Wyobraźcie sobie, że w kamienicy, w której mieszkacie, zjawia się tajemniczy „ktoś”, kto zaczyna rozkuwać beton w piwnicy. Teoretycznie, by coś naprawić, ale prawda jest całkiem inna. Alka Rogozińskiego spotkała dokładnie taka historia! Stała się ona kanwą dla jego kolejnej książki, „Teściowe muszą zniknąć”. Dziś rozmawiamy między innymi o tym, jak autor czuje się wplatając w swoje książki wątki historyczne i skąd biorą się odwieczne animozje między Polakami.
Zuzanna Pęksa: Bardzo niedawno, bo w kwietniu tego roku, rozmawialiśmy o Pana najnowszej książce „Miłość Ci nic nie wybaczy”, a oto przychodzi nam porozmawiać o kolejnej: „Teściowe muszą zniknąć”. Już w poprzednim wywiadzie wspomniał Pan, że kolejna książka będzie bardziej historyczna. Jak się Pan czuje w takim nawiązującym do przeszłości formacie? Czy prywatnie lubi Pan zagłębiać wątki historyczne?
Alek Rogoziński: Nie jest to jeszcze pełen format. Wydarzenia sprzed lat są tutaj punktem wyjścia do opowiedzenia współczesnej historii poszukiwania przedwojennego skarbu. Jasne, że przy tej okazji wykopałem kilka sensacji, niektórych nawet z czasów jagiellońskich, ale to tylko ozdobniki. Na książkę historyczną przyjdzie jeszcze czas, a przynajmniej taką mam nadzieję. I zapewniam, że wtedy nie będzie to ani kryminał, ani komedia, tylko pełnokrwista opowieść o wydarzeniach sprzed lat. Rzeczywistości czasem nie warto ubarwiać, bo sama w sobie bywa pasjonująca.
Z. P.: Nie sposób nie wspomnieć podczas naszej rozmowy o tytułowych teściowych. Jedna z nich jest nowoczesna, postępowa, tolerancyjna. Druga słucha głównie kościoła, nie znosi innych nacji i odmienności. Czy w ten sposób chciał Pan pokazać różnice, które od dawna dzielą Polaków na tyle, że często nie potrafią się dogadać (całkiem jak pańskie bohaterki)?
A. R.: Polacy nie potrafią się dogadać głównie dlatego, że od wielu lat poddawani są praniu mózgów przez polityków. To oni próbują nam wmówić, że świat ma tylko czarno-białe barwy. A tymczasem to wierutna bzdura. Można być lewakiem ateistą i zarazem konserwatywnym patriotą, można być gorliwym katolikiem i zarazem gejem, można być ekologiem i jeść mięso, można być fanką prawicy i jednocześnie zagorzałą feministką… I to wszystko wbrew stereotypom.
Nie można za to szufladkować ludzi, dzielić ich na sorty, próbować hierarchizować, które z ich poglądów są lepsze, a które gorsze. A to właśnie próbują robić politycy, sami bijąc szczyty hipokryzji – jak w przypadku tego pana, który najpierw gardłował w sejmie, jak powinna wyglądać przykładna rodzina, a potem okazało się, że stosował przemoc wobec własnej żony. Im szybciej przestaniemy słuchać polityków, tym szybciej znikną różnice między nami.
Z. P.: Jak zawsze w przypadku Pana książek jest prześmiesznie, ale też tym razem bardzo poważnie. Mowa bowiem o cennym, zaginionym skarbie, którego zaczyna szukać zdecydowanie zbyt wiele osób, a część z nich nie cofnie się przed niczym, by się wzbogacić. Zawsze uwielbiałam takie opowieści o ukrytych skarbach. Czy ma Pan jakieś swoje ulubione, autentyczne historie tego typu?
A. R.: Historia, którą opisałem w „Teściowych…” ma swoje źródło w autentycznych wydarzeniach. Kilka lat temu w kamienicy, w której mieszkam, pojawił się jakiś człowiek. Powiedział, że jest z administracji i zaczął coś kuć i wiercić w piwnicy. Wszyscy mieli nadzieję, że naprawi rury i nie będzie już tak, że jak sąsiadka na drugim piętrze bierze prysznic, to na czwartym nie da się już zrobić prania.
Ale nie! Po paru dniach człek zniknął, a następnie okazało się, że administracja nie ma bladego pojęcia, kto to był. Ponieważ kamienica została wybudowana po wojnie w miejscu, gdzie kiedyś mieściły się dwa banki, polski i żydowski, pojawiły się plotki, że facet szukał tu skarbu. Pytanie tylko, czy go znalazł…
Z. P.: To bardzo intrygująca historia! W „Teściowych…” w żartobliwy sposób wspomina Pan o serii książek o tyleż przezabawnym, co irytującym Adrianie Mole’u. Osobiście kocham ten cykl wielką miłością, ale mam wrażenie, że jest on mało znany i niedoceniany. Czy dobrze wyczuwam w Panu fana twórczości i ciętego dowcipu Sue Townsend?
A. R.: Kocham książki Sue! Nie tylko te o Adrianie, choć są majstersztykami, ale też te, będące zbiorami jej opowiadań. Polecam zwłaszcza pamiętniki młodej Margaret Thatcher – płakałem ze śmiechu w czasie ich lektury.
Z.P.: Tej wiosny udało się Panu wydać książki niemal jedna po drugiej! Co teraz? Zasłużony odpoczynek, czy już pracuje Pan nad kolejną powieścią?
A.R.: Na razie nie daję sobie taryfy ulgowej, choć nie ukrywam, że pandemia trochę mnie zdołowała. Przez ponad miesiąc nie potrafiłem się skupić na napisaniu czegoś więcej niż notki na Facebooka. Ale już pod koniec kwietnia udało mi się stworzyć opowiadanie świąteczne, a teraz zabrałem się za nową powieść. Tym razem będę mordował na… słodko! A co to oznacza, to na razie moja słodka tajemnica.
Z.P.: Czekamy zatem z niecierpliwością na ten słodki kryminał!