Felieton

Żeby nie było śladów – …I sprawiedliwość dla (nie)wszystkich. Recenzja polskiego kandydata do Oscara

Już teraz jest to jeden z naj­gło­śniej­szych pol­skich fil­mów tego roku. Pre­mie­ra na pre­sti­żo­wym festi­wa­lu w Wene­cji, któ­ra odby­ła się w atmos­fe­rze bran­żo­we­go skan­da­lu, a tak­że wysta­wie­nie nowe­go dzie­ła Jana P. Matu­szyń­skie­go w wyści­gu po Osca­ra. Wresz­cie same ocze­ki­wa­nia widzów wobec kolej­ne­go obra­zu w dorob­ku twór­cy „Ostat­niej rodzi­ny”, któ­ra spo­tka­ła się z powszech­nym i w peł­ni zasłu­żo­nym zachwy­tem. Czy i tym razem jest na co czekać?

To fra­zes, ale ten sce­na­riusz fak­tycz­nie napi­sa­ło samo życie, film bazu­je bowiem na wąt­kach zawar­tych w nagro­dzo­nym Lite­rac­ką Nagro­dą NIKE repor­ta­żu Ceza­re­go Łaza­re­wi­cza „Żeby nie było śla­dów. Spra­wa Grze­go­rza Prze­my­ka”. Matu­szyń­ski z książ­ko­we­go pier­wo­wzo­ru wycią­gnął fak­ty potrzeb­ne do rekon­struk­cji tej trud­nej i nie­wy­god­nej histo­rii, ale wzbo­ga­cił całość rów­nież o tre­ści nada­ją­ce fil­mo­wi jesz­cze więk­sze­go emo­cjo­nal­ne­go cię­ża­ru. W efek­cie dosta­je­my nie tyl­ko histo­rię o zepsu­tym i sko­rum­po­wa­nym sys­te­mie, ale tak­że intym­ne por­tre­ty rodzin­nych i mię­dzy­ludz­kich rela­cji, do któ­rych rękę Matu­szyń­ski ma jak mało kto. Dowód tego dał w swo­jej, liczą­cej już pięć lat, opo­wie­ści o rodzi­nie Bek­siń­skich, tu jedy­nie pod­trzy­mu­je sta­tus quo.
Jest czas sta­nu wojen­ne­go – a dokład­niej jego schył­ko­wej fazy, ponie­waż został już zawie­szo­ny – nie­mniej tra­gicz­ne wyda­rze­nia z ulic całej ówcze­snej Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Ludo­wej są jesz­cze jak naj­bar­dziej żywym wspo­mnie­niem. Zaczy­na się nie­win­nie. Kame­ra poru­sza się po kil­ku­dzie­się­ciu metrach kwa­dra­to­wych jed­ne­go z miesz­kań w blo­ku z wiel­kiej pły­ty. W środ­ku tęt­ni życiem. Sły­chać muzy­kę, śmie­chy i roz­mo­wy zgro­ma­dzo­nych opo­zy­cjo­ni­stów, a prze­strzeń wypeł­nia dym papie­ro­so­wy oraz zapach alko­ho­lu. Sie­lan­ko­wy obraz wkrót­ce zosta­nie wypar­ty przez łzy i roz­pacz, oraz poczu­cie ogrom­nej niesprawiedliwości.

W miesz­ka­niu Bar­ba­ry Sadow­skiej, soli­dar­no­ścio­wej poet­ki, są m.in. matu­rzy­ści: jej syn Grze­gorz Prze­myk oraz Jerzy Popiel. Po wla­niu w sie­bie pew­nej ilo­ści wina chło­pa­ki rusza­ją na war­szaw­ską Sta­rów­kę. Jest co świę­to­wać. Egza­mi­ny matu­ral­ne poszły im dobrze, Grze­siek ma już przed ocza­mi wizję sie­bie sie­dzą­ce­go na auli wykła­do­wej na polo­ni­sty­ce, a w powie­trzu może i jesz­cze nie czuć wia­tru zmian, ale powiew wol­no­ści z pew­no­ścią. Bru­tal­na rze­czy­wi­stość daje jed­nak o sobie znać, a roz­ra­do­wa­ni i peł­ni życia chłop­cy zosta­ją siłą dopro­wa­dze­ni przez funk­cjo­na­riu­szy MO wpierw do radio­wo­zu, a następ­nie na poste­ru­nek miesz­czą­cy się przy uli­cy Jezu­ic­kiej. Tu zaczy­na się hor­ror, bo środ­ka­mi per­swa­zji mili­cjan­tów w mgnie­niu oka sta­ją się pał­ki i kop­nię­cia wymie­rzo­ne w brzuch Prze­my­ka – to zresz­tą nie bez powo­du, tak wypro­wa­dzo­ne cio­sy mają nie zosta­wić śla­dów. Sce­na, któ­ra boli, choć Matu­szyń­ski ucie­ka­jąc od sen­sa­cji zde­cy­do­wał się w cen­trum umie­ścić spa­ra­li­żo­wa­ne­go gro­zą sytu­acji Popie­la, nie zaś pod­da­ne­go bestial­stwu MO Prze­my­ka. Nama­cal­nym świa­dec­twem jego cier­pie­nia pozo­sta­ją krzy­ki, odgło­sy krztu­sze­nia i jęki wydo­by­wa­ją­ce się spo­za kadru.

Resz­ta wyda­rzeń, to już prze­trans­por­to­wa­nie Grze­go­rza do szpi­ta­la, skąd zosta­je zabra­ny przez mat­kę do domu, ale tyl­ko na chwi­lę, by ponow­nie wró­cić na salę ope­ra­cyj­ną, z któ­rej jed­nak już nigdy nie wyj­dzie. Obra­że­nia orga­nów wewnętrz­nych są zbyt duże. Chło­pak umie­ra. Teraz pozo­sta­je cze­kać, aż rodzin­na tra­ge­dia prze­ro­dzi się w spra­wę wagi pań­stwo­wej, w któ­rą zaan­ga­żo­wa­ni zosta­ną ofi­cje­le naj­wyż­szych szcze­bli. Roz­pacz mat­ki, wście­kłość oby­wa­te­li, któ­ra prze­ro­dzi się w ulicz­ne mani­fe­sta­cje, strach przed praw­dą ze stro­ny wła­dzy mają­cej krew na rękach. Wsz­czę­te zosta­nie śledz­two, doj­dzie do pro­ce­su sądo­we­go, ale spra­wie­dli­wo­ści nigdy nie sta­nie się zadość.

Mimo że rzu­ce­ni zosta­je­my w pierw­szą poło­wę lat 80. ubie­głe­go wie­ku, to opo­wia­da­na histo­ria wciąż wyda­je się aktu­al­na, pomi­mo upły­wu bli­sko 40 lat. Na ekra­nie uka­za­ne zosta­ją bowiem obra­zy bru­tal­no­ści poli­cji, z siłą ude­rze­nia dzwo­nu wybrzmie­wa­ją machloj­ki apa­ra­tu pań­stwo­we­go czy trak­to­wa­nie pro­ku­ra­tu­ry przez gene­ra­ła Kisz­cza­ka jak w peł­ni pod­po­rząd­ko­wa­ne­mu mu orga­nu. Wąt­ki jak naj­bar­dziej pol­skie, zanu­rzo­ne w nad­wi­ślań­skim kon­tek­ście poli­tycz­nym, choć i one powin­ny być czy­tel­ne dla mię­dzy­na­ro­do­we­go widza. Nie­mniej zna­la­zło się też miej­sce na w peł­ni uni­wer­sal­ne treści.

Tak, jak w „Ostat­niej rodzi­nie”, tak też w „Żeby nie było śla­dów”, reży­ser nie pozo­sta­je obo­jęt­nym na przed­sta­wie­nie wypeł­nio­nych wie­lo­ma odcie­nia­mi sza­ro­ści rela­cji mię­dzy boha­te­ra­mi. Głów­ną posta­cią czy­ni Jur­ka Popie­la, któ­ry, w inter­pre­ta­cji wcie­la­ją­ce­go się w nie­go Toma­sza Zięt­ka, balan­su­je na gra­ni­cy szcze­niac­kiej bez­czel­no­ści a byciem zahu­ka­nym i zastra­szo­nym przez prze­gni­ły sys­tem peere­low­skiej wła­dzy. Z jed­nej stro­ny chło­pak odważ­nie rwie się do wal­ki o spra­wie­dli­wość, sto­jąc ramię w ramię z inny­mi opo­zy­cjo­ni­sta­mi, z mat­ką Grze­go­rza na cze­le, i to pomi­mo zaci­ska­ją­cej się na jego szyi pętli zarzu­co­nej przez SB. Z dru­giej zaś wciąż ma sza­cu­nek do rodzi­ców, któ­rzy w oba­wie o pro­wa­dzo­ne przez nich biz­ne­sy wolą nie nara­żać się reżi­mo­wi i chcą grać według z góry usta­lo­nych reguł.

Cie­ka­wie wypa­da też zde­rze­nie na ekra­nie tak odmien­nych postaw repre­zen­to­wa­nych prze­cież przez Bar­ba­rę Sadow­ską (San­dra Korze­niak) i pań­stwo Popie­lów (Jacek Bra­ciak i Agniesz­ka Gro­chow­ska). Spo­ty­ka­ją się tu racje leżą­ce na zupeł­nie prze­ciw­le­głych bie­gu­nach. Jest więc zwąt­pie­nie w sys­tem, ale też wia­ra, że moż­na się z nim uło­żyć i wieść spo­koj­ne życie. Zresz­tą w sce­na­riu­szu Kai Kraw­czyk-Wnuk zna­la­zło się miej­sce na całe mnó­stwo posta­ci repre­zen­tu­ją­cych odmien­ne inte­re­sy. Jest odstrę­cza­ją­cy gene­rał Kisz­czak (Robert Więc­kie­wicz), sys­te­mo­wy karie­ro­wicz (Tomasz Kot), bez­względ­na pro­ku­ra­tor o manie­rze peere­low­skiej skle­po­wej (Alek­san­dra Koniecz­na) czy też pozba­wie­ni skru­pu­łów mili­cjan­ci (Michał Żuraw­ski, Rafał Maćkowiak).
Przy roz­ry­so­wa­niu tylu cha­rak­te­rów i nawią­za­niu tak wie­lu wąt­ków metraż fil­mu roz­rósł się do kolo­sal­nych 160 minut. W tym tkwi bodaj naj­więk­sza bolącz­ka dzie­ła. Z jed­nej stro­ny „Żeby nie było śla­dów” nie tra­ci tem­pa, a opo­wieść o inwi­gi­lu­ją­cych służ­bach i tota­li­tar­nym pań­stwie mają­cym jed­nost­kę za nic, zysku­je hol­ly­wo­odz­ki sznyt. Z dru­giej jed­nak moż­na się było poku­sić się o skró­ce­nie nie­któ­rych scen w cza­sie mon­ta­żu czy też zupeł­ne zre­zy­gno­wa­nie z czę­ści wąt­ków, jak np. roman­su Sadow­skiej i mło­de­go Popie­la – choć widz dowia­du­je się o nim, to jed­no­cze­śnie ten motyw zosta­je przez reży­se­ra potrak­to­wa­ny po maco­sze­mu. Bywa, ze twór­cy po pro­stu gubią się w pobocz­nych histo­riach, odbie­ga­jąc za dale­ko od głów­ne­go pro­ble­mu i roz­my­wa­jąc dramat.
Bez­błęd­nie za to potrak­to­wa­no odma­lo­wa­nie epo­ki. Matu­szyń­ski już w „Ostat­niej rodzi­nie” i w seria­lo­wym „Kró­lu” zadbał o deta­le sce­no­gra­ficz­ne (poma­gał mu w tym sce­no­graf Paweł Jarzęb­ski). Wraz z kame­rą podą­ża­my przez pomiesz­cze­nia miesz­kań ze sto­ją­cy­mi w nich meblo­ścian­ka­mi, gabi­ne­ty ofi­cje­li pań­stwo­wych czy uli­ce War­sza­wy. A to w tle zama­ja­czy pla­kat „Wil­czy­cy” Mar­ka Pie­stra­ka, któ­ra debiu­to­wa­ła wła­śnie w 1983 roku, a to z boku kadru spo­glą­dać na widza będzie popier­sie Leni­na, a na podwór­kach stać będą zapar­ko­wa­ne malu­chy oraz duże fia­ty. W żad­nym jed­nak momen­cie kame­ra nie sta­ra się fety­szy­zo­wać i nie­zno­śnie napa­wać tym epo­ko­wym inwen­ta­rzem. Nie ma w tym krzty­ny nachal­no­ści, z jaką w pol­skim kinie twór­cy tak ocho­czo lubią przed­sta­wiać widzo­wi minio­ne dekady.

Dosko­na­le też wypa­dły kadry autor­stwa Kac­pra Fer­ta­cza, zaś wypra­na z barw kolo­ry­sty­ka fil­mu wier­nie odda­je dusz­ną atmos­fe­rę tam­te­go cza­su. Siwe od papie­ro­so­we­go dymu mizer­ne miesz­ka­nia, gabi­ne­ty obi­te boaze­rią, sza­rość ulic. Sło­wem, wszech­ogar­nia­ją­ca bez­na­dzie­ja komu­ni­zmu. Rów­nież war­stwa muzycz­na wypa­da zna­ko­mi­cie. Opo­wieść o rodzi­nie Bek­siń­skich przez samą obec­ność posta­ci Tom­ka Bek­siń­skie­go dyk­to­wa­ła koniecz­ność dobo­ru odpo­wied­niej ścież­ki dźwię­ko­wej. Tym razem jest rów­nie dobrze. Obok zagra­nicz­nych utwo­rów Leonar­da Cohe­na, Janis Joplin czy U2, z ekra­nu dobie­ga­ją też dźwię­ki rodzi­mych szla­gie­rów cie­szą­cych się wów­czas popu­lar­no­ścią, a wyśpie­wa­nych przez m.in. Beatę Kozi­drak, Ryszar­da Ryn­kow­skie­go czy Kry­sty­nę Proń­ko. Ich dobór nie był zresz­tą przy­pad­ko­wy, bo rezo­nu­ją z akcją roz­gry­wa­ją­cą się na ekra­nie i komen­tu­ją poczy­na­nia bohaterów.

Żeby nie było śla­dów” z pew­no­ścią nie jest dzie­łem dosko­na­łym. Kolo­sal­nych roz­mia­rów histo­ria i jesz­cze więk­szy cię­żar, któ­ry za sobą ona nie­sie, z pew­no­ścią nie były łatwym do zmie­rze­nia się mate­ria­łem. Matu­szyń­ski, co praw­da z kil­ko­ma siń­ca­mi, ale wyszedł z tej potycz­ki obron­ną ręką. Trud­no pro­ro­ko­wać czy obraz ma real­ne szan­se na zdo­by­cie nomi­na­cji do sta­tu­et­ki Aka­de­mii Fil­mo­wej. Z pew­no­ścią jed­nak Jana P. Matu­szyń­skie­go nale­ży wymie­niać wśród naj­cen­niej­szych skar­bów współ­cze­snej pol­skiej sztu­ki fil­mo­wej. Oby pozo­sta­wił po sobie jak naj­wię­cej śla­dów swo­jej twórczości.


Robert Skow­roń­ski – kry­tyk fil­mo­wy i muzycz­ny, a do tego wiel­bi­ciel lite­ra­tu­ry zwią­za­ny nie­gdyś lub wciąż zwią­za­ny z redak­cja­mi Onet.pl, naEKRANIE.pl, Stopklatka.pl, Antyradio.pl czy z “Nową Fan­ta­sty­ką”. Ponad­to ama­tor kawy i urban explo­rin­gu, któ­ry już chy­ba na zawsze pozo­sta­nie nie­speł­nio­nym perkusistą.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy