Wywiady

1000 słów dziennie – rozmowa z Peterem V. Brettem

Autor „Malo­wa­ne­go czło­wie­ka” opo­wie­dział nam nie tyl­ko o tym, dla­cze­go świat przed­sta­wio­ny w jego książ­kach jest tak róż­no­rod­ny, ale zdra­dził też kil­ka innych cie­ka­wo­stek. Jaki jest sys­tem jego pra­cy, jak pod­cho­dzi do tema­tów uwa­ża­nych za kon­tro­wer­syj­ne, jak współ­pra­cu­je mu się z Mar­ci­nem Mort­ką i czy śle­dzi pol­skie fanar­ty? Roz­ma­wia Anna Tess Gołębiowska.

Anna Tess Gołę­biow­ska: Wspo­mi­na­łeś kil­ka­krot­nie, że na pomysł „Malo­wa­ne­go Czło­wie­ka” wpa­dłeś w 1999 roku. Mamy 2021 rok i wła­śnie roz­po­czą­łeś dru­gi duży cykl, roz­gry­wa­ją­cy się w tym samym świe­cie. To napraw­dę kawał życia. Wie­lu pisa­rzy koja­rzo­nych z jed­ną serią wspo­mi­na­ło, że odczu­wa­ło zmę­cze­nie tema­tem, że potrze­bo­wa­ło odskocz­ni, napi­sa­nia cze­goś zupeł­nie inne­go, a w Two­im przy­pad­ku odno­szę wra­że­nie, że two­rze­nie w tych samych realiach wciąż spra­wia Ci radość. Czy to praw­da? Nie czu­jesz się zaszu­flad­ko­wa­ny, nie masz potrze­by udo­wod­nie­nia, że spraw­dził­byś się w innych klimatach?

Peter V. Brett: Wła­śnie z tego powo­du cięż­ko pra­co­wa­łem nad tym, żeby stwo­rzyć fan­ta­stycz­ny świat, któ­ry będzie wystar­cza­ją­co pojem­ny i róż­no­rod­ny. Z tak przy­go­to­wa­nym zaple­czem mogę opo­wia­dać dowol­ne histo­rie. Cza­sa­mi bazu­ję na prze­szłych wyda­rze­niach, innym razem prze­no­szę się do nowe­go okre­su, miej­sca lub posta­ci i two­rzę coś zupeł­nie świe­że­go. Owszem, na począt­ku „Cyklu zmro­ku” poja­wia­ją się zna­jo­me twa­rze i loka­li­za­cje, nato­miast bar­dzo szyb­ko pałecz­kę przej­mu­ją nowe boha­ter­ki i nowi boha­te­ro­wie, a opo­wieść wycho­dzi poza miej­sca zna­ne z pierw­szej serii. Dzię­ki temu mogę dzia­łać w ramach stwo­rzo­ne­go wcze­śniej świa­ta i odwie­dzać sta­rych przy­ja­ciół, a jed­no­cze­śnie muszę wyka­zać się kreatywnością.

Żeby nie było, od kil­ku lat dłu­bię przy innym pro­jek­cie, któ­ry powsta­je w zupeł­nie nowym świe­cie i sys­te­mie magicz­nym. Mam prze­czu­cie, że powsta­je coś szcze­gól­ne­go. Przede mną wciąż dwie książ­ki w Cyklu zmro­ku, na któ­rych głów­nie się sku­piam, ale wra­cam do zary­su tej nowej powie­ści kie­dy tyl­ko naj­dzie mnie natchnie­nie. Wyda­je mi się, że powsta­nie szyb­ko, jak tyl­ko upo­ram się z fina­łem Cyklu.

A.T.G.: Wymy­ślo­ny przez Cie­bie świat jest bar­dzo mister­nie zbu­do­wa­ny – stwo­rzy­łeś w nim róż­ne kul­tu­ry i języ­ki, poka­za­łeś, jak te prze­ni­ka­ją się wza­jem­nie wraz z upły­wem cza­su. Opi­sa­łeś życie dwor­skie, miej­skie i na pro­win­cji, poświę­ci­łeś uwa­gę poli­tycz­nym intry­gom… To wyma­ga­ło ogro­mu pra­cy. W jaki spo­sób uda­ło Ci się zapa­no­wać nad cało­ścią? Masz to wszyst­ko w gło­wie czy potrze­bo­wa­łeś nota­tek i wykresów?

P.V.B.: Pro­wa­dzę BARDZO roz­bu­do­wa­ne notat­ki. Mam plik z załącz­ni­kiem, któ­ry peł­ni rolę ency­klo­pe­dii mojej serii. Pod­czas pisa­nia każ­da nowa postać, miej­sce, zasa­da sys­te­mu magii, td.., lądu­ją w pli­ku Cykl demo­nicz­ny, bym póź­niej mógł do nich wró­cić. Jest to dość uciąż­li­we w utrzy­ma­niu, ale wie­le razy pozwo­li­ło unik­nąć problemów.

A.T.G.: Impo­nu­ją­ce! Ale przy­no­si efek­ty. Lek­tu­ra Cyklu demo­nicz­ne­go – a w pol­skim wyda­niu to aż 10 pokaź­nych tomów! – poka­za­ła mi, że całość jest bar­dzo spój­na. Owszem, każ­da z ksią­żek ma wyraź­ny począ­tek i koniec, ale razem two­rzą zwar­tą całość. Czy kie­dy pra­co­wa­łeś nad pierw­szym tomem, wie­dzia­łeś, jaki będzie finał tej histo­rii i w jaki spo­sób domkniesz poszcze­gól­ne wąt­ki, czy pozwo­li­łeś histo­rii się prowadzić?

P.V.B: Kie­dy sprze­da­łem serię w 2007 roku, w pla­nach było pięć czę­ści. Na tam­tym eta­pie mia­łem goto­wą pierw­sza część – „Malo­wa­ne­go czło­wie­ka” – i byłem mniej wię­cej w jed­nej trze­ciej pisa­nia kolej­nej – „Pustyn­nej włócz­ni”. Resz­ta książ­ki była szcze­gó­ło­wo roz­pla­no­wa­na. Poza tym mia­łem kil­ka stron nota­tek o każ­dej z pozo­sta­łych trzech czę­ści, w któ­rych nakre­śli­łem moty­wy, głów­ne wąt­ki, oraz ich zakoń­cze­nia, łącz­nie ze sce­na­mi fina­ło­wy­mi „Otchła­ni”.

Ale histo­rie roz­ra­sta­ją się w trak­cie pisa­nia. Bar­dzo czę­sto do tego stop­nia zwią­zu­jesz się z posta­cia­mi i ich zma­ga­nia­mi, że roz­wi­jasz sce­ny tyl­ko dla nich. Nie­któ­re ze scen począt­ko­wo zapla­no­wa­nych w pierw­szym tomie zosta­ły prze­su­nię­te do dru­gie­go, cho­ciaż­by wzru­sza­ją­cy powrót Arle­na do Miln. Nie dało się tego unik­nąć. Pew­ne klu­czo­we wyda­rze­nia zamiast w „Pustyn­nej włócz­ni” zna­la­zły się w „Woj­nie w bla­sku dnia”, a następ­nie masa waż­nych rze­czy roz­pi­sa­nych dla „Woj­ny…” wylą­do­wa­ła w „Tro­nie z czaszki”.
Zaczą­łem prze­no­sić część z histo­rii zapla­no­wa­nych dla powie­ści do krót­szych opo­wia­dań, by dać im wię­cej prze­strze­ni. „Dzie­dzic­two posłań­ca” i histo­ria Bria­ra Dama­ja mia­ła otwie­rać „Woj­nę w bla­sku dnia”, a zosta­ła odręb­nym opo­wia­da­niem. Histo­ria Selii Wyschnię­tej w Poto­ku Tib­be­ta była pla­no­wa­na jako jeden z głów­nych wąt­ków „Tro­nu z czasz­ki”, a zamiast tego tra­fi­ła do opo­wia­da­nia „Selia zwa­na Wyschniętą”.

A.T.G.: To samo zasta­na­wia mnie w kwe­stii boha­te­rów – w wie­lu miej­scach wpro­wa­dzi­łeś posta­ci trze­cio- czy czwar­to­pla­no­we, któ­re powra­ca­ły lata póź­niej i oka­zy­wa­ły się nie­zwy­kle istot­ne dla fabu­ły . Czy to były strzel­by Cze­cho­wa, o któ­rych wie­dzia­łeś, że z cza­sem wypa­lą, czy np. zda­rza­ło się, że do jakiejś posta­ci poczu­łeś tyle sym­pa­tii, by uznać, iż musi wró­cić, więc robi­łeś dla niej miej­sce w fabule?

P.V.B.: Wszyst­kie odpo­wie­dzi są popraw­ne. Two­rząc postać, zawsze nada­ję jej inte­re­su­ją­cą cechę lub wymy­ślam wątek z prze­szło­ści, do któ­re­go mogę póź­niej wró­cić, jeże­li pozwo­li na to fabu­ła. Cza­sa­mi, w przy­pad­ku posta­ci takich jak Ren­na Tan­ner czy Selia Wyschnię­ta, od razu wiem, że w przy­szło­ści poświę­cę im wię­cej uwa­gi. Inne, jak Won­da Rębacz, zosta­ły stwo­rzo­ne na potrze­by krót­kiej sce­ny, ale polu­bi­łem je do tego stop­nia, że zaczę­ły poja­wiać się czę­ściej. Jest też dużo histo­rii, za któ­re nie zdą­ży­łem się zabrać! Nota­tek wystar­czy mi na co naj­mniej trzy inne opo­wia­da­nia z Cyklu demo­nicz­ne­go, w któ­rych poja­wią się zna­jo­mi boha­te­ro­wie, tacy jak Zie­lar­ka Bru­na czy Elo­na Papiernik.

A.T.G.: W 2021 roku uka­zał się „Pustyn­ny ksią­żę”, czy­li pierw­szy tom „Cyklu zmro­ku”. Roz­gry­wa się 15 lat po „Otchła­ni” (The Core), a głów­ny­mi boha­te­ra­mi są dzie­ci posta­ci pozna­nych w Cyklu demo­nicz­nym. I znów się zasta­na­wiam – czy kie­dy napi­sa­łeś „Otchłań”, wie­dzia­łeś, że będziesz chciał kon­ty­nu­ować tę opo­wieść, czy może mia­ła być ona zamknię­tą cało­ścią, a „Pustyn­ny ksią­żę” jest efek­tem tęsk­no­ty za serią?

P.V.B.: Zaczą­łem pla­no­wać Cykl zmro­ku mniej wię­cej w cza­sie, kie­dy w trze­ciej czę­ści Cyklu demo­nicz­ne­go – „Woj­nie w bla­sku dnia” – oka­za­ło się, że Leesha Papier­nik jest w cią­ży. Już wte­dy wie­dzia­łem, że Oli­ve będzie nie­zwy­kłą posta­cią, a nie­dłu­go póź­niej zaczą­łem pra­co­wać nad Dari­nem. W cza­sie, kie­dy opi­sy­wa­łem ich naro­dzi­ny w czę­ści pią­tej – „Otchła­ni” – pro­wa­dzi­łem już nego­cja­cje z wydaw­ca­mi, doty­czą­ce wyda­nia histo­rii OIi­ve i Dari­na w Cyklu zmroku.

Jed­no­cze­śnie BARDZO waż­ne było dla mnie solid­ne zakoń­cze­nie Cyklu demo­nicz­ne­go, zamknię­cie wszyst­kich głów­nych wąt­ków i poczu­cie, że to KONIEC serii. Zasłu­gi­wa­łem na to zarów­no ja, jak i moi czy­tel­ni­cy. Sta­ra­łem się gład­ko wylą­do­wać tak, aby każ­dy był zadowolony.

Celem roz­po­czę­cia Cyklu zmro­ku pięt­na­ście lat póź­niej było stwo­rze­nie dystan­su od pierw­szej serii tak, aby obie mogły funk­cjo­no­wać w moim uko­cha­nym świe­cie, ale każ­da na swo­ich wła­snych zasa­dach. Nie chcia­łem, żeby nowe posta­ci i ich pro­ble­my w jaki­kol­wiek spo­sób umniej­sza­ły wspa­nia­łe osią­gnię­cia swo­ich poprzed­ni­ków. Wręcz prze­ciw­nie, na począt­ku Cyklu zmro­ku to Oli­ve, Darin i inni muszą zmie­rzyć się z życiem w cie­niu tych wiel­kich dokonań.

Bar­dzo waż­ne było dla mnie rów­nież umoż­li­wie­nie nowym czy­tel­ni­kom, nie­zna­ją­cym moich poprzed­nich ksią­żek, się­gnię­cia po „Cykl zmro­ku” bez potrze­by nad­ra­bia­nia wcze­śniej­szej serii.

A.T.G.: Tytu­ło­wą posta­cią w „Pustyn­nym księ­ciu” jest Oli­ve, dziec­ko Leeshy i Ahman­na Jar­di­ra. To dość kon­tro­wer­syj­ny wybór, ponie­waż Oli­ve jest oso­bą inter­pł­cio­wą, nie tyl­ko ma geni­ta­lia męskie i żeń­skie, ale w dodat­ku za spra­wą magii jed­ne i dru­gie są w peł­ni spraw­ne. Nie znam dokład­nie sytu­acji osób LGBT+ w USA, ale w Pol­sce wciąż spo­ty­ka­ją się one z nęka­niem, a szcze­gól­nie sil­na jest trans­fo­bia. Nie bałeś się, że uczy­nie­nie Oli­ve głów­ną posta­cią serii przy­spo­rzy ci wrogów?

P.V.B.: Na pew­no mia­łem to na uwa­dze, ponie­waż zawsze znaj­dą się ludzie, któ­rzy zamiast roz­ma­wiać wolą się kłó­cić. Ale w swo­ich książ­kach zawsze sta­ra­łem się poru­szać waż­ne tema­ty w roz­sąd­ny, przy­stęp­ny spo­sób. Tak, aby wyjść naprze­ciw czy­tel­nicz­kom i czy­tel­ni­kom, i zachę­cić ich do wspól­ne­go zgłę­bia­nia idei z róż­nych per­spek­tyw, razem z moimi posta­cia­mi. Uwa­żam, że sztu­ka prze­gry­wa, kie­dy ucie­ka­my od wraż­li­wych tema­tów ze stra­chu przed reak­cją innych.

Mam wra­że­nie, że przez lata uda­ło mi się zbu­do­wać z moimi czy­tel­ni­ka­mi pewien poziom zaufa­nia i wza­jem­ne­go sza­cun­ku. Wie­dzą, że do każ­dej posta­ci pod­cho­dzę z uczci­wo­ścią i posza­no­wa­niem, nawet jeże­li jest to anta­go­ni­sta. Jako pisarz czu­ję satys­fak­cję, kie­dy czy­tel­ni­cy trak­tu­ją z empa­tią postać, któ­rą kie­dyś postrze­ga­li jako czar­ny cha­rak­ter lub począt­ko­wo nie czu­li z nią więzi.
Moim zda­niem każ­dy czy­tel­nik – nie­za­leż­nie od tego, kim jest – może zna­leźć punk­ty wspól­ne z prze­my­śle­nia­mi Oli­ve Papier­nik i z trud­no­ścia­mi, z któ­ry­mi się mie­rzy. A przy­go­dy Oli­ve i Dari­na mają w sobie wszyst­ko, cze­go fani Cyklu demo­nicz­ne­go mogą się spo­dzie­wać po mojej twórczości.

A.T.G.: Dwo­istość natu­ry Oli­ve to waż­ny wątek w „Pustyn­nym księ­ciu”, co ma też prze­ło­że­nie na język. W pol­skim prze­kła­dzie z począt­ku mamy do czy­nie­nia z posta­cia­mi mówią­cy­mi o Oli­ve w rodza­ju żeń­skim, ale gdy Oli­ve zmie­nia śro­do­wi­sko, poja­wia­ją się for­my męskie, a Oli­ve mówi o sobie, uni­ka­jąc nace­cho­wa­nych form gra­ma­tycz­nych. Czy w ory­gi­na­le wyglą­da­ło to w ten sam spo­sób, czy to inwen­cja pol­skie­go tłu­ma­cza? Czy korzy­sta­łeś z opra­co­wań na temat tego, jak mówią o sobie oso­by nie­bi­nar­ne, np. z pronouns.page?

P.V.B.: Tłu­ma­cze­nia takich rze­czy nigdy nie są łatwe, rów­nież w języ­ku angiel­skim; pisząc „Pustyn­ne­go księ­cia”, uświa­do­mi­łem sobie, jak bar­dzo nace­cho­wa­ny płcio­wo jest nasz język. Nawet w odnie­sie­niu do przed­mio­tów. W Pol­sce mam duże szczę­ście współ­pra­co­wać z Mar­ci­nem Mort­ką, któ­ry jest rów­nież świet­nym pisa­rzem, a do tego swo­im prze­kła­dem we wspa­nia­ły spo­sób zapo­znał pol­skich czy­tel­ni­ków z moimi histo­ria­mi. Mam wra­że­nie, że mamy podob­ne podej­ście do języka.

Jed­nym z powo­dów, dla któ­rych nada­łem książ­ce for­mę nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej, było to, że chcia­łem unik­nąć więk­szo­ści form nace­cho­wa­nych płcio­wo. [W języ­ku angiel­skim kon­struk­cja zdań w pierw­szej oso­bie pozwa­la w dużym stop­niu unik­nąć nace­cho­wa­nia płcio­we­go, w odnie­sie­niu do posta­ci będą­cej nar­ra­to­rem. Brak też żeń­skich i męskich koń­có­wek, np. w cza­sow­ni­kach i przy­miot­ni­kach – przyp. tłum.] Cza­sa­mi mam wra­że­nie, że dys­ku­sja o zaim­kach odwra­ca uwa­gę od poważ­niej­szych tematów.

A.T.G.: W „Pustyn­nym księ­ciu” obser­wu­je­my boha­ter­ki i boha­te­rów Cyklu demo­nicz­ne­go ocza­mi ich nasto­let­nich dzie­ci… i nie zawsze ten obraz jest pozy­tyw­ny. Nie bałeś się, że czy­tel­ni­cy będą mie­li do Cie­bie żal? W koń­cu lata­mi kibi­co­wa­li tym posta­ciom, a teraz widzi­my, jak popeł­nia­ją błę­dy wycho­waw­cze, nie­któ­re poważ­ne i moc­no wpły­wa­ją­ce na życie innych… Nie kusi­ło Cię np. opi­sa­nie Leeshy jako mat­ki ide­al­nej czy mał­żeń­stwa Gare­da i Eme­lii jako sielanki?

P.V.B.: Sta­ram się być reali­stą. „Żyli dłu­go i szczę­śli­wie” to wspa­nia­łe marze­nie, ale rzad­ko prze­kła­da się na rze­czy­wi­stość. Jako rodzic nauczy­łem się, że pró­bu­jąc za wszel­ką cenę nie powie­lać błę­dów naszych rodzi­ców, czę­sto two­rzy­my wła­sne, zupeł­nie nowe błę­dy. Leesha zosta­ła wycho­wa­na przez swo­ją mat­kę w poczu­ciu, że nie sta­no­wi żad­nej war­to­ści poza byciem żoną i mat­ką. Sama wycho­wa­ła Oli­ve zupeł­nie ina­czej, jako przy­szłą królową.

Obie mat­ki były prze­ko­na­ne, że wie­dzą lepiej, i żad­na z nich nie zwra­ca­ła uwa­gi na to, cze­go pra­gnę­ły ich dzieci.

Co do Gare­da, być może nie­któ­rzy czy­tel­ni­cy pamię­ta­ją prze­po­wied­nię z „Tro­nu z cza­szek” doty­czą­cą jego mał­żeń­stwa. Kości powie­dzia­ły: „Uro­dzi temu męż­czyź­nie sil­nych synów, ale to cór­ka oka­że się jego spad­ko­bier­czy­nią” [tłum. Mał­go­rza­ta Koczań­ska]. Już wte­dy wie­dzia­łem o Selen, że mało któ­re mał­żeń­stwo było­by w sta­nie prze­trwać jej naciski.

Nie sądzę, żeby spo­sób popro­wa­dze­nia tych boha­te­rów w nowych książ­kach jak­kol­wiek umniej­szył wagę ich czy­nów z pierw­szej serii. Wte­dy też nie byli idealni!

A.T.G.: Wspo­mnia­łam już o mie­sza­niu się kul­tur w Two­im świe­cie, ale chcia­ła­bym poświę­cić temu wię­cej miej­sca. W napraw­dę inte­re­su­ją­cy spo­sób przed­sta­wiasz to, jak w poszcze­gól­nych kra­jach trak­to­wa­ne są kobie­ty i oso­by nie­he­te­ro­sek­su­al­ne, przed­sta­wiasz róż­ne podej­ścia do reli­gii, nie­peł­no­spraw­no­ści oraz mał­żeń­stwa. W Cyklu demo­nicz­nym widzi­my nie tyl­ko te róż­ni­ce, ale tak­że star­cia pomię­dzy przed­sta­wi­cie­la­mi róż­nych kul­tur, m.in. Arle­nem Bale­sem a Ahman­nem Jar­di­rem, a póź­niej to, jak poszcze­gól­ne kul­tu­ry się prze­ni­ka­ją. Czy pisząc, mia­łeś w gło­wie, któ­re posta­wy są lep­sze, a któ­re gor­sze, czy może każ­dą trak­to­wa­łeś neutralnie?

P.V.B.: W swo­jej twór­czo­ści sta­ram się zacho­wać bez­stron­ność, uni­kam opi­sy­wa­nia swo­ich opi­nii. Celo­wo two­rzę posta­ci o róż­nych poglą­dach, ate­istów i wie­rzą­cych, zamoż­nych i bied­nych, mło­dych i sta­rych, iden­ty­fi­ku­ją­cych się z róż­ny­mi płcia­mi. Pisząc o tych oso­bach pró­bu­ję szcze­rze przed­sta­wiać ich poglą­dy tak, aby umoż­li­wić odkry­wa­nie kul­tur z róż­nych per­spek­tyw. Zale­ży mi na tym, żeby czy­tel­ni­cy sami decy­do­wa­li o tym, co sądzą o danej postaci.

A.T.G.: Czy wąt­ki femi­ni­stycz­ne oraz LGBT+ w Two­ich książ­kach to dekla­ra­cja świa­to­po­glą­do­wa? Opi­su­jesz m.in. związ­ki (w tym mał­żeń­stwa) jed­no­pł­cio­we czy potęż­ne księż­ne spra­wu­ją­ce wła­dzę, a Zie­lar­ki warzą zio­ła prze­ry­wa­ją­ce cią­żę, nie mora­li­zu­jąc swo­ich klientek…

P.V.B.: Będę się powta­rzać, ale sta­ram się uczci­wie i bez­stron­nie poka­zy­wać róż­ne punk­ty widze­nia. Zie­lar­ka Bru­na nie łączy­ła ziół z moral­no­ścią, ale jej uczen­ni­ca Dar­sy już tak – kie­dy zosta­ła miej­ską Zie­lar­ką, odmó­wi­ła warze­nia napa­ru zatrzy­mu­ją­ce­go płod­ność. Kie­dy Leesha zosta­je zgwał­co­na i przyj­mu­je śro­dek zapo­bie­ga­ją­cy cią­ży, bar­dzo cięż­ko to prze­ży­wa i przy­się­ga nigdy wię­cej tego nie zro­bić, ponie­waż życie jest dla niej świętością.
Co do związ­ków jed­no­pł­cio­wych i sil­nych wład­czyń, są to udo­ku­men­to­wa­ne fak­ty histo­rycz­ne, wystę­pu­ją­ce od począt­ków ludz­kiej kul­tu­ry. Nie wyda­je mi się, żeby zawar­cie ich w opo­wie­ści było dekla­ra­cją świa­to­po­glą­do­wą. To raczej opi­sa­nie rzeczywistości.

A.T.G.: Two­je książ­ki docze­ka­ły się wie­lu wydań na całym świe­cie. Wiem, że jesteś fanem ilu­stra­cji Domi­ni­ka Broń­ka, a z tłu­ma­czem – Mar­ci­nem Mort­ką – kon­sul­to­wa­łeś m.in. podział tomów na księ­gi. Czy zawsze tak bli­sko współ­pra­cu­jesz z oso­ba­mi odpo­wie­dzial­ny­mi za przy­go­to­wa­nie wyda­nia na nowy rynek?

P.V.B.: Nie zawsze, ale kie­dy tyl­ko mam taką moż­li­wość! Jeże­li tłu­macz lub arty­sta kon­tak­tu­je się ze mną w spra­wie adap­ta­cji, rzu­cam wszyst­ko, żeby odpo­wie­dzieć i słu­żyć radą. To tłu­ma­cze­nie czy ta okład­ka są mia­rą mojej pra­cy, więc zale­ży mi na tym, żeby te oso­by odnio­sły suk­ces. Mia­łem to szczę­ście, że tra­fi­łem na nie­sa­mo­wi­tych partnerów.
W nie­któ­rych kra­jach wyda­nia powsta­ją bez moje­go udzia­łu, co cza­sa­mi pro­wa­dzi do innych wybo­rów arty­stycz­nych. Ale one rów­nież bywa­ją piękne.

A.T.G.: Któ­re z wydań jest Two­im ulu­bio­nym i dla­cze­go? Co sądzisz o jako­ści pol­skie­go wyda­nia? Czy jesteś zado­wo­lo­ny ze współ­pra­cy z Fabry­ką Słów?

P.V.B.: Obec­nie moim fawo­ry­tem jest nowe wyda­nie w twar­dej opra­wie z Fabry­ki Słów. Przez dłu­gi czas pierw­sze miej­sce zaj­mo­wa­ła bra­zy­lij­ska twar­da opra­wa – ze wzglę­du na wspa­nia­ły pro­jekt i jakość wyko­na­nia. Oczy­wi­ście kocham rów­nież wyda­nia z Wiel­kiej Bry­ta­nii i USA, ponie­waż mia­łem spo­ry udział przy ich powstawaniu.

A.T.G.: Wspo­mnia­łeś kie­dyś, że ist­nie­je szan­sa na komik­so­wą adap­ta­cję Cyklu demo­nicz­ne­go, za któ­rą odpo­wia­dał­by wła­śnie Domi­nik Bro­niek. Czy ten plan ma szan­sę na realizację?

P.V.B.: Mam nadzie­ję, że kie­dyś się uda! Chcę sam napi­sać sce­na­riusz, ale na razie sku­piam się na książ­kach i nie uda­ło mi się wygo­spo­da­ro­wać na to cza­su. Zasta­na­wia­łem się nad zna­le­zie­niem doświad­czo­ne­go sce­na­rzy­sty komik­so­we­go, któ­ry zajął­by się pro­jek­tem ze mną w roli redak­to­ra, ale tutaj waż­ne jest twór­cze dopasowanie.

A.T.G.: W pew­nym momen­cie było gło­śno o tym, że sprze­da­łeś pra­wa do ekra­ni­za­cji „Malo­wa­ne­go czło­wie­ka”, ale od dłuż­sze­go cza­su w tema­cie panu­je cał­ko­wi­ta cisza. Czy są wciąż szan­se na to, że zoba­czy­my Two­ją twór­czość na ekra­nach kin albo w posta­ci seria­lu? A może pra­wa wró­ci­ły do Ciebie?

P.V.B.: Pra­wa zosta­ły sprze­da­ne, z pro­jek­tem zwią­za­ny jest świet­ny scenarzysta/reżyser ze spo­rym doświad­cze­niem. Dopó­ki stu­dio nie zde­cy­du­je się na pro­duk­cję, nie mogę zbyt wie­le powie­dzieć. Jeste­śmy bli­żej niż kie­dy­kol­wiek, więc trzy­maj­cie kciuki.

A.T.G.: Gdy­byś miał cał­ko­wi­tą dowol­ność w kom­ple­to­wa­niu obsa­dy ekra­ni­za­cji, kogo chciał­byś w niej zoba­czyć? A może masz wyma­rzo­ne­go reży­se­ra czy twór­cę muzyki?

P.V.B.: Jestem zbyt bli­sko tego pro­jek­tu, żeby móc na tym eta­pie mówić o obsa­dzie, ale mogę skie­ro­wać Was w stro­nę zabaw­ne­go kon­kur­su dla fanów, któ­ry zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy kil­ka lat temu. Czy­tel­nicz­ki i czy­tel­ni­cy gło­so­wa­li na obsa­dę Cyklu demo­nicz­ne­go, a ja wybra­łem swo­je typy: https://www.petervbrett.com/2009/09/13/casting-contest-winners/

A.T.G.: Wiem, że uwa­żasz dys­cy­pli­nę i cięż­ką pra­cę za nie­od­łącz­ne ele­men­ty pra­cy pisar­skiej. A jak to wyglą­da w Two­im przy­pad­ku? Jaki masz sys­tem pra­cy i czy zmie­nił się od cza­sów Two­je­go debiutu?

P.V.B.: Przez lata spo­ro się u mnie zmie­ni­ło w kwe­stii znaj­do­wa­nia cza­su na pisa­nie, ze wzglę­du na potrze­bę dosto­so­wa­nia się do moje­go życia. Czas jest cen­ny i jeże­li się na to pozwo­li, pra­ca, rodzi­na, przy­ja­cie­le, sen i Net­flix potra­fią szyb­ko wypeł­nić dzień. Świa­do­me prze­zna­cze­nie cza­su na pisa­nie czy jakie­kol­wiek inne rze­mio­sło, ozna­cza poświę­ce­nie i ode­bra­nie tego cza­su innym zaję­ciom. Nawet jeże­li pisa­nie to two­ja pra­ca, docho­dzi do tego wie­le aspek­tów biz­ne­so­wych. Cza­sa­mi potra­fią zająć ci cały dzień i nie masz cza­su napi­sać ani jed­ne­go słowa.
Sta­ram się usta­lać sobie cel tysią­ca słów dzien­nie, pięć dni w tygo­dniu. To nie­wie­le, ale pisa­nie książ­ki to mara­ton a nie sprint. Pięć tysię­cy słów tygo­dnio­wo daje ponad 250 tysię­cy słów rocz­nie, czy­li mniej wię­cej rów­no­war­tość jed­nej mojej książki.
W dobry dzień tysiąc słów to dwie godzi­ny pra­cy. Naj­czę­ściej zaj­mu­je to czte­ry godzi­ny. Cza­sa­mi prze­kra­czam tysiąc i piszę dalej. W inne dni nawet nie dobi­jam do tysią­ca. Ale następ­ne­go dnia też jest dzień i kolej­na szansa.
Ostat­nio piszę w cią­gu dnia, kie­dy tyl­ko jest to moż­li­we, znaj­du­jąc czas w pocią­gu w dro­dze do szko­ły cór­ki czy przy biur­ku w cza­sie godzin pra­cy. Ale z czte­ro­let­nią cór­ką i Lau­ren pra­cu­ją­cą z domu rzad­ko moż­na liczyć na spo­kój. Czę­sto koń­czy się na tym, że pra­cu­ję póź­no w nocy, kie­dy wszy­scy śpią, a w domu jest cisza.

A.T.G.: Stu­dio­wa­łeś lite­ra­tu­rę angiel­ską oraz histo­rię sztu­ki, pra­co­wa­łeś w prze­my­śle far­ma­ceu­tycz­nym. W jaki spo­sób zosta­łeś zawo­do­wym pisa­rzem? Czy dzia­ło się to meto­dą małych krocz­ków, czy może pew­ne­go dnia rzu­ci­łeś się na głę­bo­ką wodę?

P.V.B.: Zawsze chcia­łem być pisa­rzem, dla­te­go moim głów­nym kie­run­kiem była lite­ra­tu­ra angiel­ska. Sztu­kę stu­dio­wa­łem dla przy­jem­no­ści. Nie­ste­ty z takim dyplo­mem cięż­ko było zna­leźć pra­cę, dla­te­go przy­ją­łem pierw­sze sta­no­wi­sko wydaw­ni­cze, jakie uda­ło mi się zna­leźć. Moim zada­niem było reda­go­wa­nie kata­lo­gów firm. Następ­nie pra­co­wa­łem jako asy­stent redak­to­ra cza­so­pism medycz­nych, dzię­ki cze­mu zosta­łem redak­to­rem wydaw­nictw medycz­nych, co z kolei zapro­wa­dzi­ło mnie do zarzą­dza­nia pro­duk­cją poligraficzną.
Przez cały ten czas pisa­łem powie­ści, z każ­dą z nich dosko­na­ląc swój warsz­tat. Moja czwar­ta książ­ka, „Malo­wa­ny czło­wiek”, była pierw­szą, któ­rą uzna­łem za wystar­cza­ją­co dobrą, żeby spró­bo­wać ją sprze­dać. Ale nawet przez moment nie prze­czu­wa­łem, jak bar­dzo zmie­ni moje życie.

A.T.G.: Czy wyobra­żasz sobie jesz­cze sie­bie w jakim­kol­wiek zawo­dzie nie­zwią­za­nym z pisa­niem, czy już wiesz, że to Twój spo­sób na życie?

P.V.B.: Nie wyobra­żam sobie wyko­ny­wa­nia jakiej­kol­wiek pra­cy poza pisa­niem, ale oczy­wi­ście ist­nie­ją róż­ne rodza­je pisa­nia. Gdy­by tra­fił się cie­ka­wy pro­jekt, z chę­cią pisał­bym dla innych mediów, takich jak gry czy film. Ale nie wyda­je mi się, żebym kie­dy­kol­wiek prze­stał pisać książki.

A.T.G.: Pra­ca pisa­rza jest o tyle trud­na, że wyma­ga ogrom­nej samo­dy­scy­pli­ny i może pochła­niać całe dnie i noce. Jak prze­kła­da się to na Two­je życie rodzin­ne? Czy bycie zawo­do­wym pisa­rzem pozy­tyw­nie czy nega­tyw­nie wpły­wa na czas, któ­ry możesz poświę­cić żonie i cór­kom? Czy w kry­zy­sach twór­czych możesz liczyć na wspar­cie ze stro­ny naj­bliż­szych? (Chy­ba że po pro­stu nie mie­wasz kryzysów…)

P.V.B.: Nie jestem wyznaw­cą eto­su pisa­rza, któ­ry nie ma cza­su dla rodzi­ny, bo pochła­nia go pra­ca twór­cza. Jasne, cza­sa­mi świet­nie idzie mi pisa­nie, innym razem wisi nade mną deadli­ne. Ale ogól­nie rzecz bio­rąc, bycie peł­no­eta­to­wym pisa­rzem pozwo­li­ło mi na ela­stycz­ność i uczest­ni­cze­nie w życiu moich dzie­ci w zakre­sie, na jaki wie­lu pra­cu­ją­cych rodzi­ców nie może sobie pozwo­lić ze wzglę­du na zobo­wią­za­nia zawo­do­we. Ze swo­ją rodzi­ną mam bar­dzo bli­skie rela­cje, a ostat­nie kil­ka lat poka­za­ło, że potra­fi­my się wspie­rać w potrzebie.

A.T.G.: Masz fan­ki i fanów na całym świe­cie, w tym napraw­dę licz­ne gro­no w Pol­sce. Kil­ka­krot­nie odwie­dzi­łeś nasz kraj i spo­tka­łeś się z nimi. Jak wspo­mi­nasz te wyjaz­dy? Czy lubisz wra­cać do Pol­ski? Co szcze­gól­nie zapa­dło Ci w pamięć?

P.V.B.: Uwiel­biam odwie­dzać Pol­skę. Moja pierw­sza wizy­ta to rok 2012, kie­dy pro­mo­wa­łem „Pustyn­ną włócz­nię”. Od tej pory wra­cam do Pol­ski przy oka­zji pre­mie­ry każ­dej kolej­nej książ­ki, nie licząc „Pustyn­ne­go księ­cia”, kie­dy pla­ny przy­jaz­du pokrzy­żo­wał covid. Poby­ty w Pol­sce to szcze­gól­ne punk­ty na mapie moich tras pro­mo­cyj­nych. Pol­scy czy­tel­ni­cy zawsze oka­zu­ją swo­je wspar­cie i gościn­ność, podob­nie jak moi wydaw­cy. W Pol­sce nawią­za­łem praw­dzi­we i trwa­łe przy­jaź­nie. Zawsze znaj­du­ję czas na wyciecz­kę po odwie­dza­nym prze­ze mnie mie­ście, zwie­dzam kościo­ły, polu­ję na kra­sna­le, robię zaku­py na ryn­ku. I uwiel­biam pol­skie jedze­nie! Nie mogę się docze­kać kolej­nej wizyty.

A.T.G.: Jesteś aktyw­ny w social mediach – a czy utrzy­mu­jesz też kon­takt z fan­ka­mi i fana­mi z Pol­ski? Czy sta­no­wią oni dużą gru­pę wśród osób, któ­re do Cie­bie piszą? Czy śle­dzisz pol­skie recen­zje i fanarty?

P.V.B.: Tak, tak i tak! Cho­ciaż w nie­któ­rych kra­jach mam wię­cej fanów, pol­scy czy­tel­ni­cy zawsze są zauwa­żal­ni i trze­ba się z nimi liczyć, cho­ciaż­by w kon­kur­sach fanar­tów czy na Book­sta­gra­mie. Sta­ram się laj­ko­wać i komen­to­wać wszyst­kie wpi­sy, a jed­nym z ulu­bio­nych aspek­tów mojej pra­cy jest poka­zy­wa­nie sztu­ki fanow­skiej. Podej­rze­wam, że fanar­ty sta­no­wią więk­szość mojej aktyw­no­ści w mediach społecznościowych.

A.T.G.: Z cze­go w kon­tek­ście swo­jej twór­czo­ści jesteś naj­bar­dziej dumny?

P.V.B.: Z umie­jęt­no­ści posta­wie­nia się w sytu­acji kogoś, kto jest ode mnie dia­me­tral­nie róż­ny, i wyobra­że­nia sobie świa­ta ocza­mi tej oso­by. Uwiel­biam wcie­lać się w nowe posta­ci i odkry­wać świat z ich perspektywy.

A.T.G.: Czy­tel­ni­cy w USA cze­ka­ją na dru­gi tom Cyklu zmro­ku, w Pol­sce w mię­dzy­cza­sie uka­że się dru­ga księ­ga „Pustyn­ne­go księ­cia”. Z zapo­wie­dzi wyni­ka, że nowy cykl będzie miał trzy tomy (czy­li w pol­skim wyda­niu – sześć tomów). Czy już wiesz, jak się zakoń­czy, czy jest szan­sa, że roz­ro­śnie się w trakcie?

P.V.B.: Mam pod­pi­sa­ną umo­wę na trzy książ­ki w Cyklu zmro­ku; nie sądzę, żeby było ich wię­cej. Bar­dzo dokład­nie roz­pla­no­wa­łem dwie ostat­nie czę­ści i nie zamie­rzam posze­rzać serii. Być może kie­dyś wró­cę do tego świa­ta i nie­któ­rych posta­ci, ale po zakoń­cze­niu cyklu chcę zacząć od zera z czymś zupeł­nie nowym. Powo­li przy­go­to­wu­ję też pro­jekt, o któ­rym wspo­mi­na­łem, i nie mogę się docze­kać, żeby go ogłosić.

A.T.G.: Dzię­ku­ję za rozmowę!

P.V.B.: Nie ma za co! To były wspa­nia­łe pyta­nia i cie­szę się, że mogłem poroz­ma­wiać dłu­żej o książ­kach. Szcze­gól­nie, że w tym roku nie uda­ło mi się oso­bi­ście odwie­dzić Pol­ski. Dziękuję!

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy