Echa trwającej od kilku dni awantury o Winnetou dotarły wreszcie do Polski. Czy rzeczywiście w Niemczech zabroniono wydawania twórczości Karla Maya i czy książki o przystojnym Apaczu są nieszkodliwe?
„Winnetou” (w oryginale „Winnetou, der Rote Gentleman”, czyli „Winnetou, czerwony gentelman”) to powieść przygodowa wydana po raz pierwszy w 1893 roku. To najpopularniejsza z książek Karla Maya (w Polsce znanego jako Karol May), która trafiła do Polski w 1910 roku. Pierwszy przekład był anonimowy i ukazał się w serii zeszytów nakładem Wydawnictwo „Przez Lądy i Morza”. Łącznie książki Karla Maya rozeszły się w nakładzie 200 mln egzemplarzy, przetłumaczono je na ponad 40 języków.
Choć sama powieść stała się klasyką literatury młodzieżowej, to w latach 60. XX wieku nastąpił kolejny boom na Winnetou, a to dzięki filmowym adaptacjom. W 1962 roku powstał film „Winnetou: Skarb w Srebrnym Jeziorze”, gdzie w rolę Apacza wcielił się Pierre Brice. Francuski aktor we Francji nie zdobył sławy, ale pokochała go publika z Austrii, Niemiec, Hiszpanii, Włoch i krajów byłego bloku wschodniego. Ostatnią część, Powrót Winnetou, nakręcono w 1998 roku. Łącznie Pierre Brice włożył pióropusz Winnetou 14 razy. (Co ciekawe, aktor zagrał też m.in. Zorro i Jana Skrzetuskiego). W 2004 roku wydał autobiografię „Winnetou und Ich” („Winnetou i ja”).
Kilka pokoleń w Polsce bawiło się „w Indian i w kowbojów”, zaczytywało w powieściach Karla Maya i oglądało filmy o przygodach Winnetou, Old Shatterhanda, Old Surehanda czy Apanaczi. Trudno się dziwić, że krytyka tej twórczości jest dla wielu ciężka do przełknięcia – w końcu Winnetou to dla nich kawałek dzieciństwa.
A teraz przejdźmy do czasów współczesnych:
11 sierpnia 2022 roku miała miejsce światowa premiera filmu „Der junge Häuptling Winnetou” (dosłownie: „Młody wódz Winnetou”), który do polskich kin trafił 19 sierpnia zatytułowany po prostu Młody Winnetou. Film skierowany jest do dzieci od lat sześciu. Nie jest on bezpośrednią adaptacją twórczości Karla Maya, a bazuje na… musicalu „Kleiner Häuptling Winnetou” („Mały wódz Winnetou”). I to właśnie z premierą filmu związana jest afera o „cancellowaniu Karla Maya”. Wydanie których książek XIX-wiecznego pisarza wstrzymano? Odpowiedź brzmi: żadnych.
Firma Ravensburger (znana z produkcji puzzli i gier planszowych) planowała wydać materiały powiązane z filmem „Młody Winnetou”. Wstrzymane materiały to tytuły licencyjne powiązane z filmem: książeczka dla początkujących czytelników, książeczka dla dzieci od 8. roku życia, album z naklejkami i puzzle. Nigdzie wprawdzie nie pojawia się nazwisko autora wspomnianych książeczek… ale nie pojawia się też nazwisko Karla Maya. Trudno ocenić, jaka dokładnie byłaby treść książeczek – nie ukazały się – ale zapewne była to jakaś forma nowelizacji filmu. Nie mógł jej przygotować Karl May, ponieważ zmarł w 1912 roku, bagatela 110 lat przed premierą filmu.
Rzeczywiście Ravensburger planował wydać materiały promocyjne związane z filmem „Młody Winnetou” i wstrzymał się pod wpływem krytyki internautów. W oświadczeniu firmy pojawiła się informacja, że materiały mogą ranić przedstawicieli Pierwszych Narodów, co nigdy nie było zamiarem firmy.
– Nawet jeśli to klasyczna opowieść, która zainspirowała wiele osób, materiał ten jest daleki od tego, jak rzeczywiście wyglądało życie rdzennej ludności. Z tego powodu jako wydawca nie chcemy powtarzać ani rozpowszechniać banalnych frazesów, nawet jeśli cenimy ideę przyjaźni, która jest prezentowana w przypadku historii Winnetou – czytamy w oświadczeniu.
Ravensburger zapewnia, że decyzja o wycofaniu tytułów była została przemyślana:
– Od dłuższego czasu reprezentujemy za pomocą naszych produktów określone wartości, w które wierzymy: wspólnotę i edukację, do których należą też uczciwość i otwartość na inne kultury, które chcemy prezentować w sprawiedliwy sposób – oznajmił rzecznik prasowy firmy.
Dobrze, zatem cała awantura w ogóle nie dotyczyła książek Karla Maya, ale czy to znaczy, że są one całkowicie niewinne?
Jak mnóstwo XIX-wiecznej literatury „Winnetou” prezentuje rasistowskie tropy. Karl May opisał rdzenną ludność, powielając rasistowskie, kolonialne stereotypy. Jego powieści to w dużej mierze fantazja, przypisywał Pierwszym Narodom własne wyobrażenia na ich temat, jakby pisał o elfach czy krasnoludach. W swojej twórczości pominął całkowicie wątek kolonializmu i ludobójstwa. USA odwiedził po raz pierwszy już długo po napisaniu książek rozgrywających się w Ameryce Północnej, a brak znajomości realiów zastępował bujną wyobraźnią. W powieściach znajdziemy m.in. refleksje o tym, że poszczególni Apacze są wyjątkowo inteligentni, zupełnie jakby uczyli się od białych. Pierwsze Narody traktowane są z pobłażaniem, a sam Winnetou to realizacja tropu „noble savage” – szlachetnego dzikiego, odróżniającego się od własnego ludu.
Nie jest to nic niezwykłego, podobne rasistowskie treści znajdziemy np. we „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza – choć mówienie o tym głośno w Polsce także budzi kontrowersje.
Czy to znaczy, że nie wolno dziś czytać „Winnetou”?
Nie, skąd ten pomysł. Powieści od dawna znajdują się w domenie publicznej, absolutnie każdy może sięgnąć po nie i się z nimi zapoznać. Czy zatem nie można ich wznawiać? Także nie widzę przeciwwskazań – to część historii literatury. Wręcz przeciwnie, wydania z rzetelnym wstępem byłyby czymś pozytywnym. Osoby, które na Winnetou się wychowały, mogłyby powrócić do powieści z dzieciństwa, a te, dla których Winnetou to relikt poprzedniej epoki, miałyby okazję do poszerzenia swojej wiedzy.
Nie mam natomiast wątpliwości, że XIX-wieczne rasistowskie tropy nie są odpowiednią lekturą dla dzieci, te więc nie powinny sięgać ani po „Winnetou”, ani po „W pustyni i w puszczy”, ani po skompromitowanego pod każdym względem „Anaruka, chłopca z Grenlandii” Czesława Centkiewicza, ani po „Mu…nka Bambo” – i nie ma tu żadnego znaczenia, czy w swoich epokach ich autorzy byli rasistami. Henryk Sienkiewicz rasistą był (co widać wyraźnie w publikowanych „Listach…”), Julian Tuwim – wręcz przeciwnie, ale dziecko nie obcuje z autorem, a z tym, co jest zawarte w tekście. Nie ma żadnych powodów, by współczesne dzieci chłonęły rasistowskie klisze tylko dlatego, że te trafiły do powieści i wierszyków.
Zupełnym absurdem jest już pisanie nowych książek na podstawie tych XIX-wiecznych tylko po to, żeby dzieci poznały rasistowskie klisze w bardziej przystępny sposób, z czym mieliśmy do czynienia w kontekście promocji „Młodego Winnetou”. To nie niesie ze sobą żadnej wartości – nawet w kontekście historii literatury – więc PO CO? Doskonale, że Ravensburger wycofał się z publikacji, krytykom tego posunięcia brakuje zaś nie tylko empatii, ale i minimum wiedzy – bo w innym wypadku nie oburzaliby się o cenzurowanie twórczości Karla Maya. Nikt jej nie ocenzurował, czytajcie na zdrowie! Tylko dzieciom dajcie spokój.
Felieton Anna Tess Gołębiowska