Jack – Clive Staples – Lewis urodził się dwudziestego dziewiątego dnia listopada u wybrzeży Morza Irlandzkiego, a dokładniej w stołecznym mieście Irlandii Północnej – Belfaście – w rodzinie zarówno adwokackiej, jak i głęboko wierzącej.
Obecnie kojarzyć można owe rejony z dość skandalicznymi i awanturniczymi działaniami ostatnich lat, lecz gdy Clive przyszedł na świat, była to spokojna, zasadniczo mało wyrazista kraina.
Jego ojciec parał się zawodem prawniczym, matka zaś zajmowała się domem, a sama była córką protestanckiego duchownego, acz przede wszystkim wielką miłośniczką literatury, co później przerzuciło się na jej dwie latorośle. Albert i Flora Lewisowie również władali piórem i starali się prowadzić aktywność twórczą, choć nigdy nie udało im się osiągnąć większego sukcesu. Ponadto, gdy Clive ujrzał światło dzienne, czekał tam już na niego starszy o trzy lata brat Warren Hamilton, pieszczotliwie zwany Warniem. Właśnie z nim Jack spędzał najwięcej czasu dzieciństwa i razem wymyślili cudowną krainę Boxen, gdzie żyły mówiące, magiczne zwierzęta.
Kto raz został królem w Narnii, na zawsze nim pozostanie.
Lew, czarownica i stara szafa
Czytelnicza pasja Lewisa z kolei pobudzana była od najmłodszych lat, bowiem w jego rodzinnym domostwie znajdowało się kilka bibliotek, a stosy książek leżały niemalże w każdym kącie. Clive wspominał potem, że książki, jakie podówczas najbardziej cenił, napisane zostały przez Beatrix Potter i Edith Nesbit – do tego należy również dokooptować „Wyspę skarbów” Roberta Louisa Stevensona.
Mieszkańcy domu w Belfaście nie stronili również od zwierząt. Z lat dzieciństwa Lewis wspominał często yorkshire teriera Tima, oswojoną mysz Tommy czy kanarka Petera. Jednak to z psem bawił się najwięcej, wcale często zaś w berka, uciekając przez całe domostwo, przy wtórze szczekającego zwierzęcia.
Uczęszczał też na spacery i wycieczki rowerowe. Szczególnie upodobał sobie cyklistyczne podróże nad zatokę Belfast Lough, gdzie do niemałego portu przybijały okręty z odległych krain, a to z pewnością pobudzało młodzieńczą wyobraźnię. Podobno snuł wówczas wizje perypetii morskich marynarzy, co niewątpliwie miało wpływ na powstanie wiele lat później „Podróży »Wędrowca do Świtu”«”.
Warto podkreślić, że Belfast leżał w otoczeniu przepięknych warunków przyrodniczych, choć samo miasto było cokolwiek szare, leniwe i bezbarwne – za wyjątkiem brudnych a hałaśliwych sektorów przemysłowych oraz portu – to za nim rozciągały się malownicze krajobrazy, świadczące o prastarej magii tych ziem. Lewis wszystko to oczywiście dostrzegał, mimo że pamięć w lwiej części podsuwała mu wspomnienia dłużących się deszczowych pór.
Ojciec Clive’a, Albert Lewis, zaliczał się w poczet ludzi porywczych i skłonnych do werbalnych awantur, dlatego też i Jack, i Warnie, nie mieli zeń w dzieciństwie zbyt dobrego kontaktu, choć zaprzeczają, aby ich rodzic stosował jakąkolwiek przemoc fizyczną. Ich rodzinne więzi umacniała zawsze kochająca matka, Flora, która dbała o dobre wychowanie oraz szacunek swych dzieci.
Niestety, właśnie z nią wiążą się najsmutniejsze wspomnienia z dzieciństwa, acz nie są powodowane jej negatywnymi czy destruktywnymi działaniami. W sierpniu 1908 roku u pani Lewis zdiagnozowano nowotwór jamy brzusznej. Pewnej nocy, gdy niespełna dziesięcioletni, schorowany wtedy Jack leżał pod kołdrą (pobolewał go ząb, a głowę rozsadzał ból), dowiedział się – za sprawą pogrążonego w rozpaczy ojca – o tym, że Flora opuściła ziemski padół. Owo zdarzenie wywarło ogromny wpływ na kształt psychiki chłopca, Lewis nigdy też do końca nie pogodził się ze śmiercią matki.
Niedługo po tym incydencie, chłopiec został wysłany na drugi brzeg Morza Irlandzkiego, mianowicie do angielskiej szkoły z internatem; surowej i nieprzystępnej Wynard House w Watford, celebrującej niepoprawne wartości dżentelmeńskie. Lewis – wielce stęskniony za beztroskim domem – szczerze jej nie znosił, opisywał ją nawet jako „obóz koncentracyjny”. I nie ma się co dziwić, bowiem prowadził ją gniewny, trudny w obejściu dyrektor, niejaki wielebny Robert Capron.
W Wynard House stosowano cielesne kary, popularną metodę stanowił na przykład tzw. trzcinowy patyk, a nietrudno było na niego zasłużyć. Aby zaskarbić sobie nieprzychylność nauczycielskiej kadry, wystarczyło złamać jeden z punktów surowego regulaminu zasad i powinności, obowiązujących uczniów.
Clive wprawdzie nie należał do rozrabiaków, ale z racji swej wrażliwości raz zdarzyło mu się na własnej skórze poznać „smak trzcinki”. Gdy jeden z chłopców umieścił nad drzwiami wolumin, a nauczyciel wkraczając do środka został nim uderzony, Jack zarumienił się, co wychowawca odebrał jako odzew sumienia.
Jedyną pozytywną rzeczą, jaką Clive wyniósł z owej szkoły było samodzielne sięgnięcie po Biblię oraz przeczytanie jej. Lewis zaczął głęboko wierzyć, że Jezus daje ludziom nadzieję, sam zaczął żyć tym przekonaniem i to właśnie ono w trudnych chwilach dawało mu siłę do przetrwania w tak nieprzyjaznych warunkach. Samodzielnie również układał modlitwy, raczej też stronił od pretensjonalnych wspólnych modłów.
Na szczęście edukacja w Wynard House nie trwała przesadnie długo, ponieważ szkołę rozwiązano z powodu braku zainteresowanych uczniów, a Jack mógł wreszcie na powrót cieszyć się domowym ciepłem. Właśnie w nim zgłębiał powieści science fiction, opowieści miłosne i wojenne, nie można także zapomnieć o jego ukochanej i wielokrotnie studiowanej Biblii. Czytać uwielbiał, wspomagając się kanapkami, najchętniej z truskawkowym dżemem.
W 1910 roku został wysłany przez ojca do Cambridge College, leżącego nieopodal Belfastu, bo zaledwie półtora kilometra od rodzinnego domostwa. Nie musiał już dłużącymi się miesiącami przebywać w wilgoci i ciemności Wynard House, ponieważ nowa szkoła była zupełnie odmiennym miejscem, dodatkowo teraz mógł na weekendy wracać do domu.
Niestety niedługo potem zapadł na groźną chorobę płuc. Albert zmartwiony stanem zdrowotnym syna postanowił więc przenieść chłopca do Cherbourg School w Malvern – słynnym kurorcie, uroczej lokacji słynącej z licznych herbaciarni leczniczych, w sercu Anglii, gdzie młody Lewis spokojnie wędrował po niegroźnych duktach i turystycznych ścieżkach.
W samej szkole nie było wielu uczniów, co przyczyniło się do tego, że nauczyciele mogli poświęcać więcej czasu konkretnym jednostkom, dzięki czemu edukacja stawała się bliższa młodym umysłom.
Jack chłonął niby gąbka poglądy i pasje swych mentorów – dowiedział się o Londynie, jego teatrach, zafascynował się twórczością Wergiliusza i Homera, a przede wszystkim to tam obudził w sobie smykałkę do mitów Północy. Jednak owa pasja, zainteresowanie nordyckimi krainami z folkloru, przyczyniła się do stępienia chrześcijańskiej wiary, zaś koncert Richarda Wagnera inspirowany mitologią skandynawską, na który zabrał go ojciec, stanowił kolejny stopień do upadku religijności Lewisa. Zaczął nawet wierzyć, że wszelakie kulty są sztucznymi i zbytecznymi pasożytami ludzkiej psychiki.
Po raz wtóry jednak Clive nie miał szczęścia do ośrodka edukacyjnego. W miejscowości zainfekował się tak poważnie, iż wylądował w szpitalu, gdzie – przez chorobę – został zmuszony zdawać wstępne egzaminy do Malvern College, które zresztą zdał z bardzo obiecującym wynikiem.
Rok 1913 zaobfitował rozpoczęciem studiów w ogromnej instytucji, pełnej zasad oraz przepisów, w której nader ważki okazał się duch rywalizacji. Jako że Jack urodził się z wadą kciuka, nie mógł poprawnie chwytać piłek, ani trzymać rakiety bądź kija do krykieta. Nie patrzono na to zbytnio przychylnie i przyczyniło się zapewne do niewielkiej sympatii jego rówieśników.
Niemniej, tamtejsza edukacja przyczyniła się do poznania łacinnika, Henry’ego Wakelyna Smitha, który zaraził młodego Lewisa poezją Miltona, Horacego i Yeatsa.
W 1914 roku na zlecenie ojca zaprzestał tam nauki i przeniósł się na prywatną edukację do Surrey, gdzie wpajaniem wiedzy w młody umysł Jacka miał zająć się niejaki William Kirkpatrick. On to zmuszał Clive’a do samodzielnego uczenia i ścierania się poglądów.
Pomimo wielkich wymagań, nowy mentor Lewisa okazał się inteligentnym i mądrym człowiekiem, mającym ogromny wpływ na formowanie się wiedzy i myślenia Jacka. Jego metody nauczania wydawały się dość ekscentryczne, lecz przynosiły nie tylko zamierzone efekty, ale też owocowały otwarciem umysłu młodzieńca na nieznane dotąd doświadczenia.
Ciekawym jest na przykład fakt, że Kirkpatrick kazał Clive’owi tłumaczyć „Iliadę” z greki na angielski, co przyczyniło się do tego, iż Lewis obudził w sobie talent poliglotyczny. Nie tylko opanował język Sokratesa, ale również Moliera, Goethego czy Dantego, których mógł i czytał w oryginale.
Imć William jako ateista silnie oddziałujący na światopogląd Jacka przyczynił się do wyzbycia chrześcijaństwa ze świadomości chłopca. Pani Kirkpatrick z kolei zabierała go do teatrów i księgarń. Dzięki jednej z takich wypraw, w 1916 roku na straganach przylegających do dworca kolejowego wypatrzył „Phantastes” George’a MacDonalda – i to ona otworzyła przed nim drogę do uwielbienia twórczości szkockiego prozaika. Jego, MacDonalda, głębokie chrześcijaństwo stało się czynnikiem ponownie ciągnącym Lewisa ku wierze.
Tego samego roku zdał z wyróżnieniem egzaminy i zdobył stypendium naukowe na uniwersytecie w Oksfordzie. Tak właśnie rozpoczął relację z miastem, które potem stało się istotnym miejscem w jego życiu. W kolegium otrzymał wcale przytulne lokum – podłogę zaścielały grube dywany, w rogu stał kominek z zawsze gotową do zaparzenia herbatą, był tam też fortepian i ciężkie drewniane stoły. W jego pokoju podobno mieszkał niegdyś Percy Bysshe Shelly, a Lewis często rozmyślał o twórczości poety i o tym, co porabiał gdy tam mieszkał.
Oksford stanowił dla Jacka także wyzwolenie spod ciężkiej aury Belfastu – miasto posiadało charakterystyczny klimat, wypełniały je liczne kramiki, księgarnie i herbaciarnie, wystarczyło czasem wejść w jedna uliczkę, aby poczuć się jak w minionych wiekach.
Clive nie zabawił tam jednak bardzo długo i tym razem nie spowodowała tego nagła choroba, lecz wojna. Sądził, że jeżeli przystąpi do angielskiej armii na ochotnika, będzie uczestniczył w czymś chwalebnym, czymś, co pojedna narody i uwolni je od przyszłych konfliktów. Srogo się rozczarował.
Na szkoleniu wojskowym poznał Edwarda Francisa Moore’a, pieszczotliwie zwanego Paddym, i to on stał się jego bliskim towarzyszem. Poznał jego matkę Jannie, która później odegrała kluczową rolę w świadomości płciowej i rozwoju emocjonalnym Lewisa.
W wieku dziewiętnastu lat został wysłany na linię frontu w Arras i cenił braterskie uczucia żołnierzy oraz ideał wspólnej sprawy. Z czasem jednak odkrył, że wojna ma na celu tylko śmierć, a jej głównymi instrumentami są ból i cierpienie, oglądane przez Jacka na co dzień. Zabawne wydaje się więc to, że mimo pogłębiających się pacyfistycznych poglądów, udało mu się wziąć do niewoli prawie sześćdziesięciu Niemców.
Sytuacja pogorszyła się w 1917 roku, gdy machina wojenna, która miała zakończyć wszystkie światowe konflikty, stała się tak naprawdę ich zarzewiem. Lewis widział stosy trupów, rozmaite choroby i błotnisty chaos okopów.
W kwietniu obok Jacka wybuchł pocisk, zabijając jednego z przyjaciół, jego samego zaś raniąc w rękę, twarz i nogę. Wydarzenie to zakończyło krwawy rozdział w życiu Clive’a, bowiem poważnie ranny został odesłany do domu.
Zajęli się nim wówczas państwo Kirkpatrickowie i pani Moore, lecz nie ojciec, który popadł niemal w alkoholizm. Gdy zaś okazało się, że jego rany wymagają dalszego leczenia, matka Edwarda przeprowadziła się bliżej Jacka, aby móc się nim opiekować.
Podczas rekonwalescencji Lewis ukończył zbór wierszy „Duchy więzienia”, nad którymi pracował we Francji, acz ostatecznie przemianował je na „Duchy w niewoli” i wydał pod pseudonimem Clive Hamilton. Niestety, owa twórczość nie przyjęła się zbyt dobrze, co skutecznie zniechęciło mężczyznę do pisania na jakiś czas.
Wkrótce powrócił na studia, gdzie pogłębiał wiedzę z łaciny i greki, czytał w międzyczasie Szekspira i Edwarda Gibbona.
Wieść o śmierci Paddy’ego sprawiła, że założył w Oksfordzie dom, w którym zamieszkał wraz z panią Moore i jej córką Maureen. Lewis zachowywał się w stosunku do nich jak rodzona – do tego wzorowa – rodzina.
Uczelnię ukończył z wyróżnieniem pierwszego stopnia oraz prestiżową nagrodą za esej. Nie pozwoliło mu to jednak znaleźć pracy na uniwersytecie, dlatego kontynuował studia – uczył się staroangielskiego, filozofii i ukochanej literatury – a umożliwiły mu to fundusze przesyłane przez ojca.
Sprzyjające warunki pracy pojawiły się w 1925 roku, gdy ogłoszono wakat na stanowisko wykładowcy filologii angielskiej w oksfordzkim kolegium Magdalen. Jack złożył podanie, zaś w maju tego samego roku lokalna gazeta z dumą ogłosiła przyznanie mu etatu. Lokacja położona była w urokliwym miejscu, nieopodal parku z danielami, co przyczyniło się do tego, że Lewis uwielbiał spędzać czas w swym mieszkaniu w pobliżu, gdzie skoro świt mógł parzyć czajnik herbaty, pykać fajkę i podziwiać rozciągające się za oknem uroki natury.
Clive był lubianym przez studentów wykładowcą. Wspomina się, że wykład zaczynał jeszcze zanim wszedł do sali – na korytarzu – a gdy doń zawitał, ciągnął wywód dalej, jakby nie wydarzyło się nic niezwykłego. Mówił stanowczym, rzeczowym, przejmującym tonem, nosowym głosem, lekko zabarwionym irlandzkim akcentem. Jack podobno kończył wykład równo pięć minut przed czasem, brał wówczas kapelusz oraz nieodzowną laskę i nonszalancko wychodził.
Jego dobra reputacja sprawiała, że zwrócił na siebie uwagę innego nowo mianowanego wykładowcy – nauczyciela języka staroangielskiego, Johna Ronalda Reuela Tolkiena – zafascynowanego skandynawskimi baśniami i celtyckimi mitami, które przywołały w Lewisie wspomnienia i miały wielki wpływ na jego twórczość.
Tolkien zorganizował grupę czytelników Kolbitar, którzy przy kominku czytali po staronordyjsku i zajmowali się językami Północy. Lewisowi bardzo przypadły do gustu owe spotkania, choć początkowo czuł się na nich odrobinę nieswojo z racji słabej znajomości języka, ale większość sag oraz mitów znał już z młodości – dodatkowo był to przedmiot jego zainteresowań.
W 1929 roku Lewis, trzydziestojednolatek, przez lektury między innymi G.K. Chestertona oraz kręgi znajomych (Tolkien, Greeves, Barfield) nawrócił się na wiarę chrystusową.
Pomimo że rok był dla Clive’a owocny intelektualnie i duchowo, we wrześniu zmarł jego ojciec, i chociaż nie byli mocno związani, śmierć Alberta wstrząsnęła nim tak bardzo, że postanowił zacieśnić przyjaźnie. Przybliżył się choćby do Tolkiena, co było mocnym bodźcem do pisania.
Lewis w 1932 roku pracował nad „Błądzeniem pielgrzyma”, książką w której krytykował współczesne mu polityczne i filozoficzne pokusy, odnosił się także do wydarzeń i poglądów kwitnących na świcie – pisał o Marksoludziach (marksizm), Mussolinach (włoski faszyzm) czy Swastach (hitleryzm). Nosiła podtytuł „Alegoryczna obrona chrześcijaństwa, rozumu i romantyzmu” – a jako że była zgrabnie napisaną satyrą, przyjęła się bardzo dobrze.
Jego domem stało się „Kilns” w Headington w Oksfordzie, gdzie praktycznie mieszkał do końca życia, tam też zajmował się panią Moore, a w grudniu 1932 po odejściu ze służby wojskowej (przejściu na emeryturę) dołączył do nich Warnie. Częstym gościem domostwa był również Fred Paxford, którego pesymistyczne usposobienie stało się inspiracją do stworzenia postaci Błotosmętka w „Srebrnym krześle”.
W owym domu Lewis napisał swe arcydzieło, „Alegoria miłości”, nad którą pracował od końca lat 20. XX wieku. Był to przegląd historii metaforycznej literatury miłosnej od wczesnych Wieków Średnich aż po czasy Szekspira – ona to przyniosła mu międzynarodowe znaczenia i dzięki niej udało mu się poznać redaktora Oxford University Press, Charlesa Williamsa.
W 1937 roku Tolkien wydał „Hobbita” i zdawało się, że Lewis niedługo zostanie daleko w tyle z pisarstwem względem swego przyjaciela, lecz on pracował już nad pierwszą fantastycznonaukową powieścią „Z milczącej planety”, otwierającą trylogię, a została ona wydana w 1938., uzyskując przychylne recenzje, zarówno Tolkiena, jak i wpływowego krytyka tamtych lat, Hugha Walpole’a.
Rok później Lewis przyłączył się do klubu Inklingów. Spotkania czwartkowe grupy, której członkami byli między innymi Clive i Warnie Lewisowie, Tolkien, Charles Williams, Hugo Dyson, Nevill Coghill, pierwotnie odbywały się w mieszkaniu Jacka.
Czasami niektórzy stowarzyszeni spotykali się także na początku tygodnia, przed porą lunchu w oksfordzkim „Pod orłem i Dzieckiem”, miejscem przyciągającym Inklingów nie wyłącznie specyficzną aurą, lecz również ekscentrycznym właścicielem pubu, Charlesem Blagrovem, raczącym ich swymi opowieściami o tym, jak to niegdyś bywało w Oksfordzie. W grupie Lewis czuł się bezpiecznie i zawsze towarzyszyło mu dobre samopoczucie, wspomagane kuflem angielskiego piwa i mocnym tytoniem.
Co ciekawe, regularnie uczęszczający do kin i teatrów Jack, widział obraz Walta Disneya –„Królewna śnieżka” – i uznał go za bardzo przyjemne widowisko.
Mimo natłoku pracy albo nowych pomysłów nie zaprzestał wędrówek po brytyjskich wsiach, z radością uwalniał się od problemów wielkiego świata – w takich realiach, prowincjonalnego spokoju, wena przyniosła mu pomysł na „Problem cierpienia”, dzieło o chrześcijańskiej reakcji na ból i cierpienie. Lewis wystawiał w książce, że cierpienie może być narzędziem Boga i swoistą próbą dla człowieka, skutkującą pozytywnymi efektami.
We wrześniu 1939 roku wybuchła II Wojna Światowa, kilku jego przyjaciół wstąpiło do wojska, on sam natomiast pozostał w Oksfordzie, gdzie starał się egzystować tak, jakby się nic nie stało. Na troski związane z wojną zaś Jack miał sprawdzone remedium – pisarstwo oraz przemyślenia twórcze, a ich efektem było napisanie pod koniec tego okresu „Listów starego diabła do młodego”, epistolarne – nomen omen – dzieło, w którym nie ma perspektywy Boga, ani osoby wierzącej, tylko diabelskiej. Zasadniczo to porady odnośnie do zwabiania ludzi na ciemną stronę i niszczenie w nich wiary.
Trzydzieści jeden fikcyjnych listów pisanych systematycznie i sprawnie Clive publikował w odcinakach na łamach czasopisma „The Guardian”, w formie książkowej ukazały się 1942 roku, a ich nakład sprzedał się błyskawicznie.
Popularność i niekończące się dodruki utworu mogły wyniknąć także z pojawiania się Lewisa na antenie radia BBC, gdzie na przykład wygłaszał mowy poświęcone sprawom chrześcijańskim i moralnym, zyskując tym samym reputację dobrego i przekonującego oratora. Od 1941 roku wygłaszał również wykłady co środę o 19.45. Jego radiowa aktywność została później wydana na papierze, w tomach „Rozmowy na antenie”, „Zachowanie chrześcijańskie” oraz „Poza osobowością”.
“Listy starego diabła do młodego” przypieczętowały artystyczną renomę, jaką Lewis zdobył wśród czytelników, czego owocem była wielka korespondencja.
W 1941 pomógł studentom stworzyć Socratic Club, któremu przewodniczył do 1954 roku. Działalność klubu polegała na aktywności dyskusyjnej, która opierała się na debatach między wierzącym mówcą a oratorem wątpiącym lub ateistą. Jako głosiciel słowa, Lewis odnosił druzgoczące zwycięstwa i stał się mocnym przeciwnikiem aż do tego stopnia, że z czasem brakowało dla niego kontrrozmówców.
Zawsze też cieszył się zmysłowymi przyjemnościami – wybornym alkoholem (acz w nieprzesadnych ilościach), obfitym posiłkiem i tytoniem dobrej próby.
W 1943 roku ukazała się jego druga fantastycznonaukowa część trylogii, „Perelandra”, lecz nie została tak dobrze przyjęta, jak jej poprzedniczka. Według krytyków zabrakło w niej wartkiej akcji i dłużyła się, za to ociekała wysokimi walorami alegorycznymi. Uznano też, że stara się przemycić przesadnie dużo ideałów chrystusowych.
Jack nie przejął się drobną porażką aż tak bardzo, wolał skupiać się na ofiarowywaniu jednej dziesiątej swych dochodów na cele dobroczynne, a gdy dzieci podczas wojny zostały ewakuowane na wieś, proponował przychodźcom swój dom. Mieszkająca w „Kilns” pani Moore także miała słabość do młodych ludzi, niestety ta słabość sprawiała, że wcale często przydzielała im obowiązki domowe.
W taki sposób w „Kilns” pojawiła się June Flewett, szesnastoletnia katoliczka, dzięki której większość informacji o Clivie z lat czterdziestych XX wieku została dalej przekazana.
Wobec wspomnianej powyżej – jakoby przybranej matki Lewisa – pani Moore, Jack zachowywał się niczym rodzony syn. Słał jej łóżko, wysłuchiwał licznych narzekań oraz czytał do snu – to właśnie owa osobliwa relacja, podszyta obowiązkiem bądź winą, zbudowała w nim strach i obawę przed płcią piękną.
„Ta obrzydliwa siła”, zwieńczenie trylogii science fiction Lewisa, wykorzystywała elementy typowe dla fantasy i po słabszej poprzedniczce ponownie wyniosła twórczość autora na piedestał. Clive zamiast celebrować sukces wolał pisać traktaty eseistyczne, jak opublikowane w 1943 roku „Obalenie człowieka”, czyli obrona praw naturalnych, niezwykle istotnych w pozostałych utworach Lewisa.
Po wielu osobistych doświadczeniach w 1947 roku Jack wydał „Cuda”, wcale poważną, teologiczno-filozoficzną książkę o sensie i możliwościach istnienia innych światów niż ten, który odczuwamy i widzimy zmysłami.
Utwór wywołał niemały szum w kręgach akademickich, a debata na jego temat z udziałem Elizabeth Anscombe, będącej w opozycji wobec Lewisa, przyczyniła się do pogłębienia się w nim niezrozumienia kobiet. Podczas dyskusji podniósł sromotną porażkę, która mocno utemperowała jego dumę, a także sprawiła, że skrył się nieco w cień.
Pomimo że po raz pierwszy zastanawiał się nad napisaniem książki dla dzieci w 1939 roku, kiedy jedno z ewakuowanych dzieci zafascynowało się szafą w „Kilns” i zapytało Lewisa, „co za nią jest, czy jest tam jakieś inne wyjście?” – Jack długo się zastanawiał nad istotą pleców mebla: złudnie odległych, a jednak bliskich. Pasję tajemniczymi przejściami wzmagały lektury „Ciotki i Anabel” Edith Nesbit czy „Tajemniczego ogrodu” Frances Hodgson Burnett, namiętnie czytanych przez niego w dzieciństwie.
Zaczął przekształcać fragmenty i motywy biblijne, stosując chrześcijańską symbolikę, posiłkował się wspomnieniami z dzieciństwa i inspiracjami z literatury oraz folkloru, tworząc swe najnowsze dzieło. Ukończona w 1948 roku na święta Bożego Narodzenia powieść „Lew, czarownica i stara szafa” co ciekawe została mocno skrytykowana przez Tolkiena i nie zniknęła w niebycie tylko dzięki innym przyjaciołom Lewisa, którzy przyjęli dzieło ciepło. Problem z książką miał również wydawca, obawiający się o reputację Lewisa, dotychczas autora poważnych traktatów i głębokich rozważań.
I chociaż początkowo miała to być samodzielna książka, autor po jej wydaniu od razu zabrał się za pisanie następnej – „Księcia Kaspiana” – mającej w założeniu przedstawiać mit kosmogoniczny Narnii, lecz stała się niebezpośrednią kontynuacją. O początkach magicznej krainy mówi zaś „Siostrzeniec Czarodzieja”.
Wszystkie powieści z cyklu ukazywały się co roku przez siedem lat. Wspomniany „Siostrzeniec Czarodzieja” przedstawiał powstanie Narnii i pełen jest autotematycznych motywów, „Koń i jego chłopiec” to opowieść o ksenofobii i obawie przed nieznanym, alegorycznie odwołująca się do Bliskiego Wschodu. „Książę Kaspian” pokazuje upadek ideałów i wojnę domową, wewnętrzne rozdarcie i pojawienie się nowego wroga, a do tego mit arturiański – bazujący na archetypie młodego władcy, zdolnego wynieść państwo ponad wszystkie państwowo-społeczne problemy. „Podróż »Wędrowca do Świtu«” to powrót do dziecięcej fascynacji morzem oraz odległymi wyprawami, badaniem nieznanego wschodu i pokonaniem czającego się w nieoswojonych regionach zła – to właśnie na kartach tej powieści po raz pierwszy dostrzega się istnienie swoistego raju („Prawdziwej Narnii”). „Srebrne krzesło” z kolei odwołuje się do dorobku heroic fantasy, ale wprowadza też wiele elementów z dawnych wierzeń ludów Północy. „Ostatnia bitwa” stanowi swoistą konkluzję, metaforyczne przedstawienie chrześcijańskiego końca świata i wstąpienia wierzących do nieba.
Krytycy z początku niezbyt przychylnie patrzyli na książki dla młodszych, uważając przede wszystkim, iż Lewis jest pisarzem dla dorosłych. Jednak atrakcyjność owych powieści przeważyła, a Jack zaczął otrzymywać stosy listów od dzieci i prośby o napisanie kolejnych części.
W styczniu 1951 roku na grypę zmarła pani Moore, co zasmuciło Clive’a, ale i uwolniło go od coraz trudniejszych obowiązków i swoistego łańcucha.
Lewis przez długi okres pragnął awansu i taka ewentualność pojawiła się w roku 1955, gdy w Magdalen w Cambridge stworzono katedrę literatury średniowiecznej i renesansowej.
Wcześniej jednak – bowiem w roku 1950 – Lewis otrzymał zwykłą porcję listów z wyrazami podziwu, prośbami o autografy, a nawet o rady w sprawach osobistych. Jedna wiadomość szczególnie zwróciła jego uwagę i wykwitła z niej żywa korespondencja, podejmująca wiele rozmaitych dyskursów na przeróżne tematy, Jack zawsze stosował w swych odpowiedziach niepodważalne argumenty i bodaj to przyczyniło się do zainteresowania swą osobą Joy Davidman Gresham. Z ową kobietą wkrótce zaczęła łączyć Lewisa tajemnicza więź. Dość osobliwa zważywszy na fakt, że dotychczas stronił od uczuciowych związków z płcią przeciwną, mimo że przyjaźnił się z Dorothy L. Sayers, Penelopą Moore i Rose Macaulay. Joy zdawała się to zmieniać.
Joy urodziła się w 1915 roku w Nowym Jorku i miłość do literatury sprawiała, że będąc nauczycielką po magisterium anglistyki, wykształciła w sobie zacięcie poetyckie, które zaowocowało wydaniem w 1939 zbioru wierszy, „Listy do towarzystwa”, wyróżnione nagrodą poetycką Yale University. Z kolei jej powieść – Anya – o życiu ukraińskich Żydów na początku XX wieku została gorąco przyjęta przez krytykę. Działała w partii komunistycznej, gdzie poznała swego męża, kobieciarza z problemem alkoholowym, z którym doczekała się dwóch synów – Davida i Douglasa.
Na skutek zaniedbywania rodziny przez Williama Greshama, małżeństwo Joy zaczęło się rozpadać. Gdy pewnego wieczoru mąż nie wrócił – uprzedzając telefonicznie, że nie wie, czy to kiedykolwiek nastąpi – kobieta doznała rozdarcia i objawienia, które przewartościowało jej dotychczasowe życie. I mimo że pogodziła się z partnerem i odzyskała wiarę w Boga, to niedługo potem jej związek ponownie przeżył kryzys – właśnie wtedy sięgnęła po książkę Lewisa, po lekturze której napisała list do autora, gdy zaś otrzymała odpowiedź, postanowiła poznać Jacka.
Udało jej się to, kiedy odwiedziła Anglię i spotkała się z nim na lunchu w „Kilns”. Clive był tak urzeczony jej osobą, że postanowił zaprosić ją na wakacje do domostwa, na co kobieta przystała. Warniego zachwyciło, iż Joy nie jest typową delikatną damą, tylko taką, która potrafi pić piwo i żartować.
Kolejne spotkanie odbyło się w 1952 roku, po czym Jack zaprosił ją na Boże Narodzenie do Oksfordu, na co zresztą chętnie się zgodziła. W tym czasie Joy otrzymała list od męża, oświadczający, że William pokochał inną kobietę i prosi o rozwód. Poradziła się w tej sprawie Lewisa, który proponował rozwód, lecz kobieta w zgodzie z chrześcijańskim credo postanowiła ratować małżeństwo. Niestety, mąż nie zaprzestał romansu z tamtą kobietą, a na domiar złego popadł w alkoholizm. Joy zrozumiała, że czas go opuścić. Rozwiodła się, zabrała synów i przeniosła się do Anglii.
Dzieci posłała do prestiżowej Dane Court w Surrey, w czym niewątpliwie finansowo wspierał ją Lewis. Sama zaś parała się dziennikarstwem, acz nie był to dlań intratny fach. W 1953 roku zabrała do „Kilns” chłopców, a wizyta okazała się iście owocna – Lewis był zachwycony werwą drzemiącą w latoroślach Joy. Clive znalazł z nimi wspólny język i razem z Warniem nauczył ich kilku praktycznych obowiązków w obejściu oraz gry w szachy.
David, wyznający w późniejszym okresie judaizm, był wielkim wyzwaniem dla Lewisa, ale okazało się, że Jack to osoba wielce tolerancyjna, nigdy nieprzejawiająca religijnych bigoterii.
Po wizycie Lewis wciąż pisał, chłopcy uczyli się, a Joy tworzyła wiersze i udzielała się w prasie – skończyła książkę „Dym na górze”, opatrzoną autorskim wstępem Lewisa, która choć sprzedawała się nie najgorzej, nie wyciągnęła kobiety z długów finansowych. Te z kolei dały Jackowi impuls do działania – wyciągnął do Joy pomocną dłoń i latem 1955 roku pisarka wprowadziła się do domu odległego od „Kilns” zaledwie o półtora kilometra. Czynsz usłużnie opłacał zaś Clive, pomimo sprzeciwów Amerykanki.
Wydawało się, że wszystko zaczyna się układać, acz ministerstwo wewnętrzne w 1956 roku odmówiło kobiecie odnowienia wiz. Jedyną wówczas drogą, aby otrzymać brytyjskie obywatelstwo było małżeństwo.
Powiadają, że były to wyłącznie kwestie pragmatyczne, mające na celu sprawić, żeby Joy mogła pozostać w Anglii, lecz ślub 23 kwietnia – w dzień św. Jerzego i wigilię urodzin Szekspira – wydawał się wstępem do czegoś większego. Pobrali się w oksfordzkim urzędzie stanu cywilnego.
Jednakowoż nie był to tak dobry rok, jak przewidywano. Niemalże w przeddzień przeprowadzki do „Kilns”, Joy przewróciła się we własnym mieszkaniu i trafiła do szpitala, gdzie lekarze wykryli raka. Nowotwór zaatakował już inne części ciała – i nikt nie dawał jej wielkich nadziei.
Joy przeniesiono do Churchill Hospital, gdzie próbowano ją leczyć, synowie zaś zostali pod skrzydłami Clive’a. W tym czasie Lewis starał się załatwić u biskupa zgodę na ślub kościelny, argumentując swą prośbę całkiem przekonująco. Niestety, duchowny odmówił.
Sytuacja odmieniła się odrobinę, gdy w progach „Kilns” zjawił się były student Jacka, ówcześnie anglikański duchowny, Peter Bide, który miał modlić się o uzdrowienie Joy, ale został przez Lewisa przekonany do udzielenia małżeństwa. W czwartek 21 marca 1957 roku o jedenastej rano na oddziale Wingfield Hospital para złączyła się chrześcijańskim węzłem małżeńskim.
Tydzień później Joy wybłagała lekarzy o wypis ze szpitala, pragnęła umrzeć w domu, w „Kilns”. Wśród bliskich. Po powrocie Lewis opiekował się nią i dziećmi, a doskonale zdawał sobie sprawę, co przeżywają.
Joy pewnego dnia jednak zaczęła czuć się lepiej, rozwój raka się zahamował i odzyskała trochę sił nim minął 1957 rok – uważali, że to cud. Kobieta miała zamiar wspierać męża, od tej pory zajmowała się domostwem i finansami.
W 1958 roku Lewis zabrał żonę do Walii, a potem Irlandii Północnej na spóźniony miesiąc miodowy, podczas którego dużo spacerowali i śmiali się.
W październiku 1959 roku Joy poszła na rutynowe badania, na prześwietleniu odkryto, że rak powrócił i ma się całkiem dobrze. Rozwijał się w zastraszającym tempie i w całym ciele. Cierpiała.
Na początku kwietnia 1960 postanowili – Jack i Joy – że pomimo choroby wyruszą do Grecji – zwiedzili Mykeny i Ateny – po powrocie kobieta wróciła do rekonwalescencji, ale jej organy stopniowo przestawały funkcjonować. 13 lipca Joy Lewis zgasła.
Jack, podobnie jak chłopcy, którymi się później opiekował, był mocno zdruzgotany. Pogrzeb odbył się 18 lipca i była to chwila, w której Clive prawie zwątpił w Boga, co może wyłącznie świadczyć o głębokich uczuciach, jakimi obdarzał Joy.
Życie z Joy było dla niego wspaniałym okresem a warto przypomnieć, że i wówczas tworzył niemało – powstała między innymi jedyna w jego dorobku autobiograficzna książka, „Zaskoczony Radością” – o młodości, postępach uniwersyteckich i chrześcijaństwie. Powstał też utwór „Cztery miłości”, czyli esej o tym, że na świecie istnieje wiele rodzajów miłości.
Niedługo potem starał się wrócić do życia sprzed poznania Joy, acz wielu jego przyjaciół rozeszło się, on zaś powrócił do długich spacerów, czytania i głębokich modlitw. Poznał także swego przyszłego asystenta, Waltera Hoopera, również poprzez korespondencję, a spotykał się z nim często.
Jego stan zdrowia nie był najlepszy, zwłaszcza, że nie prowadził najzdrowszego trybu życia, zaprzestał spacerów i nie stosował się do zaleceń dietetycznych lekarza. Ponadto wciąż ćmił fajkę.
Ostatnią książką napisaną przez Lewisa były „Listy o modlitwie”, epistolarny cykl fabularnie skierowany do wyimaginowanego przyjaciela, wyjaśniający sens modlitwy. Po jego śmierci opublikowano wprawdzie jeszcze kilka jego wcześniej niewydanych dzieł, acz żadne z nich nie było jego ostatnim utworem.
W końcu zrezygnował z pracy w Cambridge i wrócił na stałe do „Kilns”, gdzie chwilę potem mocno podupadł na zdrowiu – trafił nawet do kliniki, gdzie złapał go atak serca, śpiączka, i choć wielu myślało, że nadszedł jego czas, pewnego dnia wstał i zapytał, dlaczego wszyscy wyglądają na zaniepokojonych. W obiekcie pozostał trzy miesiące. Rozmawiał ze starymi i nowymi przyjaciółmi oraz odpisywał na wciąż niegasnącą korespondencję.
Jack czuł się coraz gorzej i jednego dnia, za radą brata, poszedł się położyć. Gdy ten zaniósł mu herbatę, Clive wyglądał na zadowolonego, ale jakby sennego i pełnego obaw. O piątej trzydzieści Warnie znalazł go na podłodze nieprzytomnego i czuł, jak ulatuje zeń życie.
W dzień śmierci Lewisa – 22 listopada 1963 – zamordowano prezydenta Kennedy’ego, natomiast w Kalifornii odszedł Aldous Huxley, autor „Nowego wspaniałego świata”. Owe wydarzenia przyćmiły opuszczenie świata przez twórcę Narnii.
Wiadomo, że pogrzeb oksfordzkiego mistrza wchodził w poczet cichych, skromnych, chłodnych a słonecznych pochówków. „Jeśli zaś chodzi o Aslana, niektórzy powiadają, że słyszeli, jak ryczy cały dzień, od Oksfordu po krańce Ziemi”. Jego ojciec z kolei, Władca-Zza-Morza, powrócił do Prawdziwej Narnii.
Bibliografia
„C.S. Lewis. Pielgrzym radości”, Elżbieta Wiater, Kraków 2013.
„C.S. Lewis: od Narnii do Ewangelii”, Paolo Gulisano, tł. J. Skoczylas, Poznań 2006.
„C.S. Lewis: chłopiec, który spisał dzieje Narnii”, Michael White, tł. I. Scharoch, Warszawa 2007.
„Inklingowie: C.S. Lewis, J.R.R. Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele”, Humphrey Carpenter, tł. Z.A. Królicki, Poznań 2000.
„Lewis. Człowiek, który stworzył Narnię”, Michael Coren, tł. A. Sylwanowicz, Poznań 2005.
„Tolkien i C.S. Lewis. Historia niezwykłej przyjaźni”, Colin Duriez, tł. A. Rudnik, Kraków 2011.
Przygotował Adrian Turzański