Magdalena Krauze jest autorką świetnych, życiowych powieści. Spisywane przez nią naturalnie płynące dialogi i wartka fabuła sprawiają, że nawet ci, którzy nie są fanami książek obyczajowych z wątkiem romansowym, z pewnością znajdą tu coś dla siebie.
Po lekturze „Ostatniej wiadomości” jestem przekonana, że czytelniczki najzwyczajniej w świecie nie będą mogły oderwać się od kolejnych stron. W rozmowie z nami autorka opowiedziała o procesie twórczym, o tym, kiedy zdecydowała się poświęcić pisaniu na pełen etat oraz jaka jest według niej rola przyjaźni w dzisiejszych czasach.
ZUZANNA PĘKSA: Pani najnowsza książka, „Ostatnia wiadomość” to prawdziwy rollercoaster emocji. Główna bohaterka, Jagoda, przechodzi poważny małżeński kryzys. Jednocześnie przekonuje się, że wciąż jest atrakcyjną kobietą, a jej życie uczuciowe bynajmniej nie dobiegło końca. Jak udaje się Pani utrzymać stałe emocjonalne napięcie w powieści? Czy sprawia to, że proces twórczy jest jeszcze bardziej wymagający?
MAGDALENA KRAUZE: Nigdy nie wiem, czy książka, którą napisałam, jest dobra, dopóki nie ukażą się pierwsze recenzje blogerów i opinie czytelniczek – bo to głównie panie są odbiorczyniami moich powieści. I tutaj faktycznie mam sygnały, że „Ostatnia wiadomość” wywołuje całą gamę emocji, a zakończenie, cytuję: „miażdży i wbija w fotel”.
Jeśli chodzi o proces utrzymania emocjonalnego napięcia, to uważam, że budowanie skomplikowanych relacji miedzy bohaterami, wprowadzanie nieoczekiwanych zwrotów akcji, ukazywanie wewnętrznych konfliktów czy naturalne dialogi sprawiają, że w książce cały czas coś się dzieje. Historia jest wtedy dynamiczna, ale musze pamiętać o tym, żeby zachować spójność i żeby bohaterowie byli autentyczni, życiowi, a jednocześnie potrafili zaskoczyć odbiorcę. Staram się – i mam nadzieję, że mi to wychodzi – utrzymać równowagę miedzy napięciem a momentami odpoczynku, by czytelniczki mogły złapać oddech, ale jednocześnie nie straciły zainteresowania fabułą.
Zawsze staram się pisać sercem. Wydaje mi się, że jeśli „tam” się nie poczuje „tego czegoś”, to proces twórczy dla samego zapychania stron zbędnymi opisami będzie męczarnią. Jak na razie tworzenie nowych historii jest dla mnie pasjonującym i satysfakcjonującym procesem. Czasami napotykam niewielkie trudności i zastanawiam się, jak ugryźć temat, jak dany bohater ma się zachować, co ma powiedzieć. Literatura obyczajowa daje dość dużą swobodę kreowania. Tak jak w życiu wszystko może się zdarzyć, tak i w książkach, w których porusza się problemy społeczne, mamy upadki i wzloty, źle ulokowane uczucia, zdrady, choroby i inne problemy, a bohaterami są ludzie tacy jak my: borykający się z codziennością i całą masą zwykłych przyziemnych spraw.
Z.P.: Tytuł książki jest bardzo frapujący, przez cały czas zastanawiałam się, czym będzie owa „Ostatnia wiadomość” – czy Jagoda wyśle ją do męża, czy może sama ją od kogoś otrzyma. Przyznam, że do samego końca nie udało mi się przewidzieć, do czego nawiązuje Pani w tytule i finalnie byłam bardzo zaskoczona. Czy Pani sama wie, jak książka się skończy, czy to coś, co rodzi się w toku pisania?
M.K.: To, jak się książka skończy, mniej więcej wiem, bo nawet kiedy akurat nie piszę, cały czas żyję fabułą i mielę ją na różne sposoby. Natomiast to, co się zadzieje, zanim ten koniec nastąpi, jest często dziełem chwili. Coś nagle pojawia mi się w głowie i okazuje się, że ten pomysł jest brakującym elementem, który często jest dość kluczowy dla całej fabuły. Staram się zawsze, żeby te zakończenia były dobre, niosące nadzieję i wywołujące uśmiech.
Jeśli chodzi o tytuł, to pierwotny brzmiał: „Niby razem, a jednak osobno”, ponieważ na początku jeszcze nie wiedziałam, że poprowadzę bohaterów ciut dalej niż zamierzałam. Jako zwolenniczka książkowych happy endów, akurat w tej książce zrobiłam wyjątek i pozwoliłam sobie na coś, co faktycznie wywołuje wzruszenie i stanowi element zaskoczenia. Niemniej nie zmienia to faktu, że ostatecznie ta książka kończy się dobrze. Tytuł „ Ostatnia wiadomość” wpadł mi do głowy w połowie książki i nie ukrywam, że pomyślałam wtedy, że czytelniczki na pewno będą się zastanawiały, kiedy znajdą w fabule powiazanie z tytułem i tak faktycznie jest (śmiech).
Z.P.: Bez wątpienia ważnym wątkiem w „Ostatniej wiadomości” jest nie tylko miłość romantyczna, ale też kobieca przyjaźń. Jagoda i jej przyjaciółka Renia dzielą się dosłownie wszystkim co ważne i stanowią dla siebie istne pogotowie ratunkowe – i to na każdej płaszczyźnie. Czy prywatnie także zgadza się Pani z tym, że siła kobiecej przyjaźni jest nie do przecenienia?
M.K.: Ocena siły kobiecej przyjaźni jest kwestią subiektywną, ale wielu ludzi zgadza się z tym, że jest ona niezwykle istotna i wartościowa. Ja bardzo lubię, kiedy moi bohaterowie maja na podorędziu kogoś, kto jak trzeba to wytrze nos i przytuli, a kiedy indziej potrząśnie i kopnie w zadek, zmuszając do działania. W kontekście „Ostatniej wiadomości” siła kobiecej przyjaźni stanowi istotne wsparcie emocjonalne, bo Jagoda i Renia są dla siebie ważne i są sobie bliskie, przy czym ich dialogi są często zabawne. Książkowe przyjaciółki w moich powieściach pojawiają się nie tylko wtedy, gdy dzieje się źle, ale też wtedy, kiedy można wspólnie śmiać się do łez.
Prywatnie uważam, że w dzisiejszych czasach dość mocno nadużywa się słowa „przyjaciel”. Z moich obserwacji wynika, że ludzie nazywają przyjaciółmi ledwo poznane osoby lub znajomych, z którymi spotykają się raz na rok.
Z.P.: „Ostatnia wiadomość” to zdecydowanie powieść o dojrzałości, która przejawia się na wielu płaszczyznach. Pozwala wybaczać, wspierać innych i być ponad wieloma sytuacjami. Jak Pani myśli, jak najlepiej wypracować w sobie taką właśnie dojrzałą postawę? Czy zawsze zależy ona od wieku?
M.K.: Może odpowiem tak: „Ostatnia wiadomość” to powieść o dojrzałych ludziach, ale nie o malkontentach i nudziarzach. Jagoda i Przemek to dwójka ludzi po czterdziestce, a ponoć życie zaczyna się po czterdziestce, więc… (śmiech). Zanim w ich małżeństwie nastąpił kryzys, byli dla siebie najlepszymi przyjaciółmi i mogli na sobie polegać. To, co się dzieje z Przemkiem, jego zmiana na gorsze, wcale nie ukazuje jego dojrzałości, a wręcz wskazuje na zachowanie faceta, który właśnie przeżywa drugą młodość. Czy wybaczenie i wspieranie innych jest wynikiem dojrzałości? Myślę, że poniekąd tak, ale jest też zależne od naszego wychowania, wartości, które w sobie nosimy, empatii, i wielu innych czynników, które wpływają na kształtowanie się naszego charakteru. Można być młodym wiekiem, a jednocześnie dojrzałym w podejmowaniu decyzji i w patrzeniu na życie, ale też można mieć wiele wiosen za sobą i zerową dojrzałość.
Z.P.: Zaczęła Pani pisać już w szkole podstawowej, jednak z literackim debiutem czekała Pani do 2019 roku. Czym to było spowodowane i jakie to uczucie, gdy wreszcie można się spełnić w obszarze, który od zawsze był naszym ulubionym?
M.K.: Te moje bazgroły w podstawówce wydawały mi się wtedy dziełami (śmiech), ale lubiłam pisać i sprawiało mi to radość. Po przerwie wróciłam do pisania wierszy i opowiadań, po czym nastąpiła kolejna przerwa – tym razem naprawdę długa. W życiu bywają takie momenty, kiedy zmieniają się priorytety i to, co lubimy robić, samoistnie schodzi na dalszy plan. Tak było u mnie, kiedy zostałam mamą. Urodziłam córkę na trzy miesiące przed planowanym terminem porodu… Wszystkie mamy wcześniaków zapewne wiedzą, że takie macierzyństwo jest zupełnie inne niż to, kiedy mamy możliwość przytulenia swojego dziecka tuż po porodzie i zabrania go domu po kilku dniach. Kiedy możemy całować małe stópki i cieszyć się z każdej chwili spędzonej z dzieckiem. Rodzice wcześniaków też się cieszą, ale bardzo, bardzo ostrożnie. I kiedy w końcu po kilkunastu miesiącach życia w niepewności i ja z mężem mogliśmy zacząć się cieszyć, to ja po prostu nie mogłam przestać. Chłonęłam każdą chwilę z córką i po prostu bardzo tego potrzebowałam żeby z nią być, być dla niej. Kiedy córka skończyła osiemnaście lat, usiadłam pewnego dnia przed laptopem i powiedziałam: „No dobra, córciu, teraz matka zrobi coś dla siebie!” (śmiech). I zrobiłam, choć nie przypuszczałam, że się uda. Chyba każdy wie, jakie to uczucie, kiedy może wykonywać pracę, którą lubi. Wtedy się ponoć nie pracuje, a odpoczywa (śmiech).
Z.P.: Książka „Ostatnia wiadomość” kończy się tak, że śmiało mogłaby mieć dalszy ciąg. Czy mogłaby Pani zdradzić naszym czytelnikom, czy planuje Pani kontynuację tej powieści, czy może raczej podejmie Pani całkiem nową tematykę?
M.K.: No właśnie już miałam w tej sprawie odzew od czytelniczek. Niektóre panie sugerowały nawet, że chętnie poznałyby losy Reni i jej doktorka… Co ja na to? Muszę to poczuć w serduchu – jeśli tam dojdzie sygnał, wtedy powstanie kontynuacja. Tydzień temu skończyłam pisać kolejną książkę, która miała być komedią romantyczną, taką lekką, służącą odprężeniu, ale znowu mnie bohaterowie poprowadzili na inne ścieżki i kazali dotknąć kilku życiowych problemów. Zobaczymy, czy Wydawcy się spodoba, bo właśnie ją czyta. Oczekiwanie na decyzję to zawsze stresujący czas, ale ja go nie marnuję. Odpocznę trochę i gdzieś miedzy przedświątecznym lepieniem pierożków i pieczeniem ciasteczek, spróbuję usiąść do kolejnej, już zaczętej powieści.
Z.P.: Bardzo dziękuję za poświęcony czas.
M.K.: Dziękuję serdecznie za wywiad i pozdrawiam cieplutko!
Rozmawiała Zuzanna Pęksa