O tym, jak powstawało uniwersum „Apostaty”, czemu nie warto żałować, że nie żyło się w innej epoce i jak to jest na chwilę zawiesić karierę naukową, by realizować literackie marzenia opowiada nam sam autor, Łukasz Czarnecki. Młody historyk napisał powieść, którą zachwala sam Andrzej Pilipiuk, a my również mu wtórujemy.
Zuzanna Pęksa: Jest Pan historykiem, poświęca się Pan pracy naukowej, ale udało się Panu stworzyć świetną fikcję literacką w postaci powieści „Apostata”. Na ile czerpał Pan z historycznych wydarzeń, na ile rzeczywiste ustroje i autentyczne postaci miały wpływ na fabułę?
Łukasz Czarnecki: Przyznam się od razu – czerpałem bardzo dużo. Nazwa świata, w którym toczy się akcja „Apostaty”, tj. Ekumena, wzięła się od greckiego słowa oznaczającego „świat zamieszkały”, które poznałem podczas studiów, na wykładach z historii Bizancjum. Z kolei pomysł na wojnę między Republiką a Cesarstwem Yoryckim, państwami mającymi kompletnie różne ustroje i kultury został zainspirowany wojną peloponeską, czyli konfliktem między Atenami a Spartą, który wstrząsnął Grecją w V wieku p.n.e., zaś to, jak to starcie wygląda, tj. ciągnące się w nieskończoność linie okopów i totalny impas na froncie, jest odbiciem I wojny światowej.
Tworząc Republikę, czerpałem z dziejów starożytnego Rzymu, rewolucji francuskiej i angielskiej wojny domowej. W mojej wyobraźni mieszały się wątki pochodzące z różnych epok i kultur, i tak zmiksowane dawały coś nowego. Szczególnie dumny jestem z opracowania różnych, kompletnie do siebie nieprzystających systemów religijnych, których wyznawcami są poszczególni bohaterowie, a także z kultury yoryckiej. Niestety, nie było możliwości opisać jej na kartach „Apostaty” w pełnej krasie, choćby dlatego, że akcja książki dzieje się, było nie było, w stolicy wrogiej Cesarstwu Republiki, więc jedyni Yoryci, których spotykamy, to – nazywając rzecz po imieniu – renegaci, kolaboranci i, nomen omen, apostaci.
Z.P.: Uniwersum, w którym rozgrywa się akcja książki, jest ukazane w bardzo ciekawy sposób, ale też jest bardzo złożone. Jak rozplanował Pan pracę nad jego opisaniem, by samemu nie pogubić się we wszystkich meandrach tego świata?
Ł. Cz.: Może to Panią zaskoczy, ale nie było żadnego planowania. „Apostata” powstawał łącznie dziesięć lat i przez cały ten czas świat Ekumeny powolutku rozrastał się w mojej wyobraźni. Bodźce napływające z otaczającej rzeczywistości wnikały do mózgu, tworząc żyzną glebę żywiącą rozwijające się uniwersum. Swoją drogą, proszę sobie wyobrazić, że przez ową dekadę nie było dnia, w którym nie spędziłem pewnej, niekiedy nawet całkiem sporej, ilości czasu, myśląc o Ekumenie, jej historii, kulturze, polityce i religiach. Mówiąc obrazowo, jedną nogą stałem tam, a drugą tu, u nas.
Co najzabawniejsze, proces kreacji Ekumeny obył się bez robienia szczegółowych notatek, tylko kilka razy musiałem wziąć kartkę papieru, by spisać chronologię poszczególnych wydarzeń i poczynić obliczenia dotyczące kalendarza. Żartobliwie nazywam sposób, w jaki pisałem, „metodą na Tolkiena”, bo on też żył w zawieszeniu między światami – częściowo w wykreowanym przez siebie fantastycznym Śródziemiu, a częściowo w zupełnie realnym i prozaicznym Oxfordzie. Różnica polega na tym, że Tolkien był geniuszem, za którym mógłbym co najwyżej nosić teczkę z pracami semestralnymi studentów. A i to uznałbym za zaszczyt. Jeszcze jedna różnica przychodzi mi do głowy – gdy autor „Władcy Pierścieni”, zmarł, zostało po nim całe gigantyczne archiwum notatek dotyczących dziejów Śródziemia; ja, jak już Pani wie, notatki dotyczące poszczególnych koncepcji robię bardzo rzadko, większość pomysłów przechowuję w mózgu. Wadą tej metody pracy jest fakt, że gdy kiedyś przeniosę się na tamten świat, moi hipotetyczni potomkowie nie będą mogli żyć z publikowania odnalezionych w szufladach rękopisów (śmiech). Muszę się zastanowić, czy przez wzgląd na nich nie zacząć, wzorem Tolkiena, spisywać wszystkiego, co przyjdzie mi do głowy.
Z.P.: Pana książka została dobrze oceniona przez Andrzeja Pilipiuka. Jakie to uczucie, gdy sam mistrz mówi o Pana powieści: szczerze polecam?
Ł.Cz. Jakie to uczucie? Nieprawdopodobna radość! Andrzej Pilipiuk jest jednym z tych autorów, na których prozie się wychowywałem, czytałem go bardzo dużo w czasach gimnazjum i liceum, a i dziś chętnie sięgam po jego książki. Ba, jedną z nich – „Wilcze leże” zabrałem ze sobą w roku 2017 w podróż do Chin i przeczytałem od deski do deski w trakcie lotu samolotem.
Z.P.: W podziękowaniach do książki zamieścił Pan informację o tym, że prace nad powieścią przesunęły Pana przygotowania do złożenia pracy doktorskiej. Jak wygląda taki wybór pomiędzy pracą naukową, a realizacją marzenia o wydaniu własnej powieści?
Ł.Cz.: Nawet nie złożenia, co napisania. Prawda jest taka, że rozprawę doktorską piszę dopiero teraz, goniony przez terminy, bo przez ostatnie kilka lat byłem zbyt zaaferowany najpierw pisaniem powieści, a potem wprowadzaniem do niej kolejnych zmian. Szczęśliwie mój promotor, profesor Jakub Polit, jest człowiekiem anielskiej wprost cierpliwości i dobroci, a także sam pozostaje fanem fantastyki. Był zresztą jedną z pierwszych osób, które przeczytały gotowy manuskrypt.
Gdyby na miejscu profesora Polita trafił mi się taki doktorant jak ja, to pewnie już bym wywiesił na drzwiach gabinetu jego zdjęcie z podpisem: Tego pana nie obsługujemy. Szczęśliwie teraz, kiedy „Apostata” trafił do księgarń i cały długi oraz żmudny proces szykowania go do druku już się dokonał, mogę wreszcie poświęcić się w pełni pisaniu rozprawy doktorskiej. Proszę trzymać kciuki, by udało się ją ukończyć w terminie, bo z powodu reformy szkolnictwa wyższego czasu na złożenie pracy i jej obronę jest coraz mniej.
Z.P.: Mówi się, że nie powinno się oceniać książki po okładce, a jednak grafika zdobiąca okładkę „Apostaty” naprawdę przyciąga uwagę i wyróżnia się na rynku wydawniczym. Na ile miał Pan wpływ na jej kształt?
Ł.Cz.: Wygląd okładki jest przede wszystkim zasługą dwóch wspaniałych dżentelmenów. Pana Tomasza Brzozowskiego, jednego z szefów Wydawnictwa Insignis, który stworzył jej koncepcję oraz grafika Piotra Sokołowskiego, odpowiedzialnego za przekucie jej w rzeczywistość. Moja rola w tym procesie była bardzo skromna – ograniczała się tylko do poproszenia znajomego z uczelni, badacza religii Dalekiego Wschodu, dra Jakuba Zamorskiego, o przesłanie chińskiego znaku, którym zapisać można słowo „demon”. Ideogram ten wieńczy teraz wyobrażone na okładce lustro.
Z.P.: Na stronie Wydawnictwa Insignis pojawia się informacja o tym, by nie pytać Pana, do jakiej epoki chciałby się Pan przenieść. Czy jednak, nieco przewrotnie, mogę o to spytać?
Ł.Cz.: Chce Pani wiedzieć, skąd się wzięła ta uwaga w moim oficjalnym biogramie? Bo ludzie zawsze o to pytają, gdy dowiadują się, że jesteś historykiem. Zupełnie jakbyśmy byli jakimiś sadomasochistami, przecież w dawnych epokach życie ludzkie było nieporównywalnie cięższe niż to, które jest dziś naszym udziałem.
Przenieść się w czasie, np. do średniowiecza? Bardzo dziękuję, ale nie, zostaję w XXI wieku, bo w wiekach średnich stanowczo zbyt łatwo było oberwać toporem w czerep lub nożem pod żebro, nie było kanalizacji dostarczającej ciepłą wodę i odprowadzającej zanieczyszczenia, a ówczesna medycyna prędzej mogła zabić niż wyleczyć (polecam pochodzącą z XII wieku, powstałą na Bliskim Wschodzie „Księgę pouczających przykładów”, gdzie mamy piękną scenkę konfrontacji między lekarzem arabskim i europejskim, kończącą się przysłowiową sytuacją, w której dwie operacje się udały, ale pacjenci zmarli).
Gdyby w trakcie takiej podróży w czasie do epoki Jagiełły skosztowała Pani jakiegokolwiek jedzenia, to do naszych czasów wróciłaby Pani w trumnie – z naszego punktu widzenia to, co jedli ludzie średniowiecza, zwłaszcza w przypadku mięs, bywało zepsute, by nie rzec – wręcz trujące!
Może w takim razie jakaś inna epoka? Proszę bardzo, starożytne Ateny okresu klasycznego – ta kolebka naszej cywilizacji przypominała dzisiejsze miasta trzeciego świata, a jej mieszkańcy jako portmonetek używali swoich… policzków. Nie wiem, czy chciałbym, by wydawano mi resztę obślinionymi monetami. A XIX wiek, którego historia i kultura są mi bliskie i odcisnęły piętno na „Apostacie”? Niewolnicza praca dzieci w kopalniach, wyzysk człowieka przez człowieka w skali nie do pojęcia dla współczesnych ludzi, choroby zbierające straszliwe żniwo z racji braku antybiotyków.
Nie, proszę Pani, nie chciałbym się przenosić w czasie do żadnej epoki, głęboko wierzę bowiem, iż obecnie żyjemy w najlepszym jak dotąd okresie cywilizacji zachodniej i mamy szansę być obserwatorami zdarzeń i przemian, o jakich w czasach naszych dziadków marzyli tylko pisarze fantastyki naukowej. Co najwyżej wyskoczyłbym na krótką wycieczkę do Bagdadu pod koniec VIII wieku, by zobaczyć dwór pierwszych kalifów z rodu Abbasydów.
Z.P.: Na koniec chciałabym spytać o Pana dalsze plany pisarskie. Czy teraz, gdy zakończy się promocja książki, będzie Pan skoncentrowany na karierze naukowej, czy w planach jest kolejna powieść?
Ł.Cz.: Najbliższy czas planuję spędzić na pisaniu doktoratu, doprowadzić go do końca i złożyć na uczelni, by wreszcie mieć wolne ręce i czas, który będzie można przeznaczyć na ważniejsze sprawy. Z racji toczącej się na Ukrainie wojny do naszego kraju napłynęły tłumy uchodźców (w chwili, gdy rozmawiamy, jest już ich milion, w momencie ukazania się naszej rozmowy będzie ich jeszcze więcej), wielu z nich zostanie tu na dłużej, więc w nadchodzących miesiącach czeka nas wszystkich jeszcze wiele pracy, by pomóc tym ludziom.
A co do planów literackich, to mam już w głowie opracowany zarys kontynuacji „Apostaty”, ale to, czy ona powstanie, zależy od odzewu czytelników na tom, który właśnie trafił do księgarń – jeśli nakład się rozejdzie, a powieść zyska uznanie, wówczas wydawnictwo da mi zielone światło do pracy nad drugą częścią.
Z.P.: Dziękuję za poświęcony czas!