Mateusz Baczyński jest nagradzanym dziennikarzem śledczym, został laureatem Grand Press za cykl materiałów o aferze taśmowej. Jako pierwszy reporter dotarł do pełnych akt sądowych dotyczących zabójstwa Iwony Cygan, a swoje odkrycia zawarł w reportażach prasowych oraz książce „Martwy punkt”. W rozmowie z naszym portalem opowiedział o kulisach swojej pracy oraz o kilku bulwersujących sytuacjach dotyczących tego śledztwa.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy pamięta Pan, kiedy pierwszy raz usłyszał o zabójstwie Iwony Cygan?
MATEUSZ BACZYŃSKI: Wydaje mi się, że dopiero w 2017 roku. To wtedy Prokuratura Krajowa i Archiwum X ogłosiły, że udało się zatrzymać sprawców tej zbrodni. Historie, które pojawiły się wówczas w mediach, były wstrząsające. Miasteczko zbrodni, zmowa milczenia, układ mafijno-policyjny, który chronił zabójców przez lata… To wszystko działało na wyobraźnię, choć byłem wtedy jeszcze tylko biernym obserwatorem tych wydarzeń.
Jak właściwie zainteresował się Pan sprawą tego zabójstwa? Dlaczego postanowił Pan na własną rękę dociec, co się wydarzyło?
Mniej więcej rok później skontaktował się ze mną pewien policjant, który przez lata piastował kierownicze stanowiska w Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie i zajmował się najważniejszymi sprawami kryminalnymi w regionie. To on, jako pierwszy, powiedział mi, że sprawa zabójstwa Iwony Cygan wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiają to media i organy ścigania w oficjalnych komunikatach. Przyznam szczerze, że początkowo byłem bardzo sceptyczny wobec tego, co usłyszałem. Nie chciało mi się wierzyć, że w XXI wieku można wyprodukować kłamstwo, w które uwierzy cała Polska. Jednak im mocniej wchodziłem w tę historię, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że z tym właśnie mamy do czynienia.
Podkreślał Pan, że jako pierwszy dziennikarz dotarł do pełnych akt sprawy. Czy było to trudne zadanie?
Wiedziałem, że przeczytanie akt będzie stanowiło dla mnie punkt wyjścia w dotarciu do prawdy. Oczywiście, rozmowy z ludźmi zaangażowanymi w tę sprawę też są ważne, ale po 20 latach wiele rzeczy w pamięci się zaciera. A poprzez akta możemy dokładnie odtworzyć przebieg całego śledztwa – mamy wszystkie zeznania, ekspertyzy, notatki i tak dalej… Samo uzyskanie tych akt nie było łatwe, bo sąd nie chciał mi ich oficjalnie udostępnić. Na szczęście udało mi się dotrzeć do nich inną drogą, jednak ze względu na tajemnicę dziennikarską nie mogę mówić o szczegółach.
Jeśli dobrze pamiętam, całość akt to ponad 160 tomów. Co Pan poczuł po zapoznaniu się z nimi?
Byłem przerażony, ponieważ przekonałem się na własne oczy, że informacje powielane w mediach mają – mówiąc delikatnie – niewiele wspólnego z prawdą.
Co najbardziej Pana zbulwersowało w tej sprawie?
Sposób, w jaki to śledztwo było prowadzone przez Archiwum X i prokuraturę. Miałem wrażenie, że wbrew dowodom, zeznaniom i zdrowemu rozsądkowi starali się udowodnić teorię, która kompletnie nie trzyma się kupy. Obsesyjnie dążyli do celu, krzywdząc przy tym – według mnie – wiele niewinnych osób. Jeden z policjantów, znający kulisy sprawy, powiedział do mnie takie zdanie: „To już nie jest tragedia jednej rodziny, która straciła córkę, ale dramat wielu osób, którym przez tę sprawę zniszczono życie”. W pełni się z tym zgadzam.
Druga kwestia, która mną wstrząsnęła, to skala manipulacji, półprawd i kłamstw, które pojawiały się w tej sprawie w przestrzeni publicznej. Te kontrolowane przecieki ze śledztwa miały według mnie na celu wywieranie presji na oskarżonych oraz wpływanie na zeznania świadków i działania sądu. To jest coś, co w demokratycznym państwie nie ma prawa się wydarzyć.
Wielokrotnie podkreślał Pan, że „Młody Klapa”, główny oskarżony, zupełnie nie zachowuje się jak sprawca. Co jest takiego niezwykłego w jego zachowaniu?
Przede wszystkim wzorowo współpracował z organami ścigania – mimo tego, że na co dzień mieszkał w Austrii i unikanie wszelkich wezwań byłoby dla niego banalnie proste. Kiedy zmienił się prokurator prowadzący sprawę, to sam zadzwonił na policję i poprosił, aby przekazać mu jego adres zamieszkania w Wiedniu i aktualny numer telefonu. Sam podał nawet terminy, kiedy będzie w najbliższym czasie w Polsce.
Jeden z doświadczonych policjantów powiedział mi, że pierwszy raz miał do czynienia z sytuacją, kiedy domniemany zabójca stawia się na każde zawołanie śledczych. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to była zasłona dymna, ale „Młody Klapa” nie jest typem wyrachowanego socjopaty, który prowadziłby tego typu gierki. Poza tym, ma naprawdę mocne alibi, które potwierdził też jego austriacki pracodawca.
W Pana reportażu często pojawiają się wzmianki o badaniach wariograficznych. Czy uważa Pan, że są to wartościowe dowody? Wątpliwości co do wariografu poruszał Sąd Najwyższy już w latach 70.; nie jest to urządzenie niezawodne.
Oczywiście, wariograf może stanowić tylko pewien dodatek w całym łańcuchu poszlak. Ważne jest też to, jaką metodą te badania się wykonuje i kto je robi. Współpracujący z Archiwum X ekspert od lat budzi duże kontrowersje w środowisku prawniczym. W tej sprawie tych badań było mnóstwo i na ich podstawie można wysnuć wniosek, że pół Szczucina było zaangażowane w zabójstwo Iwony Cygan. Tylko nie ci, którzy rzekomo mieli zabić. Piramidalny absurd.
Jak to możliwe, że ktoś, wobec czyjej pracy jest aż tyle zastrzeżeń, pełni tak ważne stanowisko?
To jest bardzo dobre pytanie, ale nie mam na nie jasnej odpowiedzi. Jedną z kluczowych osób w tym śledztwie był Piotr Krupiński, szef małopolskiej Prokuratury Krajowej, a przy okazji zaufany człowiek prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Krupiński od lat zajmuje się wszystkimi najbardziej medialnymi sprawami kryminalnymi w Polsce, m.in. sprawą zaginięcia Iwony Wieczorek, oskórowania studentki UJ z Krakowa, czy zabójstwa Olewnika. Jednocześnie sposób, w jaki prowadzi te wszystkie śledztwa, budzi sporo zastrzeżeń. Podobnie jak działania szefa krakowskiego Archiwum X Bogdana Michalca, który razem z Krupiński tworzy nierozłączny duet.
W książce zdecydował się Pan opublikować nieautoryzowaną rozmowę z Bogdanem Michalcem, ówczesnym szefem Archiwum X. Nie obawiał się Pan tej decyzji?
Nie, ponieważ dysponuję cały czas nagraniem z tej rozmowy i oddałem ją w książce niemal słowo w słowo. A uważam, że opublikowanie tego wywiadu było bardzo ważne, żeby zrozumieć sposób myślenia szefa krakowskiego Archiwum X. Te wszystkie zadziwiające teorie o „śladach na duszy” przekładają się potem na życie innych ludzi. Michalec podważa w tym wywiadzie niemal wszystkie obowiązujące zasady kryminalistyki. Twierdzi nawet, że „nadmiar dowodów” szkodzi. Nie znam drugie policjanta, który by tak myślał.
To cytat z tej rozmowy: „Ja jestem filozofem. Coś, co większość uważa za racjonalne, to dla mnie w gruncie rzeczy jest irracjonalne (…). Tak samo zasada in dubio pro reo. Z jednej strony słuszna, ale z drugiej wprowadzająca obłęd”. Ta zasada oznacza, że w razie wątpliwości należy wydać wyrok na korzyść oskarżonego. To przerażające, że osoba prowadząca sprawę może uważać, że wątpliwości są czymś złym i nie powinny powstrzymywać od wydania wyroku… Aż trudno uwierzyć, że ktoś o takich poglądach mógł pełnić tak ważną funkcję.
Przyznam, że sam nie jestem w stanie zrozumieć, jak to jest możliwe. Wiem, że przez lata jego zapędy blokowali prokuratorzy nadzorujący śledztwa, w których brał udział. Dopiero Krupiński dał mu wolną rękę. Być może dlatego, że obaj mają podobnie „oryginalne” podejście do spraw kryminalnych.
W jednym z fragmentów książki skupia się Pan na atakach na dom Bogusława P.; w momencie oddania książki do druku śledztwo w tej sprawie wciąż trwało. Czy coś się w tej sprawie zmieniło od tego czasu?
To kolejna zadziwiająca historia. Dom podejrzewanego wówczas o mataczenie w sprawie zabójstwa Iwony Cygan Bogusława P. i jego rodziny został zaatakowany dwukrotnie. Raz obrzucono jego okna siekierą i cegłówkami z napisem „morderca Cygan”, a za drugim razem na jego posesję wrzucono granat. Sprawców nie udało się zatrzymać, ale prowadzący śledztwo prokurator zdobył dowody świadczące o tym, że za atakiem mogli stać policjanci z Archiwum X. Kiedy miało dojść do postawienia zarzutów, sprawa została niespodziewanie odebrana temu prokuratorowi. Według mojej wiedzy, nic konkretnego się z nią obecnie nie dzieje. Niestety, mam wrażenie, że to celowe działanie. Być może zmiany w kierownictwie prokuratury, które niebawem się wydarzą, pozwolą na to, aby to śledztwo doprowadzić do końca.
Na ławie oskarżonych w sprawie zabójstwa Iwony Cygan zasiadło mnóstwo osób. Czy według Pana wiedzy którakolwiek z nich powinna się tam znaleźć?
Nie jestem Bogiem, ale biorąc pod uwagę materiał dowodowy zebrany w tej sprawie, a w zasadzie jego brak, uważam, że ta sprawa, w tym kształcie, nigdy nie powinna znaleźć się w sądzie. Natomiast wciąż są wątki, które nie zostały należycie zbadane. Mam tu na myśli chociażby sprawę tajemniczego telefonu wykonanego do Iwony Cygan w wieczór morderstwa przez chłopaka jej siostry. Nigdy nie pobrano od niego materiałów DNA i nie porównano z tymi zabezpieczonymi na miejscu zbrodni. A to wciąż można zrobić.
Czy sądzi Pan, że po latach jest w ogóle szansa, by odnaleźć prawdziwego winnego?
Tak, wciąż wierzę, że tę sprawę uda się wyjaśnić. Kluczowe jest to, aby w końcu trafiła w ręce kompetentnych śledczych, np. policjantów z „dochodzeniówki” KWP w Krakowie, którzy jako jedyni – według mojej oceny – podążali za właściwymi tropami. W książce opisuję zresztą wątki, które powinny zostać zbadane i uważam, że w jednym z nich może kryć się zabójca.
Siostra Iwony Cygan oświadczyła trzy lata temu, że Pana teksty „godzą w dobre imię Iwonki”. Czy po tamtej sytuacji udało się Panu skontaktować z rodziną Iwony, wyjaśnić tę sytuację?
Pani Aneta, czyli siostra Iwony, notorycznie atakuje mnie w mediach i jakakolwiek rozmowa już tego raczej nie zmieni. W pewnym sensie to rozumiem, bo chciałaby w końcu zamknąć tę sprawę w swojej głowie, a tu pojawia się jakiś dziennikarz, który wywraca koncepcję śledczych do góry nogami. Niestety, pani Aneta od jakiegoś czasu pomawia masę osób i nic dobrego z tego nie wynika. Rozumiem jej ból, ale ona w ten sposób krzywdzi też niewinnych ludzi.
W książce „Martwy punkt” pisze Pan nie tylko o zabójstwie Iwony Cygan, ale też o innych śledztwach prowadzonych przez Archiwum X – w związku z zabójstwami Katarzyny Z., Zofii W. oraz Zofii P. Przyznam, że budowany przez Pana obraz brzmi jak wyjątkowo mroczny thriller – wynika z niego, że za morderstwa skazywane są w Polsce zupełnie losowe osoby. To makabryczne szczególnie w kontekście sprawy Tomasza Komendy, którą niedawno żyła cała Polska. Czy powinniśmy obawiać się naszego systemu sprawiedliwości?
Na szczęście, uważam że są to jednostkowe przypadki, ale teoretycznie każdy z nas może znaleźć się w takim miejscu. Okazuje się, że „Proces” Kafki może toczyć się tu i teraz w Polsce i na podstawie wątłych poszlak możemy trafić na wiele miesięcy do aresztu. To jest faktycznie przerażająca myśl.
Wiele miesięcy albo nawet wiele lat. Zbigniew N. od ponad dekady odsiaduje wyrok za zamordowanie pracownicy seksualnej o pseudonimie „Krakowianka”, choć okazało się, że zwłoki należały do kogoś innego. Czy wie Pan o innych sprawach prowadzonych przez Archiwum X, które zakończyły się tak dziwnym wyrokiem?
Tak. Jedna z najgłośniejszych spraw dotyczy Katarzyny Z. – studentki Uniwersytetu Jagiellońskiego, której szczątki wyłowiono z Wisły pod koniec lat 90. Za to morderstwo skazano nieprawomocnie Roberta J., choć do dzisiaj nie wiadomo kiedy, gdzie i dlaczego miał dokonać tego zabójstwa. Znów wszystko opiera się na marnych poszlakach. Niebawem ta sprawa trafi do sądu apelacyjnego i nie zdziwiłbym się, gdyby Robert J. finalnie został uniewinniony.
Żyjemy w czasie newsów, szybkiej informacji, clickbaitów, memów… Czy w tej rzeczywistości jest jeszcze miejsce dla dziennikarstwa śledczego?
Uważam, że właśnie w tych czasach dziennikarstwo śledcze ma szczególny sens. W momencie, kiedy zalewa nas masa, często niezweryfikowanych i wzajemnie wykluczających się informacji, to fakt, że ktoś ma czas na to, aby pochylić się dłużej nad jakąś sprawą, zajrzeć głębiej, poszukać drugiego dna i poznać prawdę, jest bezcenne.
Zgadzam się z tym, że dziennikarstwo śledcze jest ważne społecznie, chodziło mi raczej o bardziej przyziemny aspekt. By napisać jeden reportaż, musi Pan zapoznać się z dziesiątkami tomów akt, odbyć rozmowy… Jak to wygląda „od kuchni”? Z czego Pan żyje, zanim materiał się ukaże? W tym czasie mógłby Pan napisać setki tekstów o niczym, które by się klikały…
Na szczęście przez ostatnie lata pracowałem w redakcji Onetu, która stawia na takie dziennikarstwo. Dostawałem stałą pensję co miesiąc, miałem wolną rękę w doborze tematów i czas, by się nimi zajmować. Od grudnia będę szefem działu śledczego w portalu Goniec.pl i w dalszym ciągu będę chciał kultywować taki sposób pracy.
Jak Pan sądzi, jak będzie wyglądać przyszłość polskiego reportażu?
Mamy w Polsce wielu świetnych reportażystów i wspaniałą tradycję w tej dziedzinie, więc jestem dobrej myśli. Doświadczenia ostatnich lat pokazują mi, że wciąż są ludzie, którzy chcą czytać długie i wielowątkowe teksty, które opisują świat w sposób pogłębiony. I to jest dobra wiadomość, bo pewnych historii nie da się sprowadzić do filmiku na Tik-toku, czy rolki na Instagramie.
Wspomniał Pan, że Piotr Krupiński jest zaufanym człowiekiem prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Kilka tygodni temu miały miejsce wybory, trwają zmiany w Sejmie i w Senacie. Czy – w kontekście sprawy zabójstwa Iwony Cygan – odetchnął Pan z ulgą?
Nie powiedziałbym, że poczułem ulgę, ale faktycznie liczę na to, że to śledztwo trafi w ręce ludzi, którzy nie pójdą ślepo za jedną wersją, ale będą chcieli rzetelnie zbadać wszystkie wątki, które się w tej sprawie nasuwają. To nie dotyczy zresztą tylko zabójstwa Iwony Cygan, ale również Katarzyny Z., oskórowanej studentki z Krakowa. Naprawdę głęboko wierzę w to, że te sprawy można w końcu rozwiązać.
W swojej pracy poruszał Pan wiele trudnych tematów, spotykał się z ludzkimi dramatami. Czy jest jakaś sytuacja, która wyjątkowo utkwiła Panu w pamięci?
Może zabrzmi to dziwnie, ale staram się nie pielęgnować tych historii w sobie. Podchodzę do tego metodycznie, trochę jak policjant badający sprawę zabójstwa. W jednym i drugim przypadku emocje nie są wskazane, bo wtedy traci się obiektywizm. Oczywiście, nikt z nas nie jest cyborgiem, pewne rzeczy na długo zostają w głowie. Zwłaszcza jeśli ma się do czynienia ze skrajną niesprawiedliwością, albo krzywdami, których nie da się naprawić. Jeśli siedzi na przeciwko ciebie ojciec, któremu zamordowano syna i pokazuje nagranie z monitoringu, na którym to morderstwo widać, to ciężko utrzymać emocje na wodzy. Niemniej jednak, dziennikarz nie powinien wychodzić ze swojej roli i prowadzić jakieś prywatne vendetty. Po prostu musimy pokazywać prawdę, jaka by ona nie była.
„Martwy punkt” ukazał się pod koniec września. Z jakim odbiorem się Pan spotkał do tej pory?
Czytelnicy podzielili się na dwa obozy. Jedni mnie atakują, a nawet grożą, bo uważają, że jestem wynajętym przez oskarżonych cynglem medialnym, który staje w obronie morderców Iwony Cygan. Drudzy doceniają moją pracę, chwalą książkę, a nawet piszą, że dzięki niej całkowicie zmienili swoje zdanie na temat tej sprawy. Tak że muszę przyznać, że w ostatnich tygodniach mam trochę taki emocjonalny rollercoaster.
Ma Pan na koncie wiele tekstów prasowych, ale jest Pan też autorem książki oraz współautorem dwóch kolejnych. Czy praca nad reportażem prasowym i książkowym mocno różni się od siebie?
Różni się głównie objętością (śmiech). W książce na pewno można pozwolić sobie na więcej. Uchwycić wszystkie wątki, rozbudować strukturę opowieści. Reportaż prasowy musi być bardziej esencjonalny, skonsolidowany. Trzeba się w nim skupić na najważniejszych wątkach. Z jednej strony jest to dobre, bo dzięki temu nie popadamy w zbędne didaskalia, ale z drugiej pozostawia to często pewien niedosyt.
Wspomniał Pan już, że w grudniu zaczyna Pan pracę w nowej redakcji. A czy może Pan zdradzić, czy pracuje Pan już nad nowym tekstem? Czy może udał się Pan na zasłużony urlop?
Z jakimś krótkim urlopem będę chyba musiał zaczekać do świąt (śmiech). Kończę właśnie reportaż o pewnej wspólnocie religijnej zarządzanej przez znanego i kontrowersyjnego egzorcystę, który de facto zamienił tę organizację w sektę. To będzie przede wszystkim opowieść o tym, jak poprzez fanatyzm religijny można manipulować ludźmi i psychicznie uzależniać ich od siebie. Długo pracowałem nad tym tekstem, więc cieszę się, że niebawem będę mógł go opublikować.
Na zakończenie – czego mogę Panu życzyć w dalszej pracy?
Przede wszystkim ciekawych tematów. Reszta sama się ułoży!
Zatem właśnie tego Panu życzę! Dziękuję serdecznie za rozmowę i poświęcony czas.
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o wynikach dziennikarskiego śledztwa Mateusza Baczyńskiego, sięgnijcie po książkę „Martwy punkt. Sprawa zabójstwa Iwony Cygan”.
W sierpniu 1998 roku w bestialski sposób zamordowano 17-letnią Iwonę Cygan z małopolskiego Szczucina. Ciało brutalnie pobitej i uduszonej drutem nastolatki znaleziono w odludnym miejscu nad Wisłą. Dopiero 20 lat po tych wydarzeniach policyjne Archiwum X ogłosiło, że sprawców zabójstwa udało się zatrzymać.
Przez ten czas miała panować wokół tej zbrodni zmowa milczenia, a wszyscy, którzy chcieli ją przerwać, ginęli w tajemniczych okolicznościach. Czy taka jest jednak prawda? Mateusz Baczyński jako pierwszy dziennikarz dotarł do pełnych akt tej sprawy. Z jego śledztwa wyłania się wstrząsający obraz pracy organów ścigania, które całkowicie ignorowały dowody podważające ich teorie, manipulowały opinią publiczną i w konsekwencji nakręcały spiralę nienawiści wobec podejrzanych. W tej sprawie powstało już wiele materiałów prasowych i telewizyjnych, które powielały te same informacje. Co, jeśli nie były one prawdziwe? Czy Archiwum X faktycznie zatrzymało zabójców Iwony Cygan? Co tak naprawdę wydarzyło się w tamtą sierpniową, burzową noc?