Wywiady

Walka kobiet o równe prawo do walki – wywiad z Marcinem Lwowskim, autorem książki Dziewczyny z Powstania Warszawskiego

Pra­cu­jąc nad książ­ką „Dziew­czy­ny z Powsta­nia War­szaw­skie­go”, Mar­cin Lwow­ski dotarł do wie­lu inte­re­su­ją­cych mate­ria­łów, do tej pory zna­nych jedy­nie spe­cja­li­stom. Dziś jego pra­ca sta­ła się przy­czyn­kiem do popu­la­ry­za­cji wie­dzy o dzia­łal­no­ści kobiet w AK. W roz­mo­wie z nami opo­wie­dział o tym, dla­cze­go porzu­cił kry­mi­na­ły dla lite­ra­tu­ry histo­rycz­nej oraz czym zaj­mu­ją się jego koty, kie­dy wycho­dzi do pracy.

Wan­da Gertz, kryp­to­nim „Lena”; Jadwi­ga Podry­gał­ło, kryp­to­nim „Isia”; Mela­nia Anio­łow­ska, kryp­to­nim „Mela” oraz Ewa Pło­ska, kryp­to­nim „Ewa” – to żoł­nier­ki nale­żą­ce do oddzia­łu Dywer­sji i Sabo­ta­żu Kobiet (DySK) War­szaw­skie­go Okrę­gu Armii Kra­jo­wej. Ich losy posłu­ży­ły Mar­ci­no­wi Lwow­skie­mu do stwo­rze­nia fabu­la­ry­zo­wa­nej histo­rii uka­zu­ją­cej udział kobiet w akcjach konspiracyjnych.

ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Jak to się sta­ło, że autor kry­mi­na­łów się­gnął po histo­rię dzia­ła­czek Armii Krajowej?

MARCIN LWOWSKI: Przy­znam, że poczu­łem znu­że­nie, gdy zda­łem sobie spra­wę, że muszę wymy­ślać kolej­ną intry­gę, w któ­rej obo­wiąz­ko­we są mor­der­stwo i poli­cjan­ci, i w któ­rej muszę dosto­so­wać się do okre­ślo­ne­go sche­ma­tu. Nie tyle wyczer­pa­ły mi się pomy­sły, co poczu­łem zmę­cze­nie i szu­ka­łem innej for­my wyra­zu, innej dro­gi reali­zo­wa­nia cią­go­ty do pisania.

ATG: A skąd wła­śnie powie­ści histo­rycz­ne? Może wystar­czy­ło­by się­gnąć po inny rodzaj fikcji?

ML: To był wła­ści­wie zbieg oko­licz­no­ści. Mam agent­kę, Manu­lę Kalic­ką, któ­ra też jest pisar­ką. Ona two­rzy głów­nie powie­ści oby­cza­jo­we z histo­rycz­nym tłem i zain­spi­ro­wa­ła mnie, by pójść w tę stro­nę. Jesz­cze zanim poja­wił się pomysł na książ­kę o Powsta­niu, otrzy­ma­łem pro­po­zy­cję, by stwo­rzyć coś w popu­lar­nym nie tyl­ko w Pol­sce tren­dzie, mia­no­wi­cie z Auschwitz w tle. Tro­chę się bro­ni­łem, bo zda­wa­łem sobie spra­wę, że popu­lar­ne powie­ści tego nur­tu budzą kon­tro­wer­sje, otrzy­mu­ją zarzu­ty wyko­rzy­sty­wa­nia tej tema­ty­ki oraz mija­nia się z praw­dą… Ale jed­no­cze­śnie – jak wspo­mnia­łem – czu­łem znu­że­nie lite­ra­tu­rą kry­mi­nal­ną i pomy­śla­łem, że jest to szan­sa, by napi­sać coś, co ma zupeł­nie inną wagę, choć to prze­cież nadal lite­ra­tu­ra popularna.

Przy tej pierw­szej książ­ce moim zało­że­niem było stwo­rze­nie opo­wie­ści, w któ­rej wła­ści­wie nie będzie fik­cji. To mia­ła być fabu­la­ry­zo­wa­na histo­ria, ale w 99% opar­ta na fak­tach, wspo­mnie­niach. Posta­no­wi­łem sku­pić się na austriac­kiej muzycz­ce Almie Rosé, pro­wa­dzą­cej kobie­cą orkie­strę w Bir­ke­nau. Pro­ces pisa­nia o wyda­rze­niach histo­rycz­nych oraz obco­wa­nie z histo­rią kobiet zafa­scy­no­wa­ły mnie, wcią­gnę­ły, więc kie­dy wydaw­nic­two zapro­po­no­wa­ło mi napi­sa­nie dru­giej książ­ki, posze­dłem tą samą dro­gą. Uwa­żam, że to patent, któ­ry jest w porząd­ku dla mnie jako dla twór­cy fabuł, ale też w porząd­ku wobec czy­tel­ni­ka oraz w porząd­ku wobec histo­rii. Nie ma tutaj nacią­ga­nia fak­tów, nie ma wyko­rzy­sty­wa­nia wyda­rzeń dla two­rze­nia nie­re­ali­stycz­nej histo­rii, a jed­no­cze­śnie całość two­rzy wcią­ga­ją­cą – mam nadzie­ję – opowieść.

ATG: Czy zdra­dzisz, jak wyglą­da­ła pra­ca nad gro­ma­dze­niem materiałów?

ML: Oczy­wi­ście. To raczej żmud­ne i nie­cie­ka­we, mówi się zresz­tą, że pra­ca pisa­rza to zaję­cie dla osób lubią­cych samotność.

ML: Sta­ra­łem się zna­leźć jak naj­wię­cej źró­deł. Oka­za­ło się, że to nawet nie tyle nisza, co po pro­stu nie ist­nia­ły książ­ki popu­lar­no­nau­ko­we o kobie­tach two­rzą­cych „Dysk”. Zaczą­łem szu­kać pozy­cji stric­te histo­rycz­nych. Jed­na zosta­ła napi­sa­na w latach 60. i sku­pia­ła się na wspo­mnie­niach żyją­cych wów­czas człon­kiń „Dys­ku”, dru­ga zosta­ła napi­sa­na już w latach dwu­ty­sięcz­nych. Zna­la­złem też pozy­cje biblio­gra­ficz­ne doty­czą­ce Wan­dy Gertz, czy­li komen­dant­ki oddzia­łu. Z cza­sem zgro­ma­dzi­łem kolej­ne pozy­cje.
Bar­dzo pomo­gli mi pra­cow­ni­cy Muzeum Powsta­nia War­szaw­skie­go, któ­rzy wery­fi­ko­wa­li bio­gra­my uczest­ni­czek tych wyda­rzeń. Ta wie­dza była bar­dzo roz­rzu­co­na, poszcze­gól­ne słow­ni­ki bio­gra­ficz­ne poda­wa­ły sprzecz­ne infor­ma­cje, a same wspo­mnie­nia spi­sy­wa­ne 20 lat po woj­nie oka­za­ły się podat­ne na błę­dy wyni­ka­ją­ce ze sła­bo­ści ludz­kiej pamię­ci i nie potwier­dza­ły się przy wery­fi­ka­cji fak­to­gra­ficz­nej. Chcia­łem stwo­rzyć bio­gra­my wszyst­kich kobiet z „Dys­ku”, nie uda­ło mi się, ponie­waż było ich ponad sto. Zro­bi­łem tyle, ile się dało, ale cza­sem pozo­stał tyl­ko pseudonim.

ATG: Głów­ne wyda­rze­nia „Dziew­czyn…” sku­pio­ne są wokół „Leny”, „Isi”, „Meli” i „Ewy”. Jak wybra­łeś swo­je boha­ter­ki spo­śród dzie­sią­tek innych?

ML: Taka jest mecha­ni­ka powsta­wa­nia książ­ki, że musia­łem doko­nać wybo­ru, potrak­to­wa­łem boha­ter­ki jako repre­zen­tant­ki wszyst­kich wal­czą­cych w „Dys­ku”. Mimo że te czte­ry posta­ci są praw­dzi­we, a wyda­rze­nia w książ­ce opar­te na ich bio­gra­fiach, to na ich bar­ki zło­ży­łem też akcje, w któ­rych uczest­ni­czy­ły inne żoł­nier­ki „Dys­ku”. Stwo­rzy­łem te czte­ry posta­ci z ponad stu osób. Zale­ża­ło mi na tym, by mogły zapre­zen­to­wać cały wachlarz akcji dywer­syj­no-sabo­ta­żo­wych.
Oczy­wi­stym wybo­rem była „Lena” czy­li Wan­da Gertz – to ona stwo­rzy­ła „Dysk”, musia­ła być jed­ną z głów­nych bohaterek.

ATG: Czy któ­reś z wyda­rzeń, w któ­rych wzię­ły udział Two­je boha­ter­ki, zasko­czy­ło Cię szcze­gól­nie albo wywar­ło na Tobie wyjąt­ko­we wrażenie?

ML: Tak napraw­dę cała ta histo­ria. Moje wyobra­że­nie na temat losów kobiet w cza­sie woj­ny było ste­reo­ty­po­we – myśla­łem, że były sani­ta­riusz­ka­mi, dzia­ła­ły w łącz­no­ści. Histo­ria „Dys­ku” to nato­miast histo­ria oddzia­łu w cało­ści zło­żo­ne­go z kobiet. Żoł­nier­ki podej­mo­wa­ły akcje dywer­syj­ne, o któ­rych wcze­śniej nie sły­sza­łem. Nie mówi­ło się o tym, że bra­ły udział w zami­no­wa­niu torów kole­jo­wych, wysa­dze­niu prze­jeż­dża­ją­ce­go pocią­gu pan­cer­ne­go, że mia­ły spo­ry wkład w pla­no­wa­nie Akcji „Głów­ki”, czy­li likwi­da­cji wyso­ko posta­wio­nych nie­miec­kich ofi­ce­rów, że same zor­ga­ni­zo­wa­ły dwie akcje likwi­da­cji kon­fi­den­tek współ­pra­cu­ją­cych z gesta­po. Wie­le tych histo­rii było zaska­ku­ją­cych, ale nowo­ścią było dla mnie już samo ist­nie­nie tego oddzia­łu. Zanim zaczą­łem zasta­na­wiać się nad tą książ­ką, nie mia­łem poję­cia o dzia­łal­no­ści „Dys­ku”.

ATG: Przy­znam, że nie­zwy­kle przy­gnę­bi­ło mnie, gdy boha­ter­ki poszły wal­czyć, a oka­za­ło się, że zabra­kło dla nich bro­ni, któ­rą roz­da­no męż­czy­znom. Widać było, że nie tego oczekiwały…

ML: To zaczę­ło się już w cza­sach pierw­szej woj­ny świa­to­wej. W pierw­szej czę­ści książ­ki przed­sta­wiam histo­rię „Leny”, któ­ra jak wie­le kobiet chcia­ła zostać żoł­nier­ką Legio­nów, co jed­nak oka­za­ło się nie­moż­li­we. Prze­bie­ra­ły się więc w męskie ubra­nia i zacią­ga­ły się jako męż­czyź­ni, z fał­szy­wy­mi doku­men­ta­mi. Wan­da Gertz była zna­na nie tyl­ko jako „Lena”, ale też jako „Kazik”, bo pod tym imie­niem słu­ży­ła w Legio­nach. Takich histo­rii było wiele.

Tuż przed dru­gą woj­ną świa­to­wą poja­wi­ła się usta­wa umoż­li­wia­ją­ca two­rze­nie służb pomoc­ni­czych zło­żo­nych z kobiet, ale one gar­nę­ły się do obro­ny ojczy­zny na rów­ni z męż­czy­zna­mi. Dowo­dem na to, że w aka­cjach sabo­ta­żo­wych były nawet sku­tecz­niej­sze, jest cała dzia­łal­ność „Dys­ku”. Zauwa­ży­li to też dowód­cy Armii Krajowej.

Nie­ste­ty w cza­sie Powsta­nia żoł­nier­ki „Dys­ku” były trak­to­wa­ne jako służ­ba pomoc­ni­cza dzia­ła­ją­ca przy oddzia­łach męskich. Męż­czyź­ni dosta­li broń, a kobie­ty dzia­ła­ły jako sani­ta­riusz­ki, spe­cja­list­ki od łącz­no­ści… Wywią­zy­wa­ły się z tych obo­wiąz­ków zna­ko­mi­cie, ale to, jak były trak­to­wa­ne… Moja książ­ka uka­zu­je pro­ble­my kobiet w wal­ce o rów­ne pra­wo do walki.

ATG: Wspo­mnia­łeś o swo­jej poprzed­niej książ­ce, „Orkie­strze z Auschwitz”. Ona tak­że była sku­pio­na na kobie­tach. Dla­cze­go posta­no­wi­łeś kon­cen­tro­wać się na losach bohaterek?

ML: Zarów­no w kon­tek­ście Auschwitz, jak i Powsta­nia, szu­ka­łem niszy. Chcia­łem sku­pić się na tema­tach, któ­re nie są poru­sza­ne i na war­to­ściach, któ­re niosą.

ATG: Czy uda­ło się Ci spo­tkać z któ­rąś ze swo­ich bohaterek?

ML: Nie­ste­ty, wszyst­kie głów­ne boha­ter­ki już odeszły.

ATG: Czy pla­nu­jesz kolej­ne powie­ści histo­rycz­ne o losach pol­skich kobiet?

ML: Na razie jestem na urlo­pie pisar­skim. Powo­li szu­kam tema­tu, ale nie potra­fię powie­dzieć, czy zaj­mę się powie­ścią histo­rycz­ną, czy inną tema­ty­ką. Zoba­czy­my, póki co sam jestem ciekaw!

ATG: Choć Two­ja książ­ka nosi tytuł „Dziew­czy­ny z Powsta­nia War­szaw­skie­go”, to czas Powsta­nia zaj­mu­je oko­ło 80 spo­śród 350 stron. Dla­cze­go zde­cy­do­wa­łeś się na aż tak dłu­gie wprowadzenie?

ML: Chcia­łem, żeby w mojej książ­ce Powsta­nie War­szaw­skie było boha­te­rem samo w sobie, ale gdy zaczą­łem czy­tać wspo­mnie­nia człon­kiń „Dys­ku”, zda­łem sobie spra­wę, że naj­cie­kaw­sza histo­ria roz­gry­wa­ła się wcze­śniej. Powsta­nie było wiel­kim wyda­rze­niem, któ­re zamknę­ło ist­nie­nie oddzia­łu, pod­su­mo­wa­niem jego pię­cio­let­niej histo­rii, ale naj­więk­sza aktyw­ność „Dys­ku” przy­pa­da­ła na czas oku­pa­cji. Zda­łem sobie spra­wę, że nie mogę tego pomi­nąć… wręcz prze­ciw­nie, że powi­nie­nem to wyeks­po­no­wać. W cza­sie same­go Powsta­nia żoł­nier­ki nie mia­ły bro­ni w rękach. Sta­ra­łem się to wypośrodkować.

ATG: Debiu­to­wa­łeś jako autor kry­mi­na­łów. Mówi­łeś już, dla­cze­go zro­bi­łeś prze­rwę w ich publi­ko­wa­niu, ale wróć­my do począt­ku – co takie­go przy­cią­gnę­ło Cię w tym gatunku?

ML: Zaczę­ło się w latach dwu­ty­sięcz­nych, kie­dy weszła do Pol­ski kry­mi­nal­na lite­ra­tu­ra skan­dy­naw­ska, naj­waż­niej­sze oka­za­ły się dla mnie powie­ści Hen­nin­ga Man­kel­la. Wcze­śniej postrze­ga­łem lite­ra­tu­rę kry­mi­nal­ną jako czy­stą roz­ryw­kę, książ­ki, w któ­rych naj­waż­niej­sza jest zagad­ka, jak u Aga­thy Chri­stie, a wte­dy zda­łem sobie spra­wę, że to bar­dzo pojem­ny worek, że kry­mi­nał nie musi być lite­ra­tu­rą stric­te rozrywkową.

Zetkną­łem się z pręż­nie dzia­ła­ją­cym Mię­dzy­na­ro­do­wym Festi­wal Kry­mi­na­łu we Wro­cła­wiu, gdzie zor­ga­ni­zo­wa­ny został kon­kurs na opo­wia­da­nie. Nagro­dą było uczest­nic­two w warsz­ta­tach pisa­nia kry­mi­na­łów pro­wa­dzo­nych przez Mar­tę Mizu­ro. Dosta­łem się na te warsz­ta­ty, spę­dzi­łem na nich fan­ta­stycz­ne chwi­le, pozna­łem też wie­le osób, któ­re są dziś obec­ne na ryn­ku lite­ra­tu­ry kry­mi­nal­nej. Póź­niej wzią­łem jesz­cze udział w warsz­ta­tach z Mar­kiem Kra­jew­skim w ramach Mię­dzy­na­ro­do­we­go Festi­wa­lu Lite­ra­tu­ry im. Jose­pha Con­ra­da i stwier­dzi­łem, że czas spró­bo­wać; że mam szan­sę zna­leźć swo­je miej­sce w gro­nie osób piszą­cych, być może nawet two­rzyć te bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne rze­czy, któ­re mnie tak urze­kły. Wte­dy też pozna­łem Manu­lę Kalic­ką, któ­ra jako agent­ka zna­la­zła wydaw­nic­two zain­te­re­so­wa­ne moim pomy­słem… i jakoś to poszło.

ATG: „Zasłu­ga nocy” to jest powieść, któ­rej akcja roz­gry­wa­ła się w War­sza­wie, siłą rze­czy powró­ci­łeś do tego mia­sta w „Dziew­czy­nach z Powsta­nia War­szaw­skie­go”. Widać, że dobrze je znasz. Jakim doświad­cze­niem był lite­rac­ki powrót do sto­li­cy w tak odmien­nych okolicznościach?

ML: W „Zasłu­dze nocy” opi­sy­wa­łem War­sza­wę, któ­rą znam: zaczy­na­ła się w kamie­ni­cy, w któ­rej kie­dyś pra­co­wa­łem, poja­wi­ły się tam miesz­ka­nia moich przy­ja­ciół, osie­dle, na któ­rym miesz­ka­łem… To było moje oto­cze­nie, w któ­re sta­ra­łem się wpleść intry­gę kry­mi­nal­ną, co oka­za­ło się zabaw­ne i dla mnie, i dla czytelników.

W książ­ce o Powsta­niu opi­sy­wa­łem War­sza­wę, któ­rą chciał­bym poznać. Chciał­bym mieć maszy­nę, któ­ra pozwo­li choć na chwi­lę prze­nieść się do mia­sta sprzed woj­ny i okupacji.

Odby­wa­łem spa­ce­ry szla­kiem wyda­rzeń z książ­ki. Znam te adre­sy, znam wido­ki, ale w nie­któ­rych miej­scach musia­łem zamy­kać oczy i wyobra­żać sobie, jak to miej­sce wyglą­da­ło w prze­szło­ści; przy­kła­dem jest Wola.

Mia­sto, któ­re ma te same adre­sy, ale jest zupeł­nie inne. To była wypra­wa w nie­zna­ne. Cie­ka­we doświadczenie.

ATG: W kry­mi­na­łach sta­wia­łeś na moc­ne zwro­ty akcji, tym­cza­sem w powie­ści histo­rycz­nej wszy­scy zna­my zakoń­cze­nie wyda­rzeń. Czy taka zmia­na wpły­wa na pra­cę nad książką?

ML: Jak naj­bar­dziej! Pod tym wzglę­dem pra­ca nad książ­ką była łatwiej­sza – moje zmę­cze­nie kry­mi­na­łem wyni­ka­ło po czę­ści z pre­sji zaska­ki­wa­nia czy­tel­ni­ka. Lite­ra­tu­ra histo­rycz­na uwol­ni­ła mnie od tego. Urok pisa­nia jej pole­gał na tym, że byłem wol­ny od struk­tu­ry, mogłem się sku­pić na posta­ciach, tle histo­rycz­nym… Mogę to chy­ba nazwać pło­do­zmia­nem pisar­skim. W twór­czo­ści innych auto­rów podo­ba­ła mi się zawsze ich moż­li­wość prze­ska­ki­wa­nia mię­dzy gatun­ka­mi, bry­lo­wa­nia w róż­nych for­mach wyra­zu. Chy­ba sta­ra­łem się iść w tę stro­nę, spró­bo­wać sił w czymś nowym: z jed­nej stro­ny łatwiej­szym, z dru­giej wręcz przeciwnie.

ATG: Pierw­sze książ­ki napi­sa­łeś pod pseu­do­ni­mem Mate­usz M. Lem­berg. Dla­cze­go zde­cy­do­wa­łeś na taki zabieg, a potem na ujaw­nie­nie, że to jed­nak Ty?

ML: Debiu­to­wa­łem nie jako mło­dzik, a już jako doro­sły facet, więc pomy­śla­łem, że po co mie­szać te dwa „sys­te­mu walu­to­we”. Uzna­łem, że sko­ro mam two­rzyć powie­ści roz­ryw­ko­we, to nale­ży mi się jakiś faj­ny pseu­do­nim. Jeśli wró­cę do kry­mi­na­łów, to pozo­sta­nę przy tym pseu­do­ni­mie.
Ponie­waż jed­nak teraz zmie­ni­łem tema­ty­kę, uzna­łem, że potrze­bu­ję nowe­go pseu­do­ni­mu… ale że oka­za­ło się, że pisar­stwo nie zwra­ca aż takiej uwa­gi, jak kie­dyś mi się wyda­wa­ło, stwier­dzi­łem, że… dla­cze­go nie? I wyda­łem te dwie książ­ki pod wła­snym nazwiskiem.

ATG: Z wykształ­ce­nia jesteś leka­rzem wete­ry­na­rii – a czy pra­cu­jesz w zawo­dzie, czy pisa­nie pochła­nia cały Twój czas?

ML: Pra­cu­ję tak jak Franz Kaf­ka – jako urzęd­nik wete­ry­na­ryj­ny. To zna­czy Franz Kaf­ka był po pro­stu urzęd­ni­kiem (śmiech). To nadal wyko­ny­wa­nie zawo­du leka­rza wete­ry­na­rii, ale w inny spo­sób. Dzię­ki temu po ośmiu godzi­nach w urzę­dzie mogę wró­cić do domu i mam godzi­nę – pół­to­rej by coś napisać.

ML: Zawsze mia­łem cią­go­ty do pisa­nia i wie­rzy­łem, że prę­dzej czy póź­niej napi­szę książ­kę, a obser­wu­jąc swo­ich kole­gów pra­cu­ją­cych w lecz­ni­cach, zda­łem sobie spra­wę, że wte­dy nie miał­bym cza­su dla sie­bie. Pra­ca w lecz­nic­twie jest tak wcią­ga­ją­ca oraz anga­żu­ją­ca, że musiał­bym wejść w nią na sto pro­cent. Aby móc być zarów­no leka­rzem wete­ry­na­rii, jak i pisa­rzem, wybra­łem pra­cę w urzędzie.

ATG: W Two­im bio­gra­mie zna­la­złam infor­ma­cję, że jesteś też auto­rem kome­dii oby­cza­jo­wej „Sza­lo­ny rok”… ale takiej książ­ki nie napi­sał ani Mar­cin Lwow­ski, ani Mate­usz M. Lem­berg. Ist­nie­je nato­miast powieść „Sza­lo­ny rok. Opo­wieść wigi­lij­na”… debiu­tant­ki Mai Cze­ka­no­wicz. Jej boha­ter­ką jest stu­dent­ka wete­ry­na­rii i cór­ka wła­ści­cie­la lecz­ni­cy. Czy to Two­je kolej­ne pisar­skie wcielenie?

ML: Zga­dza się. Zgło­si­ło się do mnie wydaw­nic­two z proś­bą o napi­sa­nie powie­ści świą­tecz­nej. Mia­łem pasu­ją­cą powieść oby­cza­jo­wą, ale oka­za­ło się, że zało­że­nie jest takie, że ma być to książ­ka dla kobiet, a więc musi być napi­sa­na przez kobie­tę, bo jeśli auto­rem będzie męż­czy­zna, to nikt jej nie kupi. A że ta książ­ka leża­ła już parę lat i przez ten czas nie uda­ło mi się zna­leźć wydaw­cy, to uzna­łem, że dla­cze­go nie? Jeśli ma leżeć w szu­fla­dzie i się mar­no­wać, a może zyskać czy­tel­nicz­ki… Cze­ka­no­wicz to nazwi­sko rodo­we bab­ci mojej żony i wła­śnie pod takim pseu­do­ni­mem uka­za­ła się książ­ka o lecz­ni­cy weterynaryjnej.

ATG: Czy gdzieś tam jesz­cze cze­ka na odkry­cie Two­je kolej­ne wcielenie?

ML: Bar­dzo moż­li­we! Chy­ba każ­dy autor na w szu­fla­dzie książ­ki, któ­re cze­ka­ją na popraw­ki. U mnie jest to książ­ka o kotach. Na razie mojej agent­ce nie uda­ło się zna­leźć dla niej wydaw­cy, ale może w koń­cu się uda. Ta książ­ka cały czas cze­ka na swój pseudonim.

ATG: W tym roku w Pol­sce uka­zał się „Wete­ry­narz na dyżu­rze. Szcze­ry do bólu dzien­nik leka­rza zwie­rząt” Gare­tha Ste­ela, repor­taż pole­ca­ny oso­bom, któ­rym przy­pa­dło do gustu popu­lar­ne „Będzie bola­ło. Sekret­ny dzien­nik mło­de­go leka­rza” Ada­ma Kaya. Doświad­cze­nie leka­rza wete­ry­na­rii z Wiel­kiej Bry­ta­nii bez wąt­pie­nia róż­ni się od pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści. Może, sko­ro czu­jesz się dobrze w lite­ra­tu­rze fak­tu, przed­sta­wił­byś kuli­sy swo­je­go zawo­du w podob­nej formie?

ML: Przy­znam, że nie czy­ta­łem tej książ­ki, choć sły­sza­łem o niej. Czy­ta­łem nato­miast repor­ta­że, któ­re uka­zy­wa­ły się w pra­sie na temat tego, jak trud­nym zawo­dem jest pra­ca leka­rza wete­ry­na­rii w lecz­ni­cy. To jest zawód, w któ­rym jest wyso­ki odse­tek samobójstw…

ATG: Tak, dokład­nie trzy i pół raza wyż­szy niż w ogól­nej populacji.

ML: Mam za sobą krót­ki epi­zod w lecz­ni­cy. To, co prze­ży­łem, wyko­rzy­sta­łem już w „Sza­lo­nym roku”. Co praw­da jest to pod­la­ne sosem kome­dio­wym, ale to nadal tro­chę moich doświad­czeń, i faj­nych, i nie­faj­nych. Aby napi­sać taki repor­taż, trze­ba by mieć szer­szy obraz. Na pew­no roz­ma­wiać z ludź­mi, któ­rzy pra­cu­ją w lecz­ni­cach, ale czy będą mie­li czas i chę­ci na roz­mo­wę? Nie wiem, w przy­szło­ści może tak, może nie, ale obec­nie nie mam tego na warsztacie.

ATG: Chcia­łam zapy­tać o to obcią­że­nie psy­chicz­ne wią­żą­ce się z pra­cą leka­rza wete­ry­na­rii. Dla­cze­go zde­cy­do­wa­łeś się pod­jąć stu­dia w tak trud­nej dziedzinie?

ML: To były począt­ki for­mo­wa­nia się zawo­du, zupeł­nie inna rze­czy­wi­stość, w któ­rej wszy­scy byli peł­ni zapa­łu albo by otwo­rzyć lecz­ni­cę, albo by w niej pra­co­wać. Nikt jesz­cze nie zda­wał sobie spra­wy z tych pro­ble­mów, inne było też podejście.

ML: Tak napraw­dę przy­czy­ną naj­więk­szych pro­ble­mów są nie zwie­rzę­ta, a ich opie­ku­no­wie. Ludzie gene­ru­ją trud­ne sytu­acje. Wyda­je mi się, że kie­dyś tego było mniej, był też więk­szy sza­cu­nek spo­łecz­ny do tego zawo­du. Owszem, zda­wa­łem sobie spra­wę, że to trud­ne stu­dia, ale to mi nie prze­szka­dza­ło. A temat obcią­że­nia psy­chicz­ne­go wypły­nął dopie­ro w cią­gu ostat­nich lat i nie jest o nim zbyt głośno.

ATG: Wie­lo­krot­nie wspo­mi­na­łeś, że jesteś miło­śni­kiem kotów dłu­go­wło­sych – ist­nie­je ste­reo­typ, że kot to ide­al­ne zwie­rzę dla pisa­rza, w odróż­nie­niu od psa. Czy Two­je obser­wa­cje pokry­wa­ją się z tą teorią?

ML: Kur­czę! Wła­śnie zaczą­łem się nad tym zasta­na­wiać… Patrzę na swo­je dwa koty i myślę, że z jed­nej stro­ny tak, ponie­waż nie trze­ba z nimi wycho­dzić na spa­ce­ry. Z dru­giej stro­ny sądzę, że pisa­rzo­wi przy­dał­by się powód, żeby ode­rwać się od kom­pu­te­ra i wyjść na dwór, szcze­gól­nie kie­dy nie wie, co pisać.

Nie jestem zwo­len­ni­kiem podzia­łu, anta­go­ni­zo­wa­nia. Mam koty, ale głów­nie z przy­czyn tech­nicz­nych. Miesz­kam wyso­ko, ten bied­ny pies musiał­by codzien­nie zasu­wać kil­ka razy na czwar­te pię­tro. Gdy­bym miał przy­pi­sać się do jakie­goś obo­zu, to zna­la­zł­bym się w obu: i w psim, i w kocim. Koty to więk­sza inspi­ra­cja: pięk­ne, dum­ne zwie­rzę­ta. Spoj­rzy się na nie i w gło­wie od razu poja­wia­ją się pomy­sły. A psy mogły­by odcią­gnąć od pra­cy, pozwo­lić na prze­wie­trze­nie gło­wy. Nie odże­gnu­ję się, może kie­dyś będę miał też psa.

ATG: A jak tra­fi­ły do cie­bie two­je dwa koty?

ML: Podob­no zawsze powin­ny być dwa, żeby się lepiej cho­wa­ły. To już dru­ga zmia­na u mnie w domu.
Pierw­sza zmia­na… Z racji tego, że funk­cjo­nu­ję w śro­do­wi­sku leka­rzy wete­ry­na­rii, to gdy tyl­ko żona powie­dzia­ła, że chcia­ła, żeby coś w futrze cho­dzi­ło jej po miesz­ka­niu, to już następ­ne­go dnia mia­łem pięć pro­po­zy­cji adop­cji kotów ze schro­ni­ska. Tak tra­fił do nas pierw­szy kot, a dru­gi był nie­co wymu­szo­nym pre­zen­tem od kole­żan­ki z lecz­ni­cy. Ten kociak wypadł komuś z bal­ko­nu i nikt się po nie­go nie zgło­sił. Miał zła­ma­ne czte­ry łapy, nie było co z nim zro­bić, więc zna­jo­mi stwier­dzi­li, że my naj­le­piej się nim zaopie­ku­je­my, bo jako lekarz mam wpra­wę. Te koty były u nas przez kil­ka­na­ście lat i tak się w nich zako­cha­li­śmy, że kie­dy po kolei odcho­dzi­ły, to posta­no­wi­li­śmy zna­leźć ich kopie. Nie było pro­sto, więc dru­gą zmia­nę zna­leź­li­śmy już w pro­fe­sjo­nal­nych hodowlach.

ATG: Ta wspo­mnia­na kocia książ­ka jest inspi­ro­wa­na wła­śnie Two­imi kota­mi czy to zupeł­nie inna historia?

ML: Wie­lu opie­ku­nów zwie­rząt ma potrze­bę opo­wia­da­nia histo­rii o nich – zarów­no o tym, co napraw­dę się wyda­rzy­ło, jak i cał­ko­wi­tej fik­cji. Lubię sobie wyobra­żać, że koty mają swo­je życie i kie­dy my wycho­dzi­my do pra­cy, to one wycho­dzą do swo­jej, mają tam swo­ich zna­jo­mych… Snu­łem te opo­wie­ści i zna­jo­mi pod­po­wia­da­li, że powi­nie­nem je w koń­cu spi­sać. Przy­da­rzy­ła się chwi­la wol­ne­go cza­su, usia­dłem, zebra­łem to wszyst­ko w fabu­łę, spi­sa­łem. Teraz leży w szu­fla­dzie i zoba­czy­my, co będzie dalej.

ATG: Pró­bu­jesz sił w róż­nych gatun­kach – czy są może inne, któ­re Cię kuszą? Może scien­ce fic­tion, fantasy…

ML: Fan­ta­sy jesz­cze nie… cho­ciaż… mam taką książ­kę w szu­fla­dzie, w sty­lu Neila Gaima­na. To realizm magicz­ny, ale fabu­ła też roz­gry­wa się w War­sza­wie. Fan­ta­sty­ka tro­chę mnie kusi, jakieś tam pró­by, ale na razie one też cze­ka­ją na swo­ją szan­sę. Może jestem tro­chę leni­wy i mógł­bym wyka­zać się więk­szą aktyw­no­ścią w pró­bie sprze­da­ży tych ksią­żek, bo teraz dzie­je się tyle nowe­go, że może zna­la­zły­by swo­je miej­sce na ryn­ku wydaw­ni­czym. Po pro­stu muszę spróbować.

ATG: Wspo­mnia­łeś, że jesteś teraz na urlo­pie od pisa­nia. Czy­li rozu­miem, że nie ma co wypy­ty­wać o two­je naj­bliż­sze pla­ny. Ale w takim razie zapy­tam, cze­go Ci życzyć w związ­ku z lite­rac­ką przyszłością?

ML: Chy­ba każ­dy pisarz chciał­by mieć dwie rze­czy: dużo dobrych pomy­słów i łatwość w ich reali­za­cji. Zatem jeśli możesz coś przy­dzie­lić, to chęt­nie się zała­pię na sypią­ce się pomy­sły, któ­re będę spraw­nie realizował.

ATG: Zatem dokład­nie tego Ci życzę i bar­dzo dzię­ku­ję za roz­mo­wę i poświę­co­ny czas!

ML: To ja bar­dzo dziękuję.

Roz­ma­wia­ła Anna Tess Gołębiowska

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy