Thriller, okrzyknięty hinduską wersją “Ojca chrzestnego” i obsypany wieloma prestiżowymi nagrodami i wyróżnieniami. Epicka, wielowątkowa opowieść o przyjaźni i zdradzie, przemocy i wielkiej miłości – oraz o współczesnym Bombaju. Serial na podstawie książki dostępny w serwisie Netflix.
Sartadź Singh najlepsze lata ma już za sobą. Jest czterdziestokilkuletnim rozwiedzionym policjantem, cynicznym, bez perspektyw zawodowego rozwoju. Jednak gdy dowiaduje się, że w mieście przebywa jeden z najbardziej nieuchwytnych przywódców mafijnego półświatka, Ganeś Gaitonde, a kryjówka, w której się zabarykadował, jest szczelnie otoczona przez policję, zaczyna wierzyć w odmianę losu. Ale Gaitonde popełnia samobójstwo, zostawiając masę brudnych pieniędzy i więcej pytań niż odpowiedzi. Choć oficjalnie sprawa zostaje zamknięta, na polecenie służb wywiadowczych Sartadź zaczyna dociekać przyczyn owego samobójstwa. Ślady prowadzą go w głąb ciemnych podziemi metropolii, w świat przestępczości zorganizowanej i powszechnej korupcji.
Przeczytajcie fragment książki poniżej!
Biały szpic o imieniu Pusia wyleciał z okna czwartego piętra budynku w Pannie, z nowiutkiego domu, wokół którego wciąż jeszcze stały rusztowania malarzy. Przez całą drogę w dół Pusia wyła cieniutkim głosikiem pieska salonowego, jak biały czajniczek, z którego uchodzi para. Potem odbiła się od maski daewoo cielo i poturlała w pobliże grupki uczennic oczekujących na autobus do prowadzonej przez zakonnie szkoły St. Mary. Krwi pojawiło się wyjątkowo mało, ale na widok mózgu Pusi dziewczynki wpadły w histerię, tymczasem zaś widoczny w górze mężczyzna, który wcześniej zakręcił nad głową pieskiem trzymanym za nóżkę i cisnął nim w otchłań, ten mężczyzna, niejaki Mahesz Pandej z Mirage Textiles, oparty o parapet, wychylał się teraz z okna i głośno się śmiał. Pani Kamala Pandej, która, zwracając się do Pusi, zawsze mówiła o sobie „mamusia”, teraz, słaniając się na nogach, pobiegła do kuchni i z uchwytu magnetycznego porwała nóż długi na dwadzieścia centymetrów i szeroki na pięć. Kiedy Sartadź i Katekar wyłamali zamki i wpadli drzwi do mieszkania numer 502, pani Pandej stała przed zamkniętymi drzwiami do sypialni, wpatrując się w znajdujące się mniej więcej na wysokości piersi kółko gęste od pięciocentymetrowych ran w drewnie. Na oczach Sartadźa westchnęła, podniosła rękę i ponownie wbiła ostrze. I dopiero kiedy chwyciła nóż oburącz, zdołała go znowu wyjąć.
– Pani Pandej – odezwał się Sartadź.
Odwróciła się do nich, wciąż ściskając broń w uniesionych dłoniach. Jej blada twarz pokryta była smugami po zaschniętych łzach.
– Pani Pandej, jestem inspektor Sartadź Singh. Proszę odłożyć nóż. – Zrobił krok do przodu, podnosząc ręce do góry i ukazując jej otwarte dłonie. – Proszę – powtórzył.
Ona stała jednak nieruchomo z szeroko otwartymi i martwymi oczami, jedynie przedramiona lekko jej drżały. Znajdowali się w wąskim przedpokoju i Sartadź czuł za sobą obecność Katekara, który chciał minąć go i wystąpić do przodu. Zatrzymał się. Jeszcze jeden krok i znalazłby się w zasięgu noża.
– Policja? – dobiegł ich głos zza drzwi sypialni. – Policja?
Pani Pandej drgnęła nerwowo, jakby nagle coś sobie przypomniała:
– Ty bydlaku, ty bydlaku… – powiedziała i ponownie uderzyła nożem w drzwi. Była już zmęczona i czubek ostrza odbił się od drewna, drasnąwszy jego powierzchnię. Sartadź chwycił rękę kobiety i wykręciwszy ją w nadgarstku, z łatwością rozbroił desperatkę. Teraz jednak ona rzuciła się z pięściami do drzwi, gniotąc i łamiąc swoje bransolety, a ten jej ostatni furiacki wybuch złości trudno było pohamować czy opanować. W końcu udało im się usadowić ją na zielonej kanapie w salonie.
– Zastrzelcie go – powiedziała. – Zastrzelcie. – A potem objęła rękami głowę. Na jej ramieniu widać było zielono-błękitne siniaki. Katekar szeptał coś przy drzwiach sypialni.
– O co się pokłóciliście? – zapytał Sartadź.
– On chce, żebym już więcej nie latała.
– Co takiego?
– Jestem stewardessą. On myśli…
– Tak?
Miała oszałamiające jasnobrązowe oczy i pytania policjanta wyraźnie ją rozzłościły.
– Myśli, że skoro jestem stewardessą, to podczas postojów zabawiam pilotów. – Odwróciła twarz do okna.
Katekar wyprowadzał właśnie jej męża, trzymając mu rękę na karku. Pan Pandej podciągnął swoją jedwabną piżamę w czerwono-czarne pasy i uśmiechnął się poufale do Sartadźa.
– Dziękuję – powiedział. – Dziękuję, że przyjechaliście.
– Widzę, że lubi pan bić żonę, panie Pandej – warknął Sartadź, pochylając się do przodu. Katekar energicznym ruchem usadził mężczyznę, kiedy ten wciąż jeszcze miał otwarte usta. Bardzo ładnie to zrobił. Katekar był starszym posterunkowym, wieloletnim podwładnym, ale w rzeczywistości kolegą. Z przerwami pracowali razem już prawie siedem lat. – Lubi pan ją bić, a potem wyrzuca pan przez okno biednego pieska, tak? A na koniec wzywa nas, żebyśmy pana uratowali?
– Powiedziała, że ją uderzyłem?
– Mam oczy. Sam widzę.
– To niech pan spojrzy na to – Pandej wykrzywił twarz. – Proszę, niech pan tu popatrzy. – Podciągnął lewy rękaw piżamy, ukazując błyszczący srebrny zegarek i cztery równo rozmieszczone zadrapania, sine i głębokie, biegnące od wewnętrznej części nadgarstka i wokół przedramienia w kierunku łokcia. – Mam ich więcej – dodał. Opuścił nisko głowę, sięgając ręką do kołnierzyka, aby go odchylić. Sartadź wstał i obszedł niski stoliczek. Na łopatce pana Pandeja widniała pofałdowana, czerwona pręga, której końca nie było widać.
– A to skąd? – zapytał Sartadź
– Złamała mi na plecach kaszmirską laskę. Taką grubą – odparł pan Pandej, z kciuka i palca wskazującego robiąc kółko.
Sartadź podszedł do okna. Wokół małego, białego ciałka w dole zebrał się krąg chłopców w mundurkach, popychających jeden drugiego bliżej środka. Dziewczynki ze szkoły St. Mary piszczały i dłońmi zasłaniały usta, prosząc chłopców, żeby przestali. W salonie pani Pandej siedziała z podbródkiem wciśniętym w klatkę piersiową i jasnym wzrokiem patrzyła na swojego męża.
– Miłość – powiedział Sartadź łagodnie. – Miłość to morderczy gandu. Biedna Pusia.