Chris McCandless bardzo chciał odbyć podróż po Alasce z dala od ludzi i cywilizacji. Swoje marzenie spełnił, niestety eskapada zakończyła się dla niego tragicznie – po kilku miesiącach samotnego przebywania w dziczy, gdzie za dom służył mu przypadkiem odnaleziony wrak autobusu, umarł w wyniku zagłodzenia. Przy zwłokach znaleziono dziennik, w którym zdawał relację z wielkiej alaskańskiej odysei. Na podstawie jego wspomnień Jon Krakauer napisał książkę o podróżniku zatytułowaną Wszystko za życie, która później stała się kanwą dla filmu o tym samym tytule.
Chris McCandless wyruszył w alaskańską dzicz zupełnie bez przygotowania – nie miał wystarczających zapasów pożywienia, nie zadbał również o odpowiedni sprzęt. Za nic miał także ostrzeżenia i porady bardziej doświadczonych od siebie, którzy odradzali mu wędrówkę, a przynajmniej wskazywali potrzebę odpowiedniejszego przygotowania się.
Po dwóch miesiącach samotnego życia w dzicy postanowił wrócić do cywilizacji. Okazało się to jednak niemożliwe. Na drodze stanęła mu rzeka, której rwący nurt był dla niego nie do przebycia. Chris wrócił do autobusu będącego dla niego prowizorycznym schronieniem. Tam dożył swych ostatnich dni, nie potrafiąc zdobyć wystarczającej do przeżycia ilości jedzenia. Skrajnie wychudzone ciało znaleźli myśliwi po kilkunastu dniach od zgonu.
Ostatnia wyprawa Chrisa McCandlessa podzieliła świat: niektórzy uważają go za narcystycznego głupca, inni widzą w nim ucieleśnienie romantycznych ideałów o niczym nieskrępowanej podróży. Do dziś magiczny autobus pozostawiony w głuszy jest popularnym celem pieszych wędrówek zapaleńców podążających śladami McCandlessa. Niestety nie każda pielgrzymka kończy się szczęśliwie.
W 2010 dwoje piechurów próbowało przekroczyć rzekę, która stała się przeszkodą nie do pokonania dla Chrisa i nurt wciągnął ich w swoje odmęty. Tylko jednemu z nich udało się ujść z życiem. Trzy lata później rzeka prawie stała się grobem dla trzech niemieckich wędrowców – na szczęście strażnicy uratowali całą trójkę. Z taką przychylnością losu nie spotkała się niestety kilka dni temu dwudziestoczteroletnia Białorusinka Veramika Maikamava, która razem z mężem starała się wrócić z magicznego autobusu. Znowuż żywioł okazał się potężniejszy. Nurt porwał dziewczynę i zanim jej partnerowi udało się ją wyciągnąć, już nie żyła.
Przygotował Oskar Grzelak
źródło washingtonpost
zdjęcie wikipedia CC BY-SA 4.0 Lance Vanlewen