„Zakon Drzewa Pomarańczy” to powieść Samanthy Shannon, która trafiła do księgarń we wrześniu tego roku. Na polskim rynku dostępne są też trzy tomy cyklu „Czas Żniw”. Samantha Shannon zajęła się pisaniem, mając 15 lat, a debiutowała cztery lata później. Jest feministką, na listę lektur wpisałaby „Opowieść podręcznej”, a tłumaczy swojej twórczości zmusza do gimnastyki, tworząc słowa takie jak „królowiectwo”.
Pisze o silnych bohaterkach, ale sama – mimo młodego wieku – jest przykładem silnej kobiety. Przedstawicielka „Niestatystycznego” rozmawiała z nią o literaturze, ale nie tylko. Także o roli miesiączki w zwalczaniu patriarchatu.
Polskim wydawcą Samanthy Shannon jest Wydawnictwo SQN.
Anna Tess Gołębiowska: W Polsce możemy zapoznać się z twoją najnowszą książką, „Zakonem Drzewa Pomarańczy”. Czy to samodzielna powieść, czy możemy spodziewać się cyklu?
Samantha Shannon: To miała być samodzielna powieść, ale potem uznałam, że jednak chciałabym opowiedzieć więcej historii rozgrywających się w tym samym świecie, więc prawdopodobnie napiszę dwa prequele, jeden rozgrywający się 500 lat przed „Zakonem…” i jeden – tysiąc lat przed „Zakonem…”. A później możliwe, że napiszę też sequel, bo wpadłam na naprawdę dobry pomysł oraz trochę tęsknię za bohaterami powieści, więc chciałabym wrócić do tego uniwersum.
Czy to twoje plany na najbliższą przyszłość, czy może odległe?
Na dość bliską przyszłość. Nie mogę jeszcze nic zdradzić, ale pracuję nad czymś właśnie teraz.
Czy niektórzy z bohaterów powrócą w nowej książce?
Nie w prequelach (śmiech). Chociaż właściwie… kilkoro powróci, z tych już nieżyjących. Tak, niewielka liczba bohaterów powróci. Natomiast sequel będzie poświęcony tym samym bohaterom, co „Zakon…”.
Czy kiedy zaczynałaś pracę nad tą powieścią, wiedziałaś, że będzie rozgrywać się w tak rozległym świecie, z tak rozbudowaną mitologią, systemem wierzeń i zależności politycznych?
Właściwie tak. Świat stawał się coraz większy i większy, kiedy pisałam, ale wiedziałam, że będzie rozległy, ponieważ chciałam zawrzeć całą historię w jednej powieści. Naprawdę kocham tworzenie światów, lubię zagłębiać się w postaci, więc wiedziałam, że „Zakon…” będzie bardzo długą książką. Pierwotnie zakładałam, że będzie to feministyczna reinterpretacja walki świętego Jerzego ze smokiem, ale później uznałam, że dodam do tego prawdziwą historię, co też wydłużyło opowieść… I tak to się rozrastało i rozrastało, aż doszło do rozmiarów, jakie ma obecnie.
U podstawy powieści znajduje się egzotyczny pomysł – bazujesz na micie o świętym Jerzym, ale twoje smoki mają korzenie w mitach Japonii…
Część książki jest inspirowana konkretną japońską historią , „The Luck of the Sea and the Luck of the Mountain” („Szczęście morza i szczęście góry”). W tej opowieści pojawia się dwóch braci, jeden jest myśliwym, a drugi – rybakiem. Z jakiegoś powodu postanawiają zamienić się miejscami na jeden dzień, w efekcie czego myśliwy gubi haczyk swojego brata, ten ląduje na dnie morza. Ponieważ rybak jest wściekły, myśliwy postanawia odzyskać haczyk, dzieje się też mnóstwo innych rzeczy. Bracia wchodzą w posiadanie dwóch klejnotów, które mogą kontrolować pływy i uznałam, że chcę opowiedzieć podobną historię, inspirując się różnymi krajami. Stwierdziłam, że powieść będzie zbalansowana, jeśli będę czerpać z jednej zachodniej legendy – o świętym Jerzym i smoku, i z jednej wschodniej – tej właśnie.
W „Zakonie Drzewa Pomarańczy” jest czworo głównych bohaterów, w tym dwie kobiety. Obie są wojowniczkami. Skąd taki właśnie wybór?
Nie uważam, że każda postać kobieca musi być zabójczynią czy wojowniczką, chciałam eksplorować w tej książce różne ujęcia kobiecej siły, skąd wzięła się na przykład postać królowej Sabran. Nie jest wojowniczką w żadnym przypadku, ale pociąga za sznurki w polityce, włada. Zarówno Tané, jak i Ead wyobraziłam sobie jako potężne wojowniczki i uznałam, że po prostu pójdę w tym kierunku. Jest tak wiele powieści fantasy o wojownikach-mężczyznach, że chciałam nieco odwrócić tę tendencję i pozwolić kobietom być tymi, które wysuwają się na prowadzenie, biorą udział w wielkich bitwach, jeżdżą na smokach… albo polują na smoki.
A orientujesz się, czy po tę książkę sięgają też mężczyźni?
Tak. Prawdopodobnie większość wśród moich czytelników stanowią kobiety, ale poznaję mężczyzn, którzy przychodzą na spotkania ze mną, którzy czytali lub recenzowali moje książki. Tak, mam też męskich czytelników.
Wracając do królowej Sabran… W jej kraju panuje matriarchat, który w zasadzie nie funkcjonował w naszym świecie…
Chciałam stworzyć kraj, w którym władają królowe. Jak wspomniałaś, to nigdy nie wydarzyło się w prawdziwym świecie, ale to nie znaczy, że nie możemy wyobrazić sobie tego w fantasy. Lubię rzucać ludziom wyzwanie zastanowienia się nad tym, co jest normalne, dlatego użyłam słowa „królowiectwo” (queendom), bo dlaczego mielibyśmy go nie używać, skoro istnieje słowo „królestwo”? Na tamtej wyspie władały zawsze wyłącznie królowe, więc logiczne jest nazwanie państwa królowiectwem. Jest to interesującym wyzwaniem w procesie tłumaczenia książki, ponieważ jest ona przekładana na tyle języków, a nie istnieje w nich słowo „queendom”. To ciekawe, przyglądać się, jak tłumacze radzą sobie z tym słowem.
W Polsce obecnie toczy się mnóstwo kłótni – w internecie, ale nie tylko – o używanie feminatywów. Wiele osób uważa, że używanie ich jest niepoważne i powinniśmy korzystać wyłącznie z męskich form.
Och…
Te kłótnie trwają i trwają, dlatego czytałam „Zakon Drzewa Pomarańczy” z wielkim uśmiechem na twarzy, bo pojawiają się w nim nie tylko feminatywy, ale nawet słowo „królowiectwo”.
Uważam, że problem polega na zakładaniu, że domyślną formą jest zawsze męska. Ludzie zakładają, że domyślnym sposobem życia jest męski, a język często to odzwierciedla. Uważam, że powinniśmy częściej o tym mówić i rzucać temu wyzwanie.
Kiedy poprzednio odwiedziłaś Polskę, w czasie Pyrkonu w Poznaniu wygłosiłaś prelekcję o silnych kobiecych postaciach.
Zgadza się.
A jakie są twoje ulubione kobiece postaci w popkulturze?
O rany! Nigdy, przenigdy nie jestem przygotowana na to pytanie! (śmiech) Przedmiotem mojej prelekcji były Bella ze „Zmierzchu” i Katniss z „Igrzysk śmierci” i to, że stawiamy je za wzór w zasadzie jedynych kobiecych postaci, jakie ludzie potrafią zrozumieć. Bellę postrzegamy jako bardzo słabą, ponieważ jest tradycyjnie kobieca i chce rzeczy stereotypowo kobiecych, takich jak małżeństwo czy dzieci, z kolei Katniss jest uznawana za silną, ponieważ jest wojowniczką i reprezentuje tradycyjnie męskie cechy. Prelekcja była o tym, że to niedźwiedzia przysługa dla postaci kobiecych, że wkładamy je do tych dwóch szufladek – albo słaba, albo silna. Jednocześnie dodam, że Katniss jest jedną z moich ulubionych postaci. Poprzez nazwanie jej „silną postacią kobiecą” ludzie mocno ją spłaszczają. Pomijają, jak złożoną bohaterką jest, jak bardzo jest wrażliwa. Uwielbiam, że pokazuje momenty siły, ale ma też momenty całkowitej słabości.
Porozmawiajmy chwilę o twoich wcześniejszych książkach. Twoim debiutem był „Czas Żniw”. To pierwsza część z cyklu liczącego siedem tomów, bardzo duży projekt na początek. Nie bałaś się?
Nie, właściwie nie. To ogromny przywilej – móc opowiedzieć tyle historii w świecie „Czasu Żniw”. Od początku zakładałam, że to będzie duża rzecz. Chciałam wziąć dystopię, która jest moim ulubionym gatunkiem, i połączyć ją z moim drugim ulubionym gatunkiem, którym jest epic fantasy. Zazwyczaj dystopie rozgrywają się w jednym mieście czy w jednym kraju – i to ich cel, eksplorują klaustrofobiczne środowisko. Ja chciałam wziąć się za dystopię i mocno ją rozszerzyć, więc umieściłam akcję w wielu krajach i wiedziałam, że będę potrzebowała wielu książek, by opowiedzieć tę historię i oddać jej sprawiedliwość. Tak naprawdę jedynym minusem jest to, że byłam wtedy o wiele młodsza niż jestem teraz – miałam 19 lat, a teraz mam prawie 28. Zmieniłam zdanie w kwestii wielu spraw, więc to dziwne doświadczenie. Skończenie siedmiu powieści zajmie mi ponad dekadę, więc będzie ciekawie spojrzeć wstecz i uznać, że mogłam coś zrobić inaczej, ale niestety nie miałam wtedy doświadczenia.
A czy znalezienie wydawcy nie było problemem?
Nie. Miałam naprawdę ogromne szczęście, ponieważ zazwyczaj ciężko jest znaleźć wydawcę. Najpierw trzeba znaleźć agenta, a potem ten agent musi jeszcze sprzedać książkę wydawcy. Ja miałam ogromne szczęście, że w lot znalazłam agenta, a Bloomsbury kupiło powieść w Wielkiej Brytanii też naprawdę szybko . Całość zajęła chyba miesiąc. To nie jest typowa sytuacja, zwykle szukanie wydawcy trwa o wiele dłużej. Naprawdę miałam wielkie szczęście.
„Czas Żniw” rozgrywa się w niedalekiej przyszłość i jest dystopią. Czy uważasz, że nasza przyszłość będzie się rysować w tak ponurych barwach?
W tej chwili wiele wskazuje na to, że tak. Niekoniecznie będzie to wyglądało jak w Sajonie, gdzie poluje się na ludzi, ale na dziś mam wrażenie, że przyszłość maluje się ponuro i dość przerażająco. Mam na myśli katastrofę klimatyczną, narastanie prawicowych ekstremizmów. Narastają rozłamy między ludźmi i według mnie zrobiliśmy wiele kroków wstecz. Przez ostatnich kilka dekad osiągnęliśmy spory progres jako społeczeństwo, ale teraz na przykład w USA widzimy zagrożenie dla praw kobiet, dla praw osób transpłciowych… w ogóle dla osób LGBT+. To jest przerażające, a dystopia w jakiś sposób pozwala nam zmierzyć się z tym w bezpiecznej przestrzeni. Wyobrazić sobie, jak możemy walczyć ze światem, w którym wszystko jest przeciwko nam.
Czy twoje książki są w jakiś sposób komentarzem politycznym, czy to po prostu fikcja?
Raczej nie powinnaś szukać w książkach konkretnego przesłania, ponieważ nie wygłaszam kazań. Jednocześnie uważam, że nie da się do końca oderwać twórczości od swojego punktu widzenia. Fantasy to dość patriarchalny gatunek, a uważam, że wcale nie musi tak być. Potrzebujemy więcej opowieści, w których nie ma seksizmu i właśnie takie są moje książki. Jest to więc miks obu tych rzeczy. Nie próbuję wciskać ludziom konkretnej wiadomości, ale moje książki są częścią mnie i odzwierciedlają to, jak patrzę na świat.
Czytałam, że twoją ulubioną książką jest „Opowieść podręcznej”…
Dokładnie.
Dlaczego właśnie ta powieść?
Przeczytałam „Opowieść podręcznej”, kiedy miałam 18 lat. Wręczył mi ją jeden z moich nauczycieli. To był pierwszy moment, kiedy zrozumiałam, czym jest feminizm i była to też pierwsza dystopia, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Była to więc dla mnie naprawdę przełomowa książka, ukształtowała to, w jaki sposób piszę, po jakie lektury sięgam i w ogóle to, kim jestem. Niedawno sięgnęłam po nią ponownie, ponieważ czytałam ją dawno temu – i zapomniałam przez ten czas, jak bardzo ją kocham i jak jest genialna. To chyba zawsze będzie moja ulubiona książka.
Czy prawa kobiet są dla ciebie ważnym zagadnieniem? Równość płci, walka o nią?
Oczywiście. Uważam, że kobiety wciąż mierzą się z wieloma problemami i odbicie tego znajduje się w statystykach, na przykład tego, ile kobiet pracuje na stanowiskach kierowniczych czy kto kontroluje bogactwo na świecie. Jest naprawdę szerokie spektrum zagadnień, od tych najbardziej poważnych jak kultura gwałtu, po sposób, w jaki używamy języka. A te drobniejsze zagadnienia składają się na te większe. Kiedy słyszę, jak ktoś mówi, że już nie ma o co walczyć, a kobiety mają już równe prawa, więc zamknij się… im częściej to słyszę, tym mocniej walczę. Nigdy nie przestanę być feministką i walczyć, by osiągnąć całkowite równouprawnienie. Mam nadzieję, że któregoś dnia się uda.
Nie wiem, czy orientujesz się w polskiej sytuacji politycznej.
Temat przewija się w międzynarodowych mediach, więc trochę.
Obecnie nasz rząd próbuje zakazać edukacji seksualnej…
Naprawdę?!
…a dwa lata temu rozważane były próby całkowitego zakazu aborcji, we wszystkich przypadkach…
Tak, o tym słyszałam.
…dlatego obecnie często słyszy się w Polsce, w liberalnych mediach, że na naszych oczach budowany jest Gilead.
Ciekawe jest to, że Margaret Atwood przyznała, że kiedy wymyślała Gilead, wszystko to, co przytrafiło się kobietom, zaczerpnęła z prawdziwych wydarzeń. To wszystko stało się w którymś momencie w jakiejś części świata, więc można zauważyć przebłyski tego w różnych miejscach. Odczuwam, że żyjemy obecnie w rzeczywistości bliższej Gileadowi niż w czasach, kiedy Margaret Atwood pisała tę powieść. Okazało się, że przewidziała przyszłość.
Niestety.
Tak, to bardzo, bardzo przygnębiające.
Cały ten wstęp prowadził do pytania. Czy uważasz, że literatura może nam pomóc? Może być skutecznym ostrzeżeniem? Ochronić nas przed taką przyszłością? Czy pozostaje tylko siedzieć i patrzeć, jak świat płonie…
Literatura może być ostrzeżeniem, uważam, że taki jest cel dystopii – skłonić do refleksji nad konsekwencjami. Uważam też, że fikcja literacka może – i to próbuję robić w „Zakonie Drzewa Pomarańczy” – podrzucić wyobrażenie tego, jak mogłoby być. Ludzie mają problem z wyobrażeniem sobie matriarchatu, bo ten nigdy nie wydarzył się w historii naszego świata, ale może kiedy przeczytają o nim w książce, wyobrażą sobie, że jest możliwy. Może nie jest tak dziwny, jak mogło się wydawać. Próbowałam napisać książki, w których kobiety mają równe prawa i nikt tego nie komentuje. To po prostu absolutnie naturalna część świata. Uważam, że tak samo, jak ostrzeżenie, książki mogą nieść nadzieję – pokazać, że są też inne możliwości. Dlatego właśnie fantastyka jest tak wspaniałym gatunkiem – to gatunek możliwości. Nic nie jest niemożliwe w fantastyce i dzięki temu możemy przekraczać kolejne bariery, możemy wyobrazić sobie świat, w którym wszyscy są równi.
Uważasz, że kobiety nadają się do rządzenia lepiej niż mężczyźni?
Uważam, że do najlepszych władców w historii świata zaliczają się kobiety. W Wielkiej Brytanii rządy naszych królowych są uważane za dobre na wiele różnych sposobów. Nie uważam, że kobiety muszą być koniecznie lepsze, ale uważam, że świat rządzony przez mężczyzn niekoniecznie był wspaniały, więc może powinnyśmy dostać więcej szans? Nigdy nie widzieliśmy, jak wyglądałby świat, w którym większość władców to kobiety. Byłoby interesujące zobaczyć, co się stanie, gdyby na przykład 60 procent władzy na świecie trafiło w ręce kobiet. Podstawą jest to, by znaleźć najlepszą osobę na dane stanowisko, ale jestem ciekawa, jak sprawdziłaby się prezydentka w USA. Bardzo chciałabym to zobaczyć za mojego życia, ponieważ uważam, że to źle, że kobiety stanowią około 52 procent ludności świata, a mają tak niewielką reprezentację wśród światowych liderów. Naprawdę chciałabym zobaczyć zmianę za mojego życia.
Czy sądzisz, że każdy powinien sięgnąć po „Opowieść podręcznej”?
Uważam, że to powieść, która powinna trafić do naprawdę szerokiego audytorium. Szkolny kanon lektur powinien przedstawiać różnorodne głosy. Powinien zawierać więcej książek napisanych przez kobiety, zwłaszcza ze zmarginalizowanych środowisk. Kiedy byłam w szkole i kiedy studiowałam na uniwersytecie, w większości omawialiśmy teksty napisane przez białych, heteroseksualnych mężczyzn. W dodatku w większości martwych. Nie mam problemu z tym, że niektóre wspaniałe klasyki zostały napisane przez martwych, białych, heteroseksualnych mężczyzn i jasne, że po nie też powinniśmy sięgać, ale byłoby cudownie zapoznać się z bardziej zróżnicowanymi głosami. Widzieć reprezentację różnych grup. Bardzo chciałabym móc omawiać „Opowieść podręcznej”, chciałabym móc omawiać „Piątą porę roku” N.K. Jemisin, czyli arcydzieło fantasy stworzone przez czarną kobietę. Uważam, że potrzeba nam większego zróżnicowania w tym, czego jesteśmy uczeni, a wtedy ludzie zrozumieją, że literatura nie jest wyłącznie męską domeną.
To jakie książki dodałabyś do szkolnego kanonu lektur?
Na pewno „Opowieść podręcznej” i „Piątą porę roku”. Oczywiście wszystko zależy od tego, o jakim gatunku mówimy. W fantastyce mogłabym wskazać dosłownie setki powieści. Moje ulubione to właśnie „Piąta pora roku”, to „Sorcerer to the Crown” autorstwa Zen Cho (debiutancka powieść malezyjskiej autorki – przyp. red.)… Jest ich tak wiele, że wybór zawsze mnie przytłacza. Zamiast wymieniać konkretne tytuły, wolę się skupić na zasadach ogólnych – po prostu upewniajmy się, czyje głosy słyszą te dzieciaki. O czyjej klasyce mówimy, kiedy mówimy o klasyce? Z reguły okazuje się, że to wyłącznie angielska klasyka pochodząca z przeszłości. Może powinniśmy stworzyć nowy kanon – nowoczesnej twórczości i szerszych perspektyw.
Znasz może twórczość Olgi Tokarczuk?
Słyszałam o niej, ale nie czytałam żadnej jej książki.
Właśnie otrzymała Literacką Nagrodę Nobla. Ponieważ pisała prawdę, czyli np. to, że nie tylko Niemcy, ale też Polacy mordowali Żydów, spotyka ją mnóstwo nienawistnych reakcji, przede wszystkim od osób o prawicowych poglądach.
To dzieje się obecnie w wielu krajach i jest bardzo niepokojące.
A ponieważ Olga Tokarczuk pisze też fantastykę, mogę ją polecić.
Dziękuję! Na pewno sięgnę po jej twórczość.
Wróćmy do twojej twórczości. W „Zakonie Drzewa Pomarańczy” jest interesujący wątek – kobiety, która obawia się macierzyństwa.
Tak, chodzi o królową Sabran.
Nie jest to zbyt popularny motyw…
Nie jest.
…nie tylko w fantastyce, ale szerzej w literaturze, a także w naszym świecie.
Uznałam, że będzie interesujące opisać kobietę, która nie chce mieć dzieci i uczynić ją jedną z najważniejszych postaci w książce. Ja sama nie chcę mieć dzieci. Niekoniecznie dlatego, że boję się porodu, po prostu nigdy nie chciałam mieć dzieci. Panuje przekaz, że jeśli kobieta nie ma dzieci, jest w jakiś sposób niekompletna. Ludzie pytają mnie, jak w ogóle mogę być szczęśliwa, skoro nie jestem matką, i jest to bardzo frustrujące. To forma mówienia kobietom, że nie są kompletnymi osobami, że same w sobie nie są wystarczające. Zawsze uważałam, że jest to traktowanie nas z góry, więc chciałam przyjrzeć się Sabran – postaci, która przez całe życie słyszała, że musi mieć dziecko. Że musi mieć dziecko, albo cały kraj popadnie w ruinę, ale ona desperacko wręcz tego nie chce. Uznałam, że to interesujący temat do zbadania, a w wielu momentach naprawdę się z nią utożsamiałam. Raz jeszcze – fantasy niezwykle długo było męską domeną. Z tego powodu pomijane były pewne tematy, takie jak rodzenie dzieci. W fantastyce prawie nie słyszymy o menstruacji. To wszystko jest odzwierciedleniem patriarchatu. Chyba po prostu uznałam, że zagłębię się w temat, który naprawdę wymaga pogłębienia.
Czy to znaczy, że możemy obalić patriarchat miesiączką i porodami?
No, nie tylko tym! To z pewnością nie wyczerpuje wszystkich aspektów kobiecości, ale miesiączka wydaje się tabu w fantastyce. Jasne, że nie musi być to wspominane cały czas, ale jest dziwne, kiedy bohaterowie podróżują po całym świecie, przeżywają różne przygody i nigdy nie odczuwają żadnych niedogodności związanych z okresem. Jest czymś dziwnym, że ta kwestia została niemal całkowicie wymazana z fantastyki.
Nie tylko fantastyki!
Jasne, nie tylko fantastyki, po prostu ten gatunek jest mi najbliższy. Uważam, że to interesujące. Temat powoli zaczyna się pojawiać – w książkach, które czytam, zaczyna być wspominana menstruacja. Kiedy przygotowywałam się do pisania „Zakonu…”, szukałam informacji, jak kobiety radziły sobie z miesiączką w różnych okresach historii, kiedy nie miały dostępu do środków higienicznych. Czytałam, jak Elżbieta I radziła sobie w czasie okresu czy jak wyglądało to w dawnej Japonii. Naprawdę fascynujące. To nie tak, że wyjątkowo skupiam się na tym temacie, po prostu wspominałam o nim, żeby znormalizować go, pokazać, że nie jest to coś brudnego, co powinno pozostać w ukryciu.
Rozmawiamy o równouprawnieniu, o wprowadzeniu matriarchatu… To wszystko brzmi bardzo poważnie i ambitnie, a przecież jesteś młodziutka, jesteś młodsza nawet ode mnie!
Nie jestem już tak młoda, ale byłam, kiedy zaczynałam.
Skąd czerpiesz tę siłę, by walczyć z rzeczywistością, ze światem, który cię otacza?
Wiem, że jestem względnie młoda i mam nadzieję, że im będę starsza, tym większe będę miała doświadczenie, żebym mogła pisać coraz lepsze książki. W tej chwili po prostu odmalowuję moje własne doświadczenia. Odmalowuję świat, który widzę wokół siebie. Jednocześnie moje książki pod pewnym względem odzwierciedlają świat, który chciałabym zobaczyć. Jednym z moich celów jest opowiadanie historii o kobietach, które zostały zapomniane – czy to w historii, czy w mitologii. Jest to rzecz, na której naprawdę chciałabym się skupić. Planuję napisać reinterpretację greckich mitów, a dokładniej „Iliady” widzianej oczami konkretnej bogini. Naprawdę zależy mi na tym projekcie. To będzie naprawdę gwałtowne i naprawdę feministyczne – i mam nadzieję, że uda mi się to zrealizować. Właśnie takie rzeczy chcę robić w mojej karierze.
Pierwszą książką, którą napisałaś, choć nie opublikowałaś, była „Aurora”…
Dokładnie (śmiech).
Czy w swoich późniejszych książkach wykorzystałaś jakieś jej fragmenty?
Tak! Wszystkie dobre elementy „Aurory” wprowadziłam do „Czasu Żniw”. To, co zostało, to był absolutny nonsens, a więc nigdy się nie ukaże. Dostałam nawet ofertę opublikowania tej książki od wydawcy – nie widział jej, po prostu usłyszał, że ją napisałam. Powiedziałam, że absolutnie nie. To pewnie złamałoby moją karierę, bo jest tak bardzo zła. Cieszę się, że napisałam „Aurorę”, ponieważ nauczyło mnie to, jak pracować nad powieścią. Pokazało mi, ile samozaparcia trzeba, by doprowadzić wszystko do końca. Nauczyłam się pracować noc w noc. Nawet kiedy byłam w szkole, a potem studiowałam, wciąż znajdowałam czas żeby pisać, każdego dnia bez wyjątku. Cieszę się, że napisałam „Aurorę”, to był dobry start i dlatego rozwinęłam później część moich początkowych pomysłów. Ulepszyłam je i wykorzystałam w „Czasie Żniw”. Ale tak, stanowczo nigdy jej nie opublikuję!
A czy oryginał wciąż istnieje, czy zniszczyłaś tę książkę?
Istnieje gdzieś w odmętach mojego komputera.
To zawsze możesz zapisać w testamencie, że ma się ukazać na przykład 50 lat po twojej śmierci.
Tak, może kiedy już umrę. Wtedy nie będę musiała żyć z zażenowaniem! Może kiedyś pokażę kilka zabawnych cytatów, bo napisałam tę książkę, kiedy byłam naprawdę młodą nastolatką i byłam strasznie melodramatyczna. Bohaterowie dopiero się poznali i już deklarowali sobie wielką miłość, to wszystko było bardzo intensywne. To była fajna, naprawdę fajna pierwsza powieść… i bardzo się cieszę, że nigdy się nie ukazała.
Twój debiut to było naprawdę coś. „Czas Żniw” stał się bestsellerem, zdobył różne wyróżnienia, został przełożony na niemal trzydzieści języków…
Jeśli się nie mylę, było ich dwadzieścia sześć.
Słyszałam o dwudziestu ośmiu.
To możliwe. Byłabyś zaskoczona tym, jak mało wiemy o takich sprawach… (śmiech)
Czy docierają do ciebie informacje zwrotne od czytelników z innych krajów? Czy utrzymujesz kontakt z fanami ze świata?
W sumie ogólnie utrzymuję kontakt z fanami. Oczywiście, że staram się komunikować z czytelnikami – chcę być dla nich, odpowiadać, kiedy mają pytania. Są rzeczy, których nie lubię mówić czytelnikom, ponieważ chcę, żeby sami interpretowali książki. Czasem pytają, co oznaczało jakieś wydarzenie, a ja odpowiadam: „to zależy od ciebie”. To naprawdę dziwna sprawa, bo w przeszłości nawiązanie kontaktu z autorem powieści było naprawdę trudne. Trzeba było ręcznie napisać list i czekać na odpowiedź, a dziś mamy Twittera czy Tumblra i możemy być w nieustannym kontakcie. Otrzymuję mnóstwo pytań, mojego Tumblra śledzi ponad tysiąc osób, które komentują i zadają mi pytania. Mam zasadę, że nie wchodzę w dialogi mejlowe – wielu autorów ma na stronie dział, w którym umożliwia wysłanie mejla, ale osobiście tego nie lubię. Wolę, żeby komunikacja odbywała się publicznie. Możliwość rozmawiania z moimi czytelnikami jest przywilejem, a dzięki temu, że mamy internet, mogę być w kontakcie z ludźmi z całego świata. Kiedy jestem tagowana na Instagramie, widzę mnóstwo języków, mnóstwo przekładów moich książek – to fantastyczna sprawa.
A czy są w tym gronie czytelnicy z Polski? I w ogóle czy polubiłaś nasz kraj po poprzedniej wizycie?
Bardzo polubiłam. Polska wyjątkowo wspiera moją twórczość. Przez kilka lat nie zdawałam sobie sprawy, że mam w Polsce tylu fanów, ale kiedy zostałam tu zaproszona dwa lata temu, przekonałam się, jak wiele osób pokochało moje książki. To było naprawdę ekscytujące – mieć tak szeroką publikę w innym kraju. Na Instagramie taguje mnie mniej więcej tyle samo Polaków, co Brytyjczyków. W Polakach jest naprawdę wiele pasji i to jest niesamowite. I to wspaniałe, że mogłam przyjechać tu ponownie. Wróciłam do Poznania i nie mogę się doczekać, by zobaczyć Kraków, w którym nie byłam nigdy wcześniej. A dopiero co byłam w Gdańsku, który jest przepiękny. Bardzo mi się tu podoba, świetnie było przyjechać do Polski.
A jak wygląda twoja współpraca z polskim wydawcą? Co sądzisz o SQN?
Bardzo lubię mojego polskiego wydawcę. Uważam, że wszystko robi świetnie. Jak mówiłam, moje książki spotykają się z niezwykle szerokim odzewem, wydawca zadbał też o to, by wyglądały naprawdę pięknie, teraz o trasę promocyjną. Jestem bardzo zadowolona ze współpracy.
Czy masz swoją ulubioną okładkę z wydań zagranicznych?
Najczęściej na okładce pojawia się ta sama grafika co w Wielkiej Brytanii, ale wietnamskie wydanie „Czasu Żniw” ma przepiękne, ilustrowane okładki. Przedstawiają czaszkę z kwiatami, są bardzo intrygujące, oszałamiające i piękne. Tajwańskie też są naprawdę fajne, bardziej w klimacie SF. Niektóre są naprawdę ciekawe.
„Czas Żniw” to naprawdę duży projekt i czasem, gdy pisarz porywa się na coś takiego, temat w końcu go męczy. Autor robi sobie kilkuletnie przerwy. Choćby George R.R. Martin pracuje bardzo wolno nad „Pieśnią Lodu i Ognia”, w której musi ogarniać ogromny świat. Nie jesteś zmęczona uniwersum z „Czasu Żniw”? Nie boisz się, że zabraknie ci sił, by dokończyć historię?
Nie, w ogóle. Nie robiłabym nawet przerwy, by napisać „Zakon…”, ale mój wydawca dość późno wydał „Pieśń jutra” i to dało mi możliwość, by zająć się czymś innym. Cieszę się, że zrobiłam tę małą przerwę, bo uważam, że to wzmocniło moją twórczość i będę mogła przelać to w „Czas Żniw”, ale nie, nie jestem ani trochę zmęczona. To zabrzmi tanio, ale czuję się, jakbym urodziła się, żeby napisać tę historię. Kocham swoich bohaterów. Naprawdę długo byli w mojej głowie, a mimo to nie znudzili mi się ani trochę. Może kiedyś się zmęczę, nie umiem tego przewidzieć… ale nie wydaje mi się. Bardziej obawiam się momentu, kiedy skończę cykl, bo w tej chwili trudno mi sobie wyobrazić, że nad nim nie pracuję. Trudno mi sobie wyobrazić, kim będę bez skupienia na nim. Naprawdę podobało mi się pisanie „Zakonu…”, ale byłam bardzo podekscytowana, kiedy wróciłam do „Czasu Żniw” – do tego znajomego, przyjaznego miejsca. Zawsze dobrze się czuję, kiedy mogę znowu skupić się na tej historii, więc wydaje mi się, że nigdy mi się nie znudzi praca nad nią.
To może w takim razie siedem książek nie wystarczy?
Wydaje mi się, że siedem będzie ok. Siedem to szczęśliwy numer. I sądzę, że to dość książek, by opowiedzieć tę historię.
Szczęśliwy numer?
Tak, jest dobry.
Jeśli dobrze kojarzę, zobaczymy „Czas Żniw” jako film?
Nie, to jednak nie będzie film. Początkowo to miał być film, powstał scenariusz, wszystko było gotowe, ale osoba, która kupiła prawa w imieniu 20th Century Fox, odeszła z firmy i wszystko ucichło. Potem prawa wróciły do mnie i teraz sprzedałam je producentowi, który zamierza stworzyć serial telewizyjny. Mimo iż podobał mi się scenariusz filmu, pokazał mi, że „Czas Żniw” nie jest materiałem na film, jest zbyt obszerny i zbyt skomplikowany. Żeby stworzyć dwuipółgodzinny film, trzeba by wyciąć zbyt wiele, ale sądzę, że serial telewizyjny będzie tu idealny. Telewizja przeszła niezwykle długą drogę od 2012 roku, kiedy sprzedałam prawa do ekranizacji. Telewizja jest obecnie o wiele bardziej progresywna, o wiele odważniejsza. Naprawdę mam nadzieję, że tym razem się uda. I teraz to ja napisałam scenariusz do pilotażowego odcinka. Ostatnio wraz z producentem odwiedziliśmy Cannes i przeprowadziliśmy parę interesujących rozmów, ale staram się nie mieć zbyt wysokich oczekiwań, bo szanse na zrealizowanie serialu na podstawie książki nie są statystycznie zbyt wysokie… ale mam nadzieję. A przy okazji adaptowanie książki na scenariusz było naprawdę fajną zabawą.
Czy masz jakąś wymarzoną obsadę?
Bardzo bym chciała, żeby Benedict Cumberbatch zagrał Jaxona Halla. Nie mam innych wymarzonych typów, ale on był zawsze dla mnie idealnym Jaxonem.
A ty u jego boku?
Tak, to by było fantastyczne!
A tak serio, czytałam, że miałaś zagrać cameo w filmie. Czy nadal masz taki zamiar?
Mam nadzieję, że uda mi się zagrać, jeśli serial powstanie! Nie wiem, co za cameo by to było, ale bardzo bym chciała.
Czy sądzisz, że mężczyznom jest łatwiej na rynku wydawniczym, czy pod tym względem panuje równouprawnienie?
To skomplikowanie pytanie. W wydawnictwach pracuje mnóstwo kobiet, ale zwykle prezesami są mężczyźni. Kobiety dominują w niektórych gatunkach, a w innych – wręcz przeciwnie. W young adult kobiety odnoszą sukcesy, ale wciąż pozostaje wiele kwestii, które je wstrzymują. Wczoraj przeczytałam artykuł mężczyzny, który przyznał, że nie wie dlaczego, ale czytał o wiele mniej książek autorstwa kobiet, niż mężczyzn. Nie był uprzedzony i sam nie umiał wyjaśnić, dlaczego tak się działo. Zaskakująco wielu mężczyzn mówi wprost: „nie czytam książek napisanych przez kobiety”. Kobiety czytają książki napisane przez mężczyzn, ale niektórzy mężczyźni nie czują się dobrze, czytając książki napisane przez kobiety. Przecież dlatego J.K. Rowling na okładce ukryła się pod inicjałami – bała się, że chłopcy nie sięgną po jej książki. I choć uważam, że jest to coraz mniejszy problem, to on wciąż pokutuje. Księgarze opowiadają mi czasem, że kiedy próbują sprzedać książkę o dziewczynkach chłopcu, rodzice protestują, mówiąc, że to książka tylko dla dziewczynek. To nie działa w drugą stronę. Jest ok, kiedy dziewczynki czytają o Harrym Potterze, ale nie, kiedy chłopcy czytają „Pamiętnik księżniczki”.
Jak mówiłaś – męski jako domyślny.
Tak. Pokutuje myśl, że czytanie o kobietach jest niemęskie. To bardzo dziwna rzecz i sądzę, że to wstrzymuje chłopców i mężczyzn przed sięganiem po książki pisarek. I jest to frustrujące.
Stąd wzięło się jedno z moich pierwszych pytań – czy masz męskich czytelników.
To stresujące. Część mężczyzn oczywiście będzie sięgała po moje książki, ale wciąż są tacy, którzy odrzucą je, patrząc tylko na nazwisko na okładce. Szkoda.
A czy jest coś, co chciałabyś doradzić dziewczynkom?
O rany! Sądzę, że coś, co powiedziałabym młodszej sobie: „Jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś. Nie musisz wychodzić za mąż czy mieć dzieci, żeby mieć wartość. Masz ją po prostu dlatego, że jesteś sobą. Nie musisz robić niczego, by stać się kompletną”. To coś, co bym im przekazała, ponieważ bardzo długo… Ja nigdy nie chciałam mieć chłopaka i długo myślałam, że coś jest ze mną nie tak, ale odkryłam, że po prostu bardzo mi komfortowo, kiedy jestem sama ze sobą. Długo próbowałam się zmienić, żeby wpisać się w cudze oczekiwania i gdybym mogła, powiedziałabym sobie: „Nie rób tego. Po prostu bądź sobą”.
Dzięki wielkie. Dziękuję za poświęcony czas.