Choć o powstaniu jej pierwszej książki zadecydował przypadek, „Kraina złotych kłamstw” Anny Górnej dla wielu osób była debiutem roku. Teraz autorka powróciła z kolejnym tomem kryminalnej serii, a nam opowiedziała o tworzeniu bohaterów z krwi i kości, o roli Szwajcarii w jej książkach oraz o presji, która wiązała się z tak gorącym przyjęciem poprzedniej powieści.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Przyznam, że zaintrygowało mnie, kiedy usłyszałam, że pisałaś od zawsze, ale nawet nie próbowałaś nigdzie z tym pójść. W kontekście tego, jak gorąco został przyjęty Twój debiut, to wręcz szokujące. Dlaczego byłaś pewna, że miejsce Twoich wczesnych tekstów było w szufladzie?
ANNA GÓRNA: To nie jest tak, że w moich szufladach czy na dysku zalegają stosy niewydanych powieści. Raczej jakieś notatki, pojedyncze sceny czy szkice fabuły. Przez lata pisałam dla siebie, nie myśląc nawet o publikowaniu. To była dla mnie jakaś forma odstresowania czy też ujścia kreatywnej energii.
Zawsze chciałam zostać prawniczką, a nie pisarką, choć napisanie książki – tak dla siebie, żeby przekonać się, czy potrafię – było na moim bucket list chyba tak mniej więcej od studiów.
Traktowałam to jednak wyłącznie jako hobby, siadałam do klawiatury, gdy nachodziła mnie wena. Dziś wiem, że bez samodyscypliny nie powstałaby żadna książka.
Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że musiałam po prostu dojrzeć do napisania powieści. Dopiero gdy wyjechałam do Szwajcarii i miałam chwilę przerwy w pracy zawodowej, pomyślałam sobie, że jestem do tego gotowa, chciałabym spróbować i przekonać się, czy faktycznie się do tego nadaję.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Twój literacki debiut powstawał w czasie kursu pisania zorganizowanego przez Kraków Miasto Literatury UNESCO. Skąd pomysł, by wziąć w nim udział?
ANNA GÓRNA: Zupełny przypadek. Weszłam na znany portal książkowy, żeby sprawdzić recenzję powieści, którą chciałam kupić, i znalazłam tam ogłoszenie o naborze na kurs. By się dostać, trzeba było napisać pięciostronicowe opowiadanie, potem drogą konkursu wyłaniano uczestników.
Termin upływał na drugi dzień, więc zamiast się ucieszyć, tylko się poirytowałam (dlaczego ja o takich rzeczach zawsze dowiaduję się, gdy jest już za późno?!) i poszłam pobiegać nad jeziorem.
Kiedy wróciłam, stwierdziłam, że przecież mam jeszcze kilka godzin, więc zabrałam się do pisania.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Z perspektywy czasu – sądzisz, że udział w kursie przyczynił się do sukcesu „Krainy złotych kłamstw”? Czy może to wszystko już było w Tobie i dałabyś sobie radę i bez kursu?
ANNA GÓRNA: Myślę, że kurs pomógł mi się zmobilizować. Od tego czasu zaczęłam podchodzić do pisania poważniej i traktować to trochę jak pracę, pisać regularnie, dużo sama się dokształcać.
Często słyszy się, ile autor otrzymał odmów, zanim wreszcie udało mu się podpisać umowę wydawniczą. Mam wrażenie, że ja tego uniknęłam, bo dzięki uczestnictwu w kursie pisania mogłam skonsultować się z profesjonalnym redaktorem i grupą uczestników, która dawała sobie szczery i konstruktywny feedback. To w czasie tego pół roku powstał plan powieści i jej pierwsza połowa.
Przebywanie z ludźmi, którzy pracują w świecie wydawniczym, i tymi, którzy też amatorsko piszą, dało mi ogromnego motywacyjnego kopa. Choćby z tego względu uważam, że jeśli ktoś nosi się z zamiarem napisania książki, warto rozważyć udział w jakimś kursie.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Wspomniałam już o tym, ale powtórzę – Twój debiut został niezwykle ciepło przyjęty. Wojciech Chmielarz oświadczył, że to chyba najlepszy debiut, jaki czytał w życiu, znalazłaś się w gronie osób nominowanych do Nagrody Literackiej Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego Kryminalny Debiut Roku. Czy czułaś presję, pracując nad drugą książką?
ANNA GÓRNA: Ogromną. Wiele pozytywnych recenzji kończyło się złowróżbnym „ciekawe, czy Górna utrzyma poziom debiutu” i nieraz sama się zastanawiałam, czy dam radę.
Muszę przyznać, że początkowo mnie to blokowało, ale pomógł fakt, że miałam już podpisaną umowę z wydawnictwem i zwyczajnie musiałam dostarczyć tekst w terminie. Dlatego powiedziałam sobie, że muszę ten drugi tom po prostu napisać, a potem zawsze można coś poprawić i gdy już popłynęłam w fabułę, poszło z górki i całkowicie mnie wciągnęło.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy praca nad „Doliną straconych złudzeń” mocno różniła się od pracy nad „Krainą złotych kłamstw”?
ANNA GÓRNA: Zdecydowanie. Przy drugiej powieści wisiał nade mną termin, pracując nad debiutem mamy ten komfort, że nikt na niego nie czeka. Pomimo wspomnianej presji pod niektórymi względami było mi jednak łatwiej pisać „Dolinę straconych złudzeń”, bo znałam już głównych bohaterów, Sauera i Mię, wiedziałam, co przeszli i co ich ukształtowało, jak zachowają się w danej sytuacji.
Natomiast przy drugiej książce miejsce akcji stanowiło dla mnie niezłe wyzwanie. „Kraina złotych kłamstw dzieje się w Zurychu, mieście, które świetnie znam, więc opisy przychodziły mi bez żadnych problemów. W drugim tomie zabrałam moich bohaterów do Oberlandu Berneńskiego, musiałam mocno głowić się nad logistyką całej powieści i wykonać szeroki research.
Z jednej strony w terenie, bo chciałam schodzić każde prawdziwe miejsce, które pojawia się w książce, a to, że wybrałam fikcyjne miasteczko, ale umiejscowiłam je wśród prawdziwych szczytów, tylko dodawało komplikacji.
Z drugiej strony musiałam więcej konsultować się z ekspertami w zakresie kryminologii, medycyny, działania i kompetencji organów ścigania, bo w powieści pojawia się mały lokalny posterunek i ekipa kryminalnych z Berna, których praca nieraz się zazębia.
Pomimo tego, że zajmuję się fikcją, zależy mi, żeby możliwie wiernie oddawać realia. Nie lubię dróg na skróty i absurdów podyktowanych fabułą.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Akcję swoich powieści umieściłaś w Szwajcarii i oglądasz ją oczyma Polaka emigranta, Piotra Sauera. To też Twoja własna perspektywa. Co najbardziej uderza Polkę w zetknięciu ze szwajcarską kulturą i mentalnością?
ANNA GÓRNA: Myślę, że z polskiej perspektywy patrzymy na Szwajcarię jak na wysokorozwinięty Zachód, a gdy pomyślimy, że w niektórych kantonach dopiero od trzydziestu lat kobiety mają prawo do głosowania, to łapiemy się za głowę.
Szokuje archaiczny system, który nie sprzyja aktywnym zawodowo matkom. Kiedyś jedliśmy kolację z przyjaciółmi i znajomy Szwajcar powiedział, że przebierając w ofertach pracy, podświadomie myśli o tym, że musi zarabiać tyle, żeby jego żona nie musiała pracować. Sam przyznał, że zdaje sobie sprawę z tego, że to mało współczesny pogląd, ale tak mu wpojono.
Po założeniu rodziny kobiety często tutaj redukują etat, bo opieka nad małymi dziećmi jest kosmicznie droga (mówimy o kwotach jak za czesne MBA na dobrej uczelni), potem często nie wracają albo trudno im wrócić.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Jakie największe wady, a jakie zalety ma Twoja nowa ojczyzna?
ANNA GÓRNA: Zalety? Myślę, że krajobraz, spokój i to, że wszystko tu faktycznie działa jak w tym przysłowiowym szwajcarskim zegarku. Ochrona zdrowia, komunikacja publiczna, Szwajcarzy dbają o swoją przestrzeń i odnoszą się do ludzi z szacunkiem. Po prostu dobrze się tu żyje.
Z drugiej strony wszyscy wszystko planują, więc mało tu spontaniczności. Chyba za takim: „Co robicie? Może wpadniemy do was wieczorem?” najbardziej tęsknię.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: „Krainę złotych kłamstw” zainspirowało prawdziwe wydarzenie. Czy w przypadku „Doliny straconych złudzeń” było podobnie?
ANNA GÓRNA: Tym razem to bardziej luźne inspiracje wieloma sprawami i zasłyszanymi historiami. Po części widziany przed laty „Dług”, Krzysztofa Krauzego, który bardzo mnie poruszył. W „Dolinie straconych złudzeń” też mamy do czynienia ze zwykłymi ludźmi, którzy nie mają nic wspólnego z przemocą, dopóki nie są postawieni w sytuacji bez wyjścia. Chciałam w swojej powieści oddać ten dramat jednostki pomiędzy swoimi wartościami i walką o przetrwanie.
Jeśli chodzi o wątki górskie, silną inspiracją dla postaci Bettiny Fischer, znanej alpinistki w mojej powieści, była dla mnie postać Élisabeth Revol i tragedia na Nanga Parbat, którą opisała w „Przeżyć”.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Dla czytelniczek i czytelników „Krainy złotych kłamstw” książka „Dolina straconych złudzeń” może być pewnym zaskoczeniem – to zupełnie inna sceneria, zupełnie inny rodzaj zbrodni. Co skierowało Twoje literackie kroki do górskiej miejscowości i na ośnieżone szlaki?
ANNA GÓRNA: Chciałam pokazać polskiemu czytelnikowi inną Szwajcarię. W pierwszym tomie mamy wielkomiejski Zurych, świat biznesu i wielkich pieniędzy. W drugiej części przenosimy się do małego miasteczka, w którym wszyscy się znają i patrzą na świat my vs. oni.
Chciałam oddać duszną atmosferę miejsca, w którym grasuje seryjny morderca, a ludzie, którzy dobrze się znają, zaczynają wzajemnie się podejrzewać. To, jak zachowuje się mała społeczność w chwili kryzysu, jak reaguje na obcych.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Choć „Dolina straconych złudzeń” to kryminał, mam wrażenie, że mocno skupiłaś się na pięknie krajobrazu – jakbyś chciała zareklamować te tereny. Czy to product placement Narodowej Organizacji Turystycznej Szwajcarii? (śmiech)
ANNA GÓRNA: Po dziewięciu latach tutaj wciąż zachwycam się Szwajcarią, więc pewnie podświadomie ją reklamuję, ale fakt, zależy mi na wiernym oddaniu scenerii, myślę, że Szwajcaria jest pełnoprawną bohaterką moich powieści.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Mam problem z Sauerem – z jednej strony budzi sympatię i chce mu się kibicować, z drugiej – miałam ochotę potrząsnąć nim, gdy na własne życzenie niszczył swoje małżeństwo. To zdumiewające, że ktoś potrafi być jednocześnie tak inteligentny i tak głupi…
ANNA GÓRNA: Jeśli tak, to znaczy, że jest ludzki, prawda? Chciałam stworzyć bohatera z krwi i kości, który będzie wywoływał emocje. Spotykam się z różnymi reakcjami i ogromnie mnie to cieszy.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Dynamika między Piotrem Sauerem a Mią przypomina mi nieco Cormorana Strike’a i Robin Ellacott z powieści Roberta Galbraitha. Czy to świadome nawiązanie?
ANNA GÓRNA: Zupełnie nie, ale rozumiem, że coś takiego może się nasuwać. „Dolina straconych złudzeń” była już na końcowych etapach redakcji, gdy sięgnęłam po ostatni tom przygód Strike’a i przeczytałam tę jedną scenę, o której obie pewnie myślimy, ale dalej już te historie biegną zupełnie innym torem, więc odetchnęłam z ulgą.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Przyznam, że w obu Twoich powieściach zaniepokoiła mnie jedna rzecz – widać, że Piotr i Mia mają się ku sobie. Jednocześnie on mógłby być jej ojcem, jest w pewnym sensie jej przełożonym oraz ma u niej dług wdzięczności – uratował ją przed napaścią. Z tego powodu ma nad nią przewagę z kilku powodów. Mia jest młodziutka, w trakcie studiów oraz po ciężkich przejściach. Związek z Sauerem nie brzmi dla niej jak coś zdrowego…
ANNA GÓRNA: I właśnie dlatego Sauer tak się przed nim broni, on to wszystko widzi, Mia nie. Ona kieruje się bardziej emocjami, on rozsądkiem. Ale przyznam szczerze, że ja nie patrzę na nich tylko jak na starszego faceta i młodziutką asystentkę. Dla mnie te postaci spotykają się, kiedy obydwoje są na rozdrożu. Sauer poświęcił swoją karierę i pasję dla rodziny, wiecznie pokutuje za coś, co zrobił lata temu. Mia żyje w cieniu toksycznej matki. W dodatku w drugiej części dowiaduje się czegoś, co wywraca jej świat do góry nogami. Kiedy drogi Sauera i Mii ponownie się przecinają, są dla siebie jak starzy przyjaciele, ale są jednak w innym miejscu w życiu niż w „Krainie złotych kłamstw”. Wydaje mi się naturalne, że przy chemii, która pojawiła się już w pierwszym tomie, ich relacja się rozwija, ale nie przesądzam jeszcze, w jakim kierunku.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Zarówno Mia, jak i Piotr mają za sobą traumatyczne przeżycia. Łączy ich też to, że historie z ich przeszłości nie otrzymały domknięcia. Czy te wątki jeszcze kiedyś powrócą? Czy Mia zmierzy się z napastnikami z przeszłości, a Piotr – z nieuczciwymi policjantami?
ANNA GÓRNA: Prędzej czy później tak. Lubię właśnie takie cykle, w których poszczególne tomy nie są całkowicie osobnymi odcinkami, ale wiążą się między sobą. Staram się pisać tak, by można było je czytać osobno, ale myślę, że czytając w kolejności, zyskujemy kilka dodatkowych warstw, więc przyznam szczerze, że celowo zostawiam pewne pytania bez odpowiedzi.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Wiem, że zrobiłaś sobie przerwę od cyklu i pracujesz teraz nad thrillerem – czy możesz zdradzić coś więcej?
ANNA GÓRNA: To zupełnie osobna historia i musiałam wyjść ze strefy komfortu, by ją napisać, bo pokusiłam się o narratora pierwszoosobowego, co wydaje mi się dość niebezpiecznym zabiegiem. Jako czytelniczka nieraz zaczytuję się w takich powieściach, ale zdarzają się też totalne niewypały, które zaraz odkładam, gdy bohater zupełnie mi nie leży i nie mam ochoty siedzieć w jego głowie. W tej historii to samo się prosiło, więc postanowiłam zaryzykować. Odchodzę od typowego kryminalnego śledztwa, opisując losy młodej kobiety wrzuconej w niecodzienny wir wydarzeń. Akcja dzieje się też w Europie, ale dla odmiany nie ma nic wspólnego ze Szwajcarią.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy wiesz już, z jakimi kolejnymi sprawami będą mierzyć się Sauer i Mia? Bo że będą, jestem przekonana!
ANNA GÓRNA: Tak, mogę zdradzić, że w kolejnym tomie znów zmienimy scenerię, tym razem sprawa dotyczyć będzie sztuki.
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i rozmowę!
Ja również dziękuję!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
***