Dorota Gąsiorowska w swojej najnowszej powieści „Zielone oczy driady” pokazała życie, którego wszystkie chciałybyśmy doświadczyć. Mimo problemów i trudności główna bohaterka książki, Livia znajduje swoje magiczne miejsce na ziemi, a później otwiera się na ludzi i świat. Dziś rozmawiamy z autorką tej wyjątkowej, niemalże bajkowej historii.
Zuzanna Pęksa: Pani najnowsza powieść, „Zielone oczy driady” rozpoczyna się w naprawdę pięknych okolicznościach przyrody. Główna bohaterka mieszka w malutkim domku w Irlandii, niemal na całkowitym odludziu. Jak to się dzieje, że wszyscy o tym marzymy, ale nie każdy decyduje się na taki krok?
Dorota Gąsiorowska: Myślę, że jeśli jesteśmy czegoś całkowicie pewni, świadomie podejmujemy decyzję o zmianie, wówczas w naszym życiu zdarzają się sytuacje, które umożliwiają nam spełnienie naszych marzeń. Pozbywając się wątpliwości, umacniamy wiarę w siebie, a wówczas często otwierają się przed nami dotychczas zamknięte drzwi. Spotykamy nowych ludzi, zauważamy rzeczy, które w jakiś sposób pomagają nam osiągnąć wyznaczone cele. A to świadczy, że zmierzamy we właściwym kierunku. Najważniejsze to dać sobie zgodę na bycie tym, kim się naprawdę jest. Starać się poznać siebie bez wygórowanych oczekiwań. Czasami po takiej szczerej konfrontacji możemy dojść do zupełnie innych wniosków, niż początkowo zakładaliśmy. Najważniejsze to całkowicie sobie zaufać i podążać za swoją intuicją.
Z.P.: Główna bohaterka zdecydowała się na odosobnienie z przykrych przyczyn. Ktoś bardzo zawiódł jej zaufanie. Nie chciałabym zdradzać, co dokładnie ją spotkało, by nie spoilerować, ale w powieści przewija się wątek kobiecego zaufania zawiedzionego przez mężczyznę. Czy Pani zdaniem takie całkowite odcięcie się od osoby, która wyrządziła nam krzywdę, to dobre rozwiązanie?
D.G.: W powieści przedstawiam historię Livii, która rzeczywiście dość boleśnie zawiodła się na mężczyźnie. W znajomym mieście, osaczona wspomnieniami, bardzo przeżywa osobistą porażkę. Czuje się tym bardziej upokorzona, że świadkami jej dramatu było mnóstwo osób, a przez to trudniej jej egzystować tam, gdzie spotkało ją tak wiele przykrości. Zamieszkanie w nowym miejscu wydaje jej się najlepszym rozwiązaniem. Pewnie nie każdy ma możliwość i odwagę, by podjąć decyzję o natychmiastowej przeprowadzce, co jak wiadomo wiąże się z wielkimi zmianami.
Sądzę, że ucieczka na pewno nie jest dobrym rozwiązaniem, choć odosobnienie na jakiś czas może częściowo przynieść ukojenie, pomóc okrzepnąć, zrozumieć, wyciszyć emocje. Z oddali łatwiej spojrzeć na wszystko z dystansem, pozwolić sobie na żal z powodu straty. Każdy z nas ma jednak inną wrażliwość, więc będzie przeżywał taką samą sytuację w typowy dla siebie sposób. Dla jednej osoby izolacja może okazać się idealnym lekarstwem, by dojść do siebie i złapać równowagę, ale innego człowieka taka samotność mogłaby całkowicie pogrążyć, ponieważ żeby wylizać rany będzie on potrzebował opieki, towarzystwa, oczyszczających rozmów. Świadomości, że mimo wszystko nie jest sam i zawsze może na kogoś liczyć.
Z.P.: Pełno w Pani książce opiekuńczych, zaradnych kobiet, wśród których panuje prawdziwe siostrzeństwo, bez względu na dzielące je lata czy kilometry. Czy w Pani otoczeniu też nie brakuje takich osób i dlatego mogła Pani w tak realistyczny sposób opisać dobre, ciepłe relacje między kobietami?
D.G.: Rzeczywiście jestem szczęściarą, bo zawsze otaczały mnie i wciąż otaczają wspaniałe kobiety. Mam cudowną mamę, która już nie raz w czasie różnych życiowych zawirowań okazała mi wsparcie. Nie boimy się rozmawiać o uczuciach i nie istnieją dla nas tematy tabu. Teraz taki sam, idealny kontakt mam ze swoją córką, którą śmiało mogę nazwać przyjaciółką. Odkąd pamiętam kobiety w mojej rodzinie zawsze były dla siebie przyjazne, pomocne, a kontakty pomiędzy nimi cechowała szczerość i życzliwość. Myślę, że to przechodzi z pokolenia na pokolenie. Raz zasiane ziarenko dobroci po pewnym czasie przynosi obfite plony. Takim dobrym duchem naszej rodziny była zmarła kilka lat temu babcia. Bardzo bliska jest mi też ciocia, siostra mojej mamy i moje kuzynki. Myślę, że wszystkie nas łączy właśnie takie piękne siostrzeństwo.
A jeśli chodzi o przyjaciółki, to już od najmłodszych lat miałam do nich szczęście. Nigdy nie zdarzyło mi się trafić na zazdrośnice i intrygantki, choć i takie bohaterki można spotkać w moich książkach. Każda relacja czegoś nas uczy i wiele wnosi do naszego życia. Cudownie, jeśli możemy otaczać się empatycznymi, szczerymi ludźmi, dzięki którym mamy szansę wzrastać, a w razie niepowodzeń liczyć na ich wsparcie. Jednak życie nie zawsze układa się tak, jak byśmy chcieli i zdarza się, że trafiamy też na osoby, które sprawiają nam zawód. Najważniejsze to wyciągnąć z takiego doświadczenia odpowiednie wnioski, uznając je za pomocną lekcję.
Z.P.: Mam wrażenie, że opisując miejsca, w których rozgrywa się akcja „Zielonych oczu…”, znała Pani niemal każdy leżący tam kamień, płynący potok i każdy uroczy domek. Czy wszystkie z tych miejsc odwiedziła Pani osobiście, czy to zasługa dokładnego researchu?
D.G.: Jestem wzrokowcem i zanim zacznę pisać, lubię dokładnie obejrzeć miejsca, w których zamierzam umieścić akcję powieści. Rzadko zdarza mi się jednak zobaczyć je osobiście. Żeby poczuć właściwy klimat przeglądam zdjęcia, filmiki, zbieram informacje. Napisanie książki zazwyczaj zajmuje mi około pół roku i w tym czasie na różnych etapach pracy staram się na bieżąco uzupełniać potrzebne mi wiadomości, szukam inspiracji.
A jeśli chodzi o „Zielone oczy driady”, do stworzenia tej historii zainspirował mnie między innymi las w mojej okolicy. Znajduje się w nim wzgórze, gdzie w okresie wczesnego średniowiecza, o czym świadczą prowadzone na tym terenie wykopaliska archeologiczne, stał warowny zamek. Obecnie pozostały po nim jedynie ślady obwałowań, ale odkąd pamiętam, to miejsce zawsze pobudzało moją wyobraźnię. Opisując zabytkowy kościółek w książkowej Mokoszówce, z freskiem tajemniczej Noelle, wzorowałam się na gotyckim kościele w mojej miejscowości. Gdyby tak się zastanowić, pewnie znalazłoby się jeszcze sporo podobieństw: drzewa, rośliny, leśne ścieżki, zapachy, kolory. Resztę ubarwia moja wyobraźnia, uczucia, które przenoszę na bohaterów, a także obrazy miejsc, przedmiotów, które gdzieś już kiedyś widziałam i były one dla mnie na tyle ważne, by zatrzymać je w pamięci.
Z.P.: Tworzy Pani baśniowy świat, w którym bohaterka przypomina rudowłosą wróżkę czy elfkę. Jak bardzo bliskie są Pani tego typu wątki? Czy interesuje się Pani magicznymi światami, amuletami, znaczeniem runów? Z samej książki można tak wywnioskować, ale czy ciekawi to Panią także prywatnie?
D.G.: Trochę się tym interesuję, ale nieprzesadnie. Zdecydowanie wolę odkrywać tę magię w naturze, w moim otoczeniu. Przyroda skrywa tak wiele tajemnic, że można znaleźć w niej mnóstwo inspiracji. Lubię obserwować życie. W ten sposób mogę zatrzymać w pamięci uchwycone znienacka obrazy, a później, we właściwym czasie, opisać je w moich książkach. Jako osoba wysoce wrażliwa już od dziecka byłam wyczulona też na ten eteryczny, duchowy świat. Na to, co obok nas, a czego nie widać. Co można bardziej poczuć, a rzadko kiedy zobaczyć. Pewnie, tak bardzo kocham baśnie i legendy, i sama bardzo często wprowadzam do moich powieści właśnie taki, tajemniczy klimat. Stare przedmioty z duszą, miejsca pełne sekretów, ludzi, którzy starają się dostrzec w życiu coś więcej niż tylko to, co widoczne. Lubię łączyć te dwa światy, rzeczywisty i bajkowy, ponieważ sama chętnie się w obu poruszam.
Z.P.: Na koniec, ponieważ już żałuję, że Pani wspaniała książka się skończyła, chciałam zapytać, kiedy czytelnicy mogą spodziewać się kolejnej i o czym ona będzie?
D.G.: Właśnie skończyłam pisać książkę zimową, która na swój sposób też będzie magiczna. Tej powieści właściwie miało nie być, zupełnie jej nie planowałam, bo w międzyczasie zaczęłam pisać pierwszy tom nowego cyklu. Jednak ta historia dopadła mnie znienacka pewnego jesiennego poranka, a potem nie pozwoliła o sobie zapomnieć. Musiałam otworzyć plik i dać jej szansę, tym samym pozostawiając na pewien czas dopiero co dojrzewającą we mnie opowieść i bohaterów, których zaczęłam już lubić i coraz lepiej poznawać.
Czy było warto, to już muszą ocenić Czytelnicy, gdy nowa powieść ostatecznie się zmaterializuje.
Z.P.: Bardzo dziękuję za poświęcony czas.
D.G.: A ja bardzo dziękuję za zaproszenie!