Ciekawostki Felieton

Ursula K. Le Guin i jej niezwykłe światy

22 stycz­nia ode­szła Ursu­la K. Le Guin – jed­na z naj­wy­bit­niej­szych auto­rek fan­ta­sty­ki, któ­rej twór­czość wie­lo­krot­nie wykra­cza­ła poza ramy gatun­ku. To ona napi­sa­ła cykl o Zie­mio­mo­rzu, serię ksią­żek o świa­tach Eku­me­ny, a tak­że mul­tum innych powie­ści, opo­wia­dań, ese­jów i wier­szy. Twór­czość przy­nio­sła jej licz­ne nagro­dy bran­żo­we (ale nie tyl­ko) – w tym te naj­waż­niej­sze: World Fan­ta­sy Award, Locu­sa, Hugo, Nebu­lę i inne.

Uro­dzi­ła się w 1929 roku, w domu antro­po­lo­ga Alfre­da L. Kro­ebe­ra i pisar­ki The­odo­ry Kra­caw. Dora­sta­ła w atmos­fe­rze prze­peł­nio­nej miło­ścią do wie­dzy oraz posza­no­wa­nia dla inno­ści. Obo­je rodzi­ce żywo inte­re­so­wa­li się giną­cą kul­tu­rą Indian i nie szczę­dzi­li sił, by lepiej ją poznać oraz prze­ka­zać jak naj­wię­cej z niej kolej­nym poko­le­niom. Wśród przy­ja­ciół rodzi­ny było wie­lu rdzen­nych Ame­ry­ka­nów oraz naukow­ców (w tym, m.in. Robert Oppenheimer).

Mała Ursu­la czy­ta­ła mnó­stwo i bar­dzo wcze­śnie sama zaczę­ła pisać. Jej wcze­sne utwo­ry nie były fan­ta­sty­ką – Le Guin powo­li docho­dzi­ła tego gatun­ku, głów­nie pod wpły­wem lek­tur (m.in. Tol­kie­na, lor­da Dunsany’ego, mito­lo­gii). Pierw­sze opo­wia­da­nie zgło­si­ła do maga­zy­nu „Asto­un­ding Scien­ce Fic­tion” w wie­ku 11 lat. Zosta­ło oczy­wi­ście odrzu­co­ne. Pisar­ka nie zra­zi­ła się i kon­ty­nu­owa­ła aktyw­ność lite­rac­ką – jed­nak dopie­ro jako doro­sła pod­ję­ła kolej­ne pró­by publi­ka­cji. Nie od razu wydaw­cy pozna­li się na jej talen­cie. Jej pierw­szym opu­bli­ko­wa­nym tek­stem był poemat „Folk­song from the Mon­tay­na Pro­vin­ce” (1959), nale­żą­cy do cyklu „Opo­wie­ści orsi­niań­skich”. Sła­wę i uzna­nie przy­nio­sły jej dwie książ­ki: „Czar­no­księż­nik z archi­pe­la­gu” (1968) i „Lewa ręka ciem­no­ści” (1969).

Autor­ka stu­dio­wa­ła na uni­wer­sy­te­cie Colum­bia, gdzie zdo­by­ła tytuł magi­stra z lite­ra­tu­ry fran­cu­skiej i wło­skiej. Kon­ty­nu­owa­ła pra­cę nauko­wą, tema­tem jej dok­to­ra­tu był poeta Jean Lema­ire de Bel­ges, jed­nak nie ukoń­czy­ła tej pra­cy – po ślu­bie z histo­ry­kiem Char­le­sem Le Guinem, porzu­ci­ła karie­rę nauko­wą. Para docze­ka­ła się trój­ki dzie­ci. Le Guin pra­co­wa­ła jako sekre­tar­ka i uczy­ła fran­cu­skie­go. Pro­wa­dzi­ła rów­nież zaję­cia z lite­ra­tu­ry na uni­wer­sy­te­cie i zaj­mo­wa­ła się tłu­ma­cze­nia­mi (prze­ło­ży­ła m.in. „Tao Te Ching” i wybra­ne utwo­ry chi­lij­skiej noblist­ki Gabrie­li Mistral). Ale przede wszyst­kim pisała.

Jej podej­ście, zarów­no do fan­ta­sy, jak i scien­ce-fic­tion było wyjąt­ko­we. Pro­za Le Guin cechu­je się nie­zwy­kłą wraż­li­wo­ścią oraz ory­gi­nal­nym spoj­rze­niem. Autor­ka podej­mu­je w niej wie­le tema­tów z zakre­su antro­po­lo­gii, psy­cho­lo­gii i socjo­lo­gii. Bar­dzo czę­sto w jej książ­kach moż­na zna­leźć eks­plo­ra­cje takich zagad­nień jak pacy­fizm, anar­chizm (w rozu­mie­niu bli­skim do tego, repre­zen­to­wa­ne­go przez Pio­tra Kro­pot­ki­na), ochro­na śro­do­wi­ska, Tao­izm oraz femi­nizm. Wszyst­ko to były kwe­stie, któ­re żywo ją nur­to­wa­ły. Te utwo­ry powsta­wa­ły z potrze­by ser­ca, wyra­ża­ła w nich to, co zaprzą­ta­ło jej umysł. W momen­cie, kie­dy zaczy­na­ła publi­ko­wać (w latach ’60. i ’70.) fan­ta­sty­ka opie­ra­ła się na bia­łych, męskich boha­te­rach. Le Guin też począt­ko­wo wpi­sy­wa­ła się w ten trend, jed­nak szyb­ko doj­rza­ła do tego, by wpro­wa­dzać też inne posta­ci – w jej książ­kach waż­ne role przy­pa­da­ją kobie­tom oraz oso­bom o odmien­nym kolo­rze skó­ry. Dzię­ki temu jej utwo­ry zyska­ły uni­kal­ną per­spek­ty­wę, co kie­dyś nie było czymś tak oczy­wi­stym, jak teraz; autor­ka wspo­mi­na­ła w wywia­dach, że czę­sto musia­ła wal­czyć z wydaw­ca­mi, by na okład­kach jej ksią­żek nie umiesz­cza­li wyłącz­nie bia­łych facetów.

Naj­bar­dziej zna­nym dzie­łem Le Guin jest cykl o Zie­mio­mo­rzu. Seria skła­da się pię­ciu powie­ści, zbio­ru opo­wia­dań oraz trzech krót­kich tek­stów opu­bli­ko­wa­nych nie­za­leż­nie. Pierw­szym utwo­rem z tego świa­ta było opo­wia­da­nie „Magicz­ne sło­wo” (1964), ale powieść, któ­ra spra­wi­ła, że Zie­mio­mo­rze zaist­nia­ło w świa­do­mo­ści miło­śni­ków fan­ta­sty­ki uka­za­ła się dopie­ro czte­ry lata póź­nej. Był to „Czar­no­księż­nik z archi­pe­la­gu”. To wła­śnie w tej książ­ce po raz pierw­szy poja­wił się cza­ro­dziej Ged (zwa­ny tak­że Kro­gul­cem), będą­cy jed­ną z naj­sze­rzej roz­po­zna­wa­nych posta­ci Le Guin. Spo­ty­ka­my go, gdy jest dopie­ro uczniem, przy­by­wa­ją­cym na wyspę Roke, w celu zgłę­bia­nia taj­ni­ków sztu­ki czar­no­księ­skiej. Z cza­sem uczy się coraz wię­cej, pozna­je czym jest praw­dzi­wa magia, a przede wszyst­kim doj­rze­wa. W cza­sie swo­ich podró­ży mie­rzy się z Cie­niem, roz­ma­wia ze smo­ka­mi, spo­ty­ka Tenar, kapłan­kę Bez­i­mien­nych Bogów, bada tajem­ni­cę zani­ka­ją­cych pie­śni – w koń­cu zosta­je arcy­ma­giem i musi wyko­rzy­stać swo­ją mądrość, by ochro­nić Zie­mio­mo­rze przed siła­mi śmier­ci oraz przy­wró­cić kra­inie rów­no­wa­gę. Ged nie zawsze jest głów­nym boha­te­rem kolej­nych fabuł, jed­nak jego postać spa­ja cykl fabularnie.

Zie­mio­mo­rze” to bar­dzo nie­ty­po­we fan­ta­sy, bar­dzo odbie­ga­ją­ce od powszech­nych wyobra­żeń na temat tego gatun­ku. Nie znaj­dzie­cie tutaj nie­koń­czą­cych się wypraw na dru­gi koniec świa­ta, „epic­kich” bitew, hero­sów wyma­chu­ją­cych mie­cza­mi, ani chmar potwo­rów, cza­ją­cych się na każ­dym kro­ku. Le Guin nie opi­su­je typo­wej wal­ki umow­ne­go „dobra” i „zła”, ale raczej sku­pia się na kwe­stii „rów­no­wa­gi” i robi to we wła­ści­wy dla sie­bie, sub­tel­ny sposób.

Im bar­dziej rośnie praw­dzi­wa moc czło­wie­ka, im bar­dziej posze­rza się jego wie­dza, tym bar­dziej zwę­ża się dro­ga, po któ­rej może on kro­czyć, aż wresz­cie nicze­go już nie wybie­ra, lecz czy­ni tyl­ko i wyłącz­nie to, co musi czynić.
(Tłum.: Sta­ni­sław Barańczak)

Zie­mio­mo­rze” docze­ka­ło się dwóch adap­ta­cji. Naj­pierw, w 2004 roku był serial („Legend of Ear­th­sea”), wypro­du­ko­wa­ny przez sta­cję Sci Fi Chan­nel. Opie­rał się on na moty­wach dwóch pierw­szych ksią­żek. Dru­gą ekra­ni­za­cją były „Opo­wie­ści z Zie­mio­mo­rza” – ani­ma­cja z 2006 roku, stwo­rzo­na w Stu­diu Ghi­bli przez Goro Miy­aza­kie­go, syna Hay­ao. Obie pro­duk­cje nie były uda­ne. Serial spo­tkał się ze zde­cy­do­wa­ną kry­ty­ką autor­ki, z kolei ani­ma­cja otrzy­ma­ła japoń­ski odpo­wied­nik Zło­tych Malin: za naj­gor­szą reży­se­rię i naj­gor­szy film (choć trze­ba uczci­wie przy­znać, że obraz cie­szył się spo­rą popu­lar­no­ścią i otrzy­mał też nomi­na­cje do bar­dziej zaszczyt­nych nagród).

Rów­nie waż­nym cyklem jest „Eku­me­na”, zna­na tak­że jako „Świa­ty Hain”. Książ­ki z tej serii opo­wia­da­ją o pla­ne­tach, sko­lo­ni­zo­wa­nych wie­le milio­nów lat temu przez cywi­li­za­cję Hain. Poszcze­gól­ne pla­ne­ty z bie­giem cza­su utra­ci­ły łącz­ność mię­dzy sobą i wykształ­ci­ły wła­sne mode­le kul­tu­ro­we. Obec­nie haiń­czy­cy sta­ra­ją się przy­wró­cić jed­ność i stwo­rzyć tytu­ło­wą Eku­me­nę, ogól­no­pla­ne­tar­ną orga­ni­za­cję dzia­ła­ją­cą na rzecz wymia­ny wie­dzy oraz poko­ju. Pierw­sza taka pró­ba, Liga Wszyst­kich Świa­tów, zakoń­czy­ła się poraż­ką, w wyni­ku star­cia z kosmicz­ny­mi najeźdź­ca­mi Shin­ga. Pla­ne­ty, któ­re czy­tel­ni­cy odwie­dza­ją w tym cyklu są bar­dzo róż­ne. Nie­któ­re z nich są zaco­fa­ne, a miesz­ka­ją­cy na nich ludzie sto­czy­li się do pozio­mu śre­dnio­wie­cza. Znaj­dzie­cie tu też takie, gdzie ludz­ka bio­lo­gia jest krań­co­wo odmien­na od naszej i, np. wszy­scy są her­ma­fro­dy­ta­mi, nabie­ra­ją­cy­mi okre­ślo­nych cech płcio­wych wyłącz­nie w okre­sie godo­wym (dodaj­my do tego fakt, że dana oso­ba w dwóch kolej­nych okre­sach może być tak kobie­tą, jak i męż­czy­zną). Jesz­cze inne eks­plo­ru­ją zupeł­nie odmien­ne tema­ty. Powie­ści z cyklu „Eku­me­na” nie­jed­no­krot­nie nawią­zu­ją do waż­nych wyda­rzeń histo­rii naj­now­szej, takich jak na przy­kład woj­na w Wiet­na­mie, czy rewo­lu­cja kul­tu­ral­na w Chi­nach. Ale nie tyl­ko. Autor­ka poru­sza w tych tek­stach mul­tum kwe­stii, waż­nych dla naszej cywi­li­za­cji nie­mal od począt­ku jej ist­nie­nia. Podej­mu­je tu pro­blem odmien­no­ści, wol­no­ści, nie­wol­nic­twa, tra­dy­cji, postę­pu, ludz­kiej sek­su­al­no­ści, woj­ny i wie­lu, wie­lu innych.

Jak odróż­nić legen­dę od praw­dy na tych świa­tach odda­lo­nych o tyle lat? – na bez­i­mien­nych pla­ne­tach, zwa­nych przez swo­ich miesz­kań­ców po pro­stu Świa­ta­mi, pla­ne­tach bez histo­rii, gdzie prze­szłość to spra­wa mitu, gdzie powra­ca­ją­cy badacz stwier­dza, że jego wła­sne czy­ny sprzed kil­ku lat sta­ły się gestem boga.
(Tłum.: Danu­ta Gór­ska, Lech Jęczmyk)

Opo­wie­ści orsi­niań­skie” to zbiór tek­stów osa­dzo­nych w Orsi­nii, fik­cyj­nym pań­stwie gdzieś w Euro­pie Środ­ko­wej. Zebra­ne w tym zbio­rze opo­wia­da­nia przed­sta­wia­ją inter­pre­ta­cje wyda­rzeń histo­rycz­nych, okiem Le Guin. Nie są one ze sobą ści­śle powią­za­ne, łącz­ni­kiem jest przede wszyst­kim miej­sce akcji. Tek­sty cechu­je lek­ko oni­rycz­na atmos­fe­ra. Kon­ty­nu­acją tej książ­ki jest powieść „Mala­fre­na”, przed­sta­wia­ją­ca losy mło­dzień­ca, któ­ry dołą­cza do taj­ne­go sto­wa­rzy­sze­nia, by wal­czyć z oku­pu­ją­cą Orsi­nię Austrią.

Była w wie­ku, któ­ry daw­no temu okre­śli­ła jako wiek gra­nicz­ny. Wyda­wał się odle­gły, nawet kie­dy mia­ła dwa­dzie­ścia lat. Kie­dy skoń­czy dwa­dzie­ścia trzy lata będzie pew­na sie­bie, będzie pro­wa­dzi­ła usta­bi­li­zo­wa­ne życie, będzie mia­ła za sobą tęsk­no­ty, roz­ter­ki i poraż­ki: zacznie zdo­by­wać kobie­cą mądrość. Tym­cza­sem była nie­pew­na, nie­mą­dra, mia­ła fatal­ne samo­po­czu­cie i, co naj­gor­sze, samotna.
(Tłum.: Agniesz­ka Sylwanowicz)

W „Darach” Le Guin opi­sa­ła nie­wiel­ką spo­łecz­ność, gdzie każ­da rodzi­na posia­da okre­ślo­ną zdol­ność magicz­ną, pozwa­la­ją­cą im chro­nić swo­je domy. Nie­któ­rzy mogą przy­wo­ły­wać zwie­rzę­ta, inni mają umie­jęt­ność odbie­ra­nia ludziom zmy­słów, jesz­cze inni mogą rzu­cać klą­twy. Nie wszy­scy jed­nak panu­ją nad swo­imi dara­mi. Taki pro­blem ma Orrec, posia­da­ją­cy moc odczy­nia­nia. „Dary” są spo­koj­ną, nastro­jo­wą opo­wie­ścią o doj­rze­wa­niu, osa­dzo­ną w suge­styw­nym świe­cie, przy­po­mi­na­ją­cym wcze­sno­śre­dnio­wiecz­ną Szkocję.

Śmierć myśli że to ona koń­czy wszyst­kie histo­rie, nie rozu­mie, że koń­czą się nią, lecz nie z nią.
(Tłum.: Maciej­ka Mazan)

Akcja „Oka cza­pli” osa­dzo­na jest na odle­głej pla­ne­cie, gdzie wie­le lat temu zesła­no ziem­skich prze­stęp­ców. Mimo wie­lu trud­no­ści, uda­je im się prze­trwać i zało­żyć tam Sto­li­cę – mia­sto, takie, jak te, z któ­rych zosta­li wygna­ni, rzą­dzą­ce się sta­ry­mi zasa­da­mi. Póź­niej na glob przy­by­wa Lud Poko­ju, ucie­ka­ją­cy przed woj­ną, toczą­cą się na Zie­mi. Obie gru­py kie­ru­ją się zupeł­nie inny­mi zasa­da­mi. Kon­flikt wyda­je się być nie­unik­nio­ny. Jed­nak woj­nie będą sta­ra­li się zapo­biec przed­sta­wi­cie­le nowe­go poko­le­nia – ide­ali­sta Lev, pocho­dzą­cy z Ludu Poko­ju i Luz Mari­na, cór­ka człon­ka rady Stolicy.

A jaki z niej poży­tek, do cze­go może się przy­dać? Oczy­wi­ście do kon­ty­nu­owa­nia rodu Fal­co. A potem co? Albo Her­man Marqu­ez, albo Her­man Mac­mi­lan. I nic nie będzie moż­na na to pora­dzić. Zosta­nie żoną. Zosta­nie syno­wą. Będzie się cze­sać w kok, krzy­czeć na służ­bę, słu­chać, jak męż­czyź­ni weso­ło się zaba­wia­ją po kola­cji, i rodzić dzie­ci. Co roku jedno.
(Tłum.: Agniesz­ka Sylwanowicz)

Le Guin pisa­ła rów­nież utwo­ry dla młod­szych czy­tel­ni­ków. Naj­lep­szym przy­kła­dem jest seria „Koto­lot­ki”, stwo­rzo­na wspól­nie z ilu­stra­to­rem S. D. Schin­dle­rem. Cykl opo­wia­da o czwór­ce kociąt, któ­re uro­dzi­ły się ze skrzy­dła­mi. Całość liczy sobie czte­ry czę­ści, z cze­go w Pol­sce uka­za­ły się tyl­ko dwie pierwsze.
Pani Jane Tab­by nie potra­fi­ła wyja­śnić, dla­cze­go cała czwór­ka jej dzie­ci ma skrzydła.

-Pew­nie ich ojciec był nie­bie­skim ptasz­kiem – powie­dział sąsiad i roze­śmiał się nie­przy­jem­nie, prze­cho­dząc obok śmietnika.
(Tłum.: Alek­san­dra Wierucka)

Twór­czość ame­ry­kań­skiej autor­ki zna­czą­co wpły­nę­ła na sze­ro­kie gro­no innych twór­ców, takich jak m.in. Sal­man Rush­die, David Mit­chell, Neil Gaiman, czy Ian Banks. Wiel­kim miło­śni­kiem lite­ra­tu­ry Le Guin był Sta­ni­sław Lem – uwa­żał ją za autor­kę dużo lep­szą od Tol­kie­na. „Czar­no­księż­ni­ka z Archi­pe­la­gu” chciał opu­bli­ko­wać już w 1976 roku, w swo­jej autor­skiej serii w Wydaw­nic­twie Lite­rac­kim. Nie­ste­ty, ze wzglę­du na to, że tłu­ma­czem był Sta­ni­sław Barań­czak, zwią­za­ny sil­nie z opo­zy­cją (nale­żał do KOR‑u), wyda­nie zosta­ło zablo­ko­wa­na przez cen­zu­rę i powieść uka­za­ła się dopie­ro sie­dem lat później.

Przez wie­le lat krą­ży­ła histo­ria o tym, jako­by twór­czy­ni Zie­mio­mo­rza posia­da­ła pol­skie korze­nie. Jej pra­pra­bab­cią mia­ła być Pau­li­na Kra­ko­wa (1813–1882) – wpły­wo­wa publi­cyst­ka, pisar­ka, dzia­łacz­ka spo­łecz­na i jed­na z pierw­szych pol­skich femi­ni­stek. Domnie­ma­na przod­ki­ni pro­wa­dzi­ła pen­sję dla panien, a tak­że wyda­wa­ła pismo „Pier­wio­snek” (pierw­sza tego typu publi­ka­cja na zie­miach pol­skich, two­rzo­na wyłącz­nie przez kobie­ty). To bar­dzo by paso­wa­ło do posta­ci Le Guin.

Jeden z synów Kra­ko­wej wyemi­gro­wał do Sta­nów Zjed­no­czo­nych po klę­sce powsta­nia stycz­nio­we­go. Tam miał zmie­nić nazwi­sko na Kra­caw, osiąść i zało­żyć rodzi­nę. Fak­tycz­nie jeden z przod­ków Le Guin nazy­wał się Austin Kra­caw, jed­nak nie ma dowo­dów, by był to wła­śnie syn Pau­li­ny Kra­ko­wej. Trze­ba jed­nak zazna­czyć, że autor­ka „Pla­ne­ty wygna­nia” bar­dzo sza­no­wa­ła kul­tu­rę nasze­go kra­ju – szcze­gól­nie poezję (uwiel­bia­ła „Pana Tadeusza”).

Więk­szość utwo­rów Ursu­li K. Le Guin napraw­dę war­to czy­tać. Jej styl pisa­nia jest wyjąt­ko­wy, a spoj­rze­nie na naszą cywi­li­za­cję nie tra­ci na aktu­al­no­ści. Nie wszyst­kie utwo­ry autor­ki uka­za­ły się w Pol­sce – mam nadzie­ję, że się to jed­nak w koń­cu zmieni.

zdję­cie Ore­gon Sta­te Uni­ver­si­ty/wikipedia

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy