Z A.J. Finnem, autorem książek “Koniec opowieści” i “Kobieta w oknie” (zekranizowanej z Amy Adams) rozmawiamy o zmieniającym się rynku wydawniczym, metafikcyjnych elementach w jego najnowszej powieści, a także trylogii “Trzy kolory” Krzysztofa Kieślowskiego.
Jan Sławiński: Masz duże doświadczenie w branży wydawniczej – jak znajomość branży od tej drugiej strony pomaga Ci w pisaniu? Czy podczas prac nad książką bierzesz pod uwagę trendy panujące na rynku?
A.J. Finn: Praca w przemyśle wydawniczym to przede wszystkim coś, co uwielbiałem i sprawiało mi bardzo dużą radość. Myślę, że trochę mi to pomogło, ale nie w oczywisty sposób, jak mogłoby się wydawać, bo moje doświadczenie jest takie, że kiedy ktoś pisze książkę i chce ją wydać, to wydawcy patrzą wyłącznie na to, czy ta książka się sprzeda, czy nie.
Nie ma to znaczenia, kto ją pisze, ważna jest treść, ważna jest sama książka. Ale w tym, co było pomocne, w tym, czym przydała się moja znajomość przemysłu wydawniczego, to było na pewno to, że poznałem bardzo wielu agentów i agentek literackich, a także wydawców. W tym mojego obecnego wydawcę, który jest w tym momencie moim pracodawcą i wydaje mi się to w ogóle bardzo fajne, dlatego że to oznacza, że jako osoba dałem się poznać nie tak bardzo odrzucająco, a wręcz na tyle, że chcieli ze mną rozmawiać i mnie zatrudnić. Także w ten sposób znajomość przemysłu była rzeczywiście przydatna.
Muszę przyznać, że gdy pracowałem jako redaktor, to nie wiem czy rzeczywiście byłem taki dobry, bo w 8 na 10 przypadków jak ktoś dawał mi swój szkic książki do przeczytania, to mówiłam “super, ale fajne, wydajmy to” i tak dalej. Więc myślę, że nie byłem wystarczająco może krytyczny i obiektywny. Natomiast jedna rzecz jest najważniejsza, której nauczyłem się, z obracania się w tym przemyśle, a właściwie dwie takie rzeczy. Jedna rzecz – to, jak działa ten biznes. Druga – jak zachowywać się jako autor. Większość autorów i autorek, z którymi miałam do czynienia, będąc po tej, tak zwanej, drugiej stronie, to były osoby bardzo profesjonalne. Natomiast było też kilka osób, które zachowywały się nieprofesjonalnie. I obserwowanie tego, jak one się zachowały, dało mi bardzo dużo materiału do obserwacji i do takiej nauczki, czego nie robić.
Bo prawda jest taka, że wydawcy i przedstawiciele wydawnictw to są ludzie, od których zależy potem, czy Twoja książka zostanie wydana, czy nie. Więc w momencie, kiedy nie jesteś w stanie zachować się wobec nich w sposób uprzejmy i profesjonalny, no to nic z tego nie będzie. I to była też taka nauczka, którą wyciągnąłem, obserwując właśnie świat wydawniczy.
Jeśli chodzi o trendy, bo o to też pytałeś, nie przykładam do nich takiej dużej wagi. Nie patrzę na to, co się dzieje w przemyśle wydawniczym, tak jak wcześniej zwracałam na to uwagę. I właściwie to, że napisałem thriller psychologiczny, który okazał się być właśnie na topie w tamtym momencie, to był tak naprawdę trochę zbieg okoliczności. Bardzo miły, ale jednak zbieg okoliczności. I wydaje mi się, że podążanie za trendami to nie jest coś, co sprawiłoby mi radość, ani dało satysfakcję. Cóż, w tej chwili na topie są seksowne smoki i tego typu historie. I cóż, mogę raczej obiecać, że moja następna książka nie będzie o seksownych smokach, bo to nie jest to, co mi w duszy gra.
Jan Sławiński: Jakie to uczucie być “po drugiej stronie” łańcucha wydawniczego? Co daje najwięcej więcej frajdy z bycia pisarzem?
A.J. Finn: Odpowiedź na to pytanie jest łatwa i trudna zarazem. Ta łatwa to: zdecydowanie czytelnicy i spotkania z czytelnikami. Oczywiście miło, wręcz ekscytująco jest zobaczyć swoją książkę w druku. Wspaniale jest móc podróżować po świecie i zwiedzać różne kraje w związku z byciem pisarzem, ale tym co daje najwięcej satysfakcji, są czytelnicy i czytelniczki, z którymi mogę się zobaczyć.
Każdy lubi czuć się interesujący. Takie spotkania dają mi poczucie, że jestem ciekawą osobą. Ale też jest tak, że… Czytelnicy i ludzie pracujący w przemyśle wydawniczym mają ze sobą coś wspólnego. Większość ludzi, których znam, którzy pracują w przemyśle wydawniczym nie robi tego dla pieniędzy, tylko dlatego, że bardzo lubią to, co robią i są tym po prostu zainteresowani. I tak samo jest z czytelnikami. Wiesz, jest w tej chwili tak, że jest tak mnóstwo rzeczy, które walczą o uwagę czytelnika.
Czy to wszechobecne ekrany po prostu na każdym właściwie kroku, gdzie się nie odwrócimy. Czy Netflix, którego zawsze można włączyć i po raz szósty obejrzeć film “Moana”, który swoją drogą uważam, że jest bardzo dobry, ale jest kolejną rzeczą, która rywalizuje uwagę czytelników. Mogą oni grać w gry wideo, mogą wysyłać SMS‑y, robić mnóstwo rzeczy, a mimo wszystko wybierają czytanie, wybierają zwrot ku storytellingowi, ku tej właściwie bardzo starej tradycji przekazywania opowieści z ust do ust.
I właściwie, tak szczerze mówiąc, po pierwsze, to mi daje nadzieję dla nas jako ludzkości, że jeszcze nie wszystko stracone. A druga rzecz jest taka, że czasem kiedy czytelnicy nagle zaczynają mówić o moich bohaterach czy bohaterkach, mówią o nich po imieniu, imieniu, które ja wymyśliłam, to myślę sobie “Jezu, co tu się dzieje? Jak to jest w ogóle możliwe, że oni to wiedzą?”. To jest imię, które ja wymyśliłam i oni je znają, naprawdę się tym interesują, także tak, czytelnicy i czytelniczki to jest absolutnie numer jeden dla mnie.
Jan Sławiński: “Koniec opowieści” opublikowałeś 6 lat po debiucie. Czy publikacja debiutanckiej powieści nauczyła Cię czegoś, czego wcześniej nie wiedziałeś, a co pomogło Ci w pracy nad drugą książką?
A.J. Finn: Myślę, że sześć lat temu rynek książek wyglądał zupełnie inaczej, a na pewno jeśli chodzi o gatunki literackie. Bo wydaje mi się, że w 2018 roku thrillery psychologiczne to był “top of the top”, to się publikowało.Teraz nawet w ramach kryminałów preferowane są książki w stylu “cozy crime” bardziej niż moje. No i oczywiście te seksowne smoki, o których rozmawialiśmy wcześniej. Także mam wrażenie, że szczerze mówiąc jestem w trochę gorszej sytuacji niż byłem sześć lat temu z moją książką. Ale właściwie nic nie mogę z tym zrobić. I to jest też takie trochę wyzwalające. No bo to jest po prostu sytuacja, która jest większa ode mnie i mogę się tylko do niej dostosować. Oczywiście chciałbym, żeby ta moja druga książka sprzedała się sześć razy lepiej, niż ta poprzednia. Myślę, że ta poprzednia to była wspaniała przygoda i też moim zdaniem jest dobrą książką. Natomiast osobiście uważam, że moja druga książka jest lepsza. Jest lepiej napisana, jest bardziej zaskakująca. Historia jest bardziej wyrafinowana. Postaci są bardziej zniuansowane. Generalnie wszystko tam jest lepiej dograne. Ale z drugiej strony może czytelnicy wcale nie będą tak uważać. I może ona nie będzie tak popularna jak poprzednia. Także w takiej sytuacji miałbym tylko nadzieję, że książka mimo wszystko gdzieś zostanie w umysłach czytelników i będą o niej wspominać, będą o niej rozmawiać.
A druga rzecz jest taka, że bardzo dużo nauczyłem się przez te lata o swoich czytelnikach i czytelniczkach. To oni i one są moim szefem, można powiedzieć. Jestem przekonany, że bardzo ważne jest, by pokazać czytelnikom, że są dla mnie ważni. Kilka razy zdarzyło mi się być na spotkaniach autorskich, gdzie były rozdawane autografy, i ci autorzy byli, mógłbym powiedzieć, niezainteresowani tym, co się dzieje, a wręcz traktowali podpisywanie książek trochę jako przykry obowiązek. Tymczasem ci czytelnicy bardzo często stoją w długich kolejkach i kiedy autor podpisuje książkę tak automatycznie, nawet bez podniesienia wzroku na taką osobę, to kilka razy widziałem, jak po prostu na twarzy takiego czytelnika pojawił się smutek i zawód. Dlatego ja staram się do tego podchodzić w zupełnie inny sposób.
Jestem przekonany, że ważne jest to, żeby pokazać czytelnikom, że ma się dla nich czas i emocje, bo to są ludzie, którzy cię wspierają jako autora. I właściwie, naprawdę, to nie jest aż takie trudne, bo w końcu i ty jako pisarz, i twój odbiorca jako czytelnik uwielbiacie książki. Macie wspólną miłość, wspólną pasję. A tak jak mówię, niektórzy autorzy zamiast traktować spotkania autorskie jako przywilej, którym one są, to podchodzą do tego w sposób zadaniowy, jakby to była rzecz do odhaczenia. I to mi się nie podoba. Ja na pewno tak nie robię i nigdy tak nie będę robił.
Jan Sławiński: Nawiązując do zmian na rynku, o których wspomniałeś – czy pójście w taką trochę postmodernistyczną zabawę i w taką metafikcję w “Końcu opowieści” było w pewien sposób takim mechanizmem obronnym przed zmieniającym się rynkiem? Sposobem na trochę przechytrzenie czytelnika oczekującego kolejnego “cozy crime”?
A.J. Finn: Krótka i zwięzła odpowiedź na to pytanie brzmi “nie”, ale rozwinę ją jednak trochę bardziej. Pomysł na tę książkę przyszedł mi do głowy w wrześniu 2016 roku i zaraz powiem, czemu to ważna data. Akurat byłem po lekturze artykułu w gazecie, który opowiadał o zawodzie osobistego biografa, czyli osoby, którą właściwie wpuszcza się do swojego życia po to, żeby spisała nasze losy i opowiedziała naszą historię. Zaczęłam się zastanawiać, kto właściwie zdecydowałby się na coś takiego, żeby dopuścić do tak intymnych, czy osobistych rzeczy jakąś kompletnie obcą osobę. To był zaczynek pomysłu, natomiast do samego pisania zabrałem się lata później.
Natomiast, dlaczego wspominam datę 2016? To był rok, w którym thrillery psychologiczne nadal święciły wielkie triumfy. Był to bardzo popularny gatunek i właściwie kiedy zabrałam się za pisanie te kilka lat później, to miałam taką wizję, że piszę drugi, kolejny psychologiczny thriller.
Wspomniałeś o metafikcji. Rzeczywiście są elementy tego w książce, natomiast ja też raczej staram się nie nadużywać tego sformułowania. Boję się, że czytelnicy powiedzą “ale co to jest w ogóle, z czym to się je?” albo “oj nie, nie, to brzmi jakoś dziwnie w ogóle, nie chcę tego czytać”.
Natomiast rzeczywiście lubię zabawy z formą, lubię zabawy z gatunkiem, lubię w ogóle książki, które wychodzą trochę poza granice gatunków. I zarówno książki, jak i filmy, które są właściwie tak jakby trochę świadome tego, czym są. Czyli trochę jest to gra właśnie z gatunkiem, natomiast nie w stu procentach.
To też nie jest tak, że ja lubię parodie gatunkowe, bo mam wrażenie, że jeżeli są tworzone, czy pisane książki, czy tworzone filmy w tej konwencji, to one, tak naprawdę autorzy czy reżyserowie podważają w ten sposób trochę swoją pracę. Aż tacy są ekstra i cool, wyluzowani, że są trochę ponad swój gatunek. Ja zdecydowanie nie jestem osobą, która podchodzi do tego w ten sposób, ale tak jak powiedziałem, zabawa z formą to jest to, co lubię.
Mogę opowiedzieć o jeszcze jednym przykładzie elementu metafikcyjnego. Właściwie do tej pory wiedziała o tym tylko jedna osoba, moja redaktorka z Wielkiej Brytanii, bo to jest scena, która finalnie nie pojawiła się w książce. Natomiast był taki plan, żeby Nicky odwiedziła jednego z bohaterów, który miałby na sobie koszulkę z wizerunkiem ryby i napisem po łacinie “Rubeum allec”, czyli coś, co tłumaczymy na angielski jako “red herring”, a oznacza fałszywy trop. Jednak moja redaktorka nie zgodziła się. Nie wiem dlaczego, ale no cóż – pomysł nie przeszedł.
Jan Sławiński: “Kobieta w oknie” szybko została zekranizowana. Czy “Koniec opowieści” również zostanie zekranizowany? Kogo widziałbyś jako reżysera i w głównych rolach?
A.J. Finn: Nie do końca będę dużo mówił na temat obsady, a mam ku temu bardzo dobry powód. Pamiętam, kiedy omawialiśmy obsadę “Kobiety w oknie” i zapytano mnie, kogo widziałbym w różnych rolach, to wspomniałem, że musi być tam Amy Adams. I potem ktoś powiedział mi “słuchaj, no, te rozmowy były takie otwarte, więc teraz módl się o to, żeby naprawdę zagrała w tym filmie Amy Adams, bo dlatego, jeżeli tak się nie stanie, a ona potem kiedyś gdzieś wyczyta, że chciałeś ją w obsadzie, to będzie się czuła z tym naprawdę źle. Pomyślałam wtedy “o rany, rzeczywiście, pewnie tak będzie”. Dlatego jeżeli chodzi o obsadę “Końca opowieści”, to mogę wypowiadać się na temat aktorów, których widziałbym w roli Sebastiana, ale żaden z nich tej roli nie weźmie, z różnych powodów.
Jedną z tych osób jest William Hurt, amerykański aktor, który już nie żyje, więc właśnie z tego powodu raczej w tym filmie nie zagra. Natomiast drugą osobą jest James Cromwell – aktor amerykański, który ma już swoje lata, także wydaje mi się, że jest troszeczkę za stary na tę rolę. Tych dwóch aktorów widziałbym w roli Sebastiana. Generalnie chciałbym, żeby to była osoba, która jest elegancka, urocza, ale jednocześnie ma taką bardzo przebojową osobowość i mimo wszystko jest w stanie wywołać trochę grozy u odbiorcy. Znalezienie odpowiedniego aktora nie będzie łatwym zadaniem. Ale myślę, że w ogóle najtrudniejszą postacią do obsadzenia będzie Nicky.
Jan Sławiński: Na koniec trochę inne pytanie. Zawsze mnie interesuje, co czytają i oglądają osoby same tworzące opowieści. Może podzielić się czymś, co ostatnio czytałeś lub oglądałeś i wywarło na Tobie wrażenie?
A.J. Finn: Jeśli chodzi o seriale to jest jedna rzecz, którą mogę polecić. To francuski serial, który można obejrzeć na Netfliksie. W angielskiej wersji nazywa się on “Czarny punkt”, a we francuskiej “Biała plama”, więc nie wiem jaki jest tytuł polski [“Czarny punkt” – przyp. red.]. To jest serial policyjny, z domieszką takiego klimatu jak “Z Archiwum X”, ponieważ dzieje się w takim bardzo odległym, małym miasteczku we francuskich górach.Serial bawi się trochę tym gatunkiem opowieści detektywistycznej, ale robi to w bardzo, bardzo świeży i ożywczy sposób. Każdy odcinek to jest inna zagadka, każda jest świetna – bardzo polecam, jeżeli ktoś lubi właśnie taką tematykę.
Jeżeli chodzi o książki, to lubię takie starsze kryminały brytyjskie, oczywiście Agathę Christie. Chociaż muszę przyznać, że jeżeli chodzi o sam warsztat, to wolę zdecydowanie Dorothy Sayers. Myślę, że była ciekawszą i lepszą pisarką, ale Agatha Christie jest klasykiem. Kolejna rzecz, którą czytałem i która mi się bardzo podobała, to seria książek, którą napisał Arturo Pérez Reverte. To jest hiszpański autor, który pisze książki osadzone w XVII w Hiszpanii. Książki przygodowe, bardzo dobre powieści, z doskonale prowadzoną akcją. Lektury jego powieści są dla mnie edukacyjne. Bardzo dużo się uczę, czytając je, ponieważ on naprawdę umie operować piórem w taki sposób, żeby nie tracić czasu, wie jak opisywać bohaterów, opisywać akcję. Jego książki są dosyć krótkie, ale naprawdę pełne werwy i przygód, a do tego świetnie napisane. Mam taki problem, że często się rozpraszam, jak czytam – jakiś wątek poboczny zajmuje moją uwagę bardzo mocno, a tymczasem Reverte uczy mnie, jak się skoncentrować na głównej linii fabularnej.
Jeszcze jedna rzecz, do której mogę nawiązać, to “Czerwony” Krzysztofa Kieślowskiego. Pierwszy raz zobaczyłam ten film w 1994 roku, miałam wtedy 14 lat. Kiedy zobaczyłam, jak się nazywa reżyser tego filmu, to pomyślałam sobie “Boże jedyny, gdzie tam są jakieś samogłoski, jak to się w ogóle wymawia?!”. Ostatnio obejrzałam ponownie całą trylogię “Trzy Kolory: Biały. Czerwony. Niebieski”. Mają w sobie coś z thrillera, więc tutaj też jedziemy na tym samym wózku. W 1994 byłem pod ogromnym wrażeniem i cały czas uważam, że to arcydzieła.
Rozmawiał Jan Sławiński
Zdjęcie główne Brandon Bakus/ Materiał wydawnictwa W.A.B.