Wywiady

Nie ma znaczenia, kto napisał książkę, ważna jest treść – rozmowa z A.J. Finnem, autorem książki Koniec opowieści

Z A.J. Fin­nem, auto­rem ksią­żek “Koniec opo­wie­ści” i “Kobie­ta w oknie” (zekra­ni­zo­wa­nej z Amy Adams) roz­ma­wia­my o zmie­nia­ją­cym się ryn­ku wydaw­ni­czym, meta­fik­cyj­nych ele­men­tach w jego naj­now­szej powie­ści, a tak­że try­lo­gii “Trzy kolo­ry” Krzysz­to­fa Kieślowskiego.

Jan Sła­wiń­ski: Masz duże doświad­cze­nie w bran­ży wydaw­ni­czej – jak zna­jo­mość bran­ży od tej dru­giej stro­ny poma­ga Ci w pisa­niu? Czy pod­czas prac nad książ­ką bie­rzesz pod uwa­gę tren­dy panu­ją­ce na rynku?

A.J. Finn: Pra­ca w prze­my­śle wydaw­ni­czym to przede wszyst­kim coś, co uwiel­bia­łem i spra­wia­ło mi bar­dzo dużą radość. Myślę, że tro­chę mi to pomo­gło, ale nie w oczy­wi­sty spo­sób, jak mogło­by się wyda­wać, bo moje doświad­cze­nie jest takie, że kie­dy ktoś pisze książ­kę i chce ją wydać, to wydaw­cy patrzą wyłącz­nie na to, czy ta książ­ka się sprze­da, czy nie.

Nie ma to zna­cze­nia, kto ją pisze, waż­na jest treść, waż­na jest sama książ­ka. Ale w tym, co było pomoc­ne, w tym, czym przy­da­ła się moja zna­jo­mość prze­my­słu wydaw­ni­cze­go, to było na pew­no to, że pozna­łem bar­dzo wie­lu agen­tów i agen­tek lite­rac­kich, a tak­że wydaw­ców. W tym moje­go obec­ne­go wydaw­cę, któ­ry jest w tym momen­cie moim pra­co­daw­cą i wyda­je mi się to w ogó­le bar­dzo faj­ne, dla­te­go że to ozna­cza, że jako oso­ba dałem się poznać nie tak bar­dzo odrzu­ca­ją­co, a wręcz na tyle, że chcie­li ze mną roz­ma­wiać i mnie zatrud­nić. Tak­że w ten spo­sób zna­jo­mość prze­my­słu była rze­czy­wi­ście przydatna.

Muszę przy­znać, że gdy pra­co­wa­łem jako redak­tor, to nie wiem czy rze­czy­wi­ście byłem taki dobry, bo w 8 na 10 przy­pad­ków jak ktoś dawał mi swój szkic książ­ki do prze­czy­ta­nia, to mówi­łam “super, ale faj­ne, wydaj­my to” i tak dalej. Więc myślę, że nie byłem wystar­cza­ją­co może kry­tycz­ny i obiek­tyw­ny. Nato­miast jed­na rzecz jest naj­waż­niej­sza, któ­rej nauczy­łem się, z obra­ca­nia się w tym prze­my­śle, a wła­ści­wie dwie takie rze­czy. Jed­na rzecz – to, jak dzia­ła ten biz­nes. Dru­ga – jak zacho­wy­wać się jako autor. Więk­szość auto­rów i auto­rek, z któ­ry­mi mia­łam do czy­nie­nia, będąc po tej, tak zwa­nej, dru­giej stro­nie, to były oso­by bar­dzo pro­fe­sjo­nal­ne. Nato­miast było też kil­ka osób, któ­re zacho­wy­wa­ły się nie­pro­fe­sjo­nal­nie. I obser­wo­wa­nie tego, jak one się zacho­wa­ły, dało mi bar­dzo dużo mate­ria­łu do obser­wa­cji i do takiej naucz­ki, cze­go nie robić.

Bo praw­da jest taka, że wydaw­cy i przed­sta­wi­cie­le wydaw­nictw to są ludzie, od któ­rych zale­ży potem, czy Two­ja książ­ka zosta­nie wyda­na, czy nie. Więc w momen­cie, kie­dy nie jesteś w sta­nie zacho­wać się wobec nich w spo­sób uprzej­my i pro­fe­sjo­nal­ny, no to nic z tego nie będzie. I to była też taka naucz­ka, któ­rą wycią­gną­łem, obser­wu­jąc wła­śnie świat wydawniczy.

Jeśli cho­dzi o tren­dy, bo o to też pyta­łeś, nie przy­kła­dam do nich takiej dużej wagi. Nie patrzę na to, co się dzie­je w prze­my­śle wydaw­ni­czym, tak jak wcze­śniej zwra­ca­łam na to uwa­gę. I wła­ści­wie to, że napi­sa­łem thril­ler psy­cho­lo­gicz­ny, któ­ry oka­zał się być wła­śnie na topie w tam­tym momen­cie, to był tak napraw­dę tro­chę zbieg oko­licz­no­ści. Bar­dzo miły, ale jed­nak zbieg oko­licz­no­ści. I wyda­je mi się, że podą­ża­nie za tren­da­mi to nie jest coś, co spra­wi­ło­by mi radość, ani dało satys­fak­cję. Cóż, w tej chwi­li na topie są sek­sow­ne smo­ki i tego typu histo­rie. I cóż, mogę raczej obie­cać, że moja następ­na książ­ka nie będzie o sek­sow­nych smo­kach, bo to nie jest to, co mi w duszy gra.

Jan Sła­wiń­ski: Jakie to uczu­cie być “po dru­giej stro­nie” łań­cu­cha wydaw­ni­cze­go? Co daje naj­wię­cej wię­cej fraj­dy z bycia pisarzem?

A.J. Finn:  Odpo­wiedź na to pyta­nie jest łatwa i trud­na zara­zem. Ta łatwa to: zde­cy­do­wa­nie czy­tel­ni­cy i spo­tka­nia z czy­tel­ni­ka­mi. Oczy­wi­ście miło, wręcz eks­cy­tu­ją­co jest zoba­czyć swo­ją książ­kę w dru­ku. Wspa­nia­le jest móc podró­żo­wać po świe­cie i zwie­dzać róż­ne kra­je w związ­ku z byciem pisa­rzem, ale tym co daje naj­wię­cej satys­fak­cji, są czy­tel­ni­cy i czy­tel­nicz­ki, z któ­ry­mi mogę się zobaczyć.

Każ­dy lubi czuć się inte­re­su­ją­cy. Takie spo­tka­nia dają mi poczu­cie, że jestem cie­ka­wą oso­bą. Ale też jest tak, że… Czy­tel­ni­cy i ludzie pra­cu­ją­cy w prze­my­śle wydaw­ni­czym mają ze sobą coś wspól­ne­go. Więk­szość ludzi, któ­rych znam, któ­rzy pra­cu­ją w prze­my­śle wydaw­ni­czym nie robi tego dla pie­nię­dzy, tyl­ko dla­te­go, że bar­dzo lubią to, co robią i są tym po pro­stu zain­te­re­so­wa­ni. I tak samo jest z czy­tel­ni­ka­mi. Wiesz, jest w tej chwi­li tak, że jest tak mnó­stwo rze­czy, któ­re wal­czą o uwa­gę czytelnika.

Czy to wszech­obec­ne ekra­ny po pro­stu na każ­dym wła­ści­wie kro­ku, gdzie się nie odwró­ci­my. Czy Net­flix, któ­re­go zawsze moż­na włą­czyć i po raz szó­sty obej­rzeć film “Moana”, któ­ry swo­ją dro­gą uwa­żam, że jest bar­dzo dobry, ale jest kolej­ną rze­czą, któ­ra rywa­li­zu­je uwa­gę czy­tel­ni­ków. Mogą oni grać w gry wideo, mogą wysy­łać SMS‑y, robić mnó­stwo rze­czy, a mimo wszyst­ko wybie­ra­ją czy­ta­nie, wybie­ra­ją zwrot ku sto­ry­tel­lin­go­wi, ku tej wła­ści­wie bar­dzo sta­rej tra­dy­cji prze­ka­zy­wa­nia opo­wie­ści z ust do ust.

I wła­ści­wie, tak szcze­rze mówiąc, po pierw­sze, to mi daje nadzie­ję dla nas jako ludz­ko­ści, że jesz­cze nie wszyst­ko stra­co­ne. A dru­ga rzecz jest taka, że cza­sem kie­dy czy­tel­ni­cy nagle zaczy­na­ją mówić o moich boha­te­rach czy boha­ter­kach, mówią o nich po imie­niu, imie­niu, któ­re ja wymy­śli­łam, to myślę sobie “Jezu, co tu się dzie­je? Jak to jest w ogó­le moż­li­we, że oni to wie­dzą?”. To jest imię, któ­re ja wymy­śli­łam i oni je zna­ją, napraw­dę się tym inte­re­su­ją, tak­że tak, czy­tel­ni­cy i czy­tel­nicz­ki to jest abso­lut­nie numer jeden dla mnie.

Jan Sła­wiń­ski: “Koniec opo­wie­ści” opu­bli­ko­wa­łeś 6 lat po debiu­cie. Czy publi­ka­cja debiu­tanc­kiej powie­ści nauczy­ła Cię cze­goś, cze­go wcze­śniej nie wie­dzia­łeś, a co pomo­gło Ci w pra­cy nad dru­gą książką?

A.J. Finn: Myślę, że sześć lat temu rynek ksią­żek wyglą­dał zupeł­nie ina­czej, a na pew­no jeśli cho­dzi o gatun­ki lite­rac­kie. Bo wyda­je mi się, że w 2018 roku thril­le­ry psy­cho­lo­gicz­ne to był “top of the top”, to się publikowało.Teraz nawet w ramach kry­mi­na­łów pre­fe­ro­wa­ne są książ­ki w sty­lu “cozy cri­me” bar­dziej niż moje. No i oczy­wi­ście te sek­sow­ne smo­ki, o któ­rych roz­ma­wia­li­śmy wcze­śniej. Tak­że mam wra­że­nie, że szcze­rze mówiąc jestem w tro­chę gor­szej sytu­acji niż byłem sześć lat temu z moją książ­ką. Ale wła­ści­wie nic nie mogę z tym zro­bić. I to jest też takie tro­chę wyzwa­la­ją­ce. No bo to jest po pro­stu sytu­acja, któ­ra jest więk­sza ode mnie i mogę się tyl­ko do niej dosto­so­wać. Oczy­wi­ście chciał­bym, żeby ta moja dru­ga książ­ka sprze­da­ła się sześć razy lepiej, niż ta poprzed­nia. Myślę, że ta poprzed­nia to była wspa­nia­ła przy­go­da i też moim zda­niem jest dobrą książ­ką. Nato­miast oso­bi­ście uwa­żam, że moja dru­ga książ­ka jest lep­sza. Jest lepiej napi­sa­na, jest bar­dziej zaska­ku­ją­ca. Histo­ria jest bar­dziej wyra­fi­no­wa­na. Posta­ci są bar­dziej zniu­an­so­wa­ne. Gene­ral­nie wszyst­ko tam jest lepiej dogra­ne. Ale z dru­giej stro­ny może czy­tel­ni­cy wca­le nie będą tak uwa­żać. I może ona nie będzie tak popu­lar­na jak poprzed­nia. Tak­że w takiej sytu­acji miał­bym tyl­ko nadzie­ję, że książ­ka mimo wszyst­ko gdzieś zosta­nie w umy­słach czy­tel­ni­ków i będą o niej wspo­mi­nać, będą o niej rozmawiać.

A dru­ga rzecz jest taka, że bar­dzo dużo nauczy­łem się przez te lata o swo­ich czy­tel­ni­kach i czy­tel­nicz­kach. To oni i one są moim sze­fem, moż­na powie­dzieć. Jestem prze­ko­na­ny, że bar­dzo waż­ne jest, by poka­zać czy­tel­ni­kom, że są dla mnie waż­ni. Kil­ka razy zda­rzy­ło mi się być na spo­tka­niach autor­skich, gdzie były roz­da­wa­ne auto­gra­fy, i ci auto­rzy byli, mógł­bym powie­dzieć, nie­za­in­te­re­so­wa­ni tym, co się dzie­je, a wręcz trak­to­wa­li pod­pi­sy­wa­nie ksią­żek tro­chę jako przy­kry obo­wią­zek. Tym­cza­sem ci czy­tel­ni­cy bar­dzo czę­sto sto­ją w dłu­gich kolej­kach i kie­dy autor pod­pi­su­je książ­kę tak auto­ma­tycz­nie, nawet bez pod­nie­sie­nia wzro­ku na taką oso­bę, to kil­ka razy widzia­łem, jak po pro­stu na twa­rzy takie­go czy­tel­ni­ka poja­wił się smu­tek i zawód. Dla­te­go ja sta­ram się do tego pod­cho­dzić w zupeł­nie inny sposób.

Jestem prze­ko­na­ny, że waż­ne jest to, żeby poka­zać czy­tel­ni­kom, że ma się dla nich czas i emo­cje, bo to są ludzie, któ­rzy cię wspie­ra­ją jako auto­ra. I wła­ści­wie, napraw­dę, to nie jest aż takie trud­ne, bo w koń­cu i ty jako pisarz, i twój odbior­ca jako czy­tel­nik uwiel­bia­cie książ­ki. Macie wspól­ną miłość, wspól­ną pasję. A tak jak mówię, nie­któ­rzy auto­rzy zamiast trak­to­wać spo­tka­nia autor­skie jako przy­wi­lej, któ­rym one są, to pod­cho­dzą do tego w spo­sób zada­nio­wy, jak­by to była rzecz do odha­cze­nia. I to mi się nie podo­ba. Ja na pew­no tak nie robię i nigdy tak nie będę robił.

Jan Sła­wiń­ski: Nawią­zu­jąc do zmian na ryn­ku, o któ­rych wspo­mnia­łeś – czy pój­ście w taką tro­chę post­mo­der­ni­stycz­ną zaba­wę i w taką meta­fik­cję w “Koń­cu opo­wie­ści” było w pewien spo­sób takim mecha­ni­zmem obron­nym przed zmie­nia­ją­cym się ryn­kiem? Spo­so­bem na tro­chę prze­chy­trze­nie czy­tel­ni­ka ocze­ku­ją­ce­go kolej­ne­go “cozy crime”?

A.J. Finn: Krót­ka i zwię­zła odpo­wiedź na to pyta­nie brzmi “nie”, ale roz­wi­nę ją jed­nak tro­chę bar­dziej. Pomysł na tę książ­kę przy­szedł mi do gło­wy w wrze­śniu 2016 roku i zaraz powiem, cze­mu to waż­na data. Aku­rat byłem po lek­tu­rze arty­ku­łu w gaze­cie, któ­ry opo­wia­dał o zawo­dzie oso­bi­ste­go bio­gra­fa, czy­li oso­by, któ­rą wła­ści­wie wpusz­cza się do swo­je­go życia po to, żeby spi­sa­ła nasze losy i opo­wie­dzia­ła naszą histo­rię. Zaczę­łam się zasta­na­wiać, kto wła­ści­wie zde­cy­do­wał­by się na coś takie­go, żeby dopu­ścić do tak intym­nych, czy oso­bi­stych rze­czy jakąś kom­plet­nie obcą oso­bę. To był zaczy­nek pomy­słu, nato­miast do same­go pisa­nia zabra­łem się lata później.

Nato­miast, dla­cze­go wspo­mi­nam datę 2016? To był rok, w któ­rym thril­le­ry psy­cho­lo­gicz­ne nadal świę­ci­ły wiel­kie trium­fy. Był to bar­dzo popu­lar­ny gatu­nek i wła­ści­wie kie­dy zabra­łam się za pisa­nie te kil­ka lat póź­niej, to mia­łam taką wizję, że piszę dru­gi, kolej­ny psy­cho­lo­gicz­ny thril­ler.
Wspo­mnia­łeś o meta­fik­cji. Rze­czy­wi­ście są ele­men­ty tego w książ­ce, nato­miast ja też raczej sta­ram się nie nad­uży­wać tego sfor­mu­ło­wa­nia. Boję się, że czy­tel­ni­cy powie­dzą “ale co to jest w ogó­le, z czym to się je?” albo “oj nie, nie, to brzmi jakoś dziw­nie w ogó­le, nie chcę tego czy­tać”.
Nato­miast rze­czy­wi­ście lubię zaba­wy z for­mą, lubię zaba­wy z gatun­kiem, lubię w ogó­le książ­ki, któ­re wycho­dzą tro­chę poza gra­ni­ce gatun­ków. I zarów­no książ­ki, jak i fil­my, któ­re są wła­ści­wie tak jak­by tro­chę świa­do­me tego, czym są. Czy­li tro­chę jest to gra wła­śnie z gatun­kiem, nato­miast nie w stu procentach.

To też nie jest tak, że ja lubię paro­die gatun­ko­we, bo mam wra­że­nie, że jeże­li są two­rzo­ne, czy pisa­ne książ­ki, czy two­rzo­ne fil­my w tej kon­wen­cji, to one, tak napraw­dę auto­rzy czy reży­se­ro­wie pod­wa­ża­ją w ten spo­sób tro­chę swo­ją pra­cę. Aż tacy są eks­tra i cool, wylu­zo­wa­ni, że są tro­chę ponad swój gatu­nek. Ja zde­cy­do­wa­nie nie jestem oso­bą, któ­ra pod­cho­dzi do tego w ten spo­sób, ale tak jak powie­dzia­łem, zaba­wa z for­mą to jest to, co lubię.

Mogę opo­wie­dzieć o jesz­cze jed­nym przy­kła­dzie ele­men­tu meta­fik­cyj­ne­go. Wła­ści­wie do tej pory wie­dzia­ła o tym tyl­ko jed­na oso­ba, moja redak­tor­ka z Wiel­kiej Bry­ta­nii, bo to jest sce­na, któ­ra final­nie nie poja­wi­ła się w książ­ce. Nato­miast był taki plan, żeby Nic­ky odwie­dzi­ła jed­ne­go z boha­te­rów, któ­ry miał­by na sobie koszul­kę z wize­run­kiem ryby i napi­sem po łaci­nie “Rubeum allec”, czy­li coś, co tłu­ma­czy­my na angiel­ski jako “red her­ring”, a ozna­cza fał­szy­wy trop. Jed­nak moja redak­tor­ka nie zgo­dzi­ła się. Nie wiem dla­cze­go, ale no cóż – pomysł nie prze­szedł.

Jan Sła­wiń­ski: “Kobie­ta w oknie” szyb­ko zosta­ła zekra­ni­zo­wa­na. Czy “Koniec opo­wie­ści” rów­nież zosta­nie zekra­ni­zo­wa­ny? Kogo widział­byś jako reży­se­ra i w głów­nych rolach?

A.J. Finn: Nie do koń­ca będę dużo mówił na temat obsa­dy, a mam ku temu bar­dzo dobry powód. Pamię­tam, kie­dy oma­wia­li­śmy obsa­dę “Kobie­ty w oknie” i zapy­ta­no mnie, kogo widział­bym w róż­nych rolach, to wspo­mnia­łem, że musi być tam Amy Adams. I potem ktoś powie­dział mi “słu­chaj, no, te roz­mo­wy były takie otwar­te, więc teraz módl się o to, żeby napraw­dę zagra­ła w tym fil­mie Amy Adams, bo dla­te­go, jeże­li tak się nie sta­nie, a ona potem kie­dyś gdzieś wyczy­ta, że chcia­łeś ją w obsa­dzie, to będzie się czu­ła z tym napraw­dę źle. Pomy­śla­łam wte­dy “o rany, rze­czy­wi­ście, pew­nie tak będzie”. Dla­te­go jeże­li cho­dzi o obsa­dę “Koń­ca opo­wie­ści”, to mogę wypo­wia­dać się na temat akto­rów, któ­rych widział­bym w roli Seba­stia­na, ale żaden z nich tej roli nie weź­mie, z róż­nych powodów.

Jed­ną z tych osób jest Wil­liam Hurt, ame­ry­kań­ski aktor, któ­ry już nie żyje, więc wła­śnie z tego powo­du raczej w tym fil­mie nie zagra. Nato­miast dru­gą oso­bą jest James Crom­well – aktor ame­ry­kań­ski, któ­ry ma już swo­je lata, tak­że wyda­je mi się, że jest tro­szecz­kę za sta­ry na tę rolę. Tych dwóch akto­rów widział­bym w roli Seba­stia­na. Gene­ral­nie chciał­bym, żeby to była oso­ba, któ­ra jest ele­ganc­ka, uro­cza, ale jed­no­cze­śnie ma taką bar­dzo prze­bo­jo­wą oso­bo­wość i mimo wszyst­ko jest w sta­nie wywo­łać tro­chę gro­zy u odbior­cy. Zna­le­zie­nie odpo­wied­nie­go akto­ra nie będzie łatwym zada­niem. Ale myślę, że w ogó­le naj­trud­niej­szą posta­cią do obsa­dze­nia będzie Nicky.

Jan Sła­wiń­ski: Na koniec tro­chę inne pyta­nie. Zawsze mnie inte­re­su­je, co czy­ta­ją i oglą­da­ją oso­by same two­rzą­ce opo­wie­ści. Może podzie­lić się czymś, co ostat­nio czy­ta­łeś lub oglą­da­łeś i wywar­ło na Tobie wrażenie?

A.J. Finn: Jeśli cho­dzi o seria­le to jest jed­na rzecz, któ­rą mogę pole­cić. To fran­cu­ski serial, któ­ry moż­na obej­rzeć na Net­flik­sie. W angiel­skiej wer­sji nazy­wa się on “Czar­ny punkt”, a we fran­cu­skiej “Bia­ła pla­ma”, więc nie wiem jaki jest tytuł pol­ski [“Czar­ny punkt” – przyp. red.]. To jest serial poli­cyj­ny, z domiesz­ką takie­go kli­ma­tu jak “Z Archi­wum X”, ponie­waż dzie­je się w takim bar­dzo odle­głym, małym mia­stecz­ku we fran­cu­skich górach.Serial bawi się tro­chę tym gatun­kiem opo­wie­ści detek­ty­wi­stycz­nej, ale robi to w bar­dzo, bar­dzo świe­ży i ożyw­czy spo­sób. Każ­dy odci­nek to jest inna zagad­ka, każ­da jest świet­na – bar­dzo pole­cam, jeże­li ktoś lubi wła­śnie taką tematykę.

Jeże­li cho­dzi o książ­ki, to lubię takie star­sze kry­mi­na­ły bry­tyj­skie, oczy­wi­ście Aga­thę Chri­stie. Cho­ciaż muszę przy­znać, że jeże­li cho­dzi o sam warsz­tat, to wolę zde­cy­do­wa­nie Doro­thy Say­ers. Myślę, że była cie­kaw­szą i lep­szą pisar­ką, ale Aga­tha Chri­stie jest kla­sy­kiem. Kolej­na rzecz, któ­rą czy­ta­łem i któ­ra mi się bar­dzo podo­ba­ła, to seria ksią­żek, któ­rą napi­sał Artu­ro Pérez Rever­te. To jest hisz­pań­ski autor, któ­ry pisze książ­ki osa­dzo­ne w XVII w Hisz­pa­nii. Książ­ki przy­go­do­we, bar­dzo dobre powie­ści, z dosko­na­le pro­wa­dzo­ną akcją. Lek­tu­ry jego powie­ści są dla mnie edu­ka­cyj­ne. Bar­dzo dużo się uczę, czy­ta­jąc je, ponie­waż on napraw­dę umie ope­ro­wać pió­rem w taki spo­sób, żeby nie tra­cić cza­su, wie jak opi­sy­wać boha­te­rów, opi­sy­wać akcję. Jego książ­ki są dosyć krót­kie, ale napraw­dę peł­ne werwy i przy­gód, a do tego świet­nie napi­sa­ne. Mam taki pro­blem, że czę­sto się roz­pra­szam, jak czy­tam – jakiś wątek pobocz­ny zaj­mu­je moją uwa­gę bar­dzo moc­no, a tym­cza­sem Rever­te uczy mnie, jak się skon­cen­tro­wać na głów­nej linii fabularnej.

Jesz­cze jed­na rzecz, do któ­rej mogę nawią­zać, to “Czer­wo­ny” Krzysz­to­fa Kie­ślow­skie­go. Pierw­szy raz zoba­czy­łam ten film w 1994 roku, mia­łam wte­dy 14 lat. Kie­dy zoba­czy­łam, jak się nazy­wa reży­ser tego fil­mu, to pomy­śla­łam sobie “Boże jedy­ny, gdzie tam są jakieś samo­gło­ski, jak to się w ogó­le wyma­wia?!”. Ostat­nio obej­rza­łam ponow­nie całą try­lo­gię “Trzy Kolo­ry: Bia­ły. Czer­wo­ny. Nie­bie­ski”. Mają w sobie coś z thril­le­ra, więc tutaj też jedzie­my na tym samym wóz­ku. W 1994 byłem pod ogrom­nym wra­że­niem i cały czas uwa­żam, że to arcydzieła.

Roz­ma­wiał Jan Sławiński

Zdję­cie głów­ne Bran­don Bakus/ Mate­riał wydaw­nic­twa W.A.B.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy