Gdyby zapytać o najbardziej znaną adaptację powieści Hobbit, czyli tam i z powrotem, w odpowiedziach najczęściej pojawiałaby się filmowa trylogia Petera Jacksona. Z całą pewnością wielu wskazałoby również animowaną japońsko-amerykańską produkcję z 1977 roku (albo radziecką którą znajdziecie tutaj). Bardzo mało osób zna jednak pierwszą filmową adaptację prozatorskiego debiutu J.R.R. Tolkiena. Wiąże się z nią całkiem ciekawa historia.
Prawa do stworzenia animowanego filmu opierającego się na wczesnej powieści profesora Tolkiena zakupił w 1964 William L. Snyder. Amerykański producent nie wykosztował się za bardzo na transakcji, gdyż wtedy o Władcy pierścieni nie było jeszcze głośno, a co dopiero o Hobbicie. Według umowy film miał powstać do 1967 roku, inaczej licencja wygasłaby. Dlatego też Snyder od razu zlecił swoim stałym współpracownikom przygotowanie scenariusza, sam zaś podjął się sprzedania powstającej produkcji któremuś z wielkich studiów.
Jednym z twórców filmu był animator Gene Deitch. To właśnie on na swoim blogu po latach opisał okoliczności powstawania produkcji. Według jego słów pierwotny scenariusz był bardzo luźną adaptacją powieści Tolkiena. Wiele wydarzeń zostało pominiętych, przebieg niektórych zmieniony, imiona postaci były poprzekręcane, rola jednych bohaterów – umniejszona, innych – powiększona, a nawet znalazło się miejsce dla księżniczki, za którą na końcu miał wyjść nasz obrotny Bilbo.
Dość luźne podejście do materiału źródłowego wynikało z niewiedzy. Twórcy filmu, pracując nad scenariuszem, nie zdawali sobie sprawy z powiązań fabularnych między Hobbitem a Władcą pierścieni. Dopiero kiedy w Stanach Zjednoczonych ukazało się wydanie w miękkiej oprawie i Gene Deitch się z nim zapoznał, zrozumiał, że pracują z materiałem, który jest tak naprawdę częścią czegoś większego.
Zaczął się etap poprawiania scenariusza. Twórcy już szykowali się na produkcję kontynuacji Hobbita, czyli właśnie adaptację Władcy pierścieni. Prace nad scenariuszem trwały w sumie rok, a ostatecznie cały trud i tak poszedł na marne. Okazało się bowiem, że próby zainteresowania tematem wytwórnię 20th Century Fox spełzły na niczym. A czasu było coraz mniej.
Wtedy Tolkienowi została złożona intratna propozycja sprzedania praw do ekranizacji Hobbita. Licencja nadal niestety pozostawała w rękach Snydera. Amerykański producent doszukał się w tym swojej szansy. Musiał tylko szybko zrealizować swój film, żeby jego licencja nie wygasła. Poprosił więc Deitcha o stworzenie dwunastominutowej produkcji. Najwyraźniej w umowie zapomniano zawrzeć odpowiedni zapis ustanawiający minimalną długość filmu.
Gene Deitch w ciągu miesiąca przygotował nowy, bardzo skondensowany scenariusz, narysował plansze i zaanimował je. Film został wyświetlony dzień przed datą wygaśnięcia licencji w sali projekcyjnej w Nowym Jorku. Wstęp kosztował dziesięć centów. Podobno Snyder przed seansem rozdawał ludziom monety, żeby ci następnie kupili wejściówki. To wystarczyło, żeby Snyder miał dowód, że pokaz filmu był biletowany, a tym samym dotrzymał swojej części umowy w terminie.
Zabezpieczywszy sprytnym wybiegiem licencję na dalsze lata, mógł ją spokojnie odsprzedać Tolkienowi. Dostał za nią wtedy 100 tysięcy dolarów.
Dwunastominutowa pierwsza adaptacja Hobbita jest dostępna do obejrzenia w serwisie YouTube:
źródło: tor
Przygotował Oskar Grzelak
Poznajcie Lamdalfa i Molowe skarpetki! Zajrzyjcie TUTAJ lub kliknijcie w baner 😉