Główni bohaterowie powieści „Nie ma tego Złego” Marcina Mortki nie tylko oddają się awanturniczym przygodom, ale też spędzają czas w prowadzonej przez siebie karczmie. Pisarz stworzył w ten sposób przytulny i rodzinny nastrój, co więcej – nie zawahał się powołać do życia bohatera-pantoflarza! I chyba mu się udało, bo pozytywne recenzje posypały się jak z rękawa. Marcin Mortka opowiedział nam o kulisach pisania o Kociołku i jego kompanach, o swojej twórczości dla dzieci, życiu rodzinnym oraz planach na przyszłość.
Anna Tess Gołębiowska: Jesteś niezwykle zajętą osobą – policzyłam, że od debiutu 18 lat temu napisałeś ponad 40 książek! Przetłumaczyłeś niemal drugie tyle, a do tego dochodzą opowiadania i artykuły. I jakby tego było mało, prowadzisz własną szkołę językową, czyli Willows w Poznaniu. A przecież masz też rodzinę… Jak znajdujesz na to czas?
Marcin Mortka: Rodzinę oraz ogród, a od niedawna również psa 🙂 Cóż, mam dokładnie tyle czasu, co każdy inny człowiek na świecie, ale nauczyłem się wyciskać każdy dzień jak cytrynkę i unikam wszelkich pożeraczy czasu. Nie unikam dobrych filmów czy gier wideo, ale nie daję się im pochłonąć, a szczerze powiedziawszy: wolę wciągnąć dres i przebiec się po lesie czy wziąć dobrą książkę do ręki. Piszę zaś rano, po przygotowaniu zajęć na cały dzień oraz wieczorem, gdy dzieci już śpią i w domu panuje błogosławiona cisza.
Anna Tess Gołębiowska: Która z tych ról jest dla Ciebie najważniejsza? A może wszystkie w jakiś sposób się dopełniają?
Marcin Mortka: Tak, uzupełniają się idealnie. Uwielbiam pisanie powieści, ale pociąga ono za sobą wiele rozterek i czasem bardzo się dłuży. Tłumaczenie jest od pisania łatwiejsze, ale bywa, że dłuży się jeszcze bardziej, a uczenie języków obcych wpisuje się gdzieś między jedno a drugie i zapewnia życiu zdrową równowagę i masę świetnej energii. Nie umiałbym się pozbyć żadnej z owych ról.
Anna Tess Gołębiowska: Biorąc pod uwagę Twoje tempo pracy, musiałeś pisać też w czasie pandemii koronawirusa SARS-CoV‑2. Czy to wpłynęło na Twoją twórczość? Czy trudno było Ci się odnaleźć w nowej sytuacji?
Marcin Mortka: Na szczęście pandemia wyminęła Mortkowo bardzo szerokim łukiem i w zasadzie nie wpłynęła negatywnie na moje życie. Oczywiście z troską przyglądałem się wydarzeniom na świecie i jak każdy trzymałem kciuki za chorych znajomych i przyjaciół, ale sam odnalazłem w tej sytuacji – wybacz, jeśli zabrzmi to paradoksalnie! – sporo pozytywów. Przeszedłem na uczenie zdalne, co bardzo polubiłem, spędzałem czas z dzieciakami, dokonywałem z Żoną istnej rewolucji w domu i w ogrodzie, a w wolnych chwilach pisałem. Właśnie podczas pandemii napisałem „Hellware”, „Nie ma tego Złego”, a ostatnio również „Zaułki Saint Naarten”, tłumaczeń nie licząc.
Anna Tess Gołębiowska: Skąd, mimo pandemii, czerpałeś siły, by dalej nie tylko funkcjonować, ale też tworzyć?
Marcin Mortka: Spróbowałem, co jest chyba najlepszym rozwiązaniem, wypiąć się na covida i żyć normalnie. Nie cierpię marnowania czasu, a kiedy dostaje się go więcej niż zwykle, trzeba tylko korzystać 🙂
Anna Tess Gołębiowska: „Nie ma tego Złego” jest reklamowane m.in. nawiązaniem do Andrzeja Sapkowskiego. To zawsze ryzykowny zabieg, ponieważ cykl wiedźmiński to już w zasadzie klasyka polskiej fantastyki. Jednocześnie czytając, trudno nie zauważyć pewnych odniesień – mamy drużynę w świecie, który z jednej strony nawiązuje do naszego średniowiecza, ale nie brak w nim anachronizmów, lekką i chwilami rubaszną narrację, a gdzieś w tym wszystkim – poważne refleksje. Usłyszmy nawet przekleństwo: „zaraza”! Nie bałeś się tych porównań?
Marcin Mortka: Andrzej Sapkowski był, jest i zawsze będzie moim ulubionym pisarzem, ale jednocześnie niedoścignionym wzorem i żadna z moich powieści nie zasługuje na to, by ją porównać z cyklem wiedźmińskim. Przypuszczam, że jestem pod wpływem jego twórczości – rubaszna narracja przeplatająca się poważnymi refleksjami to wszak znak rozpoznawczy Sapkowskiego – ale świadomie czy nie, odrzuciłem wiele innych jego cech. Nie lubię skrajnego cynizmu, nie przepadam za zabijaniem głównych bohaterów, unikam aluzji do naszej rzeczywistości, mój humor jest nieco bardziej absurdalny, a świat ciut bardziej kolorowy, co czyni „Nie ma tego Złego” powieścią bardziej bajkową. Osobiście uważam, że „Nie ma tego Złego” wpisuje się w styl i klimat „Mórz Wszetecznych”, co uświadomiło mi, że mam wewnętrzną potrzebę pisania takich właśnie książek, wesołych, zawadiackich i nieco rubasznych.
Anna Tess Gołębiowska: I skąd właściwie nawiązania do prozy Andrzeja Sapkowskiego? Hołd dla idola, mrugnięcie okiem do czytelnika?
Marcin Mortka: Zdecydowanie hołd dla idola. Mocno zresztą, przyznam, nieświadomy.
Anna Tess Gołębiowska: W „Nie ma tego Złego” niezwykle przypadło mi do gustu to, że śledzimy bohaterów nie tylko na szlaku w czasie przygód, ale też w domu, pomiędzy wyprawami, obserwujemy ich w rolach męża, ojca, przyszywanego dziadka… To nietypowe, by umieścić w powieści te „kulisy”; przywykliśmy raczej do tego, że główny bohater – tak jak Frodo – nie potrafi już wrócić do zwykłego życia, po prostu „żyje długo i szczęśliwie” albo umiera. Skąd ta zmiana archetypu?
Marcin Mortka: Ta decyzja wypłynęła gdzieś z mego wnętrza. Jestem wszak człowiekiem bardzo rodzinnym – mam trójkę dzieci, wspaniałą Żonę i stukniętego psa, a także dom z ogrodem – a więc wydawało mi się wręcz oczywistym, że bohater mojej powieści musi mieć swą bezpieczną przystań. Czym dłużej o tym myślałem, tym bardziej mi się pomysł podobał, a karczma, przepełniona odgłosami krzątaniny i smakowitymi zapachami, to wprost kwintesencja przytulności. Mam wrażenie – i nadzieję! – że Kociołek et consortes wydadzą się czytelnikowi bardziej ludzcy i kochani, a przez to ich losy i rozterki staną się bliższe.
Poza tym – ha! – tego jeszcze w fantasy nie było!
Anna Tess Gołębiowska: Przyznam, że urzekło mnie, że choć Kociołek notorycznie okłamuje żonę, to jednocześnie niezwykle liczy się z jej zdaniem i bierze je pod uwagę przy podejmowaniu ważnych decyzji. Rodzina nie jest dla niego kotwicą, a głos Sary nie jest wyśmiewany przez bohaterów. To też nietypowe w awanturniczych opowieściach – dlaczego zdecydowałeś się przedstawić taką perspektywę?
Marcin Mortka: Kociołek wcale nie okłamuje Sary! On tylko przedstawia jej tę prawdę, której Sara w danej chwili potrzebuje, a to znacząca różnica! A poważniej mówiąc, zależało mi na tym, by przydzielić główną rolę w powieści zwyczajnemu, porządnemu gościowi, a nie mścicielowi z mroczną przeszłością. Rodzina sprawia, że Kociołek wydaje się wiarygodniejszy, a jego poczynania mają większy sens. Poza tym, ten tego… Bohatera pantoflarza też jeszcze w fantasy nie było 🙂
Anna Tess Gołębiowska: Wspomniałam już o drużynie – to, że będziemy mieć z nią do czynienia, zapowiada sama okładka: widzimy sześć raźno maszerujących postaci. Na jej czele stoi… kucharz i karczmarz – Kociołek. Nie są to też puste słowa – gotując, bohater znajduje wyjście z wielu sytuacji. Skąd taka decyzja – czyżbyś sam był fanem gotowania?
Marcin Mortka: Jestem wielkim fanem jedzenia, ale nie gotuję, czego się wstydzę. Czekam na sposobność, by to zmienić i mam wrażenie, że Kociołek jest wyrazem moich wyrzutów sumienia w tym temacie. Daj mi trochę czasu, a stanę się pierwszym pisarzem na świecie, który nauczył się czegoś od własnej postaci!
Anna Tess Gołębiowska: Część Twoich bohaterów przypomina swoje archetypy: mamy dzielnego rycerza, zielonkawego goblina i wiecznie spragnionego alkoholu i awantur krasnoluda, ale rasę elfów stworzyłeś właściwie na nowo. Eliah w ogóle nie przypomina postaci, które znamy z twórczości Tolkiena czy wspomnianego już Sapkowskiego, ba – jest nieustanną zagadką nawet dla najbliższych przyjaciół. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o swojej wizji tej rasy?
Marcin Mortka: Eliah jest wypadkową literackiego eksperymentu naukowego. Spisałem wszystkie cechy charakterystyczne elfów Sapkowskiego, Tolkiena, Sarah Maas, Jima Butchera i Tada Williamsa, a także tych ze Smoczej Lancy i Warhammera, a Eliaha ulepiłem ze wszystkiego tego, czego u nich nie znalazłem. Pozwól mi jednak na wstrzemięźliwość – pracuję nad elfami i na pewno poświęcę im więcej czasu w kontynuacji „Nie ma tego Złego”.
Anna Tess Gołębiowska: Dolina – czyli kraina, którą opisujesz, wydaje się trudnym, smutnym światem – zniszczonym wojnami, zarówno bratobójczymi, jak i z najeźdźcami z zewnątrz, poszczególne księstwa zubożały, a wszędzie moją czaić się rozbójnicy. Jednocześnie, czytając, nie odczuwa się tego smutku. Dlaczego na miejsce akcji dość lekkiej, pełne humoru opowieści, wybrałeś tak poranione miejsce?
Marcin Mortka: Każde miejsce musi mieć swoją historię, by zaistnieć w świadomości czytelnika, a tragiczna historia Doliny jest jednocześnie przyczyną jej zaściankowości. Daje mi też możliwość pokazania, jak się odradza po wojnie i skupienia się na jej bajkowo-sielankowym charakterze.
Anna Tess Gołębiowska: Czy potrafiłbyś się odnaleźć w Dolinie? A jeśli tak, w jakiej roli byś się tam widział? W którym księstwie mógłbyś zamieszkać?
Marcin Mortka: Och, oczywiście! Hodowałbym pszczoły, pisał ballady i pewnie uczył mądrości w jakiejś wioskowej szkółce 🙂 I dokładnie wiem, w jakim miejscu mogłaby się znaleźć, ale na razie nie mogę spoilerować!
Anna Tess Gołębiowska: Budowanie drużyny i wysyłanie jej na wyprawę to schemat dobrze znany nie tylko z powieści i filmów, ale też z gier RPG. Swego czasu pisałeś o nich w „Magii i Mieczu” oraz w „Portalu”. Czy to ważne dla Ciebie hobby? Czy wciąż masz czas grać? (A jeśli tak, to w jakie tytuły?)
Marcin Mortka: RPG są dla mnie świętością, a na sesję czekam w wielkim napięciu. Niestety, nie jest to częsta przyjemność. Wszyscy bowiem mamy tyle lat, ile mamy, a obowiązków jeszcze więcej, przez co dogranie terminu to spore wyzwanie, ale gramy i to jeszcze jak! Jestem przekonany, że RPG to jedyny znany nauce sposób na zatrzymanie czasu. Bo klimat podczas sesji jest dokładnie taki sam jak dwadzieścia lat temu!
Anna Tess Gołębiowska: W swoich powieściach często nawiązujesz do wątków religijnych, np. pisząc o walce chrześcijan z poganami. W „Nie ma tego Złego” przedstawiasz zarys wyznawców Doli – pewne zachowania ich kapłanów mogą przypominać naszych przedstawicieli kościoła – ale też guślarzy parających się magią oraz samo tytułowe Złe. Czyżbyś nie potrafił uciec od tematyki religii?
Marcin Mortka: Nie mam z tym problemów w życiu prywatnym, ale jako pisarz nie chcę pozbawiać się ważnego elementu dekoracji. Fantasy wszak rzadko kiedy bywa ateistyczne, a obecność bóstw czy bożków stwarza wiele możliwości. Mam ochotę jeszcze nad Dolą popracować, by i tej religii nadać jakiś szczególny charakter.
Anna Tess Gołębiowska: Jesteś pisarzem niezwykle różnorodnym – swoje teksty kierujesz do dorosłych, do nastolatków, ale też do dzieci. Wiking Tappi doczekał się nawet serialu! Czym różni się tworzenie dla dzieci od pisania dla dorosłych? A może nie ma żadnej różnicy? I która z tych form jest Ci najbliższa?
Marcin Mortka: Bliższe jest mi snucie opowieści dla dorosłych, ale uważam pisanie dla dzieci za rzecz o wiele ważniejszą i donioślejszą. Jest to też sztuka trudniejsza, zwłaszcza na etapie budowy fabuły. Cóż może bowiem dziecko zaciekawić? Z czego ulepić świat w dziecięcej książeczce? Jak uformować bohaterów? Czy książka powinna mieć antagonistę? Ech, niejeden siwy włos zawdzięczam tym dylematom.
Anna Tess Gołębiowska: Co uważasz za swój największy zawodowy sukces? A może ten ciągle jest przed Tobą…?
Marcin Mortka: Nie wiem, co jest dla Ciebie wyznacznikiem sukcesu, ale z dumą i wzruszeniem patrzę na serię książek o Tappim. Z narastającym zdumieniem śledzę też życzliwe przyjęcie „Nie ma tego Złego”. Pożyjemy, zobaczymy.
Anna Tess Gołębiowska: „Nie ma tego Złego” teoretycznie mogłoby się skończyć na jednym tomie – dostajemy jasne zakończenie. Jednocześnie podrzuciłeś mnóstwo tropów, które można by rozwinąć w kolejnych tomach… Czy wrócimy jeszcze do Doliny? Oraz, już niezależnie od Kociołka i jego ekipy, jakie są Twoje plany twórcze na najbliższą przyszłość? Czego możemy się spodziewać?
Marcin Mortka: Tak, wrócimy do Doliny i to, jeśli rynek pozwoli, jeszcze nie raz 🙂 W najbliższym czasie możemy ponadto spodziewać się wznowienia „Mórz Wszetecznych” oraz „Wysp Plugawych”, a także ich długo wyczekiwanej kontynuacji „Zaułków St. Naarten”, które to wyjdą pod znakiem SQN. Mam jeszcze gotową inną powieść, już poważniejszą i bardziej historyczną, ale o niej na razie cicho sza 🙂
Anna Tess Gołębiowska: Serdecznie dziękuję, że w tak zabieganym życiu znalazłeś czas na rozmowę!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska