Felieton

Filmy, o których prawdopodobnie nie miałeś pojęcia, że powstały na podstawie książek (część druga)

Mimo że pod­czas cere­mo­nii roz­da­nia Osca­rów od lat przy­zna­wa­na jest nagro­da za naj­lep­szy sce­na­riu­sza adap­to­wa­ny, to nie wszy­scy wie­dzą, któ­re fil­my rze­czy­wi­ście bazu­ją na lite­ra­tu­rze. Nie­kie­dy, gdy książ­ka jest best­sel­le­rem, takie infor­ma­cje wyko­rzy­sty­wa­ne są w kam­pa­nii rekla­mo­wej. Jed­nak czę­sto zapo­mi­na się o auto­rach i autor­kach, któ­rych pomy­sły zosta­ły wyko­rzy­sta­ne na potrze­by kina. W dzi­siej­szym tek­ście przy­glą­da­my się nie­oczy­wi­stym adap­ta­cjom lite­ra­tu­ry. Ile książ­ko­wych pier­wo­wzo­rów fil­mów z poniż­szej listy zna­cie? Część pierw­szą znaj­dzie­cie tutaj.

Łow­ca androidów

Przy­go­dy Ric­ka Dec­kar­da mają swój począ­tek w książ­ce Phil­li­pa K. Dic­ka pod tytu­łem “Czy andro­idy śnią o elek­trycz­nych owcach?”. Dick, obok zapew­ne Asi­mo­va i Gib­so­na, to żela­zny kla­syk lite­ra­tu­ry sci-fi, któ­ry odci­snął swo­je pięt­no na gatun­ku. Powieść po raz pierw­szy uka­za­ła się w 1968 roku, zaś jej akcja osa­dzo­na była w futu­ry­stycz­nym San Fran­ci­sco roku 1992 (w now­szych wyda­niach, datę tę zmie­nio­no na 2021 rok). Film prze­no­si akcję do Los Ange­les roku 2019. Książ­ka nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści co do tego, czy głów­ny boha­ter jest czło­wie­kiem czy replikantem.

Powsta­ło aż sie­dem wer­sji fil­mu “Łow­ca Andro­idów”, w tym ory­gi­nal­na kino­wa, tele­wi­zyj­na, kino­wa mię­dzy­na­ro­do­wa, reży­ser­ska w 1992 roku oraz “Final Cut” – wer­sja z 2007 roku, któ­ra jest naj­bliż­sza wizji Ridleya Scot­ta. Róż­ni się ona od wer­sji kino­wej wyświe­tla­nej na ekra­nach w 1982 roku mię­dzy inny­mi bra­kiem nar­ra­cji z offu (któ­ry zbli­żał film jesz­cze bar­dziej do este­ty­ki noir), dodat­ko­wą sce­ną, któ­ra zmie­nia wymo­wę fil­mu oraz spoj­rze­nie na głów­ne­go boha­te­ra, a tak­że otwar­tym zakoń­cze­niem, co otwie­ra nowe pole inter­pre­ta­cyj­ne dla pre­zen­to­wa­nej historii.

Koty

Nie­sław­na i pogar­dza­na zarów­no przez widzów, jak i kry­ty­ków abo­mi­na­cja “Koty” z 2019 roku to adap­ta­cja legen­dar­ne­go broad­way­ow­skie­go musi­ca­lu. Ten z kolei opar­ty został na sztu­ce wysta­wia­nej pier­wot­nie na West Endzie w Lon­dy­nia, któ­ra z kolei fabu­łę zawdzię­cza­ła wier­szom T.S. Ellio­ta z tomu “Old Possum’s Book of Prac­ti­cal Cats”. O ile róż­ne wer­sje sce­nicz­ne (w tym gra­na w War­sza­wie w teatrze muzycz­nym “Roma”) obro­sły nale­ży­tym kul­tem i pobi­ły kil­ka rekor­dów (naj­dłu­żej wysta­wia­na broad­way­ow­ska sztu­ka w histo­rii), tak naj­now­sza adap­ta­cja fil­mo­wa budzi jedy­nie żałość. Kłu­ją­ce w oczy CGI, któ­re upo­dab­nia­ło wspa­nia­łych akto­rów (Judi Dench, Idris Elba, Ian McKel­len) do kotów wraz z nud­ną insce­ni­za­cją i kiep­ski­mi nume­ra­mi muzycz­ny­mi zabi­ło magię zarów­no ory­gi­nal­nej sztu­ki, jak i poezji T.S. Elliotta.

Pta­ki

Pozo­sta­jąc przy zwie­rzę­cej tema­ty­ce – jeden z ostat­nich napraw­dę uda­nych fil­mów Hitch­coc­ka, “Pta­ki”, to luź­na adap­ta­cja opo­wia­da­nia Daph­ne du Mau­rier. Hitch­cock już wcze­śniej się­gał po jej twór­czość, reali­zu­jąc “Obe­rżę Jamaj­ka” i “Rebe­kę”. Film, mimo że do dziś potra­fi wystra­szyć i wciąż powsta­ją jego nowe inter­pre­ta­cje, został wypra­ny z obec­ne­go w nowe­li anty­wo­jen­ne­go wydźwię­ku. Otwar­te zakoń­cze­nie pozwa­la na dowol­ny odczyt wyda­rzeń przed­sta­wio­nych na ekra­nie. “Pta­ki”, nakrę­co­ne po rewe­la­cyj­nej i gło­śnej “Psy­cho­zie”, udo­wod­ni­ły, że Hitch­cock dalej jest mistrzem suspen­su. Ponad­to film był inter­pre­to­wa­ny mię­dzy inny­mi przez pry­zmat zim­nej woj­ny, biblij­nej apo­ka­lip­sy, a nawet teo­rii Zyg­mun­ta Freuda.

Wilk z Wall Street

Ostat­ni zwie­rzak na liście – napę­dza­ny koka­iną makler gieł­do­wy, któ­re­go hedo­nizm pro­wa­dzi do spek­ta­ku­lar­ne­go upad­ku. Iko­nicz­na kre­acja Leonar­do DiCa­prio w roli Jor­da­na Bel­for­ta , bły­sko­tli­wy sce­na­riusz Teren­ce­’a Win­te­ra (popu­lar­ne­mu wów­czas dzię­ki “Zaka­za­ne­mu Impe­rium” HBO), świet­na obsa­da dru­go­pla­no­wa (Jonah Hill, Mat­thew McCo­nau­ghey, Mar­got Rob­bie) oraz Mar­tin Scor­se­se na stoł­ku reży­ser­skim, krę­cą­cy jak­by zno­wu był na pla­nie “Chłop­ców z Feraj­ny” i był kil­ka dekad młod­szy. W efek­cie otrzy­ma­li­śmy jed­no z naj­bar­dziej ener­ge­tycz­nych wido­wisk roku 2013. Jor­dan Bel­fort, któ­ry w wię­zie­niu napi­sał wspo­mnie­nia będą­ce pod­sta­wą fil­mu Scor­se­se­go, nie mógł sobie wyma­rzyć lep­sze­go pomni­ka ze spiżu.

Juman­ji

Jako dzie­cia­ki uwiel­bia­li­ście sza­lo­ne, przy­go­do­we “Juman­ji” z Rob­bi­nem Wil­liam­sem? Pamię­ta­cie szar­żę noso­roż­ców nisz­czą­cą dom? Film Joe John­sto­na, wycho­wan­ka Ste­ve­na Spiel­ber­ga, potra­fił oży­wić na ekra­nie ducha praw­dzi­wej przy­go­dy – tym bar­dziej pamię­ta­jąc, co sam Spiel­berg kil­ka lat wcze­śniej zro­bił z lite­rac­kim pier­wo­wzo­rem “Par­ku Juraj­skie­go”. O ile jed­nak fil­mo­we “Juman­ji” wciąż potra­fi porwać i roz­ba­wić, a nawet docze­ka­ło się popu­lar­nych współ­cze­snych kon­ty­nu­acji, tak książ­ka Chri­sa Van Alls­bur­ga (auto­ra “Polar­ne­go eks­pre­su”, któ­ry zekra­ni­zo­wał inny pro­te­go­wa­ny Spiel­ber­ga, Robert Zemec­kis) znik­nę­ła w pomro­kach dzie­jów. Kil­ku­dzie­się­cio­stro­ni­co­wa bro­szur­ka wypeł­nio­na w więk­szo­ści ilu­stra­cja­mi, a nie tek­stem, chy­ba słusz­nie zosta­ła zapo­mnia­na, bowiem trud­no w niej szu­kać wszyst­kie­go, co zade­cy­do­wa­ło o wyjąt­ko­wo­ści fil­mu John­sto­na. Fabu­ła jest oczy­wi­ście w kil­ku punk­tach podob­na (tajem­ni­cza gra dosłow­nie wcią­ga dzie­cia­ki do nie­zwy­kłe­go świa­ta), ale wła­śnie dla takich adap­ta­cji uku­to ter­min “inspi­red by”.

Narze­czo­na dla księcia

Pozo­sta­ją w tema­cie nowo­przy­go­do­wych fil­mów dla całej rodzi­ny, nie moż­na nie wspo­mnieć o prze­pięk­nej opo­wie­ści fan­ta­sy, czy­li “Narze­czo­nej dla księ­cia”. Lite­rac­ki rodo­wód fil­mu może suge­ro­wać już klam­ra, w jaką zosta­ła ubra­na sama fabu­ła. Histo­ria jest bowiem baj­ką na dobra­noc, któ­rą wnucz­ko­wi czy­ta dzia­dek. Wil­liam Gold­man nie tyl­ko napi­sał powieść, któ­ra była pasti­szem awan­tur­ni­cze­go fan­ta­sy, moc­no korzy­sta­ją­ce­go z tro­pów kome­dio­wych i roman­so­wych, ale rów­nież stwo­rzył sce­na­riusz adap­ta­cji, któ­rą nakrę­cił Rob Reiner (w “Wil­ku z Wall Stre­et” gra­ją­cy ojca głów­ne­go boha­te­ra). W powie­ści wystę­pu­je fik­cyj­na książ­ka, któ­rej esen­cjo­nal­ne stresz­cze­nie przy­ta­cza boha­ter. Jak widać w obu wer­sjach, fil­mo­wej i lite­rac­kiej, istot­nym ele­men­tem jest zabieg pod­kre­śla­ją­cy nie­re­al­ność pre­zen­to­wa­nej fabu­ły. Zarów­no film, jak i książ­ka, są war­te pole­ce­nia jako lek­kie lek­tu­ry dla miło­śni­ków fan­ta­sy, któ­rzy lubią cza­sem się pośmiać z pew­nych eks­plo­ato­wa­nych sche­ma­tów i fabu­lar­nych rozwiązań.

Przy­go­to­wał Jan Sławiński

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy