Już wkrótce nakładem Wydawnictwa Initium ukaże się powieść z gatunku high fantasy zatytułowana „Pierwszy Róg”. Jest ona pierwszym tomem cyklu „Tajemnica Askiru” autorstwa Richarda Schwartza. Książka trafi do księgarń 20 kwietnia, a już dziś zapraszamy do zapoznania się z jej fragmentem.
Rozdział 1
Maestra
W zajeździe Pod Głowomłotem gościłem już wiele razy, toteż do moich przywilejów należało posiadanie osobnego stołu nieopodal szynkwasu. Miałem stamtąd dobry widok na drzwi, czysty zbieg okoliczności jednak zrządził, że podniosłem wzrok akurat w chwili, gdy wkroczyła do izby.
Kobieta wiedziała, jak zrobić dobre wejście: najpierw błyskawica rozświetliła przez szpary w okiennicach wnę-trze karczmy, potem ziemię wprawił w wibracje grzmot. Z pewnością tylko przypadek sprawił, że dokładnie w tym momencie pchnęła drzwi izby i zimny powiew zgasił połowę dymiących świeczek łojowych.
Wiatr zimnymi palcami pochwycił skrzydło drzwi i zatrzasnął je za nią z taką siłą, że obawiałem się, iż zerwie się skórzany rzemień służący za zawiasy. Jaskra-wa, oślepiająca jasność ponownie wlała się przez każdą szczelinę w ciężkich okiennicach; gospodą wstrząsnął nowy grzmot.
Do wtóru świszczącego wiatru niemo taksowaliśmy ciemną postać. Ten i ów przeżegnał się znakiem Trójcy, ktoś ucałował idole, któryś z żołnierzy zawołał imię boga, o którym chyba nikt wcześniej tu nie słyszał.
Przez chwilę stała tak w ciszy, pozwalając, byśmy mierzyli ją spojrzeniem. Płaszcz o barwie nieba o pół-nocy, ciężki i mokry od jazdy konno w jednej z najgor-szych śnieżnych burz dekady, nie ukrywał jej kobiecości, mokra tkanina wręcz podkreślała jej kształty. Kaptur był zsunięty głęboko na twarz i w niepewnym świetle pozo-stałych świec ukazywał zaokrąglony, zdecydowany pod-bródek oraz pełne usta, zaciśnięte teraz w wąską kreskę. Po jeździe w takiej zamieci też nie byłbym w najlepszym humorze.
Jej cera była jasna, biała jak śnieg, który właśnie groził zasypaniem tej gospody na odludziu. Długa pele-ryna zakrywała resztę jej osoby – z wyjątkiem czubków kolczych butów, a choć na suknie osiadło mnóstwo maleńkich płatków, dało się zauważyć granatową poświatę typową dla mithrilu.
Nad jej lewym ramieniem wznosiła się rękojeść miecza bękarciego, dla każdego doskonale widoczna przez pęknięcie w pelerynie. Srebrny smoczy łeb znajdował się wyżej niż jej głowa, a oplot rękojeści z ciemnej skóry pro-wadził do jelca w kształcie dwóch łap – srebrne pazury w migotliwym półcieniu wyglądały niemal jak żywe, zaś ślepia smoka były groźbą z ciemnego rubinu. Po rękojeści, po całej jej postaci przebiegł błędny ognik i unurzał ją w słabym błękitnym blasku, gdy uniosła rękę, żeby zsunąć kaptur i rozpiąć płaszcz.
Blada twarz robiła nie mniejsze wrażenie niż wejście kobiety. Była klasyczną pięknością, choć jej oczy żarzyły się lekko czerwienią. Włosy, które odsłoniła, splecione były w długi, płowy warkocz, biały niemalże, i w świetle błędnego ognika zdający się jarzyć wewnętrznym blaskiem. Albinoska – lub jedna z legendarnych elfek.
Pancerz, który ukazał się pod rozpiętym płaszczem, zaliczał się do tych skarbów, o jakie waśniły się królestwa: kolczuga z mithrilu, delikatna i miękka jak jedwab oraz niewiele cięższa od skóry; opływała jej kształty ni-czym granatowa rzeka i otulała ją poświatą. W splotach kolczugi na jej piersi zamajaczył gryf, rozżarzył się, przy-gasł i pojawił ponownie w rytmie jej oddechu. Biodra nieznajomej opinał szeroki pas mieczowy – podkreślał jej wąską talię i podtrzymywał kolejny miecz: długi, o nie mniej wyborowym wykonaniu.
Rękawiczki, które teraz zdjęła, były z granatowej skóry, miękkie i gładkie, połyskliwe, z widocznymi drob-nymi łuskami. Pokręciłem powoli głową, nie dowierzając własnym oczom. Umiałem rozpoznać smoczą skórę, ale ta nie tylko pochodziła od smoka, lecz została zdjęta z pewnej bardzo szczególnej części jego ciała. Nie wiem, jakie bydlę poświęciło skórę na te rękawiczki, ale na pewno nie miało już pożytku ze swych jąder.
W karczemnej izbie było może z czterdzieści osób, a każda z nich była zahipnotyzowana jak królik pod wzrokiem węża. Tak działał wyraz malujący się na jej twarzy i spojrzenie czerwonych oczu, którym nas omiotła.
– Jestem sera maestra de Girancourt. Noszę Kamienne Serce, Ostrze Sprawiedliwości.
Więc w dodatku jest związana z mieczem. Trudno było się spodziewać czegoś innego, sądząc po rękojeści nad jej ramieniem. Smoczy łeb zdawał się lustrować izbę wzrokiem tak samo jak ona.
Dostojny gość, jak na tę nędzną chałupę, w rzeczy samej. To wyjaśniało również, dlaczego dotarła tu żywa. Taka zbroja może i chroniła, jednakowoż warta była majątek. Zastanawiałem się, ilu zbójów i wyjętych spod prawa skusiło się i poczuło Kamienne Serce na własnej skórze.
Jej głos był jak ona sama: klarowny i emanujący zimowym chłodem. Docierał do każdego ucha w tym po-mieszczeniu, pozostawiając wrażenie lodowatego piękna i jeszcze bardziej lodowatej woli.
Karczmarz – nieduży, przysadzisty mężczyzna z rzednącymi włosami – pierwszy otrząsnął się z prze-strachu. Dojrzał jej wyczekiwanie, nakazujące mu podejść, i z głębokim pokłonem spełnił niemy rozkaz.
– Witamy Pod Głowomłotem, w najlepszym zajeździe między Lassahndaarem a Coldenstattem. – Słuszna uwaga, przyjacielu. Zwłaszcza że było to też jedyne schronienie, jeśli nie chciało się nocować w starej warowni na przełęczy. A tego nikt nie chciał. Za dużo duchów. – Jestem Eberhard, karczmarz. Niech mój skromny dom będzie i waszym, pani. Dam wam najlepszy pokój, tylko muszę go zwolnić.
– Na razie byłabym wdzięczna za dobrą pieczeń i zacne wino – odparła sera.
– Oczywiście, oczywiście… – Gnąc się w uniżonych pokłonach, zaprowadził damę do stołu obok mojego i zapewnił, że zostanie natychmiast obsłużona. Kobieta płynnym ruchem odpięła pochwę z Kamiennym Sercem i postawiła na czubku obok stołu, gdzie utrzymała się w pionie bez żadnego oparcia – prosta oznaka, a jednak sprawiająca wrażenie, że to jeden z mieczy związanych z tym, kto go nosi.
Dziewka służebna nadbiegła i postawiła na stole przed serą podgrzany cynowy kubek z czerwonym winem i drogocennymi goździkami. Potem dygnęła z szacunkiem, by natychmiast czmychnąć z powrotem do kuchni. Karczmarz tymczasem odwrócił się do mnie; domyślałem się, czego chce
– Ser! Musicie zrozumieć, panie… – zaczął. Czekałem. – Sera potrzebuje pokoju. Z pewnością nie będzie-cie mieli nic przeciwko temu, by odstąpić takiej damie wasz. To najlepszy pokój, jak wiecie…
– Nie – odparłem kategorycznie. – To mój pokój. Płacę królewską monetą, i to za pełne trzy tygodnie. Nie zwolnię go.
– Ale nie możecie przecież… – Gestykulował żywo, w jego oczach malowała się desperacja.
– Dajcie jej inną izbę, tylko odrobinę gorszą od mojej. Powędrował wzrokiem do dowódcy żołnierzy, który siedział z piątką swoich ludzi przy innym stole i grał w kości, zanim sera ożywiła wieczór swym przybyciem. Mężczyzna uśmiechnął się jadowicie, pokazując żółte jak u drapieżnika zęby. Tylko spróbuj, człowieczku – zdawał się mówić tym uśmiechem.
Gospodarz odwrócił się z powrotem w moją stronę, szukając pomocy.
– Ależ panie, widzicie przecież, że żołnierze nie ustąpią. Błagam!
Zdawałem sobie sprawę, że sera śledzi naszą rozmowę. Zajęła najlepszą z możliwych pozycję, podobnie jak ja uznając, że korzystnie będzie mieć za plecami szynk-was. Śledziła wzrokiem izbę, a raz po raz również mnie. Nawet drgnieniem nie dawała poznać, że jest zainteresowana moją rozmową z karczmarzem, wiedziałem jed-nak, że słucha. Nie omieszkała również zlustrować żołnierzy, u których pod mgiełką upojenia wyraźnie dało się rozpoznać pożądliwość.
– Dajcie jej pierwszy z brzegu wolny pokój – oznajmiłem. – Weźmie go i będzie wam przychylna, że zaoferowaliście jej najlepsze pomieszczenie, pomimo iż było już wynajęte. Gdybyście jej tego nie obiecywali, nie bylibyście teraz w opresji.
– Ale…
– Zróbcie to. – Nie podniosłem tonu w znaczący sposób, ale pochwyciłem wzrokiem jego spojrzenie. Oczy karczmarza rozwarły się szeroko. Pokiwał żarliwie głową.
Drżącym głosem wyjaśniał teraz serze, że może jej zaoferować tylko skromny nocleg, że nie chce jej obrażać, ale…
Uniosła szczupłą rękę.
– W porządku, dobry człowieku. Zadbaj o ty, by pchły nie dokazywały za bardzo, to mi wystarczy.
Karczmarz pokiwał ochoczo głową, nie mogąc uwierzyć, że tak łatwo mu wybaczono, a potem dał dyla do kuchni, gdzie chciał ze szczególną starannością przy-gotować pieczeń.
Ona zaś skorzystała z okazji, by obejrzeć sobie każdego w izbie i zorientować się w sytuacji. Jej spojrzenie w końcu spoczęło na mnie. Odwzajemniłem je bez drgnienia powieki.
Wiedziałem, co widzi. Ciemną opończę z grubego lnianego sukna i skóry, głęboko opuszczony na twarz kaptur i podłużną skórzaną sakwę, opartą o ścianę za mną. Dłonie miałem schowane w rękawach, przed sobą kubek z ledwie tkniętym winem. Pod opończą szerokie barki. Kiedy powędrowała wzrokiem ku mym stopom, rozpoznała buty kolcze, niewiele różniące się od jej własnych, lecz znacznie mniej kosztowne i wykonane z mniejszym kunsztem. Nie chciałem, by było widać więcej. Poza tym w izbie było chłodno, a ja od jakiegoś czasu marzłem łatwiej niż niegdyś. Dość powodów, by otulić się peleryną.
– Szukam Roderica von Thurgau – podjęła chłodnym głosem. – W Lassahndaarze powiedziano mi, że zamierzał poszukać kwatery na zimę w tej opuszczonej przez bogów okolicy. Jego opis pasuje do was. Czy to wy jesteście tym, kogo szukam?
Westchnąłem w duchu. Zapewne musiałem nim być, wszak nie byłem podobny do nikogo innego w tej izbie.
– Thurgau nie żyje. Od niemal trzydziestu lat. Po-legł w bitwie pod Avincorem.
– Tak mówią. – Wstała z miejsca, bez zastanowie-nia zabierając do mego stołu Kamienne Serce. Postawiła miecz obok siebie.
– Pozwolicie? – zapytała po fakcie, siedziała już bowiem. Nie poruszyłem się.
– Nie.
Uniosła brew.
– Nie życzycie sobie, bym zajęła miejsce przy waszym stole?
– Dobrze to ujęłyście, sera. Szukam tu spokoju po trudach podróży, nie mam nastroju na babskie gadanie.
Zamrugała raz, drugi.
– Jesteście opryskliwi.
– Tak, a wy nadal tu siedzicie. Wasze wino czeka na tamtym stole.
Skinęła głową.
– Karczmarz zaraz mi je przyniesie.
Eberhard usłyszał jej słowa i pośpieszył, by podać jej pucharek z ciemnej cyny.
W podzięce obdarzyła go uśmiechem. Przez moment myślałem, że karczmarz na miejscu padnie z zachwytu, ale zaraz wziął się w garść i pomknął na zaplecze.
– Możecie się przesiąść, jeśli chcecie – zasugerowała z uśmiechem. – Lecz wówczas będę musiała się ruszyć ponownie, chciałabym bowiem zaproponować wam interes.
– Nie jestem zainteresowany. – W rzeczy samej ze-brałem się do odejścia, lecz ona sięgnęła ku szyi i wysupłała mały woreczek. Opróżniła jego zawartość na dłoń i upuściła na stół.
Był to ciężki sygnet, pierścień przeznaczony dla mężczyzny, choć rozmiarem za mały na męski palec. Ktoś wyraźnie kazał go zwęzić. Na rubinowym tle widniał relief z kości słoniowej. Jednorożec i róża. Herb rodu von Thurgau.
Przyjrzałem mu się.
– Piękna rzecz – oznajmiłem, siląc się na obojętny ton.
– Niegdyś był to zastaw waszego honoru.
– Honor łatwo dziś się przecenia. Przynosi śmierć i niewiele szczęścia – odpowiedziałem jej. Wysunąłem z opończy rękę, bez schowanego w niej sztyletu, i przy-trzymałem w górze. Wciąż była szeroka i silna, ale pergamin mej skóry zdobiły ciemne starcze plamy. – Kiedy ser Roderic dał jej ten pierścień, miała zaledwie dziesięć lat. To było więcej niż trzydzieści lat temu, nie ujrzała go ni-gdy więcej. Zginął bowiem, jak każdy wie, na przełęczy Avincor. Wraz z rycerzami Związku. Żaden nie przeżył, ale przełęcz utrzymali.
– Pamiętacie, jak wyglądała? – zapytała. Wzruszyłem ramionami.
– Macie na myśli księżniczkę? Nie obracam się w tak szacownych kręgach. Słyszałem jednak, że była drobna, jasnowłosa i chorowita. Ser Roderic zapewne również widział niewiele więcej niż szczupłą rękę, która przyjęła od niego pierścień. Tak głosi ballada. Wszyscy znają tę historię.
– On i czterdziestu wiernych mu towarzyszy. Każdy przysięgał jej, że odda życie, by obronić jej kraj przed barbarzyńcami. Utrzymali przełęcz. Przez dwanaście dni. – Jej głos zniżył się do szeptu, mówiła cicho, niemal nabożnie. – Wystarczająco długo, by armia hrabiego Filgana przygotowała się na przyjęcie barbarzyńców, gdy tylko przejdą przez przełęcz. Tylko że oni nigdy nie nadeszli.
– Gdyby hrabia wysłał zwiadowców, zdałby sobie sprawę, że mógłby uratować co najmniej połowę wiernych kamratów. Lecz on tylko siedział na tyłku w swym haftowanym perłami namiocie i czekał, co się stanie. – W moim głosie zabrzmiała gorycz. Ale uraza była zaledwie echem, cieniem minionych dni. Słabym jak ja. – Jestem stary. To mnie łączy z ser Roderikiem. Miałby teraz sześćdziesiąt lat, może więcej. Nawet gdybym nim był, do czegóż przydałby się taki starzec serze maestrze? Nosicie Kamienne Serce, ale macie również szkolenie w obejściu z magią. Cóż takiego mógłby zrobić dla was ser Roderic, czego nie potrafiłybyście same?
Obróciłem dłoń przed jej oczami.
– Ser Roderic jest znacznie starszy od was. A to, czego od niego chcę, to porada.
– Ja mogę dać wam radę, byście zapomniały o nim. Ser Roderic zmarł na tamtej przełęczy.
– Nie chcecie wiedzieć, dlaczego potrzebuję jego rady?
Wzruszyłem ramionami i pociągnąłem łyk ze swe-go pucharu. W końcu zapłaciłem za to wino. Zaskoczyło mnie na korzyść. Nawet dało się je pić.
– Nieszczególnie. Za kilka lat nic już nie będzie mnie interesowało. Może nawet za kilka miesięcy. Pewnie już niedługo pozostanę na tym świecie.
– Miasto Kelar miesiąc temu zostało wzięte przez Imperium Thalak.
Kelar. Pamiętałem wysokie mury, składy i spichlerze. Zaskoczyły mnie jej słowa. Dwieście dziewięćdziesiąt lat temu Kelar był oblegany przez prawie dwadzieścia lat, ale się nie poddał. Niegdyś zainteresowałoby mnie to, lecz dziś… – Oblężenie trwało od ośmiu lat. Można się było tego spodziewać.
Podniosła wzrok.
– Nie macie w sobie współczucia?
– Współczucia? Wojna to wojna. – Zaletą wieku było to, że można było wypowiadać takie słowa, nie czując się przy tym idiotą.
– Imperator kazał zniszczyć miasto. Stracono każde dziecko, każdą kobietę i każdego mężczyznę. A Melbaas, Angil i Jatzka poddały się, nie chcąc dzielić tego losu.
– Melbaas się poddało? – To akurat była niespodzianka. Nieprzyjemna niespodzianka. Miasto to uchodziło za twierdzę nie do zdobycia. Z portem, jako zapleczem, mogło stawiać opór w nieskończoność.
– Thalak wykorzystał czarną magię do zdobycia miasta. Wieść głosi, że kazał za dnia przerzucać katapultą przez mury własnych martwych żołnierzy, by nocą wskrzeszać ich do życia.
– Imponujące. I kreatywne.
Posłała mi miażdżące spojrzenie.
– Po upadku Kelaru królestwo Jasfaru ogłosiło całkowitą kapitulację i jako rękojmię wysłało do księcia Thalaku.
Westchnąłem. Wiedziałem już, dokąd to prowadzi. Powoli pokiwałem głową.
– W ten sposób niemal nic już nie stoi między naszym a jego królestwem. Nasza piękna księżniczka będzie musiała pochylić swą płowowłosą głowę przed imperatorem. Taki los koronowanych głów. Raz się klęka przed nimi, raz oni klękają przed nami.
Uderzyła w stół zaciśniętą pięścią. Ledwie zdołałem uchronić swój puchar przed przewróceniem się. Był jesz-cze prawie pełen, a mnie zaczęło suszyć od mówienia. Wypiłem łyk, zanim dobre wino skończy bezsensownie rozlane na stole.
– Ser, jak możecie mówić coś takiego! To nasza królowa! Uniosłem ostrzegawczo palec.
– Nie mój kraj, nie moja królowa. Pochodzę z Letasanu.
– Ser Roderic…
– Nie jestem ser Roderikiem – przerwałem jej ponownie. Złe maniery – kolejny przywilej wieku. Poza tym nie miałem nic do stracenia, nawet gdyby miała przemienić mnie w jeża. Kogo to obchodziło? Przypatrywałem się własnej dłoni, która umoczyła palec w czerwonym winie i nakreśliła na stole trójkąt. Z fascynacją przypatrywałem się, jak wykonuje niewielki gest, sprawiający, że trójkąt się rozżarza. W powietrze uniósł się zapach płonącego drewna. – Na Trójcę, nie jestem ser Roderikiem. – Ko-lejny drobny gest i poblask zgasł, pozostawiając jedynie idealny trójkąt wypalony w drewnie. Zdumiewające, ja-kie rzeczy człowiek przypomina sobie w chwili nieuwagi. Kiedy znów podniosłem wzrok, zobaczyłem w jej oczach zrozumienie i porażkę. O ser Roderiku wiadomo było, że za pomocą magii nie potrafił nawet zapalić świecy. Był wojownikiem, słynnym wojownikiem, lecz bez magicznego talentu. Gdy ponownie się odezwałem, mój głos był cichszy, bardziej przyjazny: – Czego właściwie od niego chcecie, sera maestra?
– Potrzebuję eskorty przez Gromogóry, step, potem królestwo Xian aż do Askiru.
– Askiru? To on w ogóle istnieje? Myślałem, że to tylko legenda. A taka podróż musiałaby potrwać wiele miesięcy. Jeśli wszystko poszłoby gładko. – Zapatrzyłem się w puchar. Zdaje się, że wypiłem jednak więcej, niż sądziłem, bo był niemal pusty. – Bezcelowa podróż, której nie powinno się narzucać staremu człowiekowi. Nie mówiąc o tym, że aby dotrzeć do Gromogór, trzeba pokonać przełęcz. – Potrząsnąłem głową. – Daremne przedsięwzięcie, nawet przy waszych magicznych mocach.
Milczeliśmy przez chwilę. W tle słyszałem szmer rozmów innych gości, cichszych teraz. Raz po raz rzucali spojrzenia w naszą stronę. Nie podobało mi się to. Zapamiętają serę, nie sposób było ją zapomnieć. I zapamiętają starca, którego towarzystwa szukała tak jawnie.