Aktualności

Moja Lady Jane – przeczytaj fragment książki!

Tudo­ro­wie spo­ty­ka­ją Mon­ty Pytho­na. Co z tego wyniknie?

Nakła­dem SQN Ima­gi­na­tio uka­za­ła się powieść z gatun­ku „histo­ri­cal fan­ta­sy”. Autor­ki (nazy­wa­ją sie­bie „trze­ma lej­dis”) prze­no­szą czy­tel­ni­ka w kli­ma­tycz­ny świat XVI–wiecznego Lon­dy­nu, a dokład­niej na dwór dyna­stii Tudo­rów, gdzie roz­po­czy­na się sza­lo­na gra o tron… Moja Lady Jane to prze­śmiesz­na, fan­ta­stycz­na i roman­tycz­na histo­ria, któ­rą trze­ba poznać. .

Pory­wa­ją­cy retelling?

Skąd pomysł na książ­kę i napi­sa­nie histo­rii od nowa? Lady Jane Grey żyła napraw­dę i była nazy­wa­na „dzie­wię­cio­dnio­wą kró­lo­wą”, ponie­waż tyle trwa­ły jej rzą­dy. Po wie­lu intry­gach dwor­skich kró­lo­wa zosta­ła ska­za­na na śmierć. Jed­nym z powo­dów była jej wia­ra – Jane mia­ła nawró­cić się na kato­li­cyzm, jeśli nie, musia­ła… umrzeć. Lady Grey zosta­ła ścię­ta w Tower Gre­en na odosob­nio­nej egze­ku­cji, zare­zer­wo­wa­nej dla człon­ków rodzi­ny kró­lew­skiej. Do koń­ca prze­ko­ny­wa­no ją, aby zmie­ni­ła swo­ją wia­rę – kró­lo­wa była jed­nak nie­ugię­ta. Ta poru­sza­ją­ca histo­ria mło­dej dziew­czy­ny zain­spi­ro­wa­ła autor­ki do stwo­rze­nia rewe­la­cyj­ne­go retel­lin­gu, w któ­rym skrzy się od humo­ru i fan­ta­zji – Hand, Ash­tion i Meadows chcia­ły w ten spo­sób uho­no­ro­wać walecz­ną Lady Jane Grey.

Roz­dział 1
EDWARD

Król, jak się oka­za­ło, umierał.
– Ile mi zosta­ło? – spy­tał mistrza Boubou, kró­lew­skie­go leka­rza. – Kie­dy umrę?
Boubou otarł spo­co­ne czo­ło. Nie lubił przy­no­sić wład­com złych wie­ści. W jego fachu cza­sem koń­czy­ło się to na sza­fo­cie. Albo gorzej.
– Pół roku, może rok – skrzek­nął. – Najwyżej.
A niech to wszy­scy dia­bli – pomy­ślał Edward (ale nie powie­dział na głos; był w koń­cu kró­lem, a kró­lo­wi to nie przy­stoi). Praw­da, cho­ro­wał od kil­ku mie­się­cy, ale prze­cież miał tyl­ko szes­na­ście lat. Nie mógł być umie­ra­ją­cy. Prze­zię­bił się i tyle. Może i wyjąt­ko­wo dłu­go zma­gał się z kasz­lem, może zbyt czę­sto ści­ska­ło go w pier­si i męczy­ła go gorącz­ka, może cier­piał migre­ny i nie­co za czę­sto dozna­wał zawro­tów gło­wy, może i dopa­dał go jakiś dziw­ny absmak, ale żeby zaraz umierać?
– Pewien jesteś? – spytał.
Boubou kiw­nął głową.
– Przy­kro mi, Wasza Wyso­kość. To krztusica.
Krztu­si­ca? Oj, niedobrze.
Edward zdu­sił napad kasz­lu. Od razu poczuł się gorzej, zupeł­nie jak­by jego płu­ca usły­sza­ły dia­gno­zę dok­to­ra i posta­no­wi­ły skró­cić wła­sne męki. Widy­wał cho­rych na krztu­si­cę, któ­rzy nie­ustan­nie kasła­li w obstru­pia­łe, popla­mio­ne krwią chust­ki, chwia­li się na nogach i drże­li. Zwy­kle szyb­ko umy­ka­li z salo­nów po z tru­dem wydy­sza­nych prze­pro­si­nach, by nie gor­szyć dam swą powol­ną i bole­sną śmiercią.
– Jesteś… pew­ny? – powtó­rzył pytanie.
Boubou pogme­rał pal­ca­mi przy kołnierzu.
– Mogę zaapli­ko­wać Waszej Wyso­ko­ści mik­stu­ry uśmie­rza­ją­ce ból i upew­nić się, że będzie Waszej Wyso­ko­ści wygod­nie aż do ostat­nie­go dnia, ale… tak, jestem pewien.
Koniec. Cześć pie­śni. Fini­to. To straszne.
– Ale… – Ale prze­cież tyle jesz­cze chciał w życiu zro­bić. Po pierw­sze: poca­ło­wać dziew­czy­nę, naj­le­piej jakąś ład­ną, a jesz­cze lepiej „tę jedy­ną”. I kto wie, może nawet z języcz­kiem (to ta nowo­mod­na tech­ni­ka cało­wa­nia, któ­rą dopie­ro co wymy­ślo­no we Fran­cji). Chciał wypra­wiać wiel­kie, peł­ne prze­py­chu bale, w cza­sie któ­rych mógł­by się popi­sać swo­imi umie­jęt­no­ścia­mi tanecz­ny­mi. Chciał w koń­cu poko­nać mistrza bro­ni na mie­cze, bo tyl­ko nauczy­ciel szer­mier­ki Łomot zapo­mi­nał mu się pod­kła­dać pod­czas spa­rin­gów. Chciał zwie­dzić swo­je kró­le­stwo i w ogó­le podró­żo­wać po świe­cie. Chciał upo­lo­wać jakąś wiel­ką bestię i powie­sić jej łeb nad komin­kiem. Chciał się wspiąć na Scaf­fel Pike, wejść tak wyso­ko, jak to tyl­ko moż­li­we w Anglii, i spoj­rzeć z góry na roz­cią­ga­ją­cy się u jego stóp kra­jo­braz, a następ­nie powie­dzieć sam do sie­bie: wła­dasz wszyst­kim, co opro­mie­nia słońce.
Ale naj­wi­docz­niej nie doko­na żad­nej z tych rzeczy.
Przed­wcze­sna – tak opi­szą jego śmierć. Król Edward zmarł w kwie­cie wie­ku. Król Edward zmarł tra­gicz­nie. Już sły­szał wyśpie­wy­wa­ne przez min­stre­li bal­la­dy o wiel­kim kró­lu, któ­ry odszedł zbyt szybko.

Legł w gro­bie król Edward, co wykasz­lał płuca,
Przy­naj­mniej char­ka­niem ciszy nie zakłóca.

– Chcę opi­nii dru­gie­go leka­rza. Lep­szej od two­jej. – Spo­czy­wa­ją­ca na opar­ciu tro­nu ręka Edwar­da zaci­snę­ła się w pięść. Zadrżał, gdy nagle owio­nął go chłód, i szczel­niej otu­lił się obszy­tą futrem szatą.
– Ma się rozu­mieć, Wasza Wyso­kość – zgo­dził się Boubou, wyco­fu­jąc się do wyjścia.
Edward spo­strzegł strach w oczach dok­to­ra i przez chwi­lę nosił się z myślą wtrą­ce­nia go do lochu. Był w koń­cu kró­lem, a król zawsze dosta­wał, cze­go chciał, a nie przyj­mo­wał tego, cze­go nie chciał. W tej chwi­li bar­dzo nie chciał umie­rać. Prze­su­nął pal­ca­mi po zło­tym szty­le­cie u pasa, a Boubou cof­nął się o krok na ten widok.
– Wasza Wyso­kość, jest mi nie­wy­mow­nie przy­kro – wybeł­ko­tał w pod­ło­gę sta­rzec. – Bła­gam, niech Wasza Wyso­kość nie zja­da posłańca.
Edward wydał z sie­bie cięż­kie wes­tchnie­nie. Nie był swo­im ojcem, któ­ry rze­czy­wi­ście mógł­by w takiej sytu­acji zmie­nić się w lwa i pożreć nie­szczę­śni­ka za dostar­cze­nie złych wia­do­mo­ści. Edward nie odzie­dzi­czył zdol­no­ści ojca. Czym od zawsze czuł się rozczarowany.
– Możesz odejść, Boubou – powie­dział po prostu.
Lekarz ode­tchnął z ulgą i ruszył do drzwi jak wystrze­lo­ny z kata­pul­ty, zosta­wia­jąc Edwar­da same­go w obli­czu nad­cho­dzą­cej śmierci.
– A niech to wszy­scy dia­bli… – mruk­nął pod nosem ekwi­wa­lent dzi­siej­sze­go „cho­le­ra”. Krztu­si­ca to wyjąt­ko­wo nie­kró­lew­ski spo­sób na roz­sta­nie się z życiem.

 

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy