Zapraszamy Was do lektury fragmentu książki “Zenith” autorstwa Sashy Alsberg i Lindsay Cummings. Tłumaczyła Agnieszka Brodzik. Zacznij niepowtarzalną, kosmiczną przygodę razem z pierwszym tomem serii Androma.
Większość zna Andromę Racellę jako Krwawą Baronową, potężną najemniczkę, której bezlitosne rządy rozciągają się na całą Galaktykę Mirabel. Dla załogi jej szklanego statku Marauder jest po prostu Andi – ich przyjaciółką i nieustraszoną przywódczynią kosmicznych piratów. Kiedy kolejna rutynowa misja nie przebiega zgodnie z planem, cała załoga Maraudera trafia w ręce okrutnego łowcy nagród.
Andi, zmuszona do udziału w niebezpiecznej misji, stawia czoła mrocznemu władcy owładniętemu żądzą zemsty. Załoga Maraudera stanie przed trudnym wyborem – albo przywrócą porządek w galaktyce, albo rozpoczną wojnę. Gdy statek rusza w stronę nieznanego, pewne jest tylko to, że już nikomu nie mogą ufać.
FRAGMENT KSIĄŻKI
CELA NR 306
PRZESZŁOŚĆ
Bezkresna ciemność.
Otaczała go w celi numer trzysta sześć, wijąc się i wwiercając w jego kości, aż stali się jednością.
Już od dawna nie przejmował się tak każdym skrzypnięciem czy stuknięciem niosącym się po ścianach jego więzienia.
Owinął sobie szczelnie ramiona złachanym kocem, jedynym
towarzyszem niedoli, lecz ten nie chronił go przed zimnym pocałunkiem powietrza, które przenikało przez cienki materiał.
Jestem Valen Cortas, pomyślał, wielokrotnie obracając w głowie
te słowa. Tylko to pozwalało mu trwać, tylko to przetaczało
mu przez żyły gęsty syrop odwagi. Zemsta będzie słodka.
Czego by nie zrobił, czego by nie oddał, żeby zaznać choć
chwili w świetle. Żeby poczuć dotyk ciepłego wiatru na skórze, by usłyszeć szelest liści drzew rosnących na jego rodzinnej planecie, Arcardiusie.
Całe życie mieszkał na Arcardiusie, a jednak w celi numer trzysta sześć wspomnienia się zacierały. Valen zawsze widział świat w tysiącu kolorów, palce go świerzbiły, by namalować każdą zmianę światła, każdy zawijas wiatru przetaczającego się przez srebrzyste ulice.
W jego oczach każdy odcień był niepowtarzalny.
A jednak… teraz tracił te kolory.
Ile by nie wytężał pamięci, nie potrafił przywołać dokładnego odcienia fioletu, który wznosił się nad górami Revina. Nie potrafił przywołać dokładnych odcieni błękitu i czerwieni księżyców mieszających się na niebie. Blasku gwiazd, które zapalały się wraz z zapadnięciem prawdziwego zmroku i niezmordowanie służyły za przewodników po niebie. Z każdą chwilą w otchłani wszystkie kolory coraz bardziej zlewały się w jednolitą czerń.
Zadrżał i naciągnął mocniej koc na wychudzone ramiona.
Ból towarzyszący wspomnieniom po rzeczach kochanych
i utraconych wpił w niego swoje szpony, grożąc, że porachuje mu kości.
Gdzieś w zawilgoconym więzieniu rozbrzmiał wrzask, ostry jak brzytwa, jak czubek miecza przecinający kręgosłup Valena.
Przewrócił się na bok, przycisnął dłonie do uszu.
– Jestem Valen Cortas – wyszeptał spierzchniętymi ustami. – Zemsta będzie słodka.
Kolejny wrzask. Syk i trzask elektrycznego bata, rozbłysk niebieskiej poświaty na kratach. Valen wciągnął gwałtownie powietrze, zabolały go oczy, w głowie zapulsowało, wspomnienia się wzburzyły. Kolor. Niebieski jak morskie fale, niebieski jak bezkresne niebo. A potem… znowu ciemność, znowu cisza.
Nowi więźniowie przez pierwsze dni zawsze krzyczą, dopóki nie zedrą sobie gardeł. Wywrzaskują imiona bliskich i kurczowo trzymają się tego, kim byli.
Jednak na Lunamere ostatecznie każdy staje się tylko
numerem.
Valen był w celi numer trzysta sześć. Głęboko w trzewiach inkarnacji piekła.
Zimno nie miało końca. Jedzenia wystarczało tylko na tyle, by skóra nie odpadła od kości, lecz mięśnie ulegały atrofii, a serce zwalniało. Smród ciał podnosił się jak fala, obmierzła woń już dawno wsiąkła w obsydiantowe ściany i kraty.
Te obsydiantowe ściany stanowiły jedyną ochronę Valena i innych więźniów przed otchłanią próżni i przedwczesną śmiercią. Myślał o ucieczce, jak każdy inny. Wyobrażał sobie, jak przeskakuje przez ścianę, jak nurkuje w pozbawioną powietrza pustkę.
Valen kiedyś bał się śmierci, lecz z każdym kolejnym dniem coraz bardziej jej pragnął.
Wciąż jednak, głęboko w cierpiącym duchu, wiedział, że
musi przetrwać.
Musiał czekać i liczyć na to, że Gwiazdy Losu o nim nie
zapomniały.
I tak oto siedział, śniąc o ciemności, kuląc się w zimnie.
Jestem Valen Cortas.
Zemsta będzie słodka.
ROZDZIAŁ 1
ANDROMA
Jej koszmary były jak plamy krwi.
Nie dało się ich pozbyć, choćby Androma Racella z całych
sił próbowała zetrzeć je z powierzchni swojego umysłu. W najmroczniejsze noce trzymały się niej jak druga skóra. W koszmarach słyszała szepty zmarłych, którzy grozili jej, że zaciągną ją tam, gdzie jej miejsce – do piekła.
Jednak już dawno temu Andi uznała, że koszmary są jej
karą.
W końcu to ona była Krwawą Baronową. A jeśli kosztem
przetrwania jest bezsenność, zniesie wiążące się z tym zmęczenie.
Tej nocy koszmary przyszły do niej tak, jak zawsze, więc
teraz Andi siedziała na mostku swojego statku, Marudera, wydrapując świeżą parę znaków na bliźniaczych mieczach.
Świetliste opaski kompresyjne na nadgarstkach, które chroniły jej skórę, oparzoną wiele lat wcześniej w wypadku, były jedynym źródłem światła w ciemnym pomieszczeniu. Wystarczyło nacisnąć przycisk, żeby je włączyć.
Pod pomalowanymi na czerwono paznokciami opuszki
jej palców były białe, gdy na powierzchni jednego ostrza żłobiła cienką kreskę długości jej najmniejszego palca. Bez spirali elektryczności, miecz wyglądał jak każdy inny, a kreski miały przynosić jej szczęście jak każdemu innemu żołnierzowi. Jednak Andi dobrze wiedziała, czym tak naprawdę są – każda kreska oznaczała jedną przeciętą linię życia, jedno serce uciszone ciosem miecza.
Sto żyć miało uśmierzyć ból pierwszego. Sto kolejnych miało zepchnąć cierpienie w odległy, ciemny kąt.
Andi kątem oka zauważyła jakiś obiekt na niebie i podniosła wzrok.
Kosmiczny śmieć krążący pośród tysięcy gwiazd.
Ziewnęła. Zawsze kochała gwiazdy. Nawet jako dziecko
marzyła, że zatańczy pośród nich. Teraz jednak czuła się przez
nie obserwowana, jakby tylko czekały, aż poniesie porażkę.
Małe szydercze wredoty. Cóż, srogo się zawiodą.
Maruder, błyszczący statek kosmiczny wykonany z rzadkiego, nieprzenikalnego szklanego varillium, znany był ze swojej diabelskiej prędkości i zwrotności. Zaś załoga, składająca się z dziewczyn pochodzących z każdego piekielnego zakątka galaktyki, była tak ostra, jak miecz Andi. Stanowiła serce statku i jednocześnie trzy powody, dla których Andi zdołała tak długo przetrwać z dala od domu.
Pięć dni temu dziewczyny podjęły się zadania wykradzenia ładunku BioNarkotyków z Solery, głównej planety układu Tavina, a następnie dostarczenia ich na stację satelitarną tuż za planetą Tenebris w sąsiednim układzie.
To nie było nietypowe zlecenie. BioNarkotyki stanowiły
jedne z najczęstszych transportów, ponieważ te konkretne farmaceutyki mogły wypalić komuś mózg albo – jeśli korzystało się z nich rozsądnie – wprawić w stan błogiego zapomnienia.
Którego – pomyślała Andi, wracając do żłobienia znaków
śmierci – z chęcią bym teraz doświadczyła.
Wciąż czuła na dłoniach ciepło krwi człowieka, którego
zabiła na tenebryjskiej stacji. Wciąż pamiętała, jak spojrzał jej
w oczy tuż przed tym, zanim przebiła go swoimi mieczami, cicho niczym szept. Biedny dureń nie powinien był próbować
wyrolować Andi i jej załogi.
Kiedy jego partner zobaczył dzieło rąk Andi, szybko przekazał krevy, które miały dostać za wypełnienie zadania. Tak czy inaczej pozbawiła kogoś życia, a nigdy nie czerpała z tego przyjemności. Nawet tacy zabójcy jak ona wciąż mieli dusze, a Andi wiedziała, że każdy zasługuje na to, by być przez kogoś opłakiwanym, bez względu na swoje zbrodnie.
Andi pracowała cicho w towarzystwie odległego buczenia
silników statku i sporadycznego syczenia systemu chłodzenia
nad głową. Bezdźwięczność próżni była kojąca, a Andi musiała
powstrzymywać się przed zaśnięciem, ponieważ tuż pod powiekami czaiły się koszmary.
***
Porywająca galaktyczna przygoda!
Żywiołowi bohaterowie, trzymająca w napięciu akcja i rozległy wszechświat sprawiły,
że uzależniłam się już od pierwszych stron!
— Sarah J. Maas
Premiera: 5.06.2019