Felieton Wywiady

Wena nie jest tylko i wyłącznie miejską legendą – wywiad z Jakubem Bączykowskim, autorem thrillera Stanie się cos złego

Czy każ­dy z nas jest zdol­ny do popeł­nie­nia zbrod­ni? Czy mat­ka ma zawsze rację? Czy dwój­ka mło­dych męż­czyzn z War­sza­wy odnaj­dzie się na pod­la­skiej wsi? Emo­cjo­nal­ne sekre­ty sta­no­wią jeden z naj­waż­niej­szych moty­wów książ­ki „Sta­nie się coś złe­go” Jaku­ba Bączy­kow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się na ryn­ku nakła­dem Wydaw­nic­twa Mięta.

Co zain­spi­ro­wa­ło cię do napi­sa­nia „Sta­nie się coś złe­go”? Wewnętrz­na potrze­ba, kaprys, pró­ba zmie­rze­nia się z nowym wyzwaniem?

Gdy­bym miał wybrać jed­ną z tych trzech odpo­wie­dzi, to wybrał­bym wewnętrz­ną potrze­bę. Ale to oczy­wi­ście nie było tak, że wsta­łem pew­ne­go dnia rano i pomy­śla­łem: „Dobra, jedzie­my z tym życiem – napi­szę powieść”. To był bar­dziej pro­ces wyni­ka­ją­cy z potrze­by bycia mniej bodź­co­wa­nym przez świat digi­ta­lo­wy. Wymia­na tele­fo­nu na książ­kę, dwie, trzy… A póź­niej, nie pamię­tam, pod wpły­wem jakie­go impul­su ani co wte­dy czy­ta­łem, poja­wi­ła się myśl, że może sam bym spró­bo­wał coś stwo­rzyć. Podró­żo­wa­łem też po Pod­la­siu, któ­re samo w sobie jest bar­dzo inspi­ru­ją­ce. I tak zaczę­ła się przy­go­da ze „Sta­nie się coś złego”.

Cze­mu aku­rat Podlasie?

Jest nie­oczy­wi­ste. Jest eklek­tycz­ne. Pomię­dzy zamiesz­ka­ny­mi tere­na­mi roz­cią­ga­ją się lasy, pola upraw­ne, sta­wy. Natu­ra mie­sza się z wkra­cza­ją­cym coraz szyb­ciej na wieś postę­pem. No i ludzie są cie­ka­wi, kolorowi.

Czy uda­ło Ci się osią­gnąć swój cel? Czy powieść jest taka, jaką chciał­byś sam przeczytać?

Tak, na pew­no bym prze­czy­tał „Sta­nie się coś złe­go”. Nato­miast cięż­ko powie­dzieć, czy w stu pro­cen­tach osią­gną­łem swój cel jako twór­ca. Nadal się nad tym zasta­na­wiam. Na pew­no zale­ża­ło mi na tym, żeby histo­ria, któ­rą opo­wia­dam, była dla czy­tel­ni­ka jasna – to zna­czy żeby po jej zakoń­cze­niu nie czuł się oszu­ka­ny, że cze­goś w niej zabra­kło, i zamknął książ­kę roz­cza­ro­wa­ny. To się chy­ba uda­ło. Chcia­łem też, żeby powieść nie męczy­ła i była lek­ka w czy­ta­niu. Pierw­sze opi­nie wska­zu­ją na to, że ten cel rów­nież osią­gną­łem. Na pew­no nie­znacz­nie się miną­łem co do oce­ny scen, któ­rych pisa­nie spra­wia mi więk­szą przy­jem­ność, a tych, przy któ­rych muszę się bar­dziej sku­piać. Ale tu już nicze­go wię­cej nie zdra­dzę, może czy­tel­ni­cy sami zauwa­żą, przy jakich emo­cjach poru­szam się sprawniej.

Cze­go nauczy­ły Cię warsz­ta­ty pisar­skie z Mał­go­rza­tą War­dą? Co Cię naj­bar­dziej zasko­czy­ło w pra­cy pisa­rza, a na co byłeś przygotowany?

Mał­go­rza­ta War­da nauczy­ła mnie pod­staw pisa­nia. Następ­nie wspól­nie roz­wi­ja­li­śmy moje moc­ne stro­ny , jed­no­cze­śnie pod­cią­ga­jąc te słab­sze. Od razu zła­pa­li­śmy wspól­ny język i poczu­cie humo­ru. Nasze roz­mo­wy były i nadal są dla mnie bar­dzo inspi­ru­ją­ce. Wie­dzia­łem, że pra­ca nad książ­ką wyma­ga sys­te­ma­tycz­no­ści i dys­cy­pli­ny, ale myśla­łem, że wena lub brak weny są poję­cia­mi okre­śla­ją­cy­mi bar­dziej chę­ci do pisa­nia niż rze­czy­wi­ście flow, któ­ry jest potrzeb­ny, żeby two­rzyć. Dopie­ro kie­dy kil­ka razy sam zare­zer­wo­wa­łem parę godzin na pisa­nie, przy­go­to­wa­łem kubek z her­ba­tą, usia­dłem do kom­pu­te­ra i przez kil­ka­dzie­siąt minut nie napi­sa­łem ani jed­ne­go zda­nia, to zda­łem sobie spra­wę, że wena nie jest tyl­ko i wyłącz­nie miej­ską legendą.

W jaki spo­sób uda­ło Ci się tak szyb­ko zna­leźć wydaw­cę? Prze­cież Wydaw­nic­two Mię­ta bły­ska­wicz­nie zare­ago­wa­ło na Two­ją pro­po­zy­cję wydaw­ni­czą i w pół roku od zło­że­nia pro­po­zy­cji wydaw­ni­czej będziesz masz swo­ją książ­kę w druku!

Widocz­nie „Sta­nie się coś złe­go” jest tak dobrą powie­ścią. Żar­tu­ję oczy­wi­ście. Tak na serio to wca­le nie było aż tak łatwo. Kie­dy wysła­łem tekst do kil­ku wydaw­nictw i z żad­ne­go nie przy­cho­dzi­ła odpo­wiedź, posta­no­wi­łem coś zmie­nić. Wie­rzy­łem, że jeśli moja pro­po­zy­cja tra­fi w odpo­wied­nie ręce, to się spodo­ba. Zmie­ni­łem jed­ną rzecz – zamiast wysy­łać tekst ze stan­dar­do­wym listem, bar­dziej się przy­kła­da­łem do sper­so­na­li­zo­wa­nia wia­do­mo­ści. Zaczą­łem wcho­dzić na stro­ny wydaw­nictw, wię­cej o nich czy­tać i jakoś upo­lo­wać ich zain­te­re­so­wa­nie. Tytuł maila do Mię­ty brzmiał: „STANIE SIĘ COŚ ZŁEGO jeśli nie zapo­zna­cie się z moją propozycją”.

Jak wyglą­da Two­ja ruty­na pisa­rza? Zakła­dasz sobie, że napi­szesz kil­ka tysię­cy zna­ków dzien­nie, czy pra­cu­jesz w week­en­dy? A może sia­dasz i od razu piszesz cały roz­dział, a potem robisz sobie kil­ka dni wol­ne­go? Cie­kaw­sze jest samo pisa­nie czy research?

Piszę tyl­ko w week­en­dy, i to naj­chęt­niej wie­czo­ra­mi. Zro­bi­łem kil­ka podejść w tygo­dniu, ale ponie­waż więk­szość kre­atyw­no­ści jest kon­su­mo­wa­na przez inne obo­wiąz­ki, nic z tego nie wycho­dzi­ło. Pisa­nie to moje hob­by, trak­tu­ję swo­ich boha­te­rów jak przy­ja­ciół i lubię się z nimi spo­ty­kać wte­dy, kie­dy mam im coś do zapro­po­no­wa­nia, a nie na siłę. Dokoń­czy­łem dopie­ro jed­ną powieść, więc jesz­cze wszyst­ko mnie eks­cy­tu­je. Rese­arch na pew­no roz­wi­ja, choć jeśli ktoś przej­rzał­by histo­rię moich wyszu­ki­wań w inter­ne­cie, kie­dy powsta­wa­ło „Sta­nie się coś złe­go”, to mógł­bym mieć kłopoty.

A co teraz piszesz? Kolej­ny thril­ler czy w przy­szło­ści chciał­byś spró­bo­wać zmie­rzyć się z inny­mi gatunkami?

Wła­śnie koń­czę pisać thril­ler, w któ­rym więk­szość akcji roz­gry­wa się w War­sza­wie. Na razie w tym gatun­ku czu­ję się naj­le­piej, choć tak jak wspo­mnia­łem, nie­spo­dzie­wa­nie dla sie­bie same­go odkry­łem, że oprócz scen gro­zy moje pisa­nie ucie­ka w jesz­cze jed­ną stro­nę. Czas pokaże.

Ile praw­dy jest w Two­ich boha­te­rach? Wzo­ru­jesz się na kimś, two­rząc książ­ko­we postacie?

Głę­bo­ko liczę na to, że czy­tel­ni­cy odbio­rą Paw­ła i jego bli­skich, jego przy­ja­ciół i jego wro­gów jako bar­dzo auten­tycz­ne posta­cie. Tak sta­ra­łem się ich zbu­do­wać. Inspi­ro­wa­li mnie ludzie, któ­rych znam lub zna­łem. Ci z życia i ci z tele­wi­zji. Nato­miast są to boha­te­ro­wie cał­ko­wi­cie fik­cyj­ni, nie­ma­ją­cy swo­ich odpo­wied­ni­ków w życiu. Przy­naj­mniej nic mi o tym nie wiadomo.

Masz lek­kie pió­ro, wspa­nia­łe wyczu­cie języ­ka i talent do pisa­nia dia­lo­gów. Prze­my­casz w thril­le­rze dużo humo­ry­stycz­nych wąt­ków, dla­te­go „Sta­nie się coś złe­go” czy­ta się jed­nym tchem. Co pisa­ło Ci się łatwiej – sce­ny humo­ry­stycz­ne, eks­po­zy­cję posta­ci czy może ele­men­ty thrillera?

Dzię­ku­ję. Pisząc „Sta­nie się coś złe­go”, po cichu liczy­łem na to, że czy­tel­ni­cy będą trzy­ma­ni w napię­ciu jak pod­czas oglą­da­nia w kinie bar­dzo moc­ne­go hor­ro­ru. Tym­cza­sem oka­za­ło się, że całość owszem, jest thril­le­rem, ale dostar­cza rów­nież momen­tów, kie­dy moż­na wybuch­nąć śmie­chem i uro­nić łzę wzru­sze­nia. Cięż­ko mi jesz­cze teraz okre­ślić, w któ­rym kie­run­ku się roz­wi­nę. Jedy­ne, co mogę powie­dzieć na pew­no, to to, że na razie wolę pisać sce­ny, któ­re dzie­ją się na wsi, w oto­cze­niu przy­ro­dy niż te roz­gry­wa­ją­ce się w zgieł­ku wiel­kie­go mia­sta. Dla­te­go moja nowa powieść jest nie lada wyzwaniem.

Kto jest Two­im ido­lem – pisar­skim oraz spo­za świa­ta książek?

Ostat­ni­mi cza­sy zauwa­żam, że zacho­dzą we mnie zmia­ny. Mały­mi kro­ka­mi, z dnia na dzień ina­czej postrze­gam ota­cza­ją­cy mnie świat. To bar­dzo eks­cy­tu­ją­ce. Jed­no­cze­śnie nie ma kogoś, kogo mógł­bym nazwać swo­im ido­lem. Mogę powie­dzieć, z kim bym chęt­nie poroz­ma­wiał przy kawie. Sto­sun­ko­wo nie­daw­no świat poże­gnał Joan Didion – wspa­nia­łą ame­ry­kań­ską repor­ter­kę i felie­to­nist­kę. Uwiel­biam spo­sób, w jaki roz­kła­da­ła swo­je lęki na coraz to mniej­sze i mniej­sze kawa­łecz­ki, do wiel­ko­ści pra­wie nie­zau­wa­żal­nych zia­re­nek pia­sku. Zapy­tał­bym ją, po co w ogó­le prze­pro­wa­dza­ła się z Sacra­men­to do Nowe­go Jor­ku. Prze­cież Kali­for­nia jest taka pięk­na. Prawda?

 

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy