Wywiady

Prosta sprawa w trudnych czasach – rozmawiamy z Wojciechem Chmielarzem

Co moż­na zro­bić dla swo­ich Czy­tel­ni­ków pod­czas lock­dow­nu i pogłę­bia­ją­ce­go się nie­po­ko­ju? Oczy­wi­ście napi­sać świet­ną powieść w odcin­kach, któ­ra choć na chwi­lę pozwo­li wszyst­kim (i piszą­ce­mu, i czy­ta­ją­cym) zapo­mnieć o trud­nej sytu­acji. Tak wła­śnie postą­pił Woj­ciech Chmie­larz, a jego „Pro­sta spra­wa” wła­śnie tra­fi­ła do księ­garń. Dziś roz­ma­wia­my z auto­rem, jak się pisze w cza­sach zarazy.

Zuzan­na Pęk­sa: Czy­ta­łam Pana naj­now­szą książ­kę, „Pro­stą spra­wę”, w bar­dzo nie­spo­koj­nych cza­sach – mamy wła­śnie spo­ry wzrost zacho­ro­wań. Panu przy­szło ją pisać w jesz­cze dziw­niej­szym momen­cie, bo w trak­cie lock­dow­nu. Wiem dokład­nie z posło­wia, jak ona powsta­wa­ła, ale czy mógł­by Pan przy­bli­żyć naszym czy­tel­ni­kom, dla­cze­go ją napi­sał i jak to dokład­nie wyglądało?

Woj­ciech Chmie­larz: To był bodaj­że dru­gi tydzień mar­ca, tuż po ogło­sze­niu lock­dow­nu i zaczę­ło się robić strasz­nie. Nie wie­dzie­li­śmy cze­go się spo­dzie­wać, a media kar­mi­ły nas obraz­ka­mi z Ber­ga­mo. Wszy­scy sie­dzie­li jak na szpil­kach i oba­wia­li­śmy się naj­gor­sze­go. Pomy­śla­łem wte­dy, że muszę coś zro­bić dla moich czy­tel­ni­ków. Spra­wić, żeby przez te 10–15 minut dzien­nie zapo­mnie­li o tym, co się dzie­je za oknem. Pomy­śla­łem, że mogę to zro­bić tyl­ko w jeden spo­sób – pisząc powieść w odcin­kach. Zabra­łem się do pra­cy i przez bli­sko dwa mie­sią­ce czy­tel­ni­cy dzień w dzień dosta­wa­li nowy roz­dział „Pro­stej sprawy”.

Z.P.: Akcję umiej­sco­wił Pan w Kar­ko­no­szach i tak ład­nie je opi­sał, że aż zachcia­ło mi się tam jechać. Kocham kry­mi­na­ły i thril­le­ry, któ­re roz­gry­wa­ją się w górach, mają plus 100 punk­tów na star­cie. To waż­ny dla Pana region, zna go Pan dobrze?

W.Ch.: Cał­kiem nie­źle. Moja żona pocho­dzi z tam­tych oko­lic, więc przez lata mia­łem oka­zję dobrze zwie­dzić Kar­ko­no­sze oraz mia­sta i mia­stecz­ka kotli­ny jele­nio­gór­skiej. Więk­szość loka­cji opi­sa­nych w „Pro­stej spra­wie” jest zresz­tą praw­dzi­wych. Moż­na tam poje­chać i je zwiedzić.

Z.P.: Faj­nie Pan to uło­żył, do koń­ca nie wie­dzia­łam, gdzie ukry­wa się Pro­sty. Czy zaczy­na­jąc pisać, ma Pan w gło­wie coś w rodza­ju kon­spek­tu i wie już wcze­śniej, co się wyda­rzy, przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o naj­waż­niej­sze wąt­ki? Czy w przy­pad­ku histo­rii pisa­nej w odcin­kach w cza­sach zara­zy nic nie jest prze­wi­dy­wal­ne, w tym pro­ces pisania?

W.Ch.: Zazwy­czaj tak. W kry­mi­na­le, czy­li gatun­ku, któ­ry upra­wiam, plan jest czymś abso­lut­nie koniecz­nym. Autor, jeśli chce zasko­czyć czy­tel­ni­ka zakoń­cze­niem, musi wie­dzieć, do cze­go zmie­rza. Gdzie posta­wić fał­szy­we tro­py, jak odwró­cić uwa­gę czy­tel­ni­ka od spraw­cy, a skie­ro­wać w zupeł­nie inne miej­sce. Nato­miast w przy­pad­ku „Pro­stej spra­wy” po raz pierw­szy posze­dłem na żywioł, co wyni­ka­ło ze spe­cy­fi­ki tego pro­jek­tu. Cała to powieść była pisa­na na gorą­co, spon­ta­nicz­nie i sam nie wie­dzia­łem, gdzie mnie osta­tecz­nie doprowadzi.

Z.P.: „Pro­sta spra­wa” to histo­ria o spła­cie dłu­gu. Tego w real­nym, „gotów­ko­wym” wymia­rze i tego bar­dziej meta­fo­rycz­ne­go. Czy spo­tkał się Pan kie­dyś z praw­dzi­wą histo­rią, kie­dy to ktoś był na tyle wdzięcz­ny za pomoc, że nie zwa­żał na nic, byle odpła­cić dobrem za dobro?

W.Ch.: Nie­ste­ty nie i na pew­no nie w taki hmm… rady­kal­ny spo­sób, w jaki to opi­sa­łem w „Pro­stej spra­wie”. Nato­miast jestem prze­ko­na­ny, że takie histo­rie fak­tycz­nie się zdarzają.

Z.P.: Zakoń­cze­nie jest otwar­te, żywię zatem nadzie­ję, że to nie koniec histo­rii! Kie­dy może­my spo­dzie­wać się kolej­nej Pana książ­ki z tym samym boha­te­rem w głów­nej roli?

W.Ch.: Przy­znam szcze­rze, że nie wiem. Na pew­no chciał­bym napi­sać kon­ty­nu­ację. Mam nawet pomysł, gdzie mia­ła­by się dziać akcja i cze­go doty­czyć. Jed­nak póki co jest kil­ka innych ksią­żek, któ­re chciał­bym napi­sać i nimi się zaj­mę w pierw­szej kolejności.

Z.P.: Jako pisarz naj­le­piej zna Pan bla­ski i cie­nie pra­cy z domu. Czy ma Pan jakieś rady dla naszych Czy­tel­ni­ków, jak prze­trwać wie­lo­mie­sięcz­ny home offi­ce? Jed­nych on cie­szy, ale dla innych jest utrapieniem…

W.Ch.: Oj, to prze­cież temat rze­ka! Home offi­ce począt­ko­wo wyda­je się czymś bar­dzo faj­nym, ale wkrót­ce wszy­scy się prze­ko­nu­ją, że to po pro­stu wiel­ki tor prze­szkód z set­ką puła­pek po dro­dze. Jeśli coś mogę dora­dzić, to żeby w mia­rę moż­li­wo­ści oddzie­lić stre­fę pra­cy od stre­fy domo­wej. Nawet jeśli ta stre­fa pra­cy to miał­by być tyl­ko mały kącik, gdzie led­wo mie­ści się kom­pu­ter. I jed­nak, kie­dy pra­cu­je­my, to pra­cuj­my. Home offi­ce wyma­ga nie­wia­ry­god­nej dys­cy­pli­ny i siły woli, żeby nie ulec tym wszyst­kim roz­pra­sza­czom. Bo, jak wia­do­mo, w domu jest zawsze coś do zrobienia.

Z.P.: Bar­dzo dzię­ku­ję za poświę­co­ny czas!

Reklama

Może też zainteresują cię te tematy