William Golding we Władcy much starał się wyeksponować to, co najgorsze w człowieku, pisał o ludzkich skłonnościach do czynienia zła i o tym, jak łatwo przychodzi zatracenie się w barbarzyństwie. Słynna powieść angielskiego pisarza ukazała się w 1954, a dwanaście lat później doszło do wydarzenia bliskiego opisywanej w książce katastrofie, które jednak rozwinęło się w zgoła inny sposób, napawając optymizmem, jeśli chodzi o naturę człowieka.
Władca much Goldinga to pesymistyczna opowieść o grupie uczniów, którzy w wyniku katastrofy lotniczej trafiają na bezludną wyspę. Nastolatkowie podejmują próbę zorganizowania się i przeżycia. Szybko jednak na światło dzienne wychodzą ich mroczne instynkty, zadające kłam cywilizowanym normom. Dzieciaki pogrążają się coraz bardziej w swym bestialstwie, niechybnie dążą do katastrofy.
Nieco inną historię napisało życie. W 1965 sześciu uczniów katolickiej szkoły w Nuku’alofie, stolicy Tonga, znudzonych codziennością, postanowiło ukraść kuter rybacki i popłynąć ku przygodzie na otwarte wody Oceanu Spokojnego. Chcieli dotrzeć do Fidżi, a może nawet do Nowej Zelandii, zamiast tego jednak, wskutek niespodziewanego sztormu, łódź z sześcioma chłopcami zdryfowała z kursu. Wagarowicze zgubili się w bezkresie oceanu. Ósmego dnia wycieńczeni dobili do brzegu od ponad stu lat niezamieszkanej wyspy ‘Ata, która stała się ich domem na kilkanaście następnych miesięcy. Najmłodszy z chłopców miał wtedy trzynaście lat, najstarszy – szesnaście.
Uczniowie już na samym początku postanowili, że muszą ściśle współpracować, a wszystkie kłótnie i niesnaski załatwiać od razu, najlepiej, żeby w ogóle do nich nie dopuszczać. Wiedzieli, że to jedyny sposób na przetrwanie. Podzielili się na dwuosobowe zespoły, rotacyjnie wymieniali się obowiązkami. Pozyskiwali pożywienie i słodką wodę, dbali by zawsze płonął ogień, wieczory spędzali na śpiewach i modlitwach, za wszelką cenę trzymali się razem, dbali o siebie. Nawet kiedy jeden z nich nieszczęśliwie złamał nogę, otoczyli go opieką, przejęli jego obowiązki do czasu aż znowu był w stanie im sprostać. W końcu odkryli pozostałości po dawnej osadzie ludzkiej, a tam zdziczałą uprawę taro, bananowców i kolonię kurczaków.
We wrześniu 1966, niemal piętnaście miesięcy po wylądowaniu na wyspie, przybyła odsiecz w postaci Petera Warnera i jego statku. Przepływając nieopodal ‘Aty, jego uwagę zwróciły wypalone połacie niegdyś zielonych klifów, widok raczej niespotykany w tropikalnym klimacie.
Kiedy tam dotarliśmy, okazało się, że chłopcy założyli niewielką komunę z ogrodem pełnym uprawnych roślin, wydrążonymi pniami drzew służącymi do zbierania deszczówki, siłownią z wymyślnymi ciężarami, kortem do badmintona, kurnikami i cały czas podtrzymywanym ogniem, wszystko to zapewnione zostało dzięki pracy rąk, staremu nożowi i determinacji, pisał we wspomnieniach kapitan Peter Warner.
Cała szóstka została uratowana i odstawiona do domu, w którym rodziny chłopców już dawno przeżyły swoje żałoby, wyprawione zostały pogrzeby.
O całym wydarzeniu opowiedział holenderskiemu pisarzowi Rutgerowi Bregmanowi sam Peter Warner, zostawił mu również swoje pamiętniki. Ten zaś następnie opisał to w książce De meeste mensen deugen: Een nieuwe geschiedenis van de mens (Większość ludzi jest dobra: Nowa historia człowieka). Fragment angielskiego tłumaczenia książki zaprezentowany został na łamach „The Guardian”.
Przygotował Oskar Grzelak
źródło: The Guardian