Jeśli „Trzydziestkę” pochłonęliście w kilka wieczorów, a bohaterowie na długo zostali w Waszych myślach, dla „Dwudziestki” zarwiecie noc! Po rewelacyjnym debiucie, Tomasz Żak powraca w świetnym stylu. Dziś opowiada nam o tym, że zarys powieści wymyślił podczas… ultramaratonu i o tym, jak udaje mu się łączyć tak różne style językowe w jednym tekście.
Zuzanna Pęksa: Niespełna rok temu rozmawialiśmy o Pana literackim debiucie, „Trzydziestce” i o tym, czy po tak świetnie rozpoczętej karierze literackiej nie będzie się Pan stresował wydając kolejną powieść. Teraz ukazała się Pana najnowsza książka, „Dwudziestka” i po jej przeczytaniu od razu mogę zdradzić czytelnikom, że – bez dwóch zdań – trzyma Pan poziom. Jak wyglądała praca nad Pana kolejnym kryminałem?
Tomasz Żak: Szkielet powieści wymyśliłem jeszcze w roku 2020 podczas ultramaratonu na dystansie 80 kilometrów – – stąd też taki, a nie inny pierwszy rozdział 🙂 Nie miałem zielonego pojęcia, czy kiedyś przeleję to na papier, bo serio nigdy nie planowałem kontynuacji, a że „Trzydziestka” przyjęła się naprawdę dobrze, to głupio byłoby to zaprzepaścić. „Dwudziestkę” zacząłem pisać w kwietniu 2021, a skończyłem w lipcu. Dobrze było wrócić do „znajomych” twarzy i ponownie uprzykrzyć im życia. Założyłem sobie, że dziennie muszę napisać minimum 750 słów i udało się to zrealizować. Nie będę ukrywał, że to tempo trochę mnie pokiereszowało i musiałem po niej odrobinę odsapnąć.
Z.P.: Po raz kolejny porusza Pan w swej powieści bardzo bieżące kwestie, jak chociażby uzależnienie od leków, które z pewnością w czasie pandemii stało się utrapieniem jeszcze większej liczby osób. Czy wybiera Pan te problemy, które widzi wokół siebie, czy jest to raczej kwestia dogłębnego researchu?
T.Ż.: Jedno i drugie. Podczas pandemii zaczął kwitnąć internetowy handel receptami, więc nadużywanie leków stało się jeszcze łatwiejsze. Konkretne nazwy od lat pojawiają się w tekstach piosenek, często ćpanie jest romantyzowane. Myślę więc, że warto zwracać na ten problem uwagę, ale też bez zbędnych „kazań”. No i przede wszystkim nie piętnować ludzi uzależnionych, a starać się im pomóc. Nadużywanie narkotyków, alkoholu, czy wspomnianych leków często nie wynika z tego, że ktoś kocha stan w którym się znajduje, a raczej z ucieczki przed – – często poważnymi – – problemami dnia codziennego.
Z.P.: Akcja w „Dwudziestce” toczy się dynamicznie, bohaterowie są wyraziści, ale nie są przerysowani – aż chciałoby się zobaczyć ich losy w kinie. Gdyby doszło do ekranizacji Pana powieści, kogo widziałby Pan w roli reżysera, a kogo w roli głównych bohaterów?
T.Ż.: Mnie osobiście marzy się serial, ale oczywiście nie pogardziłbym filmem. Na fotelu reżysera widziałbym Wojciecha Smarzowskiego, Krzysztofa Skoniecznego albo Konrada Aksinowicza. Pierwszy potrafi perfekcyjnie przedstawiać nasze narodowe wady, drugi ma niepodrabialny styl wizualnej narracji, a trzeci kupił mnie tym, w jakim sposób przedstawił uzależnienie i współuzależnienie w „Powrocie do tamtych dni”. Dobrze, że za marzenia nie zamykają…
No i skoro mogę sobie pomarzyć, to Kubą powinien zostać Quebo, a Bananem Taco Hemingway. Albo odwrotnie 😉
Z.P.: W powieści jest wiele powiązań, pojawiają się ci sami bohaterowie i nawiązania do przeszłości, która wciąż kładzie się cieniem, na tym, co rozgrywa się teraz, ale sporo się zmieniło, równie dobrze mogłaby to być całkiem oddzielna książka, po którą można sięgnąć nie znając jej pierwszej części. Czy taki właśnie był Pana cel?
T.Ż.: Taka była też sugestia wydawnictwa, więc starałem się żeby „Dwudziestka” mogła funkcjonować jako standalone. Wiadomo jednak, że znajomość pierwszej części procentuje i daje dużo więcej frajdy.
Z.P.: Jeden z czytelników „Dwudziestki” pięknie podsumował Pana pisarski styl: Tylko on potrafi w jednym zdaniu zawrzeć słowo “interlokutor” i “Dziaders”, i jeszcze zrobić to w taki sposób, żeby dobrze wyglądało. Zdradzi Pan, jak to się robi? Da się tego nauczyć, czy to raczej „wrodzone”?
T.Ż.: Nie mam pojęcia jak! Ja po prostu chłonę jak gąbka wytwory kultury i z tego filtruję moje powieści. A że lubię zarówno prostacki rap, jak i literaturę piękną, brutalne komiksy i chwytające za serce wiersze, to później udaje się pisać tak, a nie inaczej. Język to tylko narzędzie i uważam, że można, a nawet trzeba, się nim bawić.
Z.P.: Nie ukrywam, że bardzo związałam się z Pana bohaterami, więc słowa, które pojawiają się na końcu książki (To nie był początek końca. To dopiero początek zaczynał się kończyć) od razu odebrałam jako sugestię, że jeszcze będę miała szansę się z nimi spotkać. Czy słusznie?
T.Ż.: Tak, na pewno pojawi się część trzecia i ostatnia. Przynamniej ja chciałbym, żeby była ostatnia. Też bardzo przywiązałem się do moich bohaterów, ale przyjdzie czas powiedzieć im adieu i zacząć tworzyć nowe światy. Zresztą, jeden z nich już czeka. Chciałbym też uwolnić się na trochę od kryminału. I tak wydaje mi się, że moje powieści są mimo wszystko trudne do zaszufladkowania, ale zbrodnia z nich zniknie. Przynamniej na jakiś czas.
Z.P.: Bardzo dziękuję za rozmowę!