Książki o narkotykach można podzielić na dwie kategorie. Z jednej strony mamy fikcje, w których pisarze twórczo wykorzystali swoje doświadczenia ze substancjami psychoaktywnymi i stworzyli utwór o nad wyraz oryginalnej treści, a z drugiej nieskończoną ilość pamiętników przybliżających horror uzależnienia. W obu przypadkach nie są to najprzyjemniejsze lektury do czytania, ale nie można odmówić im mocy. Jednak książki w rodzaju „My, dzieci z dworca ZOO” Christiane Felscherinow pod względem stricte pisarskim nie oferują nic poza przestrogą, stanowiąc przede wszystkim proces terapii dla ich twórców. Istnieje za to garstka pozycji, w których odnajdziemy nieprawdopodobnie kreatywną próbę oddania odmiennego stanu świadomości za pomocą słowa pisanego.
Jakoś się tak utarło, że najlepsze książki o dragach wiążą się głównie z diacetylomorfiną, czyli mówiąc inaczej, heroiną. Być może najbardziej odjechaną z nich jest „Nagi Lunch” Williamsa S. Burroughs z 1959 roku. To prawdziwe apogeum transgresji: gorączkowy, fragmentaryczny zapis narkotycznych odlotów, seksualnych orgii oraz sytuacji rodem z najgorszego koszmaru. Autor w niezwykły sposób przetwarza swoje wszystkie doświadczenia z używkami, przede wszystkim z opiatami i opioidami (heroina, morfina, oksykodon), wrzucając czytelnika w absurdalną i frenetyczną rzeczywistość, która może jednocześnie wzbudzać odrazę oraz fascynować. W przeciwieństwie do książek innych autorów wrzucanych do wora Beatniców (Jacka Kerouaca czy Allena Ginsberga), opus magnum Burroughsa nie zestarzało się ani trochę. „Nagi Lunch” jest pełen niesłychanych perwersji i nie stroni od okrucieństw, ale jego dantejskie piekło zadziwia surrealistyczną wyobraźnią i wisielczym humorem. Jest także jadowitą satyrą amerykańskiej kultury lat 50., obnażającą jej fałszywe i prymitywne oblicze.
Mniej znaną, ale nawet jeszcze lepszą powieścią jest „Cain’s Book” Alexandra Trocchiego. Prawdopodobnie jedyna styczność polskich czytelników z tym szkockim pisarzem odbyła się za sprawą adaptacji filmowej jego znakomitego debiutu „Młody Adam”, w której główną rolę zagrał Ewan McGregor. Jednak Trocchi w latach 50. i 60. XX wieku był jedną z najbardziej poważanych postaci w świecie literackim. Uznanie dla jego prozy wyrażali William S. Burroughs, Norman Mailer, Terry Southern, Samuel Beckett czy Allen Ginsberg. Niestety niszczące uzależnienie od heroiny zabiło jego karierę pisarską po wydaniu „Cain’s Book” w 1960 roku. A był to pisarz o zupełnie nieprawdopodobnej inteligencji, czego najlepszym dowodem jest właśnie jego ostatnia powieść. Opowiada ona o narkomanie żyjącym na barce zacumowanej w Nowym Jorku. Joe Necchi opisuje swoje wycieczki po towar, powraca myślami do dzieciństwa w Glasgow i przede wszystkim zmaga się z napisaniem książki. Nie uświadczymy tutaj niczego, co można byłoby nazwać tradycyjną fabułą, ale powieść czyta się niemal tak szybko, jak dobry kryminał. Wszystko za sprawą cudownej, poetyckiej prozy Trocchiego. Nosząc znamiona autobiografii, „Cain’s Book” poraża autorefleksyjnością, pełną nietuzinkowych obserwacji na temat życia, sztuki i rzecz jasna narkotyków. Heroina w jego mniemaniu była nie tylko rodzajem buntu wobec zastanej rzeczywistości, ale także środkiem pozwalającym mu przenieść się do czegoś w rodzaju twierdzy, gdzie mógł się czuć niezwyciężony. Za sprawą narkotyku chciał sprawdzić, jak daleko może zajść człowiek, nim zostanie unicestwiony. I trzeba przyznać, że zanim uzależnienie całkowicie odebrało jego talent, to ten jeden raz pozwoliło mu uzyskać nieprawdopodobną klarowność myśli, bowiem „Cain’s Book” w żaden sposób nie przypomina majaków ćpuna, lecz jest niezwykle głębokim spojrzeniem na egzystencjalną pustkę. Choć nihilizm Trocchiego nie przemówi do każdego, to nie znajdziecie lepszej powieści oscylującej wokół używek.
„Trainspotting” Irvine’a Welsha jest być może najbardziej znanym tytułem, gdzie heroina ma coś do powiedzenia. Dość oczywistym faktem jest, że większa liczba ludzi kojarzy tę pozycję dzięki kongenialnej adaptacji filmowej Danny’ego Boyle’a (znowu Ewan McGregor!). Jednak nawet znajomość filmu nie może przygotować na momentami szokujące doznania, jakie czekają nas na kartach powieści z 1993 roku. Żywot Edynburskich narkomanów jest pełen beznadziei, nudy i przemocy, ale szkocki pisarz opisuje go w niezwykle energicznym stylu i z dużą dozą czarnego humoru. Niemal każdy z bohaterów przemawia w innym dialekcie, a fabuła nie podąża linearnym szlakiem, co początkowo może sprawiać wrażenie ogólnego chaosu w strukturze, ale jest to tylko pozorne, bowiem stopniowo wszystkie historie zaczynają się ze sobą splatać. Welsh ma dobre ucho do dialogów i z dużym powodzeniem wykorzystuje możliwości strumienia świadomości. „Trainspotting” nie stroni od brudu i w dosadny sposób ukazuje, jak ciężko wyrwać się ze szponów heroinowego uzależnienia.
Przeciwwagą dla powyższych tytułów może być „Romans z kokainą” M. Agiejewa. Niewiele wiadomo o autorze tej książki, którą napisano pod pseudonimem. Jedna z hipotez mówiła nawet, że mógł nim być sam Vladimir Nabokov, ale została ona szybko obalona. Ta pozycja może przemówić do wszystkich czytelników rozmiłowanych w twórczości Fiodora Dostojewskiego, bowiem znajdziemy tutaj podobnie gorzki i krytyczny obraz Rosji i głównego bohatera, który jest mocno skonfliktowany. Wadim nie stroni od wyrządzania krzywdy swojej matce i innym kobietom, co intensyfikuje jego nienawiść wobec samego siebie, ale to w żaden sposób nie zmienia jego podejścia. Jest antypatyczny, ale przy tym tak dobrze nakreślony przez autora, że trudno nie być zafascynowanym jego okrutnym charakterem. Sama kokaina pojawia się w jego w życiu dopiero pod koniec powieści, ale prawdopodobnie są to najlepsze opisy działania białego proszku na ludzką psychikę, jakie pojawiły się w literaturze. Sigmund Freud mógłby przyklasnąć.
Można rzecz jasna wyróżnić większą ilość tytułów, które będą stanowić dużo lepszą alternatywę do nie wyróżniających się spowiedzi zresocjalizowanych narkomanów czy tanich historyjek szukających sensacji pisarzy. Historia literatury oferuje wyjątkowo barwne i pełne erudycji relacje ludzi, którzy korzystali z życia w dość niekonwencjonalny sposób. „Wyznania angielskiego opiumisty” Thomasa de Quinceya to właściwie pierwszy utwór tego rodzaju utwór. Dalej mieliśmy chociażby „Sztuczne raje” Charlesa Baudelaire’a, „Opium. Dziennik kuracji odwykowej” Jeana Cocteau i „Niemyte dusze” Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jednak największy wysyp narkotycznej literatury pojawił się po II wojnie światowej. Tutaj w końcu do głosu zaczęły dochodzić powieści typu „Requiem dla snu” czy „Piekielny Brooklyn” Huberta Selby’ego Jr, pełne szokująco prawdziwych obrazów wielkomiejskiego brudu. Cała twórczość naspeedowanego Philllipa K. Dicka to kopalnia jedynego w swoim rodzaju, paranoicznego wizjonerstwa. Psychodeliczny trip Huntera S. Thompsona w „Lęku i odrazie w Las Vegas” intrygująco zaciera granicę między powieścią a reportażem. „Jesus’s Son” Denisa Johnsona przenikliwie oddaje losy przegranych ludzi w twardej prozie, zaś „How to Stop Time: Heroin from A to Z” Ann Marlowe zaskakuje niezwykłą strukturą i dystansem. Gargantuiczne „Infinite Jest” Davida Fostera Wallace’a pod stylistyczną ekwilibrystyką skrywa prawdopodobnie jedną z najbardziej przejmujących prób ukazania matni uzależnienia. Wśród tej listy nie może zabraknąć też „Heroiny” Tomasza Piątka, który za pomocą wystylizowanego języka próbował oddać efekt działania tytułowego narkotyku. Wszystkie te pozycje są ważne, bo pokazują bezgraniczne możliwości literatury w podejmowaniu każdego tematu. I przede wszystkim potwierdzają jedno – nie wymyślono lepszego i zdrowszego haju od czytania dobrej książki.
Kamil Dachnij – wielbiciel kina, muzyki i literatury wszelkiej maści. Publikował teksty w „Stopklatce”, „naEKRANIE” i dwumiesięczniku „Coś na Progu”.
Od końca 2009 roku prowadzi blog filmowo-muzyczny Dyletanci.