Ewa Karwan Jastrzębska, autorka „Hermesa 9”10” ma w swoim dorobku kilkanaście powieści dla dzieci i młodzieży. Na podstawie jej baśni o Misiu Fantazym powstała 13-odcinkowa seria filmów animowanych emitowana w ponad sześćdziesięciu krajach, która wciąż zdobywa nagrody na festiwalach filmowych – otrzymała między innymi prestiżowe trzy tytuły Platinum Remi Award, Gold Remi Award i Silver Remi Award na festiwalu w Huston. Dorota Kobiela jest malarką, reżyserką i scenarzystką. Ukończyła wydział grafiki warszawskiej ASP oraz wydział reżyserii w WSF.
Opowieść filmowa o Vincencie Van Goghu „Loving Vincent” przyniosła jej międzynarodową sławę. Film malowało ponad stu artystów z całego świata. Obraz zdobył nagrody na FFA w Annecy w czerwcu 2017 roku nagrodę publiczności oraz na 20 MFF w Szanghaju główną nagrodę w konkursie filmów animowanych. Dorota Kobiela jest artystką wszechstronną. Zilustrowała dwie książki dla dzieci – „Antykwariusza” i Hermesa 9:10” Ewy Karwan-Jastrzębskiej. Prezentowana opowieść jest adresowana nie tylko do dzieci, czytają ją też dorośli.
Pociąg gwizdnął i lokomotywa powoli ruszyła, ciągnąc za sobą kilka rozklekotanych wagonów. Peron oddalał się od podróżnych machających chusteczkami na pożegnanie. Niebawem byli już tylko niewielkimi punkcikami na prostokącie oświetlonym samotną żółtą latarnią.
Feliks opadł ciężko na kanapę, spoglądając na siedzącego po drugiej stronie Ferdynanda. Oto wjeżdżali w noc. Po chwili uciekające światła miasta stały się już tylko wspomnieniem.
– Witam wszystkich podróżnych.
Skrzypiący głos rozległ się tak niespodziewanie, że chłopiec podskoczył i zerwał się z siedzenia.
– Moja trasa prowadzi przez Stację Snów, Stację Wspomnień, Stację Gadających Papug, Stację Dla Zagubionych, Stację…
Wpatrywali się w widoczne w murze drzwi. Krople uderzały w namalowaną ramę, sprawiając, że jej linia stawała się powoli niewyraźna, jakby ktoś przejechał dłonią, usiłując zetrzeć niepotrzebny napis.
– Musimy się pospieszyć – zauważył Ferdynand, poruszając nerwowo ogonem bo za chwilę drzwi znikną i trzeba będzie szukać innego wejścia.
Feliks odbił się od nierówności chodnika i wylądował tuż przy murze. Cegły pachniały wilgocią i czymś jeszcze, co przypomniało mu strych rodzinnego domu, gdzie odkrył kiedyś zardzewiały żelazny piecyk. Znalazł wtedy w środku stare przewiązane wstążeczką listy o nadpalonych brzegach. Pachniały mocno lawendą. Może dlatego, a może z innego powodu nie wahał się ani chwili. Położył rękę na obrysie klamki i poczuł w dłoni jej kształt.
– Dziwne uczucie, prawda? – szepnął rudy kot. – Zapragnąłeś wejść, więc drzwi odpowiedziały na twoje wezwanie.
Chłopiec skinął głową, wpatrując się w pojawiające się przejście. Drzwi otworzyły się bez trudu. Jakby ktoś stał po drugiej stronie i zapraszał do środka. Tam też padał deszcz. Ale na niebie widać było jaśniejsze plamy światła zapowiadające, że niebawem ulewa ustanie i wyjdzie słońce. I już byli w innej rzeczywistości. Drzwi za ich plecami zatrzasnęły się. Gdy Feliks się odwrócił, nie był wcale zdziwiony tym, co zobaczył, a raczej tym, czego już nie widział. Muru nie było.
Znaleźli się na kolejnym pustym dziedzińcu. Na stalowym niebie kłębiły się chmury, a ptaki z krzykiem wzbijały się do lotu.
– Nie podoba mi się to miejsce – szepnął Feliks. – Pusto i ponuro. Ciekawe, czy ktoś tu w ogóle mieszka. To chyba niemożliwe.
Ruszył w stronę widocznego w oddali wąskiego przesmyku, aby przejść na drugą stronę kamiennego placu. I wtedy dopiero je zobaczył. Okna, których było tak wiele, że aż zakręciło mu się w głowie. Cała ściana okien, a każde winnym kształcie i w dodatku nie wiedział, co się za nimi kryje.
– Czytałem kiedyś książkę o oknach, które prowadziły do różnych światów. Był tam wielki dom, gdzie znajdowały się początki wszystkich dróg. – Feliks położył ostrożnie rękę na framudze.
– Ktoś je po prostu opisał – odpowiedział Ferdynand. – Jak widzisz, podobny świat istnieje.
Na górze pojawił się cień, ale zaraz zniknął i nie wiedzieli już, gdzie jest ich przyjaciel. Rudy kot znalazł się za kominem kopcącym niczym parowóz. Komin zbudowany z cegieł, które zdążyły już sczernieć, pamiętał jeszcze początki miasta.
Ferdynand wygiął grzbiet i ziewnął szeroko, prężąc się przez chwilę z roztargnionym uśmiechem. Dachówki były nadspodziewanie ciepłe. Pomyślał, że świat z góry wygląda zupełnie inaczej. Wiatr tańczył w jego lśniącej sierści, gdy skradał się teraz wzdłuż rynny ciągnącej się wokół dachu. Doszedł do prawego rogu domu, wychylił się, spoglądając w dół. Instynkt go nie mylił, choć zobaczył tam tylko jakiś ruch, jakby na chwilę cień przysłonił wszystko, zabierając resztki słonecznego blasku. Nie na darmo był doświadczonym tropicielem, aby dać się zwieść temu, co widzi. Bo wiedział, że to, co ukryte, jest stokroć ważniejsze niż to, co widać gołym okiem. Cień zamarł w bezruchu, ale nie zrobiło to na Ferdynandzie żadnego wrażenia. Sam wysiadywał godzinami na szafie w pokoju Feliksa. Tkwił teraz tak nieruchomo, że nie drgnął mu nawet jeden włos na grzbiecie.
Zamienił się w posąg i tylko szmaragdowe oczy poruszały się, spokojnie śledząc każde poruszenie cienia. Nagle cień oderwał się od ściany i prześlizgnął się w dół ulicy, znikając za zakrętem.
– A więc domyślił się, że go odkryłem – szepnął Ferdynand. – Co to za niewidzialność, którą można zobaczyć? – prychnął pogardliwie i pomaszerował bezszelestnie wzdłuż dachu, aby upewnić się, że cień zniknął. Ulica była pusta.
– Ej, co to za kawa? A może pieprz? – zdziwiła się dziewczynka. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Wysypała na rękę kilka ziarenek i przyjrzała im się z bliska. Wyglądały jak szafiry, a lekki połysk nadawał tajemniczości znalezionym skarbom. Przez chwilę miała uczucie, jakby do niej przemawiały, jakby coś kazało jej nie zostawiać ich na strychu.
– Są śliczne – stwierdziła. – Chyba je ze sobą wezmę. Poza tym intryguje mnie ten tajemniczy wierszyk.
Wsypała garść ziarenek do kieszeni spodni i pchnęła z impetem skrzydła drzwi.
Posadzka lśniła w blasku świec, które w mosiężnych świecznikach płonęły pod wielkimi lustrami. Kandelabry rozstawiono na jesionowych komodach, aby oświetlić całą przestrzeń, nie pozostawiając żadnych mrocznych kątów. Ujrzeli swoje odbicia zwielokrotnione przez przeglądające się w sobie zwierciadła w ciężkich ramach.
– Ciekawe, kto zapalił świece – zamyśliła się Zosia. – I dlaczego nikogo tu nie ma.
– Podejrzewam, że to jakaś sztuczka Wielkiego Mroka. – Kot Ferdynand wsunął się do jednej z szuflad komody, z nadzieją, że coś tam znajdzie.
Fragmenty i ilustracje pochodzą z książki „Hermes 9:10” Ewy Karwan-Jastrzębskiej wydanej przez Akapit Press – książka dostępna jest tu: bit.ly/2g7bP9K
Tekst © Ewa Karwan-Jastrzębska Ilustracje © Dorota Kobiela