Wywiady

Powieść z pogranicza światów – rozmawiamy z Agnieszką Bednarską

Szes­na­ście lat temu cały świat zatrzy­mał się, z prze­ra­że­niem patrząc na losy miesz­kań­ców Nowe­go Orle­anu. Zie­mia Luizja­ny wchło­nę­ła pra­wie trzy­sta tysię­cy żyć. I choć powsta­ło na ten temat wie­le repor­ta­ży, „Mia­sto Duchów” do tej pory nie cie­szy­ło się popu­lar­no­ścią wśród powie­ścio­pi­sa­rzy. Tym bar­dziej zaska­ku­je, że to pol­ska autor­ka czy­ni je miej­scem akcji swo­jej naj­now­szej powie­ści. O „Pięt­nie Katri­ny” z Agniesz­ką Bed­nar­ską roz­ma­wia Aga­ta Sosnowska.

Aga­ta Sosnow­ska: Skąd pomysł na wyko­rzy­sta­nie w pol­skiej powie­ści tra­ge­dii, jaką był hura­gan Katrina?

Agniesz­ka Bed­nar­ska: W moim przy­pad­ku z pomy­sła­mi na powieść, na miej­sce akcji czy boha­te­ra jest tak, że nie ja ich poszu­ku­ję, ale one znaj­du­ją mnie. Docho­dzi do tego naj­czę­ściej, gdy czy­tam arty­kuł, repor­taż albo bio­gra­fię. W chwi­li, gdy coś nie­po­mier­nie mnie zdzi­wi, wstrzą­śnie mną albo zacie­ka­wi, już zaczy­nam budo­wać na tej wątłej pod­sta­wie fun­da­ment powie­ści. Nie ina­czej było z „Pięt­nem Katri­ny”, czy­ta­jąc gdzieś o hura­ga­nie nie mia­łam poję­cia, że sta­nie się on dla mnie kan­wą do napi­sa­nia powie­ści. Dopie­ro wpro­wa­dzo­na we wła­ści­wy kli­mat, zain­te­re­so­wa­łam się szcze­gó­ła­mi, zaczę­łam poszu­ki­wać rela­cji świad­ków i uru­cho­mi­łam fan­ta­zję. Dużo w moje wyobra­że­nia wnio­sła książ­ka uczest­ni­ka tam­tych zda­rzeń, Kuby Kuchar­skie­go, pt. „W uści­sku Katri­ny”; to w opar­ciu o nią zbu­do­wa­łam atmos­fe­rę Nowe­go Orle­anu. Po tym jak moje i Katri­ny dro­gi zeszły się, pomy­śla­łam, że zie­mia, któ­ra wchło­nę­ła tyle ludz­kie­go stra­chu i cier­pie­nia powin­na prze­mó­wić, a że piszę powie­ści z pogra­ni­cza świa­tów, gdzie losy żywych i umar­łych łączą się ze sobą, poczu­łam, że zna­la­złam ide­al­ny grunt dla opo­wie­dze­nia nie­sa­mo­wi­tej histo­rii. Nie ma dla mnie zna­cze­nia, w jakim miej­scu na Zie­mi toczy się akcja, waż­ne, aby wszyst­kie ele­men­ty powie­ści były ze sobą spój­ne i mia­ły sens.

A.S.: Pisze Pani, że „Rebe­ka do per­fek­cji opa­no­wa­ła sztu­kę pozo­ro­wa­nia nor­mal­no­ści”. Mi jej postać przy­po­mi­na bar­dzo losy Lau­ry Brown, boha­ter­ki „Godzin” Micha­ela Cun­nin­gha­ma. Kil­ka razy przy­ła­py­wa­łam się na tym sko­ja­rze­niu pod­czas lek­tu­ry. Mia­ła Pani świa­do­mość tego podo­bień­stwa pod­czas pisania?

A.B.: Rebe­kę powo­ła­łam do życia, bo aku­rat takiej boha­ter­ki potrze­bo­wa­łam, aby cechy Huber­ta, jej męża, sta­ły się bar­dziej jaskra­we. Rebe­ka w momen­cie, kie­dy czy­tel­nik ją pozna­je, jest nie­ste­ty kobie­tą jakich wie­le – ona z sie­bie zre­zy­gno­wa­ła, wła­dzę bez wal­ki odda­jąc mężo­wi. Jest oczy­wi­ście uspra­wie­dli­wio­na, nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że jej posta­wa jest pospo­li­ta. Szczę­śli­wie, jest kobie­tą inte­li­gent­ną, więc nie trwa w tym bez­na­dziej­nym sta­nie, czu­je, że źle się dzie­je. Zarów­no w lite­ra­tu­rze, jak i w życiu zna­leźć może­my wie­le kobiet podob­nych do Rebe­ki, ale two­rząc ją nie opie­ra­łam się na kon­kret­nym pier­wo­wzo­rze. Rebe­ka nie mogła być inna, jest ele­men­tem cało­ści, któ­rą czy­ni spójną.

A.S.: No i kolej­ne sym­bo­le, któ­re aż pro­szą się o komen­tarz. Rebe­ka jest posta­cią bar­dzo sym­bo­licz­ną, co doda­je lek­tu­rze pięk­na. Biblij­na Rebe­ka zosta­je żoną Iza­aka tyl­ko dla­te­go, że zna­la­zła się w kon­kret­nym miej­scu w kon­kret­nym cza­sie, czę­stu­jąc wodą spra­gnio­ne­go wędrow­ca. Nie dość, że musi wędro­wać za mężem, opusz­cza­jąc rodzin­ne stro­ny, to jesz­cze bory­ka się z nie­płod­no­ścią, a gdy w koń­cu zosta­je mat­ką, to jej syno­wie rodzą się z pięt­nem wza­jem­nej nie­na­wi­ści. Rebe­ka Daph­ne du Mau­rier jest mario­net­ką, ślicz­ną i naiw­ną dziew­czy­ną, ide­al­ną do mani­pu­la­cji. Kim jest Pani Rebe­ka w kon­tek­ście swych przod­kiń literackich?

A.B.: Rebe­ka Heeney jest kobie­tą sil­ną, inte­li­gent­ną i wykształ­co­ną. Bez tru­du mogła­by być rów­nież samo­dziel­ną, ale potrze­ba bycia kocha­ną spra­wi­ła, że ulo­ko­wa­ła uczu­cia w czło­wie­ku, któ­ry przez lata skry­wał przed nią swo­je praw­dzi­we obli­cze. Jest to pułap­ka, w któ­rą wpa­da wie­le kobiet. Rebe­ka jest rów­nież psy­cho­lo­giem, co nio­sło za sobą kolej­ne nie­bez­pie­czeń­stwo; być może pod­świa­do­mie zwią­za­ła się z kimś, kogo pra­gnę­ła oto­czyć opie­ką, kto w jakiś spo­sób przy­po­mi­nał pacjen­ta? Kie­dy ją pozna­je­my, prze­ży­wa naj­cięż­szy etap w życiu i stąd jej ule­głość. Nie­mniej wciąż myśli logicz­nie, a jej stan spra­wia, że patrzy na wyda­rze­nia z innej per­spek­ty­wy. Para­dok­sal­nie, gdy­by nie tra­ge­dia, jaka sta­ła się jej udzia­łem, mogła­by nigdy nie odkryć, kim jest Hubert i tkwić w nie­wie­dzy jesz­cze dłu­go. W koń­cu i tak dosta­ła­by za to rachu­nek do zapła­ce­nia, bo źle ulo­ko­wa­ne uczu­cie zawsze każe sobie pła­cić. Moż­na by zatem dopa­trzyć się podo­bień­stwa Rebe­ki Heeney do tej biblij­nej, gdyż rów­nie śle­po kro­czy­ła za mężem. I jak Rebe­ka Daph­ne du Mau­rier, mimo swo­jej inte­li­gen­cji, sta­ła się ofia­rą manipulacji.

A.S.: „Nawet wte­dy nie­ła­two było­by jej dać wia­rę temu, że obcy zmar­li przy­szli w świe­tle dnia do ludzi takich jak Heeney­owie, racjo­nal­nych i zamknię­tych na rze­czy nad­przy­ro­dzo­ne”. A Pani dała­by wia­rę, że zmar­li przy­cho­dzą do ludzi żywych, w dodat­ku racjonalnych?

A.B.: Jest we mnie pew­na sprzecz­ność: z jed­nej stro­ny mam umysł racjo­nal­ny, lecz z dru­giej mam nadzie­ję, że coś nas jesz­cze cze­ka po tej dru­giej stro­nie. Nadzie­ja to mniej niż wia­ra, jed­nak nie jest to odrzu­ce­nie ewen­tu­al­no­ści życia po śmier­ci. A sko­ro tak, dla­cze­go nie mia­ło­by docho­dzić do kon­tak­tów mię­dzy świa­ta­mi? Nicze­go nie wyklu­czam. Cała nasza wie­dza na ten temat opie­ra się na domnie­ma­niach, fan­ta­zji i nadziei, więc nie dała­bym sobie ręki uciąć za żad­ną ze skraj­nych teorii.

A.S.: W sło­wach do Czy­tel­ni­ka, wymie­nia Pani swo­je lek­tu­ro­we inspi­ra­cje. Czy­ta Pani coś poza true cri­me? I co myślą Pani bli­scy na temat tych mrocz­nych zainteresowań?

A.B.: Czy­tam wszyst­ko i książ­kę każ­de­go gatun­ku mogę uznać za dosko­na­łą, bądź za nie­war­tą moje­go cza­su. Kil­ka tytu­łów naj­wy­żej prze­ze mnie oce­nia­nych to np. „Pieśń lodu i ognia”, „Udrę­ka i eks­ta­za”, „Musi­my poroz­ma­wiać o Kevi­nie”, „Małe życie”, „Dro­ga”, „Nędz­ni­cy”, „Lot nad kukuł­czym gniaz­dem”. Lite­ra­tu­ra fak­tu, bio­gra­fie, kla­sy­ka, fan­ta­sy, thril­le­ry, kry­mi­na­ły, książ­ki o miło­ści i histo­rycz­ne, w każ­dym z tych gatun­ków mogę wska­zać tytuł, któ­ry uzna­ję za dosko­na­ły. Są rów­nież powie­ści, któ­re cenię głów­nie za pięk­ny język, wte­dy zupeł­nie bez zna­cze­nia pozo­sta­je ich kwa­li­fi­ka­cja gatun­ko­wa. Oso­by, któ­re są ze mną bli­sko czę­sto dzi­wią się temu, jakie tema­ty poru­szam w swo­ich książ­kach, bo rze­ko­mo tego mro­ku we mnie nie widać. I chy­ba muszę się z tym zgo­dzić, z natu­ry jestem pogod­na, mam poczu­cie humo­ru i bar­dzo cenię je u innych. Lubię ludzi, chęt­nie nawią­zu­ję kon­tak­ty. A jed­nak coś wewnątrz mnie kule­je, z czymś nie­ustan­nie się zma­gam i temu wła­śnie daję wyraz w swo­ich nie­jed­no­znacz­nych powieściach.

A.S.: Pięk­nie dzię­ku­ję Pani za rozmowę.

A.B.: A ja bar­dzo dzię­ku­ję za moż­li­wość bliż­sze­go pozna­nia się z Czy­tel­ni­ka­mi i – mam nadzie­ję – do zoba­cze­nia na kar­tach moich ksią­żek, gdzie jest mnie znacz­nie więcej.

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy