumpa zostało postawionych wiele zarzutów, toczy się przeciwko niemu również postępowania karne, a mimo to udaje mu się uniknąć odpowiedzialności za popełnione czyny. Myślisz, że będzie ponownie ubiegać się o prezydenturę?
Myślę, że jak najbardziej są na to szanse. Jeśli tylko pozostanie przy zdrowiu, to raczej nic innego nie powinno mu w tym przeszkodzić. Czy tak się faktycznie wydarzy, to już pokaże przyszłość, ale wcale by mnie to nie zdziwiło.
A jak oceniasz dotychczasową prezydenturę Joe Bidena?
Po tak krótkim czasie trudno jest to zrobić. Poza tym nie wiem czy jestem właściwą osobą do wydawania takich osądów. Byłem zszokowany tym, jak potoczyły się wydarzenia po wycofaniu amerykańskich wojsk z Afganistanu. To była akcja przeprowadzona w fatalny sposób, sam pomysł także był fatalny. Joe Biden ma z pewnością jeszcze wiele pól, na których musi się wykazać. Mam tu na myśli ot choćby politykę klimatyczną, kwestie podatkowe czy też związane ze służbą zdrowia, ale nie jestem dziennikarzem politycznym, aby móc rzeczowo ocenić jego działania. Jedno jest pewne – polityka powinna opierać się na szukaniu kompromisów. Rzecz jasna w świecie ścierają się ze sobą różne światopoglądy. Wybierając daną partię można być niemal pewnym, że nie wywiąże się ona ze wszystkich swoich obietnic wyborczych, bo niekiedy będzie musiała iść na ustępstwa. Wydaje mi się, że świadomość tego gdzieś się zagubiła i wyborcy chcą, aby postępować stricte według ich poglądów na daną sprawę, czyli podążać w stronę skrajności. To zaś prowadzi do zaogniania się różnych konfliktów.
Taki właśnie powinien być dobry polityk? Szukający kompromisów?
Wydaje mi się, że są dwa typy osób biorących się za politykę. Są ci, którym zależy wyłącznie na władzy oraz ci, którzy chcą coś zmienić i osiągnąć coś dla społeczeństwa. Najważniejsze to nie pozwolić na zniszczenie tego w sobie, choć świat polityki potrafi zabić te idealistyczne motywacje. Tacy ludzie gdzieś tam są, ale jest im dużo trudniej dostać się na szczyt.
Czyli jest nadzieja?
Jeszcze na początku XXI wieku w wielu krajach była mowa o tym, że młodzi ludzie nie interesują się sprawami politycznymi. To się zmieniło od czasów kryzysu finansowego w latach 2007–2009, a zmiany nadal postępują. Gdyby było inaczej, nie byłoby ruchu Black Lives Matter czy demonstracji w związku ze zmianami klimatycznymi. Młodzi chcą zmian, co jest jak najbardziej dobrym zjawiskiem.
Czy „Sprawa prezydenta” pojawiła się już w Stanach Zjednoczonych?
Nie. Warto dodać, że polska edycja jest pierwszym wydaniem na rynek zagraniczny.
Pytam o to, bo jestem ciekawy jakie opinie wywołałaby książka właśnie tam, w kraju, którego bezpośrednio dotyczy.
To tylko książka. Być może znalazłyby się osoby, które byłyby oburzone, że na łamach powieści dopuszczam się wsadzenia amerykańskiego prezydenta do więzienia, zwłaszcza, że społeczeństwo Stanów Zjednoczonych jest obecnie bardzo podzielone ze względów ideologicznych. Inni z kolei przyklasnęliby temu pomysłowi.
Pokazujesz w swoich książkach, jakie zagrożenia niesie za sobą nasza cywilizacja. „Sprawa prezydenta” na tym tle wydaje się nieco inna, bo skupia się na kwestiach prawnych i politycznych.
Wydaje mi się, że ta książka jest wciąż zgodna z linią moich poprzednich powieści. Jednym z największych wyzwań, przed którymi obecnie stoi świat jest dyskusja o tym, jak poradzić sobie z konfliktami na poziomie międzynarodowym. Od dłuższego czasu myślałem o napisaniu czegoś o globalnym konflikcie, ale wcześniej nie udawało mi się wymyślić odpowiedniej fabuły. Później pomyślałem, że może nie musi to być książka o konflikcie, a o władzy i odpowiedzialności za czyny popełnione przez polityków. A skoro tak, to dlaczego nie pociągnąć do odpowiedzialności jednego z najpotężniejszych ludzi na świecie? Zadałem też sobie pytanie, jak tego typu opowieści są przedstawiane w literaturze. Thrillery i kryminały często podejmują temat handlu narkotykami lub żywym towarem, ale dzieje się to na poziomie lokalnym. Czemu jednak nie podnieść tego do poziomu międzynarodowego? Nie przypominam sobie żadnej innej książki, która ujęłaby to właśnie w taki sposób.
Jaki jest przepis na odpowiednie proporcje między rozrywką a dostarczeniem czytelnikowi rzeczowej wiedzy i faktów z danej dziedziny?
Jak zawsze zresztą, musiałem wcześniej gruntownie zbadać temat. Na szczęście mogłem liczyć na wsparcie profesjonalistów z różnych dziedzin. Nieskromnie stwierdzę, że udało mi się stworzyć też odpowiednich bohaterów. Mam na myśli ot choćby główną bohaterkę, Danę Marin. Dzięki niej mogłem główny problem książki wpleść w historię jej postaci. Dana jest ofiarą wojny domowej w Jugosławii z lat 90. Jej ojciec oskarża ją o doprowadzenie do aresztowania byłego prezydenta USA. Jego zdaniem córka powinna mieć szacunek do tego kraju, ze względu na dawną pomoc, którą jej rodzina otrzymała od amerykańskiego rządu. Głównym pytaniem, które stawia „Sprawa prezydenta” jest pytanie o to, czym jest sprawiedliwość. Dana znajduje się między młotem a kowadłem, musi podjąć decyzję, co należy zrobić. To jest właśnie recepta na udaną powieść, która nie zanudzi czytelnika. Należy przetłumaczyć całą tę teorię i prawne zapisy na emocjonalne historie postaci. Nie można dopuścić do sytuacji, w której z kart książki mówią sami nadęci bohaterowie rzucający nikomu nieznanymi terminami.
W „Zero” odnosiłeś się już do tematu mediów społecznościowych i zagrożeń, które one za sobą pociągają. W „Sprawie prezydenta” temat powraca, ale w kontekście fake newsów. Czy media społecznościowe to błogosławieństwo czy przekleństwo?
Wszystko zależy. To jak z młotkiem. Za jego pomocą mogę zbudować dom albo rozbić komuś głowę. Jako społeczeństwo decydujemy, jak będziemy się obchodzić z danym narzędziem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że firmy stojące za tymi narzędziami dają nam możliwość tego metaforycznego rozbicia komuś głowy. Z tego względu potrzebujemy więcej regulacji odnoszących się do mediów społecznościowych. To jednak żadna nowość. Identyczny mechanizm rządzi światem tradycyjnych mediów. Gazety już w przeszłości potrafiły grać na silnych emocjach czy wręcz przekazywać jawne kłamstwa i tym samym manipulować społeczeństwem. Tak media kreowały nowych polityków czy doprowadzały do sukcesów kampanii wyborczych. Z tego co wiem, Polska obecnie przechodzi przez trudny okres, macie problem dotyczący mediów publicznych, ale wcześniej czy później to się zmieni, a osoby, które do tego doprowadziły poniosą za to odpowiedzialność. To jednak może zająć trochę czasu, ale wszystkie podobne przykłady, które znam z przeszłości zawsze kończyły się porażką i upadkiem tego typu mediów. Różnica w stosunku do mediów społecznościowych polega na prędkości przekazania informacji. Nie potrzeba już angażowania całych zespołów ludzi i instytucji, aby coś wydrukować, wystarczy kliknięcie. Tak rozpowszechniają się fake newsy. Zawsze można napisać sprostowanie, ale pierwotny przekaz został już zasiany. Musimy na nowo nauczyć się rozpoznawania wiarygodnych źródeł informacji.
„Blackout” był bodźcem do zmian procedur bezpieczeństwa wielu państw. Czy „Sprawa prezydenta” też może coś zmienić?
Zmienianie świata nie jest dla mnie celem, dla którego piszę książki, bo tym jest dostarczenie czytelnikom rozrywki. Staram się nigdy nie domykać w pełni historii, aby pobudzić odbiorców do myślenia i zastanowienia się nad tym, co wydarzyło się potem.
Twoje książki są reakcją na zagrożenia współczesnego świata. Czy pandemia koronawirusa mogłaby stać się tematem jednej z Twoich powieści?
Zaraz po ukazaniu się „Blackoutu” mój agent spytał mnie, co planuję w kolejnej książce. Rozważałem różne tematy, zaś on zaproponował napisanie o epidemii. Co ciekawe ta propozycja powracała do mnie po każdej mojej kolejnej publikacji. Ten temat mnie jednak zupełnie nie interesuje, bo już inni zdążyli go przewałkować. Powstały ot choćby takie filmy, jak „Epidemia” z Dustinem Hoffmanem czy „Contagion – Epidemia strachu”. Nie wiedziałbym, co mógłbym więcej dodać do tej historii. Poza tym, jak pokazała prawdziwa pandemia, nie jest to zbyt spektakularne wydarzenie z punktu widzenia fabularnego. Nie jest jak w kinie, po prostu ludzie siedzą w domu i oglądają Netfliksa, ale to akurat lepiej.