Anna Brzezińska ma w zwyczaju oddawać głos tym, którzy zwykle go nie otrzymują – i choć w ostatnich trzech książkach były to kobiety, we „Mgle” bohaterami i narratorami uczyniła mężczyzn.
Ubodzy i pozbawieni władzy czeladnicy patrzą, jak świat, który znali, pogrąża się w niebycie. W obszernej rozmowie z Niestatystycznym pisarka zdradziła m.in., gdzie w powieści odbija się teraźniejszość, jak długo „Mgła” leżała w szufladzie oraz co zaskoczyło ją przy okazji jej działalności w sieci.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Kiedyś byłaś znana jako autorka powieści fantastycznych, później – głównie historycznych. A do jakiego gatunku przypisałabyś „Mgłę”? I czy w ogóle da się ją jednoznacznie przypisać?
ANNA BRZEZIŃSKA: Na szczęście w ogóle się nad tym nie zastanawiam, choć mam świadomość, że przed premierą każdej mojej książki w Wydawnictwie Literackim odbywa się rytualna dyskusja, jaką klasyfikację księgarską jej nadać. Gdybym musiała, powiedziałabym, że to po prostu powieść. Bez dalszych przymiotników.
A czy wiesz może, która książka sprawiła Wydawnictwu Literackiemu największą zagwozdkę? Osobiście stawiałabym właśnie na „Mgłę” (śmiech).
„Mgła” czekała na wydanie 7 lat, co raczej mówi samo za siebie (śmiech) i zapracowałam na nią bestsellerowymi „Córkami Wawelu”. Zdaję sobie sprawę, że należę do autorów, których wydawca uważa za skaranie boskie. Każda książka inna i na dodatek paskudna skłonność do hybryd. Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Ale literatura powinna być przygodą, radością i intelektualnym wyzwaniem, a ja lubię niespodzianki. Natomiast rzeczywiście widzę, że fantastyka jako klucz do odczytania „Mgły” zawodzi, bo zwykle przez fantastykę czytelnik rozumie fabułocentryczność, wyrazistych bohaterów i mniej lub bardziej przejrzystą narrację. Tu jest inaczej, choć nadal nie jest to też powieść realistyczna i wędruje po niej smok.
Spotkałam się z zarzutem, że wszystko OK, tylko ten smok to już za dużo…
Cóż mam biedna na tego smoka odpowiedzieć? Rozumiem, że jedni nie lubią smoków, inni koni, a jeszcze inni króliczków czy kobiet, bo pamiętam, jakie straszliwe były narzekania po „Zmierzchu świata rycerzy”, że jak mogłam napisać, że renesans zawdzięczamy też kobietom, rycerze to wiadomo, ważni są, ale księżna, która finansowała Yorkowskich uzurpatorów, budząc grozę wśród zwolenników Tudorów, oraz prowadziła przedszkole dla całych pokoleń małych Habsburżątek, tworząc kulturę burgundzko-habsburskiej dynastii, jest po prostu pomijalna. Wracając do „Mgły”: smok jest niezwykle pojemnym symbolem i przeszłość jest pełna smoków, więc nie widzę powodu, żeby sobie odmawiać. Lubię zwierzątka.
Siedem lat to niezwykle długi czas oczekiwania, szczególnie dla autorki bestsellerów. Wtedy ukazały się właśnie „Córki Wawelu”, ale przecież po drodze wydałaś dwie kolejne książki! Czy przez ten czas „Mgła” po prostu leżała w szufladzie, czy wracałaś do niej, zmieniałaś jakieś wątki?
Nie wracałam, nie miałam czasu, pisząc „Córki Wawelu” i „Zmierzch świata rycerzy”, bo to były potężne projekty. Jestem dość cierpliwa. „Zmierzch świata rycerzy” też wysłałam do Wydawnictwa Literackiego dwa lata przed wydaniem, chociaż akurat ta książka wymagała bardzo starannej redakcji historycznej, poza tym w międzyczasie wpadłam na pomysł fabularyzowania dialogów i wydłubywałam je ze współczesnych źródeł, co było straszliwą robotą.
Co pojawiło się najpierw: pomysł na umierające Città di Sant’Angelo, jednoręki Draco czy może narracja, którą snujesz?
Chyba pierwotny był pomysł książki o opowieściach, które nas kształtują i które my kształtujemy i pragnienie, żeby udzielić głosu tym, którzy zazwyczaj głosu nie otrzymują.
I mam wrażenie, że właśnie sama opowieść przykuwa największą uwagę, nie tylko moją. Chyba nie ma osoby, która pozostanie wobec niej obojętna… Od kilku osób słyszałam już, że to arcydzieło, że powieść ma niesamowity flow, z kolei Paweł Miłosz z bloga „Se czytam” w recenzji oświadczył: „Do tego te zdania są z lekka chaotyczne. Sam miałem wrażenie, że słucham blubrania jakiegoś pijaczka, który urżnął się totalnie i teraz zanudza towarzystwo słowotokiem”.
Widzę, że śledzisz te recenzje uważniej niż ja. Chciałam pokazać rytm mówionej opowieści, która nie jest uporządkowana ani elegancka i opiera się literackim rygorom i jest jedyną szczeliną, przez którą oglądamy cały świat i wszystkie minione zdarzenia. Narrator, czy też raczej narratorzy, jest wyrazisty, nie ma żadnych aspiracji do obiektywizmu, a jego opowieść meandruje, zmienia się, splata się i rozplata, bo taka jest natura opowieści i przede wszystkim świata. Dopiero opisanie świata i zapisanie historii nadaje im wyrazisty kształt, rytm i znaczenie. Nie oczekiwałam, że „Mgła” wszystkich zachwyci, bo taka narracja wymaga zerwania z przyzwyczajeniami i poddania się opowieści, snutej w gospodach i nad ogniskami, i zanurzenia się w konający świat w jego chaotycznym, zmysłowym bogactwie dźwięków, smaków, kolorów, woni i konkurujących ze sobą głosów. Rozumiem, że nie każdego taka transowa narracja porwie, ale w moim zamyśle ona właśnie taka miała być.
Chyba najbardziej we Mgle zaskoczyło mnie… że zabrakło w niej głównej bohaterki. Twoje ostatnie książki to „Córki Wawelu. Opowieść o jagiellońskich królewnach”, „Woda na sicie. Apokryf czarownicy” oraz „Zmierzch świata rycerzy. O kobietach, którym zawdzięczamy nowożytność”. Już tytuły mówią same za siebie, w dodatku niejednokrotnie określałaś się jako feministka. Skąd ta zmiana? Czy kobieta nie mogła stawić wyzwania smokowi?
Feministką nadal jestem i nadal wierzę w sprawczość kobiet nie tylko w literaturze, ale rzeczywiście narratorami „Mgły” są mężczyźni, na kobiety spoglądamy ich oczyma – drapieżnie, zachłannie i często z wrogością.
Ale nie zgodzę się, że kobiety zabrakło jako bohaterki – jest nią Città di Sant’Angelo. Ucząc się łaciny, bardzo wcześnie dowiadujemy się, że drzewa, kraje, wyspy, miasta mają rodzaj jak niewiasta. Ten dziecięcy mnemotechniczny wierszyk pomaga się nam zanurzyć w metaforykę przeszłości, kiedy przestrzeń postrzegano jako kobietę – do poznania, obłaskawienia, zdobycia – a Morze Śródziemne, jak mówili współcześni, było żoną Wenecji i kochanką sułtana. Wraz z dopełnianiem się średniowiecza przestrzeń miejska jest coraz mocniej zgenderowana: rynki, place i ulice stają się przestrzenią miejską, kobiece pozostają wnętrza domów. Myślę, że warto spojrzeć na przestrzeń oczyma tych, którzy kiedyś, w wymyślonym dawnym mieście, spoglądali na nią jako na swoją własność, choćby po to, by zastanowić się, czy teraz na pewno spoglądamy na nią całkowicie inaczej. I tak, to miasto rzuca wyzwanie smokowi, w czymkolwiek go zobaczymy, ale nie jest to prosta opowieść o potworze pokrytym łuską, bohaterze i mieczu. To książka o upadku miasta, ludzi, legend i opowieści.
„Mgła” pełna jest przemocy, w tym przemocy wobec kobiet. W ujęciu, gdzie Città di Sant’Angelo jest bohaterką, możemy obserwować, jak cierpi ona analogicznie do jej mieszkanek. One padają ofiarami gwałtów i morderstw, ona – jest krzywdzona od środka, przez własnych mieszkańców, i od zewnątrz, przez najeźdźców i maruderów… Smutny to los.
Upadek nie jest miły dla wzroku. Można go wyestetyzować, sztuka jest pełna takich obrazów, ale we „Mgle” chciałam obedrzeć przemoc z póz i teatralizacji i pokazać świat – mikrokosmos jednego miasta – w fazie liminalnej, kiedy zawodzą stare mechanizmy kontrolowania przemocy, a nowe jeszcze nie zaczęły działać. W przeszłości jedną z takich metod kontrolowania przemocy był karnawał, który pozwalał na czasowe zawieszenie norm – biesiadowano, cudzołożono i pito bez umiaru, na tronie sadzano głupca, bluźnierstwo budziło zachwyt – żeby je potem przywrócić i usankcjonować. W „Mgle” karnawał nie jest już w stanie przywrócić ładu, bo zbyt wielu ludzi ma fundamentalne poczucie niesprawiedliwości i pozostaje im tylko gniew, który pragną wyładować na wszelki możliwy sposób, zwykle wobec słabszych od siebie. A kiedy przemoc wyrywa się na wolność, bardzo trudno ją z powrotem okiełznać.
Spora część narracji „Mgły” należy do młodych mężczyzn, pozbawionych perspektyw i celów, którzy swoje frustracje topią w alkoholu, a przemoc, której doznają od systemu, który ich zdradził, odreagowują na słabszych, zwłaszcza na kobietach. Traktują je niezwykle przedmiotowo, wartościują na podstawie rzeczywistego lub domniemanego życia seksualnego, wyzywają, straszą, a jeśli pojawi się taka okazja – także gwałcą. Gdybyś nie powiedziała, że powieść leżała w szufladzie, podejrzewałabym nawiązania do ruchu przegrywów czy inceli…
Siedem lat temu ten świat już był. Były całe ogromne grupy ludzi, którzy mieli poczucie – pomijam, słuszne czy nie – że zmieniający się świat ich zdradził i pozbawił perspektyw. Konserwatywna kontrrewolucja żywi się prawdziwym gniewem i poczuciem, że ich świat się skończył. A świat się kończył już wielokrotnie, bo każda wielka zmiana oferowała szansy jednym, ale też odbierała je innym. „Mgła” opisuje koniec świata czeladników, ale rzeczywiście odbijają się w niej nasze czasy.
Powiedzieć, że jesteś ostatnio niezwykle aktywna w sieci, to nic nie powiedzieć. Na swoim fanpage’u publikujesz – czasem nawet dzień w dzień – historie, które po zebraniu śmiało można by złożyć na książkę. Skąd pomysł na taką formę aktywności?
Promocja Wydawnictwa Literackiego mnie namówiła. Robię teraz research do kolejnej powieści i obiecałam sobie, że będę czytała codziennie co najmniej jeden artykuł naukowy, a kiedy czytam, robię notatki, więc dzielenie się moimi rozmaitymi odkryciami nie jest aż tak obciążające. Staram się pokazywać przeszłość przez pryzmat historii konkretnych osób, bardzo często zderzając je z rozmaitymi utrwalonymi opiniami na temat choćby średniowiecza. Bo historia nie jest dla mnie wyłącznie opowieścią o wielkich czynach wielkich mężów i myślę, że moja niezgoda na taki sposób rozumienia przeszłości pobrzmiewa również we „Mgle”, która jest przecież opowieścią wykluczonych i pominiętych. Historia nieustannie się tworzy i jest tworzona w relacji do teraźniejszości: chcemy w przeszłości znaleźć zapowiedź i klucz do zrozumienia naszych czasów. Dlatego też historia tak często staje się narzędziem politycznym i pomaga zakwestionować prawa czy tożsamość ludzi nam współczesnych, co zresztą niezmiernie wyraźnie widać chociażby w propagandzie rosyjskiej wobec Ukrainy. Uważam, że warto to rozumieć i warto pokazywać przeszłość w całej jej złożoności, dlatego o niej piszę.
„Życie w ciekawych czasach” to przekleństwo czy złorzeczenie, a jednocześnie określenie, które chyba do teraźniejszości idealnie przystaje. Atak Rosji na Ukrainę trwa już od ponad 2 lat, już piąty rok jest z nami wirus SARS-CoV‑2, który tworzy wciąż nowe warianty, w Strefie Gazy trwa ludobójstwo na ludności palestyńskiej… Czy perspektywa historyczki ma wpływ na to, jak postrzegasz te wydarzenia?
Cóż, nigdy nie wierzyłam w koniec historii, a jednym z najbardziej formacyjnych doświadczeń był dla mnie upadek komunizmu w naszej części Europy i przede wszystkim wojna na Bałkanach. Studiowałam w Budapeszcie, z chłopakami, którzy wrócili z okopów, i dziewczynami, które stały na barykadach i widziały przyjaciół zabijanych na ulicy, kiedy Ceaușescu poszczuł górników z Timisoary na strajkujących studentów. Chodziłam do klubów, które wylatywały w powietrze, bo mafia walczyła o trasy przerzutów broni. Wiedziałam, że cywilizacja jest nikłą warstwą pokostu nałożoną na fundamentalnie brutalną i skłonną do przemocy naturę ludzką. Ale epidemia koronawirusa obdarła nas z poczucia bezpieczeństwa i zakwestionowała naszą kontrolę nad światem na niespotykaną wcześniej skalę. Czytałam wtedy o Czarnej Śmierci, bo byłam ciekawa, w jaki sposób ludziom udawało się przeżyć w czasie wszechogarniającego strachu i śmierci. Oczywiście niektórzy uciekali, inni chronili się w podmiejskich ogrodach jak panie i panowie z „Dekameronu”, ale bardzo wielu trwało: magistraty wykonywały swoje obowiązki, lekarze leczyli chorych, matki opiekowały się dziećmi, a sąsiedzi przychodzili do domu umierających, by być świadkami ich ostatniej woli. Więzi i poczucie wspólnoty nie zostały zniszczone ani zerwane i właśnie to, jak sądzę, pomagało ludziom przetrwać. Nie inaczej było podczas pandemii koronawirusa. Natomiast żadne lektury o rosyjskim imperializmie nie przygotowały mnie na wojnę w Ukrainie, kryzys energetyczny, by już nie wspomnieć o antropocenie, kryzysie klimatycznym czy migracyjnym. Żeglujemy po zupełnie nowych wodach i historia nie poddaje kursu, uczy nas jedynie, że jest to bardzo niebezpieczny czas.
W czym szukasz sił, by radzić sobie z tak wieloma globalnymi kryzysami jednocześnie?
W codzienności. Są rzeczy, na które mogę się przygotować, i takie, na które nie mam wpływu, ale skala zagrożeń sprawia, że po prostu trzeba się cieszyć zwyczajnymi rzeczami, bo są bardzo kruche. Jest dużo rzeczy, które lubię i które mnie uspokajają. Książki, filmy, muzyka, pies, koty, ogród, bo praca fizyczna i zmęczenie pomagają wyłączyć strach, kiedy już nic innego nie pomaga. I bliscy oczywiście, chociaż przygnębia mnie, że nasze dzieci będą się musiały zmierzyć z bardzo trudną przyszłością.
Wróćmy jeszcze do Twojej działalności w sieci. Mogłoby się wydawać, że to króciutkie anegdotki – wspomniałaś, że powstają na marginesie researchu – ale niektóre z nich są wręcz przełomowe. Piszesz o rzeczach, których nie spotkamy w podręcznikach. Twój tekst o gwałcie popełnionym na Lucii zwanej Niemą w 1286 roku w Bolonii udostępniła Fundacja Przeciw Kulturze Gwałtu. Pisałaś też o gwałcie zbiorowym na pani Coton z okolic Paryża, do którego doszło w 1395 roku czy o zgwałceniu 11-letniej Joanny w 1320 roku w Londynie. Gdyby nie Ty, pamięć o nich by zaginęła…
Nie, są na ich temat badania, z których korzystam. Podręczniki szkolne nie zawrą wszystkiego, ale jest dużo monografii na temat gwałtu, sytuacji prawnej kobiet, przemocy w rodzinie, dyscyplinowania kobiet. Przypominam o przeszłości, które nie była ani lepsza, ani bardziej uporządkowana niż teraźniejszość. To ważne, bo tak często słyszymy, że te czy inne zjawiska są konsekwencją moralnego upadku Zachodu, a kiedyś było dobrze. Nie było.
Wyciągasz na światło dzienne też queerową część naszej historii: jest Wojciech lub też Wojciecha, przez poznański magistrat uznana za kobietę, a przez kazimierski sąd – za mężczyznę. Jest i Eleanor, która żyła, nosząc kobiece ubrania, wykonując kobiecy zawód, żyjąc wśród kobiet i mogąc liczyć na ich wsparcie, choć jej dokumenty głosiły, że urodziła się jako John Rykener. To sprawy z XVI i XIV wieku, a są środowiska, w których kontrowersyjne byłyby i dzisiaj!
Mamy źródła, które poświadczają istnienie takich osób, a kategorie płci w przeszłości funkcjonowały inaczej niż dzisiaj, więc zaskoczyła mnie wyłącznie awantura, jaka się rozpętała pod tymi wpisami, bo przecież nikogo nie przekonywałam, żeby się przebierał w kieckę i hulał w Oxfordzie. Tymczasem musiałam odpalić nożyczki i ciąć komentarze, bo pojawiały się wypowiedzi obraźliwe i raniące. To nic nie mówi o przeszłości, ale o teraźniejszości sporo. Natomiast uważam – i jest to jeden z nielicznych przypadków, kiedy wychynęłam spoza źródeł i wprost opisałam swoją intencję – że kwestionowanie istnienia takich osób w przeszłości czy tłumaczenie ich zeznań chorobą psychiczną ma oczywisty i aktualny wymiar polityczny.
Czy po tej pierwszej awanturze nie kusiło Cię, by odpuścić, darować sobie queerową tematykę i zająć się czymś PR-owo bardziej bezpiecznym?
Nie widzę powodu. I nie jest to żadna szczególna odwaga, bo nic mi nie grozi: najwyżej przeczytam kilka niemiłych komentarzy, że nie jestem historyczką, tylko zwykłą grafomanką. Nie pęknie mi od tego serce z trzaskiem.
Był czas, kiedy byłaś mocno kojarzona z fantastyką nie tylko jako literaturą, ale też tzw. środowiskiem: jeździłaś na konwenty, prowadziłaś na nich prelekcje… Czy wciąż czujesz się częścią fandomu?
Przeliczyłam sobie ostatnio i tych lat, kiedy aktywnie uczestniczyłam w konwentach nie było aż tak wiele, a na dodatek sporą część tego czasu mieszkałam poza Polską, więc tym bardziej się cieszę, że poznałam tylu wspaniałych ludzi i zyskałam tylu przyjaciół. Bardzo dużo zawdzięczam temu środowisku, bo przygarnęło mnie, choć nigdy nie należałam do żadnego klubu, z wielką serdecznością i otwartością. I hej, nadal lubię prelekcje i nawet czasami je na konwentach mam!
Czy jest coś, czego tak zwany główny nurt mógłby się nauczyć od fandomu? I odwrotnie, czy coś ze swoich obecnych doświadczeń zaimplementowałabyś w polskim fandomie?
Wydaje mi się, że w tzw. głównym nurcie jest większa swoboda formalna, większa tolerancja dla eksperymentów, a to dla mnie ważne. Natomiast fandom jako środowisko oferuje ogromne pokłady życzliwości i wspólnotowości – podobnych doświadczeń, lektur, wrażliwości, ale też po prostu wspólnej zabawy.
To właśnie książki fantasy kojarzone są z mapami, a jednak – jeśli dobrze kojarzę – „Mgła” to Twoja pierwsza powieść, która doczekała się map! Czy i w jakim stopniu byłaś zaangażowana w tworzenie ich? Oraz co sądzisz o rezultacie?
Mapy to prezent od mojego redaktora prowadzącego, Piotra Tomzy, pięknie wykonane przez Ulę i Przemka Gireniów. Są cudne.
Na zakończenie muszę zapytać: zdradziłaś, że pracujesz nad nową książką. Czy uchylisz rąbka tajemnicy, czego możemy się po niej spodziewać?
Będzie napisana bardziej po bożemu niż „Mgła” (śmiech), z mocną fabułą i wyrazistymi bohaterami, i wrócimy, przynajmniej na trochę, do Polski. Będzie się działa w XIII wieku, wśród mnichów, podróżników i rycerzy. Chwilowo nie planuję żadnego smoka, ale na pewno będzie cudowność, bo wtedy cuda dzieją się naprawdę i wciąż żyją towarzysze świętego Franciszka. To epoka wielkiego przełomu: mamy osadnictwo niemieckie, miejscowi mają pretensje, że władza faworyzuje przybyszów z Zachodu, przy czym ich żale są mniej tożsamościowe, bardziej ekonomiczne, ale dziarsko sięgają po retorykę: „Niemiec nas bije”. Dla odmiany nasze elity nieustannie się biorą za łby, bo mamy rozbicie dzielnicowe, książęta zdradzają się, nienawidzą i knują, ale też ulegają zgniłym zachodnim modom, bo jednak tamtejsza kultura jest atrakcyjna. Rusią raczej gardzimy, choć pokątnie robimy z nią interesy, także matrymonialne. Na Wschodzie mongolska barbarzyńska zaraza, na południu islam, my oczywiście w nieustannym kryzysie i wierzymy, że jakoś to będzie. Do tego przyspieszenie technologiczne i deficyty demograficzne, które się rozwiązuje imigracją, baby mają fanaberie, nie słuchają mężów i nie chcą rodzić dzieci (nawet mężatki przybredzają o czystości i ubóstwie w związkach, bo marzą o świętości) – słowem, powieść współczesna mi się kroi!
Nawet trochę jestem tym rozbawiona.
Już nie mogę się doczekać! Dziękuję za przemiłą rozmowę i do przeczytania!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
***
Lektura wywiadu była dla Ciebie interesująca? Sięgnij po „Mgłę” Anny Brzezińskiej lub inne jej powieści. Ponadto na naszej stronie znajdziesz jeszcze dwie rozmowy z autorką: „O tych, które umykają uwadze historyków” opublikowaną po premierze „Zmierzchu świata rycerzy” oraz „Przewodniczka po królewskich komnatach” opowiadającą o „Córkach Wawelu”.
fot. Albert Zawada/Wydawnictwo Literackie