Wyobraź sobie, że Twój sąsiad, współlokator lub członek rodziny przejawia zachowania, których nie da się znieść. Może to być włączanie zbyt głośnej muzyki o dziwnych porach, ale też może to być coś poważniejszego, co zagraża bezpieczeństwu innych. Mieszkańcy UK dzwonią wtedy do odpowiadającego za ich okolicę pracownika ds. zachowań antyspołecznych. Kimś takim był Nick Pettigrew, autor książki „Antyspołeczny”. Dziś opowiada nam o trudach takiej pracy.
Zuzanna Pęksa: Dzisiaj moi sąsiedzi z domu obok imprezowali bardziej niż zwykle. Przez moment żałowałam, że nie mamy w Polsce pracowników ASBO (anti-social behaviour oficer), którzy walczą z antyspołecznymi zachowaniami w UK. Chwilę później pomyślałam, że i tak nie odważyłabym się donieść na kogoś, kto dobrze się bawi. Jak wiele zgłoszeń, z tych, które otrzymywałeś, było poważnych, a ile z nich dotyczyło po prostu przedłużających się imprez?
Nick Pettigrew: Często mówi się, że takich zgłoszeń dokonują ci, którzy nie lubią się bawić, albo są wredni. Mieliśmy ludzi, którzy zgłaszali drobiazgi, a potem spokojnie żyli dalej. Ale najczęściej mieliśmy do czynienia z bardzo poważnymi incydentami, w których zgłaszający bali się o swoje bezpieczeństwo, z powodu innych spotykało ich wiele nieszczęść lub byli poważnie narażeni na krzywdę. Przyrównałbym to do bycia lekarzem – nadal potrzebujemy lekarzy, nawet jeśli niektórzy ludzie są hipochondrykami.
Z.P.: Byłeś pracownikiem ds. zachowań antyspołecznych przez 10 długich lat. Im bardziej zagłębiałam się w Twoje wspomnienia, tym dłużej zastanawiałam się „Kiedy on w końcu rzuci tę robotę?”. Co sprawiło, że wykonywałeś tę pracę tak długo? I, co równie ważne, jak długo potem dochodziłeś do siebie?
N.P.: Mam bardzo niski próg nudy zarówno w pracy, jak i w domu. Jedną z przyczyn może być zdiagnozowane u mnie ostatnio ADHD. Choć praca była ciężka, a sytuacje, z którymi miałem do czynienia były niepokojące, nigdy, przenigdy się nie nudziłem. Myślę też, że mam naturalną tendencję do tego, by próbować pomagać ludziom. Minęło kilka miesięcy od rzucenia pracy, nim mój poziom stresu zaczął wracać do normy.
Z.P.: W książce opisujesz scenę reprymendy od przełożonej. Co bardzo mnie zaskoczyło, wziąłeś wtedy całą winę na siebie. Byłeś ewidentnie przeciążony, miałeś zbyt wiele obowiązków i zdecydowanie nie miałeś odpowiednich narzędzi, by sobie z nimi radzić. Nie umiałeś obiektywnie ocenić, że to wcale nie Twoja wina. Czy było to spowodowane depresją?
N.P.: Częścią mojej pracy było motywowanie ludzi do wzięcia odpowiedzialności za swoje działania i myślę, że to miało związek z tym, jak zareagowałem na naganę. Czułem, że moim obowiązkiem jest poprosić o dalszą pomoc, jeśli jej potrzebuję. Depresja mogła powstrzymać mnie od patrzenia na rzeczy z całkowitym obiektywizmem, ale nigdy nie obwiniałbym mojego najbliższego zespołu – wszyscy robili to, co w ich mocy, przy ograniczonych zasobach. Ostatecznie, nie wykonywałem pracy, za którą mi płacono.
Z.P.: Mówisz, że system zawiódł, opisujesz wiele bardzo trudnych przypadków. Jaka jest najgorsza część takiej pracy? A jakie są jej plusy?
N.P.: Trudną częścią pracy były te momenty, gdy istniało rozwiązanie problemu, ale ze względu na ograniczone zasoby lub biurokrację nie było ono dostępne. W takich chwilach widzisz, że ludzie nadal cierpią, ale nic nie możesz zrobić. To było jak obserwowanie, jak ktoś tonie. Ty stoisz obok koła ratunkowego, ale nie możesz go rzucić temu komuś, ponieważ musiałbyś zapłacić, by wyjąć je z pudełka. Niestety, nie masz pieniędzy. Praca w takim środowisku sprawia jednak, że znajdujesz różne rozwiązania, stajesz się bardziej pomysłowy.
Z.P.: W książce, w której opisujesz swoją pracę dzień po dniu, udało ci się zachować poczucie humoru. Zakładam jednak, że nie raz bałeś się o swoje życie lub zdrowie. Czy pamiętasz sytuację, kiedy pomyślałeś „Co ja tutaj robię?” i bałeś się, że ktoś cię skrzywdzi?
N.P.: Miałem szczęście, że przeszedłem bardzo dobre szkolenie w zakresie bezpieczeństwa osobistego. Myślę, że dorastanie w okolicy, która była dość biedna (a kłopoty często mogły nagle pojawić się znikąd) również dało mi wrodzoną zdolność wyczuwania tego, kiedy sprawy mogą stać się niebezpieczne. Tak więc bycie w bezpośrednim zagrożeniu nie zdarzało się zbyt często. Jednak już na początku mojej kariery siedziałem w czyimś domu, mówiąc kobiecie, że grozi jej eksmisja. Jej syn siedział nieopodal z dużym psem na smyczy i obaj wpatrywali się we mnie. Zdałem sobie sprawę, że podjąłem złą decyzję i szybko wyszedłem.
Z.P.: Jak teraz wygląda Twoje życie, poza pisaniem książek oczywiście?
N.P.: Moje życie jest o wiele spokojniejsze niż wcześniej. Zwykle, gdy pracujesz z ludźmi z wydawnictwa, nie posyłają oni w Twoim kierunku przekleństw, a udzielanie wywiadów na temat twojej książki jest o wiele mniej stresujące niż rozmowa z kimś, kto był prześladowany rasowo od miesięcy. Tęsknię za codzienną możliwością pomagania ludziom bezpośrednio poprzez pracę, więc szukam innych sposobów, by to robić. W ciągu dnia jestem teraz skupiony na pisaniu (co zawsze chciałem robić) i próbach przekonania mojej żony, że oglądanie telewizji to „badania”.
Z.P.: Bardzo dziękuję za tę rozmowę!