Felieton

Antyspołeczny – Superman bez peleryny

W Pol­sce, gdy zaczy­na­ją nam prze­szka­dzać dys­funk­cyj­ni sąsie­dzi, naj­czę­ściej dzwo­ni­my na poli­cję. Gdy dzie­je się to czę­sto, dosko­na­le zna­my swo­je­go dziel­ni­co­we­go. Rów­nie dobrze zna­ją go ci, któ­rzy hała­su­ją w nocy, piją na uli­cach i roz­wią­zu­ją pro­ble­my za pomo­cą prze­mo­cy. W UK do takich sytu­acji odde­le­go­wa­na jest spe­cjal­na oso­ba – pra­cow­nik do spraw zacho­wań antyspołecznych.

Wszy­scy zna­my sąsia­dów, któ­rzy 5 minut po 22 dzwo­nią po poli­cję, zamiast popro­sić o ści­sze­nie muzy­ki. Takich, któ­rym prze­szka­dza, gdy kosi­my tra­wę, a jesz­cze bar­dziej – gdy nie kosi­my i dział­ka jest zaro­śnię­ta. Nick Pet­ti­grew przez dzie­sięć lat swo­jej pra­cy jako ASBO (anti-social beha­vio­ur offi­cer) ode­brał wie­le tak bła­hych zgło­szeń. Ode­brał też nie­zli­czo­ną licz­bę trud­nych tele­fo­nów i zaj­mo­wał się dzie­siąt­ka­mi dra­ma­tycz­nych przy­pad­ków, któ­re opi­sał w swej książ­ce-pamięt­ni­ku pt. „Anty­spo­łecz­ny”.

Sko­ro w Pol­sce nie mamy w ogó­le takie­go sta­no­wi­ska, war­to nie­co przy­bli­żyć, czy zaj­mu­je się pra­cow­nik do spraw anty­spo­łecz­nych. Uda­ło mi się zna­leźć ogło­sze­nie z maja tego roku, w któ­rym jest to jasno nakre­ślo­ne. Taka oso­ba ma reago­wać na zgło­sze­nia doty­czą­ce wszel­kich nie­od­po­wied­nich zacho­wań w miesz­ka­niach komu­nal­nych na okre­ślo­nym terenie.

Ma podej­mo­wać dzia­ła­nia mają­ce na celu utem­pe­ro­wa­nie spraw­ców, w tym kie­ro­wa­nie spraw do sądu. Powin­na prze­słu­chi­wać poten­cjal­nych win­nych, ich ofia­ry i świad­ków zgło­szo­nych wyda­rzeń. Do tego docho­dzą: współ­pra­ca z inny­mi dzia­ła­mi, rekru­ta­cja nowych pra­cow­ni­ków, zarzą­dza­nie budże­ta­mi i moni­to­ro­wa­nie efek­tyw­no­ści dzia­łań. Zatem z jed­nej stro­ny – wal­ka z żywą mate­rią nie­mal­że na uli­cach, z dru­giej – typo­wa papie­ro­lo­gia i biurokracja.

Nick Pet­ti­grew, zanim zde­cy­do­wał się „rzu­cić papie­ra­mi”, miał pod swo­ją opie­ką set­ki spraw. Zaj­mo­wał się oczy­wi­ście bła­host­ka­mi, ale też praw­dzi­wy­mi ludz­ki­mi dra­ma­ta­mi. Spo­ty­kał ludzi, któ­rzy byli uza­leż­nie­ni, nie­sa­mo­dziel­ni spo­łecz­nie i zawo­do­wo, agre­syw­ni i cho­rzy. Z całej książ­ki naj­bar­dziej zapadł mi w pamięć jeden przypadek.

Pet­ti­grew opi­sał losy kobie­ty cho­rej na schi­zo­fre­nię. Swo­imi zacho­wa­nia­mi oczy­wi­ście prze­szka­dza­ła ona sąsia­dom. Gdy bra­ła leki, była w sta­nie funk­cjo­no­wać w spo­łe­czeń­stwie, gdy prze­sta­wa­ła to robić – sta­wa­ła się dla innych nie­zno­śna. Ponie­waż była samot­na, niko­go poza Nic­kiem, wzy­wa­nym przez wście­kłych miesz­kań­ców blo­ku, jej los nie obcho­dził. Kie­dyś zabra­no jej dziec­ko, gdyż według władz nie była w sta­nie spra­wo­wać nad nim odpo­wied­niej opie­ki. Raz za razem tra­fia­ła do szpi­ta­la psy­chia­trycz­ne­go, gdzie nie­co sta­wia­no ją na nogi. W miesz­ka­niu wciąż trzy­ma­ła łóżecz­ko, licząc, że dziec­ko kie­dyś do niej wró­ci. Mimo że ono już pew­nie daw­no z nie­go wyrosło…

Jak pomóc dzie­siąt­kom takich osób, gdy jest się tak napraw­dę męż­czy­zną do wszyst­kie­go? Gdy trze­ba się zająć tak­że zala­nym miesz­ka­niem i nie­ist­nie­ją­cy­mi zapa­cha­mi? Loka­to­rzy napraw­dę zgła­sza­li się tak­że z tak absur­dal­ny­mi problemami.

W „Anty­spo­łecz­nym” Pet­ti­grew poka­zu­je dwie rze­czy. Po pierw­sze, że jed­nak oso­ba nie może być „do wszyst­kie­go”. Nie może jed­no­cze­śnie być w tere­nie i poma­gać na miej­scu słab­szym i potrze­bu­ją­cym. A cza­sem tym potrze­bu­ją­cym para­dok­sal­nie jest ofia­ra, któ­ra zwy­czaj­ne nie umie sama sobie poradzić.

I tu docho­dzi­my do spra­wy dru­giej, wła­ści­wie sed­na tej książ­ki. Zawo­dzi bowiem bry­tyj­ski sys­tem. Pra­cow­ni­cy mają­cy za mało cza­su, nie dość zaso­bów, nie są w sta­nie ura­to­wać wszyst­kich. Nawet jeśli w sen­sie praw­dzi­we­go, fizycz­ne­go ratun­ku, będzie to jeden przy­pa­dek na całą ich karie­rę zawo­do­wą, to jest AŻ jeden przy­pa­dek. A jak z setek pię­trzą­cych się doku­men­tów, z wydłu­ża­ją­cych się w nie­skoń­czo­ność tabel w Exce­lu wybrać tego, kto pomo­cy potrze­bu­je naj­bar­dziej? Tu nie trze­ba intu­icji, tyl­ko cza­su i odpo­wied­nich środków.

Już wcze­śniej zaspo­ile­ro­wa­łam Wam, ze Nick rzu­cił pra­cę. Mogłam to zro­bić bez waha­nia, bo tę infor­ma­cję znaj­dzie­cie bez trud­no­ści w sie­ci. Tego, że to nastą­pi, domy­śli­cie się w sumie już po kil­ku­dzie­się­ciu stro­nach książki.

Gdy jej autor, żar­tu­jąc jak na Bry­tyj­czy­ka przy­sta­ło, co jakiś czas prze­my­cał infor­ma­cje o tym, ile i jakich leków bie­rze. Gdy mówił o tym nie­co bar­dziej wprost, by w koń­cu ze wsty­dem, ale jed­nak przy­zna­wać się, że w cza­sie lun­chu w pra­cy wspie­ra się alko­ho­lem, a wra­ca­jąc do domu, kie­ru­je swe kro­ki do monopolowego.

Powiem Wam szcze­rze – w ogó­le mu się nie dzi­wię. Nie wiem, kto teraz ratu­je ludzi z jego regio­nu, ale nikt kto jest wyso­kow­raż­li­wy, odpo­wie­dzial­ny i napraw­dę chce poma­gać, nie wyj­dzie z takiej pra­cy bez szwan­ku. Jeśli chce­cie dowie­dzieć się wię­cej o „anty­spo­łecz­nych” i o mniej uprzy­wi­le­jo­wa­nych miesz­kań­cach Wysp Bry­tyj­skich, ta książ­ka z pew­no­ścią Was nie zawiedzie.

ps. nasz wywiad z Nic­kiem może­cie prze­czy­tać TUTAJ.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy