Ekranizacje

Frankenstein w Bagdadzie – jest strasznie dobrze

Traf chciał, że książ­kę „Fran­ken­ste­in w Bag­da­dzie” zaczę­łam czy­tać w Hal­lo­we­en, czy jak kto woli w wigi­lię Wszyst­kich Świę­tych. Tytuł spro­wa­dził mnie na praw­dzi­we manow­ce. Nie jest to lek­ka książ­ka, któ­ra tyl­ko stra­szy w jesien­ny wie­czór. To opis prze­kro­ju irac­kie­go spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym są rze­czy strasz­niej­sze od oży­wio­nych zwłok.

W powie­ści Ahme­da Saada­wie­go spo­tka­cie ludzi z same­go dołu i samej góry bag­dadz­kiej dra­bi­ny spo­łecz­nej. Są tam bez­dom­ni, któ­rzy nie­ste­ty zbyt wie­le nam już nie powie­dzą, jest han­dlarz sta­ro­ci Hadi, któ­ry miesz­ka w zruj­no­wa­nym domu, snu­je mrocz­ne histo­rie i nie­mal codzien­nie wle­wa w sie­bie butel­kę ara­ku. Jed­nym z jego słu­cha­czy jest dzien­ni­karz Mah­mud, ulu­bie­niec redak­to­ra naczel­ne­go, nie­szczę­śli­wie zako­cha­ny w kochan­ce swe­go sze­fa. Poja­wia się nawet gene­rał, któ­ry by prze­wi­dzieć losy pań­stwa, ucie­ka się do astro­lo­gii. Wszyst­kich tych ludzi łączy jed­no – poczu­cie ogrom­ne­go zagrożenia.

Samo­bój­cze zama­chy bom­bo­we moż­na nie­ste­ty uznać za ele­ment bag­dadz­kiej codzien­no­ści. Bar­dzo czę­sto są one doko­ny­wa­ne za pomo­cą samo­cho­dów-puła­pek i takie wła­śnie akty ter­ro­ry­zmu poka­zu­je w swo­jej powie­ści Saada­wi. Opi­su­je je w reali­stycz­ny spo­sób, ale też niczym Mary Shel­ley wyko­rzy­stu­je je do stwo­rze­nia bestii w ludz­kiej, pat­chwor­ko­wej skó­rze. Wspo­mnia­ny już Hadi szu­ka nie tyl­ko sta­ro­ci. Prze­cha­dza­jąc się uli­ca­mi mia­sta, któ­rym tak czę­sto wstrzą­sa­ją wybu­chy, zbie­ra reszt­ki poroz­ry­wa­nych ciał i two­rzy z nich jed­ną prze­ra­ża­ją­cą for­mę. For­mę, któ­ra sta­je się domem dla duszy jed­nej z ofiar zamachów.

Tytu­ło­wy Fran­ken­ste­in (zwa­ny w książ­ce Jak-mu-tam) zabi­ja, ale robi to z sil­nym poczu­ciem spra­wie­dli­wo­ści. Mor­du­je na przy­kład Abu Zaj­du­na, któ­ry nale­żał do par­tii Baas i był odpo­wie­dzial­ny za wysła­nie na woj­nę irac­ko-irań­ską w latach 80. Danie­la Tadro­sa. Ktoś powie daw­ne dzie­je. Daw­ne, ale mat­ka Danie­la, Eli­sze­ba, wciąż cze­ka na jego powrót. Jest prze­ko­na­na, że syn żyje. Nie widzia­ła prze­cież jego zwłok, a w trum­nie mogła pocho­wać jedy­nie ubra­nie i gita­rę syna. Snu­je się więc po pustym domu, nie chce dołą­czyć do córek, któ­re opu­ści­ły już to nie­spo­koj­ne mia­sto. Ktoś prze­cież musi powi­tać chło­pa­ka (teraz już doro­słe­go męż­czy­znę), gdy ten w koń­cu powró­ci. Nawet, jeśli będzie to mil­czą­cy stwór o poora­nej twa­rzy, zawsze moż­na prze­cież uznać, że zmie­ni­ły go woj­na i czas.

Przez całą książ­kę trud­no się oprzeć wra­że­niu, że Jak-mu-tam zamiast budzić prze­ra­że­nie, ze swo­ją rezy­gna­cją i smut­kiem ma w porów­na­niu z resz­tą książ­ki naj­bar­dziej koją­cy wpływ na czy­tel­ni­ka. Ma misję do wyko­na­nia, chce spra­wie­dli­wo­ści. Utra­cił swo­je szczę­śli­we życie, któ­re wiódł z mło­dą, jak on, żoną i malut­ką córecz­ką. I wie­lu takich jak on jesz­cze to życie stra­ci, nie tyl­ko w lite­rac­kiej fik­cji, ale – co naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce – w kolej­nych zamachach.

Ahmed Saada­wi stwo­rzył książ­kę, w któ­rej potwo­rem jest tak napraw­dę ota­cza­ją­ca ludzi rze­czy­wi­stość – trwa­ją­cy przez lata kon­flikt zbroj­ny. Powieść prze­tłu­ma­czo­no na 30 języ­ków – na pol­ski dopie­ro w tym roku, cho­ciaż jej pierw­sze wyda­nie uka­za­ło się już w roku 2013. Ste­ty-nie­ste­ty „Fran­ken­ste­in w Bag­da­dzie” nie­sie praw­dy uni­wer­sal­ne i będzie moż­na go czy­tać jesz­cze przez wie­le lat. W koń­cu bestia nie śpi.

Czy­ta­ła Zuzan­na Pęksa

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy