Grzegorz Kapla to autor bardzo szczery, który podkreśla, że na spotkaniach z Czytelnikami odpowie na wszystkie pytania. Idąc tym tropem postanowiliśmy spytać go dosłownie o wszystko, co zaciekawiło nas w jego najnowszym thrillerze. „Bezwład” to kontynuacja powieści „Bezdech”, zatem znów spotykamy komisarz Olgę Suszczyńską, która walczy ze swoimi demonami, szuka mordercy pięknej kobiety i… tym razem również pieniędzy dobrze ukrytych jeszcze w czasach PRL.
Zuzanna Pęksa: Dziś rozmawiamy nie bez przyczyny – niedawno ukazała się Pana najnowsza książka – „Bezwład”. Wraca Pan do postaci podkomisarz Olgi Suszczyńskiej, którą uczynił Pan bohaterką swojej pierwszej powieści, „Bezdechu”. Znów mamy trupa młodej pięknej kobiety znalezionego nad Wisłą i po raz kolejny poznajemy historię sprzed lat – akcja toczy się na dwóch planach czasowych. Serbia, bo taką ksywkę ma Pana bohaterka, po raz drugi wyjaśnia dwie sprawy jednocześnie – tę współczesną i historyczną. To dużo podobieństw. Czy to celowy zamysł?
Grzegorz Kapla: Oczywiście zabieg jest celowy, ponieważ cały ten kryminalny arsenał środków – dochodzenie, trupy, napady, pościgi i strzelaniny – pozwala opowiedzieć na innym poziomie kolejną historię. W „Bezdechu” był to obraz polskiego losu ostatnich kilkudziesięciu lat: wyklęci, prowokacje ubecji, papież, upadek komuny, zderzenie z islamskim terroryzmem i problemem uchodźców w Europie. Sensacyjna intryga była szansą na to, żeby postawić kilka pytań o polską tożsamość. W kluczowej scenie spierali się o nią esbek o niejasnej przeszłości i warszawski żyd zmuszony do udawania kogoś innego, uciekinier z getta, który w komunizmie zrobił karierę, ale nie wie kim tak naprawdę jest. W trzecim planie była to opowieść o fanatyzmie, także religijnym i o tym, jak łatwo dajemy się uwieść stereotypom, prostym etykietom, a rzeczywistość jest bardziej złożona, niż to się wydaje autorom żółtych pasków w telewizji.
W „Bezwładzie” kompozycja jest podobna, bo znowu chciałem skorzystać z możliwości, jakie daje sensacyjna powieść, żeby pomiędzy strzelaniem przyjaciołom w plecy i wieszaniem wrogów głową w dół postawić kilka pytań na temat granic, do jakich potrafią posunąć się politycy, żeby zdobyć władzę i zniszczyć przeciwników. O źródła mowy nienawiści. Jednak nie jest to książka o polityce, ale o zbrodni, zdradzie, o tym, że nawet najgorsze męty mają towarzyszy broni. No i książka o miłości. O tym jak trudno ją znaleźć i że powiedzieć na głos tych kilka ważnych słów, to czasem zadanie ponad siły. Nawet silnej kobiety.
Z.P.: Na główne miejsce akcji wybrał Pan Warszawę, a przecież zwiedził Pan kawał świata. Czy nie myślał Pan o tym, by napisać kiedyś powieść umiejscowioną w całości poza Polską? Miałby Pan ułatwione zadanie, pisząc na przykład kryminał political fiction rozgrywający się w Gruzji…
G.K.: W „Bezwładzie” oglądamy kilka miejsc, które znam całkiem nieźle, choć oczywiście ze współczesnych czasów: wyspę Bali z perspektywy hotelu, plaży i samolotu, Dżakartę, Sunda Kelapa, kawiarnię Batavia, która kilka razy z rzędu uznana była za najbardziej elegancki lokal świata, no i Brunei – mały kraj, o który świat toczył wielką wojnę, bo posiada bogate zasoby ropy naftowej. Byłem w Brunei i widziałem Kampung Ayer, a operacja, którą przeprowadzają tam moi zabójcy miała wywołać reakcję świata i tak się dzieje. Sądzę więc, że czytelnicy będą usatysfakcjonowani.
Oczywiście doświadczenie reportera piszącego o podróżach bardzo się przydaje, bo można takie sceny napisać „z głowy”, a nie z obcych relacji. Więc krajobrazy i rekwizyty, których użyłem w tej opowieści są wzięte z obserwacji. Warszawskie zresztą też. Serce Chopina naprawdę zalane jest w tym dziwnym słoju i zamknięte w filarze kościoła, a tabliczka z modlitwą za astronautów z Apollo XIII naprawdę wisi jako wotum przed obrazem św. Judy Tadeusza. Spotkanie, na którym Adam Michnik czytał Szpotańskiego na głos, także się kiedyś odbyło, ale oczywiście obecność tam agenta służb jest już wymyślona. Podobnie wypadek wiceministra spraw wewnętrznych. Samochody rządowe czasami się rozbijają.
Z.P.: Większość pisarzy mówi, że postaci z ich książek są całkowicie zmyślone, ale jakoś ciężko mi w to uwierzyć, zwłaszcza przy szczegółowości opisów z jaką się zwykle spotykam. Pan także pisze, że postaci pierwszoplanowe są fikcyjne. Czy to prawda, czy po prostu zabieg na wypadek, gdyby ktoś rozpoznał się w powieści i poczuł urażony?
G.K.: Trzej zabójcy są oczywiście wymyśleni od początku do końca, choć na ślad ich istnienia można trafić w relacjach z największego napadu w historii Warszawy. Nigdy nie ustalono kim byli bandyci, ale „Chłopskie Drogi”, „Trybuna” i „Życie Warszawy” pisały, że musieli być profesjonalistami. Podejrzenie, że mogli być funkcjonariuszami SB, krąży do dziś pośród interesujących się tą sprawą. Olga Suszczyńska jest też wymyśloną dziewczyną z Żoliborza, choć w Policji pracują wspaniałe, silne i wrażliwe kobiety, nawet kilka znam, więc niewykluczone, że do kogoś może być podobna.
Ale o co miałaby się obrazić? O to niezdecydowanie w sprawach damsko-męskich, czy o to, że jej się zimą pod czapką przetłuszczają włosy, a kiedy chciałaby pocałować tego przystojnego faceta w skórzanej kurtce, to pocą się jej dłonie?
Z.P.: Czy gdyby podkomisarz Olga naprawdę istniała, była kobietą z krwi i kości, mógłby się Pan z nią zaprzyjaźnić? Czy może ma Pan innego ulubionego bohatera swego najnowszego thrillera?
G.K.: Zamysł był taki, żeby nie dało się Olgi polubić od razu. Bo jest oschła, wulgarna, zdeterminowana, żeby w męskim świecie udowodnić swoją przydatność i kompetencje. Żebyśmy zaczęli ją lubić dopiero pod koniec „Bezdechu”, kiedy potrafi być czuła, wrażliwa, potrafi płakać, wybaczać i pragnąć. W „Bezwładzie” jest trochę więcej o jej osobistym życiu, bo nie ma trudniejszego czasu dla samotnych ludzi, na których nikomu nie zależy, niż Wigilia. Olga ma jakąś przeszłość. A kiedy siedzisz samotnie w Wigilię, wracają Ci do głowy duchy przeszłości. Czasami ci, których kochałeś, ale zawiodłeś czy zdradziłeś, innym razem ci, którzy zawiedli Ciebie.
Olga jest już autonomiczną postacią, choć ma serce z liter. Jej życie toczy się niezależnie od woli autora. Ona opowiada, a ja tylko słucham. Oczywiście, że się lubimy. Choć nie na tyle, żeby ją ocalić przed torturami. Żaden inny z bohaterów tej książki nie budzi takiej sympatii, bo przecież wszyscy kłamią. Ona jedna jest szczera, kiedy mówi wiem i kiedy mówi nie wiem.
Lubię kilka z tych warszawskich postaci, które mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Rzeźbiarza ze Starego Miasta, szewca, który przechowywał konspiracyjne paczki i komunistom, i tym z Solidarności, księdza, który ma do siebie zdrowy dystans.
Z.P.: Czy Pana wierni Czytelnicy mogą liczyć na to, że Pańska seria kryminałów stanie się przynajmniej trylogią? Jakie ma Pan teraz plany jako autor?
G.K.: Zacząłem pisać trzecią część. Nie wiem jeszcze jak się potoczy, bo to dopiero jeden czy dwa rozdziały. Zaczyna się od skoku na spadochronie z dużej wysokości. Ale gdzie się zakończy, jeszcze nie wiem.
Z.P.: Na swoim fanpage’u „Kapla w drodze” wspomina Pan o dwóch największych lękach autora – braku weny i pustej sali na spotkaniu autorskim. Dziękując za rozmowę życzę, by żadne z powyższych nigdy się w Pana przypadku nie spełniło!
G.K.: Dziękuję!
Zuzanna Pęksa – Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Miłośniczka literatury faktu, w szczególności opowiadającej o II wojnie światowej i wybitnych kobietach. W wolnych chwilach pisze dla portalu CiekawostkiHistoryczne.pl i “Tele Tygodnia” oraz prowadzi fanpage Kobiety w historii.