„Dywan z wkładką” Marty Kisiel to książka, która cudownie wpisuje się w zimowy, zaśnieżony wieczór, gdy nie chce nam się rozmyślać o problemach. Świetnie zbudowana fabuła, przekomiczne momenty i interesujący bohaterowie – w tej powieści wszystkie te elementy łączą się idealnie. Dziś rozmawiam z autorką o tym, jak to jest pisać książkę z gadatliwym czterolatkiem u boku.
Zuzanna Pęksa: Swoją najnowszą książkę, „Dywan z wkładką”, pisała Pani w trakcie pandemii. Czy miała Pani wtedy więcej spokoju i pisało się Pani lepiej, czy wręcz przeciwnie? A może nic się nie zmieniło, w końcu autorzy (poza spotkaniami z czytelnikami) zwykle mają home office?
Marta Kisiel: Och, pracuję w domu już od kilkunastu lat, podobnie zresztą jak mój mąż, więc pod tym względem byliśmy na tę pandemię i lockdown doskonale przygotowani. Krótko mówiąc, mamy wielką wprawę w siedzeniu w domu. Owszem, wyleciały mi z kalendarza wszystkie zaplanowane od marca do grudnia spotkania z czytelnikami, targi książki i tym podobne, przez co nagle zyskałam sporo czasu.
Niestety, jednocześnie razem z nami w domu zostało dwoje dzieci, w tym nad wyraz dynamiczny, towarzyski i gadatliwy czterolatek… Dodajmy do tego jeszcze zdalną szkołę i zdalne przedszkole — tak jest, przedszkole — i już nam się rysuje na horyzoncie piękna apokalipsa. Na nasze szczęście, jak wspominałam, pracujemy tak z mężem od lat, zdarzało nam się mieć chore dziecko w domu przez miesiąc i wiedzieliśmy, że nie ma co się kopać z koniem, trzeba sięgnąć po sprawdzone rozwiązania.
Ten, kto miał bliższy deadline, siadał do roboty, ten, kto miał dalszy, brał na siebie ciężar nieustającej konwersacji z naszym synem. A jemu się naprawdę gęba nie zamyka… Na szczęście w pewnym momencie zjawiła się Tereska, cała na biało, więc gdy przyszła kolej na mój deadline, z dziką rozkoszą rzuciłam się do pisania o jej wybuchach charakteru.
Z.P.: Komedia kryminalna zawsze wydawała mi się jednym z trudniejszych gatunków. Bo z jednej strony ma być zabawnie (ale w nieprzerysowany sposób), z drugiej – wątek kryminalny musi być naprawdę wiarygodny. U Pani wyszło to po prostu świetnie. Jaka jest recepta na dobre napisanie zabawnej książki z tajemniczym przestępstwem w tle?
M.K.: W komedii kryminalnej główny nacisk spoczywa na komediowości, wątek kryminalny jest mniej lub bardziej pretekstowy. Co innego w kryminale komediowym, tam te proporcje są odwrócone — wątek kryminalny skupia na sobie większość uwagi czytelnika, a komediowość wypływa poniekąd przy okazji. Ja prozę humorystyczną uprawiam od zawsze, czyli od debiutu w 2006 roku. Natomiast gdy tak sobie teraz myślę, to wątków tajemnicy, zbrodni czy amatorskiego śledztwa nie ma tylko w dwóch z dziesięciu moich powieści. Więc w sumie można by rzec, że przed „Dywanem” przez kilka książek brałam długi, solidny rozbieg.
Z.P.: Tereska, główna bohaterka książki, wyprowadza się wraz z mężem i dziećmi na wieś. Początkowo ją to załamuje, finalnie znajduje w tym wszystkim wymarzone slow life. Czy Pani także mieszka poza miastem i dlatego tak dobrze oddała Pani wiejskie realia? A jeśli tak, co najbardziej ceni Pani sobie w takim życiu?
M.K.: Tak się składa, że w tym miesiącu mija dokładnie dwanaście lat, odkąd przeprowadziłam się na wieś. I jakkolwiek nadal kocham mój rodzinny Wrocław, to nie umiałabym już chyba żyć w dużym mieście. Za głośno, za ciasno, za dużo ludzi, samochodów, wszystkiego. Pod tym względem mogę śmiało powiedzieć, że Tereska to ja — stanowczo wybieram slow life.
I nie jest to jedyny okruch rzeczywistości, który znalazł się w tej książce. Sam pomysł na „Dywan z wkładką” wyrósł z widoku, jaki mam obecnie z okna, na kilka budujących się właśnie domów w nad wyraz osobliwej konfiguracji. Do tego problemy z internetem, rozkoszny dźwięk podkaszarki o poranku, szturm komarów czy też wątek wyjściowy, czyli „zamiast wyremontować kuchnię, postanowił kupić dom”. Tyle że my poszliśmy na całość i ten dom zbudowaliśmy…
Z.P.: W bardzo fajny sposób pokazała Pani relację synowej i teściowej. To, że mogą one znaleźć wspólny język, a nawet działać w świetnym duecie, by realizować swój plan. Czy w prawdziwym życiu też widuje Pani takie przypadki? Czy to fikcja literacka, czy jest to możliwe naprawdę?
M.K.: Hej, nie bez powodu zadedykowałam tę książkę mojej teściowej! Jest fantastycznym człowiekiem o wielkim sercu i jeszcze większym poczuciu humoru i nijak nie pasuje do stereotypu. Mamy taki zwyczaj, że ilekroć przyjeżdżam, kupuje na tę okazję smalec i świeży chleb z lokalnej piekarni. Ja smalec jem wyłącznie z teściową, nikim innym. I na dodatek popijamy go szampanem.
Mam też półteściową, czyli drugą żonę mojego teścia, równie daleką od stereotypu artystyczną duszę. Jej z kolei „Dywan z wkładką” zawdzięcza Pindzię — bo szanowna półteściowa hoduje polskie owczarki nizinne i opowiada o nich cudowne historie. Jasne, stereotypy nie biorą się z powietrza, ale też nie ma takiego stereotypu, którego nie dałoby się ukazać w nieco innym świetle. Zwłaszcza gdy się widzi wokół siebie na żywym przykładzie, że nie zawsze mają one wiele wspólnego z rzeczywistością.
Z.P.: Zoja, córka głównej bohaterki, to naprawdę postępowa nastolatka. Jest świadoma problemów ekologicznych, przeciwna wszelkim uprzedzeniom. Opowiada się za równością płci, zachęca swoją mamę do bycia ciałopozytywną. Osobiście mam kontakt z młodszymi dziećmi, mało znam nastolatek, czy Pani zdaniem młode pokolenie naprawdę zapowiada się tak świetnie?
M.K.: Światopogląd Zoi jest wyrazem mojego światopoglądu. To nie jest tak, że dzieciaki czy nastolatki niczego nie rozumieją, więc mają się nie wymądrzać i nie wtrącać, bo co tam one wiedzą o życiu, kiedyś to było życie, teraz nie ma życia, bo nie zna życia, kto nie spadł z trzepaka i tak dalej. No nie. Już przedszkolaki widzą, słyszą, obserwują wszystko to, co ich otacza, w tym nas, dorosłych. Myślą o tym i rozmawiają, z nami oraz między sobą — i wyciągają własne wnioski, czy to świadomie, czy też nieświadomie. I czasem nas naśladują, a czasem kontrują. I tak powinno być.
Na tym między innymi polega bycie starszym nastolatkiem — że ma się w sobie pasję, energię i śmiałość, a do tego jeszcze słabo się widzi przyczajone niuanse, ukryte haczyki, te wszystkie rzeczywiste czy urojone „no tak, ale…”, które hamują dorosłych. Świat wydaje się wtedy bardziej czarno-biały. Oczywiście nie zawsze i nie wyłącznie, ale pewna bezkompromisowość jest domeną właśnie tego wieku. I jest w tym coś przecudownego, bo z jednej strony daje samym nastolatkom niewiarygodne poczucie sprawczości, mocy podbijania i zmieniania świata, którego wady widzą jak na dłoni, a z drugiej przypomina nam, dorosłym, że czasem warto, a nawet trzeba po prostu postawić kropkę, zamiast wdawać się w dywagacje bez końca.
Z.P.: Przy „Dywanie z wkładką” bawiłam się świetnie, to taka książka, przy której można na chwilę zapomnieć o całym świecie i jego problemach. Muszę więc spytać, kiedy możemy spodziewać się kolejnej książki Pani autorstwa i czy może już wiadomo, o czym ona będzie?
M.K.: Wszystkich fanów Tereski i Miry chyba ucieszy wiadomość, że na dniach zabieram się do kontynuacji „Dywanu z wkładką”. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, książka trafi w ich ręce jeszcze w tym roku.
Z.P.: Bardzo dziękuję za poświęcony czas!
Rozmawiała Zuzanna Pęksa