Wywiady

Zniszczenie cywilizacji z Wyspy Wielkanocnej to dobra analogia tego, co robimy z naszą planetą – rozmowa z Maksem Kidrukiem (część I)

Kolo­nia” to pierw­szy tom tetra­lo­gii „Nowe wie­ki ciem­ne”. Ukra­iń­ski pisarz Max Kidruk przed­sta­wia świat w XXII wie­ku. Choć ludz­kość jesz­cze nie otrzą­snę­ła się po naj­więk­szej od pół wie­ku pan­de­mii, będzie musia­ła zmie­rzyć się z rodzą­cym się na Mar­sie kon­flik­tem mię­dzy tymi, któ­rzy uro­dzi­li się na Czer­wo­nej Pla­ne­cie a tymi, któ­rzy emi­gro­wa­li z Zie­mi. W obszer­nej roz­mo­wie z auto­rem poru­sza­my licz­ne zagad­nie­nia: kolo­ni­za­cji innych pla­net, woj­ny rosyj­sko-ukra­iń­skiej, wpły­wu lite­ra­tu­ry na rze­czy­wi­stość czy nie­uchron­no­ści pew­nych kon­flik­tów. W pierw­szej czę­ści wywia­du prze­czy­ta­cie m.in. o tym, czy pisarz może być gwiaz­dą roc­ka oraz w jaki spo­sób Max Kidruk z żoną Tetia­ną adop­to­wa­li trzy małpki.

ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Spo­ty­ka­my się ostat­nie­go dnia trwa­nia festi­wa­lu fan­ta­sty­ki Pyr­kon. Za tobą już wszyst­kie punk­ty pro­gra­mu, w któ­rych bra­łeś udział jako gość. Jak spę­dzi­łeś ten czas?

MAX KIDRUK: Powie­dział­bym, że pro­duk­tyw­nie. To było pierw­sze zapre­zen­to­wa­nie mojej książ­ki, pra­pre­mie­ra. Przede wszyst­kim byłem pod wra­że­niem i byłem bar­dzo szczę­śli­wy, widząc napraw­dę wie­le osób na więk­szo­ści moich punk­tów pro­gra­mu. Mia­łem nawet kolej­kę na sesji roz­da­wa­nia auto­gra­fów! Owszem, wcze­śniej publi­ko­wa­łem już książ­ki w Pol­sce, ale to było… sam już nie pamię­tam – z sie­dem lat temu? To była napraw­dę dłu­ga prze­rwa. Zatem jestem pod wra­że­niem i zado­wo­lo­ny. Mam nadzie­ję i szcze­rze wie­rzę, że to dopie­ro początek.

A jak wra­że­nia z same­go festi­wa­lu?

Pyr­kon jest napraw­dę impo­nu­ją­cy. Dla porów­na­nia dosłow­nie tydzień wcze­śniej byłem na Fan­co­nie. To ten sam rodzaj impre­zy odby­wa­ją­cy się w Kijo­wie, w Ukra­inie i jest napraw­dę duży. To zna­czy… duży w ukra­iń­skiej ska­li, ale Pyr­kon jest jakieś… czte­ry razy więk­szy? Róż­ni­ca jest po pro­stu ogrom­na. Ktoś mi wyja­śniał, że Pyr­kon to naj­więk­szy kon­went w Euro­pie Wschod­niej. Niby sły­sza­łem o tym wcze­śniej i to nawet nie tak, że nie wie­rzy­łem, ale po pro­stu… nie sko­ja­rzy­łem, co to ozna­cza w rze­czy­wi­sto­ści. Teraz widzę, że napraw­dę jest NAJWIĘKSZY.

Jed­nym z punk­tów pro­gra­mu, w któ­rym bra­łeś udział, była dys­ku­sja z naukow­cem na temat tego, czy kolo­ni­za­cja Mar­sa to bar­dziej „scien­ce” czy jed­nak „fic­tion” – możesz zdra­dzić, co jakich wnio­sków doszli­ście?

Cóż, to w teo­rii mia­ła być kon­fron­ta­cja, ponie­waż ja jestem auto­rem fik­cji, a mój prze­ciw­nik – któ­ry swo­ją dro­gą jest moim wydaw­cą – miał zapre­zen­to­wać bar­dziej scep­tycz­ne podej­ście. Ale nie było kon­fron­ta­cji, ponie­waż jest róż­ni­ca mię­dzy mną-twór­cą a mną-oso­bą. Jako autor piszę ogrom­ną, czte­ro­to­mo­wą sagę o kolo­ni­za­cji Mar­sa… ale oso­bi­ście nie wie­rzę, żeby­śmy kie­dy­kol­wiek mogli zbu­do­wać osa­dę na tej pla­ne­cie. Moż­li­we, że kie­dyś – w naj­lep­szym wypad­ku – zbu­du­je­my na Mar­sie sta­cje badaw­cze podob­ne do tych, któ­re mamy dziś na Antark­ty­dzie, ale były­by one nie­wiel­kie i cał­ko­wi­cie zależ­ne od dostaw z Zie­mi. Mógł­bym mówić godzi­na­mi, dla­cze­go tak… ale przede wszyst­kim jest bar­dzo pro­sty powód: nie ma abso­lut­nie żad­ne­go powo­du, żeby tam lecieć. Nie ma na Mar­sie nicze­go, co mogli­by­śmy wydo­by­wać albo pro­du­ko­wać, cze­go nie zro­bi­my na Zie­mi, o wie­le taniej i łatwiej, a nawet nie bio­rę popraw­ki na kwe­stie takie jak szko­dli­we pro­mie­nio­wa­nie, niska gra­wi­ta­cja czy złe gatun­ki gle­bo­we. Nie mamy tam abso­lut­nie nic do robo­ty, a naj­więk­szym pro­ble­mem przy poten­cjal­nej kolo­ni­za­cji będzie eko­no­mia. Nie wie­rzę, że jeste­śmy w sta­nie i że kie­dy­kol­wiek będzie­my sko­lo­ni­zo­wać jaki­kol­wiek świat poza Zie­mią. Ale jed­no­cze­śnie jestem pisa­rzem, więc muszę wymy­ślić pew­ne kwe­stie, któ­re w mojej histo­rii zachę­cą ludzi do lotu z Zie­mi na Marsa.

Czy to Two­ja pierw­sza wizy­ta w Pol­sce?

Nie. Już wcze­śniej wyda­łem dwie książ­ki po pol­sku, a tak­że mia­łem spo­tka­nia zwią­za­ne z „Kolo­nią” w momen­cie, kie­dy powieść uka­za­ła się po ukra­iń­sku. Naj­pierw mia­łem tra­sę po Ukra­inie w 2023 roku, a póź­niej po Euro­pie, z ukra­iń­ską książ­ką. Spo­tka­nia były kie­ro­wa­ne do Ukra­iń­ców, a jak wiesz, jest ich w Pol­sce wielu.

Zga­dza się.

Dla­te­go byłem zarów­no w Pol­sce, jak i w Niem­czech, i w innych kra­jach w Euro­pie. Mia­łem spo­tka­nia pra­wie wszę­dzie w Pol­sce: w Gdań­sku, w War­sza­wie, w Kra­ko­wie… Spo­tka­nie we Wro­cła­wiu było ogrom­ne, przy­szło pra­wie 400 osób. Potem jesz­cze Lublin i Poznań.

To napraw­dę impo­nu­ją­ca tra­sa… jak u gwiaz­dy rocka!

Cóż, gwiaz­da roc­ka to tro­chę za dużo powie­dzia­ne. Jestem pisa­rzem, a żyje­my w cza­sach, w któ­rym pięć aka­pi­tów na Insta­gra­mie nazy­wa się dłu­gim tek­stem… Nie­któ­rzy pisa­rze byli jak gwiaz­dy roc­ka, ale to było deka­dy temu. Teraz cza­sy się zmie­ni­ły, a my musi­my zdać sobie spra­wę z tego, że nie jeste­śmy influ­en­ce­ra­mi. Nawet nie zbli­ża­my się do tej ska­li popu­lar­no­ści. Nie zmie­nia to fak­tu, że bar­dzo się cie­szę, że zarów­no w Ukra­inie, jak i w Pol­sce, po moje książ­ki się­ga wystar­cza­ją­co wie­le osób, żebym mógł się zaj­mo­wać pisaniem.

A jak podo­ba Ci się w Pol­sce?

Kie­dy pierw­szy raz przy­je­cha­łem do Pozna­nia, poszli­śmy z żoną do cen­trum, żeby się rozej­rzeć, poczuć kli­mat mia­sta. Byłem pod wra­że­niem wszyst­kich dep­ta­ków, tego że moż­na swo­bod­nie spa­ce­ro­wać, dokąd tyl­ko się chce. Wszę­dzie było nie­sa­mo­wi­cie czy­sto. Stu­dio­wa­łem w Sztok­hol­mie już pra­wie 20 lat temu i moim pierw­szym wra­że­niem było po przy­jeź­dzie do Sztok­hol­mu było to, że wszę­dzie jest abso­lut­nie czy­sto. W Pol­sce było tak samo. Jest też napraw­dę miło, jest przy­jaź­nie dla pie­szych… i pew­nie cię to zasko­czy, ale napraw­dę lubię wasze dro­gi. Wła­ści­wie od prze­kro­cze­nia gra­ni­cy aż do Pozna­nia to była napraw­dę miła podróż. Jak dotąd w Pol­sce podo­ba mi się pra­wie wszystko.

Jesteś podróż­ni­kiem z krwi i kości. Odwie­dzi­łeś oko­ło trzy­dzie­stu kra­jów…
Teraz już nawet wię­cej, dzię­ki tra­som pro­mo­cyj­nym po Europie.

Czy jest jakiś kraj, któ­ry jest dla cie­bie napraw­dę wyjąt­ko­wy?

Nie patrzę przez pry­zmat kra­jów, ale miejsc. Jeśli patrzy­my na Zie­mię z kosmo­su, nie widzi­my gra­nic. Jest jed­no miej­sce, do któ­re­go napraw­dę, napraw­dę chciał­bym wró­cić – to Wyspa Wiel­ka­noc­na. To naj­bar­dziej odle­gły od innych kawa­łek lądu na tej pla­ne­cie: pra­wie 4 tysią­ce kilo­me­trów od wybrze­ża Chi­le, a w dru­gą stro­nę pra­wie 3,7 tysią­ca kilo­me­trów od Tahi­ti. To mała wyspa, napraw­dę maleń­ka, a jed­no­cze­śnie gości­ła jed­ną z naj­bar­dziej tajem­ni­czych cywi­liz­cji w histo­rii ludz­ko­ści. Tę, któ­ra wybu­do­wa­ła te ogrom­ne sta­tuy z dłu­gi­mi usza­mi i dłu­gi­mi nosa­mi, zwa­ne Moai. I to całe mnó­stwo! Jest ich nie­mal 900 na tej maleń­kiej wysep­ce. To spra­wia, że to miej­sce jest inte­re­su­ją­ce samo w sobie, ale jest też nie­zwy­kle dobrym ostrze­że­niem, poka­zu­je histo­rię roz­wi­nię­tej cywi­li­za­cji, któ­ra tak bar­dzo podą­ża­ła za głu­pim pra­gnie­niem wznie­sie­nia tych wszyst­kich ogrom­nych posą­gów, aż znisz­czy­ła wszyst­kie lasy na wyspie, a po wyle­sie­niu oka­za­ło się, że nie ma tam już żad­nych pta­ków, żad­nych jaj, żad­ne­go jedze­nia, nicze­go. Oni po pro­stu znisz­czy­li sami sie­bie, więc to dobra ana­lo­gia do tego, co robi­my z naszą wła­sną pla­ne­tą. Pro­blem Wyspy Wiel­ka­noc­nej pole­gał na ich obse­sji wzno­sze­nia swo­ich posą­gów. Pro­ble­mem tej cywi­li­za­cji było, że nie mie­li dokąd odpły­nąć. Nasz pro­blem też nie pole­ga na tym, że nad­uży­wa­my zaso­bów. Pole­ga na tym, że nie mamy dokąd pole­cieć. W pobli­żu nie ma dru­giej Zie­mi, na któ­rą mogli­by­śmy się udać, gdy­by tutaj doszło do katastrofy.

Jest nawet takie hasło: „The­re is no plan(et) B”, czy­li nie ma planu/planety B.
Dokład­nie.

Ana­lo­gia z Wyspą Wiel­ka­noc­ną poja­wia się też w „Kolo­nii”.

Zga­dza się. To jest miej­sce, o któ­rym roz­my­ślam i do któ­re­go napraw­dę chciał­bym powró­cić, ponie­waż jest tak… inne. Żeby sobie uświa­do­mić, jak maleń­ka jest wyspa, pomyśl, że sie­dzisz w samo­lo­cie. Zbli­żasz się do lądo­wa­nia, widzisz zachod­ni brzeg wyspy. Samo­lot lądu­je, zwal­nia, zatrzy­mu­je się w pobli­żu lot­ni­ska… i widzisz wschod­ni brzeg. Wyspa Wiel­ka­noc­na jest tak mała, że pas star­to­wy prze­ci­na ją całą.

Był czas, kie­dy wyemi­gro­wa­łeś do Szwe­cji…

To nie była do koń­ca emi­gra­cja. Po pro­stu stu­dio­wa­łem i wyje­cha­łem na stypendium.

Czy kie­dy zaczę­ła się woj­na… nie mia­łeś poczu­cia, że chcesz uciec i zno­wu zamiesz­kać w Szwe­cji?

Nie, zde­cy­do­wa­nie nie. Ukra­ina to mój dom. Poza tym… jestem ukra­iń­skim pisa­rzem. Moja żona i ja jeste­śmy odno­szą­cy­mi suk­ces wydaw­ca­mi. W Szwe­cji był­bym nikim. W Pol­sce podob­nie, dla­te­go to nie jest w ogó­le coś, co mógł­bym roz­wa­żać. To nie jest jakiś tępy patrio­tyzm, tyl­ko napraw­dę pro­ste rze­czy: twoi przy­ja­cie­le, twoi rodzi­ce, two­je ulu­bio­ne miej­sca, two­ja fir­ma. To moje miej­sce, mój kraj. Nigdzie się nie wybie­ram. Szwe­cja była wspa­nia­ła, Pol­ska jest pięk­na, ale nie ma mowy, żebym mógł się wypro­wa­dzić na sta­łe. To nie moje miejsca.

A czy jest takie miej­sce, któ­re chciał­byś zoba­czyć, a jesz­cze ci się to nie uda­ło?

No cóż, całe mnó­stwo. Świat jest ogrom­ny, ale teraz, kie­dy trwa woj­na, to nie jest prio­ry­tet. Ja i tak jestem ogrom­nie uprzy­wi­le­jo­wa­ny, że mogę podró­żo­wać i brać udział w takich wyda­rze­niach jak Pyr­kon, ale więk­szość osób z Ukra­iny nie może. Zatem – zwie­dza­nie świa­ta musi zaczekać.

Skąd w ogó­le wziął się pomysł, żeby zało­żyć nowe wydaw­nic­two, otwo­rzyć fir­mę krót­ko po wybu­chu woj­ny?

Tak napraw­dę zaczę­li­śmy na dłu­go przed inwa­zją. W Ukra­inie, żeby zostać wydaw­cą, musisz się zare­je­stro­wać, wydaw­nic­two dosta­je pozwo­le­nie na publi­ka­cję. List z nume­rem reje­stra­cyj­nym ode­bra­li­śmy trzy tygo­dnie przed wybu­chem peł­no­ska­lo­wej inwa­zji. Nie ogła­sza­li­śmy wcze­śniej, że otwie­ra­my wydaw­nic­two, ale przy­go­to­wy­wa­li­śmy się od dłuż­sze­go cza­su. Głów­nym powo­dem było to, że mam obse­sję kon­tro­li – muszę oso­bi­ście czu­wać nad wszyst­kim, co jest zwią­za­ne z książ­ką. Na przy­kład ta okład­ka to wyko­na­ny w 3D model, w książ­ce są dopra­co­wa­ne mapy, sche­ma­ty. Przy poprzed­nich książ­kach wyglą­da­ło to podob­nie i w koń­cu zda­łem sobie spra­wę, że sko­ro nie­mal wszyst­kie­go doglą­dam sam, to po co pra­co­wać z kimś innym? Prze­cież może­my zająć się tym oso­bi­ście – tak powstał pomysł wła­sne­go wydawnictwa.

Logo­typ wydaw­nic­twa Boro­da­tyj Tamaryn

Dobrze pamię­tam, że z jego nazwą wią­że się zabaw­na histo­ria?

Zga­dza się! (śmiech) Nasze wydaw­nic­two nazy­wa się Boro­da­tyj Tama­ryn albo po angiel­sku – Bear­ded Tama­rin. Tama­ry­na bro­da­ta jest małp­ką. Razem z żoną myśle­li­śmy o nazwie dla wydaw­nic­twa cały­mi mie­sią­ca­mi i nic dobre­go nie przy­szło nam do gło­wy. Dotar­li­śmy do śle­pe­go zauł­ka z pomy­sła­mi, więc… zaczę­li­śmy szu­kać w Google’u, jak powin­no się popraw­nie nazwać ofi­cy­nę. Zna­leź­li­śmy arty­kuł nauko­wy o naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych nazwach na ryn­ku wydaw­ni­czym. Wyni­ka­ło z nie­go… że wca­le nie cho­dzi o nazwę, a o logo. Naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­ne logo­ty­py przed­sta­wia­ły zwie­rzę­ta, dla­te­go moim następ­nym kro­kiem było więc wpi­sa­nie w wyszu­ki­war­kę listy naj­słod­szych zwie­rząt. Było ich mnó­stwo, jak kuoka krót­ko­ogo­no­wa, czy­li mały torbacz…

Któ­ry rzu­ca swo­imi mło­dy­mi.

Tak, wła­śnie! No i wśród tych zwie­rząt była tama­ry­na bro­da­ta. Po pro­stu zobacz­cie, jak ona wyglą­da. Jest taka uro­cza! Stąd wzię­ła się nazwa, ale to jesz­cze nie koniec. Miesz­ka­my w Rów­nem, nasze biu­ro też znaj­du­je się w Rów­nem w zachod­niej Ukra­inie i tam też znaj­du­je się zoo, w któ­rym miesz­ka­ją trzy tama­ry­ny bro­da­te. Posta­no­wi­li­śmy je adop­to­wać. Oczy­wi­ście nie mamy ich u sie­bie, ale pła­ci­my za ich utrzy­ma­nie, więc jeśli odwie­dzi­cie to zoo, zoba­czy­cie tablicz­kę z napi­sem w sty­lu: „Wydaw­nic­two Boro­da­tyj Tama­ryn dba o tama­ry­ny bro­da­te w naszym zoo”.

To jest świet­na histo­ria! I bar­dzo szczę­śli­we małp­ki.

Tak, abso­lut­nie (śmiech).

Tama­ry­na bro­da­ta w zoo w San Fran­ci­sco, fot. Broc­ken Inaglory/Wikimedia Com­mons, CC BY-SA 4.0

Choć począt­ko­wo wasz pomysł mógł wyda­wać się sza­lo­ny, to jed­nak uda­ło wam się opu­bli­ko­wać mimo woj­ny już kil­ka­na­ście ksią­żek.

To wszyst­ko dzię­ki suk­ce­so­wi „Kolo­nii”. Pierw­szy nakład, 12 tysię­cy egzem­pla­rzy, roz­szedł się natych­miast. W cią­gu dwóch tygo­dni nie mie­li­śmy w domu ani jed­ne­go egzem­pla­rza. Zamó­wi­li­śmy dru­gi nakład, 8 tysię­cy, ocze­ki­wa­nie na druk trwa­ło pra­wie mie­siąc. Sprze­da­li­śmy go w cią­gu kolej­ne­go mie­sią­ca, więc zamó­wi­li­śmy następ­nych 10 tysię­cy egzem­pla­rzy… W efek­cie w cią­gu dwóch i pół mie­sią­ca od pre­mie­ry łącz­ny nakład wyniósł 30 tysię­cy, to był dla nas ogrom­ny przy­pływ gotów­ki, któ­ry dał nam moż­li­wość zaku­py praw do róż­nych ksią­żek i dzię­ki temu nasze wydaw­nic­two się rozrosło.

Z tego, co widzę, sta­wia­cie na tema­ty­kę nauko­wą.

Tak. Wyda­je­my przede wszyst­kim książ­ki popu­lar­no­nau­ko­we. Celu­je­my też w scien­ce fic­tion, ale jeste­śmy bar­dzo ostroż­ni i wybred­ni. W Ukra­inie jestem dość popu­lar­nym auto­rem i choć od począt­ku sta­ra­my się poka­zać, że Boro­da­tyj Tama­ryn nie jest tyl­ko moim wydaw­nic­twem, po pro­stu tak się zło­ży­ło, że wyda­je też moje książ­ki, to mam świa­do­mość, że jeśli wyda­my jaką­kol­wiek pozy­cję bele­try­stycz­ną, moi czy­tel­ni­cy potrak­tu­ją to jako oso­bi­stą reko­men­da­cję ode mnie. Z tego powo­du jeste­śmy napraw­dę ostroż­ni. Szu­ka­my nowych auto­rów, ale muszą być napraw­dę, napraw­dę dobrzy. Książ­ki popu­lar­no­nau­ko­we, któ­re publi­ku­je­my, są napraw­dę faj­ne, ale jestem nie­mal pewien, że gdy­by nie ja i moja żona, to nikt w Ukra­inie by po nie nie sięgnął.

To świet­nie, że wy to zro­bi­li­ście.

Dzię­ku­ję.

Kolej­ne czę­ści roz­mo­wy z Mak­sem Kidru­kiem wkrót­ce tra­fią na łamy Niestatystycznego!

Zdję­cie główne/wydawnictwo Insignis

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy