Raczej nie chciałyby żyć w cyberpunkowym świecie (o ile nie byłyby bardzo bogate), a jednocześnie zastanawiają się nad tym… czy już nie żyjemy w cyberpunku. Sześć autorek i siedem różnych wizji tego, jak technologia może zmienić nasze życia. Z autorkami opowiadań z „Cyberpunk Girls” rozmawiałyśmy nie tylko o ich twórczości, ale też o aktualnej sytuacji politycznej i protestach.
„Cyberpunk Girls” to antologia przygotowana przez wydawnictwo Uroboros, a dokładniej przez Agnieszkę Trzeszkowską z Grupy Wydawniczej Foksal. Opowiadania napisały Martyna Raduchowska („Heartbyte”, „Mindblow”), Jagna Rolska („Spandau”, „Amber”), Agata Suchocka („Nitro”), Magdalena Kucenty („Dziewczyna, której nie było”), Krystyna Chodorowska i Gabriela Panika („Dotknąć ciemności”). Wszystkie pisarki znalazły czas, by z nami porozmawiać – jak przystało na cyberpunkową rzeczywistość, spotkałyśmy się w przestrzeni Googledocs.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Światy, które stworzyłyście w swoich opowiadaniach, są niezwykle różne, ale mam wrażenie, że z wszystkich płynie dość pesymistyczne przesłanie…
AGATA SUCHOCKA: To jest chyba podstawowe założenie cyberpunku, z którym nie chcę polemizować. Zagrożenie uzyskania niezależności przez sztuczną inteligencję, niebezpieczeństwa związane z techniczną modyfikacją ludzkiego ciała, klasizm i przepaście pomiędzy poszczególnymi grupami społecznymi, to są pojęcia, które dwie czy trzy dekady temu były jeszcze tylko czystym teoretyzowaniem, lecz już dziś widzimy, że ten postęp technologiczny, którego doświadczamy na co dzień, tak naprawdę wcale nie poprawił jakości naszego życia. Staliśmy się niewolnikami telefonów, żeby daleko nie szukać. Ciężko w tej sytuacji silić się na udowadnianie, że jeszcze będzie przepięknie.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Motto cyberpunku to „high tech, low life”, czyli „zaawansowana technologia, kiepskie życie”. Żadna nowinka techniczna nie rozwiąże za nas prawdziwych problemów, z którymi mierzymy się jako jednostki i jako społeczeństwo – może zaledwie przypudrować je z wierzchu, ale pod spodem pozostanie czarna dziura i z czasem będzie się pogłębiać. W pełni zgodzę się tutaj z Agatą, bo sama od lat powtarzam, że cyberpunk jest dziś i ani się obejrzymy, a będziemy żyli w technodystopii. Ta pesymistyczna wizja przyszłości zdaje się, niestety, spełniać. Wystarczy wspomnieć chociażby o depresji związanej bezpośrednio z korzystaniem z mediów społecznościowych czy postępującym zaniku klasy średniej. To się dzieje na naszych oczach, dlatego najwyższy czas zacząć traktować cyberpunk jako gatunek najzupełniej poważnie.
JAGNA ROLSKA: Agata i Martyna właściwie napisały wszystko, o czym i ja chciałam wspomnieć, więc dodam do tego tylko jedno spostrzeżenie. Techniki ograniczania wolności w trosce o bezpieczeństwo istnieją od początków cywilizacji. Czym, przy takim podejściu do sprawy, różni się palisada wokół wioski od wszechobecnych kamer czy chipów lokalizacyjnych? Jedynie stopniem zaawansowania technologicznego. Stąd już tylko krok do sformułowania tezy, że wolności nie było, nie ma i nie będzie. A techniki kontroli ludzkość doskonali z ogromnym zaangażowaniem. Nie brzmi to zbyt optymistycznie.
MAGDALENA KUCENTY: Moje światy zwykle są nie za wesołe. Dla mnie utopia to czysta fantazja, której się jednak nie tykam.
Wasze opowiadania z jednej strony są osadzone w przyszłości i mamy w nich do czynienia z zaawansowaną technologią, z drugiej – są w nich motywy mocno nam znane. Keira z „Heartbyte” zmaga się z powikłaniami po przechorowaniu Covidu-19, w innych opowiadaniach pojawiają się w różnych kontekstach e‑sportowcy („Spandau” Jagny Rolskiej i „Mindblow” Martyny Raduchowskiej).
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy sądzicie, że rzeczywiście tak będzie wyglądała nasza przyszłość, czy dałyście się całkowicie ponieść wyobraźni?
AGATA SUCHOCKA: Ja akurat nie skupiłam się na pokazaniu wizji przyszłości, a na dylematach moralnych jednostki.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: IoT (po polsku „internet przedmiotów”), czyli sieć urządzeń codziennego użytku rejestrujących aktywność użytkownika i przesyłających dane między sobą jest koncepcją znaną już od dawna, choć dopiero w ostatnich latach nabrała rozpędu. Obecnie rozwija się błyskawicznie, ilość danych wyprodukowanych przez te sprzęty w ciągu ostatniego roku zwiększyła się ponad 400 razy, wykorzystuje się je m.in. przy projektowaniu inteligentnych domów wyposażonych w półautonomiczne urządzenia. Myślę, że ludzie z przyszłości byliby bardzo zdziwieni widząc mieszkanie, w którym światło nie zapala się automatycznie, gdy tylko otworzą drzwi, zmywarka nie uruchamia się sama, lodówka nie przypomina o zakupach, a samobieżny odkurzacz nie wyjeżdża z szafy, żeby posprzątać akurat wtedy, kiedy gospodarzy nie ma w domu.
GABRIELA PANIKA: To jest ta „przewidywalna” część przyszłości, ale zakładamy, że atak Obcych jednak nie nastąpi 😉 Inną kwestią, którą poruszamy w naszym opowiadaniu, może marginalnie, ale jednak, są zmiany klimatyczne i związane z nimi katastrofy naturalne. Obawiam się, że kolejnym pokoleniom przyjdzie niestety żyć w świecie, w którym tornada są na porządku dziennym tak samo jak dla nas listopadowe deszcze.
JAGNA ROLSKA: Opowiadanie „Spandau” dotyka bezpośrednio tematyki zacierania się granic między życiem w realu i tym wirtualnym, a także wynikających z tego nieuchronnych zmian percepcji. To już się dzieje i raczej będzie się pogłębiało.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Wymyślając „Mindblow” wbrew pozorom nie połączyłam fabularnie jakichś bardzo odległych od siebie kropek. E‑sport z roku na rok zyskuje na popularności, od ładnych paru lat przyciąga całe rzesze sponsorów i gracze z czołówki już jako nastolatkowie potrafią finansowo zabezpieczyć przyszłość nie tylko dla siebie, ale również dla swoich przyszłych dzieci. A jeśli jakaś dziedzina przynosi pieniądze, to dalszy jej rozwój jest oczywisty. Z kolei w czasach pandemii i ogólnoświatowego lockdownu przenieśliśmy mnóstwo obszarów naszego życia do Internetu. Spotkania autorskie, targi książki, wywiady, konferencje, wykłady – to wszystko odbywa się teraz wyłącznie w sieci. Ba, w tym roku mogliśmy oglądać pierwsze wirtualne zawody kolarskie, zatem tradycyjny sport zrobił wielki krok w głąb VR i nie sądzę, żeby szybko dane mu się było całkiem stamtąd wycofać. No i już dziś operatorzy dronów wojskowych siedzą sobie bezpiecznie i wygodnie tysiące kilometrów od celów swych misji z joystickami w dłoniach, armia USA naprawdę werbuje rekrutów spośród e‑sportowców, uzależnienie od sieci staje się coraz poważniejszym problemem na całym świecie, a amerykańskie agencje rządowe mają na koncie nielegalne eksperymenty na własnych obywatelach… Chwilami mam poważne wątpliwości, czy to, co piszę, to aby wciąż fantastyka.
MAGDALENA KUCENTY: Akcja mojego opowiadania dzieje w innym świecie, więc można powiedzieć, że poniosła mnie wyobraźnia.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Agata Suchocka w „Nitro” pisze o wątku niezwykle w Polsce aktualnym – ciąży, aborcji, podmiotowości płodu. Rubble ma przed sobą ciężką decyzję i choć podejmuje ją w nietypowych okolicznościach, pewnie niejedna z czytelniczek mogłaby z nią empatyzować. Kiedy powstawał ten tekst? Czy pracując nad nim, myślałaś o aktualnym kontekście społecznym, czy może leżał w szufladzie i czekał na okazję na wydanie?
AGATA SUCHOCKA: Tekst powstał kilka miesięcy temu, na długo przed całym tym cyrkiem z odbieraniem podstawowych praw kobietom. Cieszę się jednak niezmiernie, że wpasował się w kontekst tego, co się obecnie dzieje. Pokazuje to jasno, że aborcja i związane z nią dylematy moralne przyszłej bądź niedoszłej matki nie są niczym nowym. W moim tekście chodzi o decyzyjność właśnie, nawet wówczas, gdy skutki decyzji mogą być opłakane. Nie wolno jednak odbierać świadomej jednostce prawa do samostanowienia. Koncept wolności jest mi bardzo bliski i bardzo często podejmuję go w swoich tekstach. W tym przypadku chodzi o wolność wyboru decyzji o życiu lub jego terminacji. Tak to już natura wymyśliła, że kobieta decyduje za siebie i za płód, który w sobie nosi. Żadne prawa, a już szczególnie te ustalane przez ludzi bez macic, nie mających pojęcia o tym, jak trudne to są decyzje, nie mogą odbierać kobiecie tego wyboru.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: W całej Polsce trwają obecnie protesty kobiet przeciwko zaostrzeniu zakazu aborcji. Bierzecie w nich udział? Solidaryzujecie się z protestującymi?
AGATA SUCHOCKA: Oczywiście! Na stronie autorskiej zamieściłam nawet protest song.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Tak.
GABRIELA PANIKA: Oczywiście.
JAGNA ROLSKA: Solidaryzuję się, aczkolwiek moją największą troską jest, czy to haniebne orzeczenie pozostanie w ludzkiej pamięci do kolejnych wyborów parlamentarnych.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Jedynie poczucie odpowiedzialności za zdrowie mojej 8‑miesięcznej córki powstrzymuje mnie przed udziałem w marszach, a z braku innej opcji wyrażam swój sprzeciw i solidaryzuję się z protestującymi w sieci.
MAGDALENA KUCENTY: Cóż, ostatnio chodzę na marsze częściej niż do Biedronki.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy sądzicie, że ten zryw kobiet i ich sojuszników wpłynie na przyszłość naszego kraju?
AGATA SUCHOCKA: Mam ogromną nadzieję, że wpłynie, bo jeśli taki zryw nie pomoże w tym, by odbetonować rząd, to nie pomoże już chyba nic. Staniemy się na powrót niewolnicami tak forsowanego teraz patriarchatu. I spełnią się koszmarne wizje jak z „Opowieści podręcznej”. To potworne, gdy dystopijne horrory stają się rzeczywistością. Według mnie wizja z „Nakręcanej pomarańczy” już jest naszą codziennością.
GABRIELA PANIKA: Oby. OBY. To wahadło musi się wreszcie kiedyś wychylić w drugą stronę.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Mam przeczucie, że tego zrywu nie da się łatwo zatrzymać. I bardzo na to liczę.
MAGDALENA KUCENTY: Wierzę, że jeśli nie teraz, to przynajmniej za trzy lata…
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Cyberpunk ostrzega nas przed zgubnymi wpływami technologii. Jak sądzicie, co stanowi dla nas największe zagrożenie?
AGATA SUCHOCKA: Boję się tego, że sztuczna inteligencja zyska samoświadomość i przejmie władzę, boję się Skynetu 😉 W końcu nas, maszyny z kości i z mięsa, też ożywiają impulsy elektryczne wysyłane z mózgu. Czym więc tak naprawdę jest życie?
GABRIELA PANIKA: Myślę, że w naszym opowiadaniu akurat wyraźnie widać, że to nie technologia jako taka stanowi zagrożenie, ale ludzie, którzy ją wykorzystują. Sama technologia jest „niewinna” (oczywiście nie każda, nie mówimy tu o broni itp.), natomiast to człowiek używa jej z dobrymi lub złymi intencjami.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Sztucznej inteligencji się nie boję, za dużo jej w życiu widziałam. Powiedzmy sobie szczerze: SI w takiej formie, jaką znamy, a nie zanosi się na to, żebyśmy poznali inną, jest durna, czy może raczej – jest bardzo sprawna w specyficznych, wąsko zdefiniowanych zakresach. Potrafi liczyć jak szatan, niczego nie zapomina i nigdy się nie męczy, ale umiejętność osadzenia elementów w szerszym kontekście, która byłaby niezbędna do zrozumienia rzeczywistości i samodzielnego funkcjonowania, jest dla niej kompletnie niedostępna. Żeby mogła się wykazać, trzeba jej tę rzeczywistość przybliżyć: podzielić na małe kawałki, uprościć do zrozumiałej formy, przerobić na papkę i zaserwować łyżeczką. Skynetu w znanej nam postaci nie doczekamy się prawdopodobnie nigdy. Co nie znaczy, że nie należy monitorować działania algorytmów na bieżąco, bo one bazują na rozpoznawaniu wzorców i swoim działaniem przyczyniają się do ich wzmacniania, a nie wszystkie wzorce należy utrwalać. Np. jeśli urzędnicy bankowi chętniej przyznają kredyty osobom nazywającym się „Jan Kowalski” niż „Siergiej Kowalenko” i nikt nie zadba o to, by wyłączyć takie dane jak imię i nazwisko z procesu uczenia maszynowego, algorytm może uznać je za istotną cechę i rozpropagować w działaniu. Nagle może się okazać, że we wszystkich dziedzinach życia korzystamy z narzędzi, które z upływem czasu zaczęły realizować inne cele, niż nam się z początku wydawało. Oczywiście, nadal „wierząc”, że tylko wypełniają nasze polecenia.
JAGNA ROLSKA: Rozmyślając na ten temat, zawsze staram się pamiętać, że właściwie wszystkie dziejowe wynalazki traktowano z nieufnością, wieszcząc ich zgubny wpływ na delikatną tkankę społeczeństwa. Dobrym przykładem jest elektryczność. Lęk przed nią pogłębiały zwalczające się frakcje zwolenników prądu stałego i prądu zmiennego. Zdemonizowanie ujarzmionej elektryczności przyczyniało się do powstawania zabobonów, ot choćby takiego, że jest ona łącznikiem ze światem astralnym. Dlatego, tak samo jak Gabriela, nie obawiam się technologii, tylko technologii w rękach niewłaściwych ludzi.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Ja o swoich lękach opowiedziałam w „Heartbyte”: przeraża mnie wizja życia na abonament i tak, uważam ją za dość prawdopodobną. Jeśli dzisiaj haker może się włamać do automatycznego odkurzacza i przez wbudowane weń kamerki zwiedzać sobie cudze mieszkanie i podglądać lokatorów; jeśli może przejąć kontrolę nad autonomicznym samochodem takim jak Tesla albo zablokować komuś komputer za pomocą ransomware’u w celu wyłudzenia pieniędzy od właściciela w zamian za przywrócenie mu dostępu do danych, to bylibyśmy bardzo naiwni, gdybyśmy założyli, że to samo nie będzie kiedyś możliwe w przypadku niezabezpieczonych przed atakami bionicznych narządów. A ponieważ mamy obecnie na rynku całe mnóstwo napisanych na kolanie, dziurawych aplikacji, które proszą o dostęp do podejrzanie wielu danych na telefonie i umożliwiają internetowym crawlerom kradzież poufnych informacji na nasz temat, to wyobrażam sobie, że załatwione na lewo części zamienne z tanim oprogramowaniem na pokładzie mogą wiązać się w przyszłości z podobnym ryzykiem. Słabo mi trochę, jak o tym pomyślę.
MAGDALENA KUCENTY: Zagrożeń jest tyle, że trudno byłoby je tu wymienić, nie rozpisując się na kilka stron. Dla każdego pewnie też inne zagrożenie będzie tym „największym”. Dla mnie? Kradzież danych, szum dezinformacyjny, podział społeczeństwa, mnożące się choroby cywilizacyjne. W skrócie to jak za pomocą technologii można kogoś skrzywdzić, namieszać mu w głowie, zniszczyć go jako osobę.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: A czy są jakieś elementy technologii, bez których nie wyobrażacie sobie życia i w których szanse przeważają nad zagrożeniami?
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Nie żyłabym, gdyby nie osiągnięcia współczesnej medycyny z drugiej połowy XX wieku (masowe zastosowanie inkubatorów w położnictwie), więc, tak, istnieją elementy technologii, bez których dosłownie nie wyobrażam sobie swojego życia.
JAGNA ROLSKA: Nasz obecny świat składa się z tak wielu wzajemnie przenikających się dziedzin, że nie da się wyodrębnić najważniejszego elementu technologicznego. Społeczeństwo produkcyjne i postfabryczne odeszło w niebyt. Jesteśmy dziećmi informatyki, a naszą codzienną egzystencję definiuje wysłanie do mediów społecznościowych memów określających naszą przynależność geograficzno-kulturową z natychmiastowym zastrzeżeniem, że jesteśmy otwarci na dyskusję o miejscach, w których nigdy nie byliśmy i pewnie nigdy nie odwiedzimy. Tkwiąc we własnych bańkach informacyjnych udało nam się osiągnąć tyle, że jesteśmy obywatelami świata wirtualnego, którzy nigdzie nie byli i niczego widzieli. A jednak wydaje nam się, że wiemy wszystko. Jednak mimo to będę się upierać, że najważniejszym wynalazkiem obecnej rzeczywistości jest hipertekst opracowany przez Tima Bernersa-Lee.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Ja podobnie jak Krysia w pierwszej kolejności myślę o technologii wykorzystywanej w medycynie. Z jednej strony mocno trzymam kciuki za rozwój tej dziedziny. Z drugiej jednak przyglądam się sytuacji z ukłuciem niepokoju, bo medycyna z egalitarnej staje się coraz bardziej elitarna, a taki stan rzeczy tylko pogłębi nierówności społeczne. Do tej pory śmierć przychodziła po wszystkich bez wyjątku i była to dla niektórych jedyna sprawiedliwość na tym niesprawiedliwym świecie, ale to się wkrótce może zmienić – przynajmniej dla tych, których będzie stać na przedłużanie sobie życia.
MAGDALENA KUCENTY: Wyobrażam sobie życie bez technologii, nazywam to postapo. Jestem w pełni świadoma, że uzależniłam się od komputera, telefonu, całej tej cybergraciarni. I z własnej woli się od niej nie oderwę.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: W „Dziewczynie, której nie było” Magdalena Kucenty porusza wątek wykluczenia cyfrowego. To też niezwykle aktualna kwestia – z jednej strony mamy uczennice i uczniów, którzy nie mogą brać udziału w e‑lekcjach, ponieważ nie mają komputerów, z drugiej pojawia się ruch osób, które chcą, by ich dzieci żyły „poza systemem”, czyli nawet bez numeru PESEL. Ścierają się rzeczywistości, w której dla jednych wykluczenie cyfrowe jest dramatem, a dla innych – marzeniem.
AGATA SUCHOCKA: Ja często marzę o ucieczce w głuszę i życiu w zgodności z porami roku. Całkowicie technologii bym się nie wyrzekła, bo wówczas musiałabym wysyłać rękopisy pocztą do wydawców 😉 Dzieci bardzo szybko się adaptują. Dorośli jednak tak naprawdę nie mają pomysłu, jak młodzież sensownie socjalizować. Przymus bycia ciągle w tej samej klasie, szkole, wcale nie pomaga w nauce budowanie społecznych relacji. Izolacja jest drugą skrajnością i nie wiem, co jest gorsze…
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Kojarzę wyłącznie historie odwrotne, czyli o dzieciach, które miały kłopot z uzyskaniem numeru PESEL – i we wszystkich przypadkach rodzice stawali na głowie, żeby go jednak dostały. Bez zarejestrowania dziecka rodzina nie ma prawa do zasiłku rodzinnego i żadnych związanych z dzieckiem urlopów, a jeśli ktoś chciałby w ten sposób „chronić” swoje dzieci przed systemem, to nie tylko wyłącza je z obowiązku edukacji, ale też z podstawowej opieki zdrowotnej, ze wszystkimi szczepieniami – nie może po prostu nigdy zaprowadzić dziecka do lekarza, bo nawet w prywatnej poradni też zapytają go o PESEL. Chyba że chodzi tu o jakiś ruch, który w ogóle postuluje zniesienie centralnej ewidencji ludności; w takim przypadku pokazałabym np. na Stany Zjednoczone i zapytała, czy rzeczywiście wygląda to jak wzór do naśladowania. Natura nie znosi pustki – przy braku systemu centralnego powstają tysiące małych bazek: każdy ubezpieczyciel, każda instytucja finansowa, każde władze lokalne tworzą sobie własną, do tego nieuregulowaną żadnymi przepisami, co potrafi być jeszcze większym zagrożeniem dla prywatności. Simson Garfinkel w „Database Nation” opisuje, jakim koszmarem jest nawigacja w takim systemie, na przykład w sytuacji, gdy jakiś oszust podszył się pod nas i pozaciągał pożyczki na nasze nazwisko.
JAGNA ROLSKA: Osobiście myślę, że ucieczka poza system to mrzonka. Można od biedy pokusić się o teorię spiskową, że gdzieś tam na samym szczycie są ludzie bez nadanych numerów, ale nam, zwykłym szarakom raczej się to nie uda i prawdopodobnie minusów ucieczki byłoby więcej niż plusów. Naturalnie mówimy o krajach wysoko rozwiniętych.
MARTYNA RADUCHOWSKA: O pewnym rodzaju wykluczenia cyfrowego piszę w cyklu „Czarne Światła” oraz w opowiadaniu „Heartbyte”. Świat, w którym prowadzi się rankingi obywateli, to straszne miejsce. Nie chodzi wyłącznie o inwigilację – rating społeczny otwierający i zamykający ludziom drogi rozwoju, stanowi potężne narzędzie opresji. Ci z niższych pozycji nie mają praktycznie żadnych szans na awans. A nawet jeśli zajmujesz wysokie miejsce w stawce, to wystarczy, że podpadniesz niewłaściwej osobie, że ktoś u władzy uzna cię za niewygodną jednostkę i momentalnie tracisz wszystko. Wystarczy podmienić parę cyferek na rządowym serwerze. W Chinach już od paru lat funkcjonuje System Zaufania Społecznego, który m.in. blokuje nisko ocenianym obywatelom możliwość podróży samolotem, zakupu mieszkania czy naukę na dobrej uczelni. Powtórzę zatem: przyszłość jest teraz. A nawet: dystopia jest teraz.
MAGDALENA KUCENTY: Z jednej strony brak komputera wyklucza teraz dziecko, bo przecież każdy ma komputer, ale kiedyś… Odnoszę wrażenie, że gdy technologia nie była jeszcze wszechobecna, ludzie nie czuli się aż tak osamotnieni, jak teraz. Z czasem rozmowa na czacie wyparła rozmowy przez telefon, rozmowy przez telefon wyparły spotkania na żywo, gry na kompie wyparły zabawy na podwórku, itd. Zamiast w twarz drugiego człowieka wpatrujemy się w ekran smartfona. Dla mnie to w jakiś niewysłowiony sposób bardzo smutne, ale też nieuniknione. Izolacja jednostek nic tutaj nie zmieni, a raczej tylko uprzykrzy im życie.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: W większości opowiadań poruszacie wątki społeczne – osoby ze społecznego dołu mają zupełnie inne możliwości i szanse, można wręcz powiedzieć, że żyją w innej rzeczywistości niż bogacze. Sądzicie, że w naszym świecie te różnice też będą się pogłębiać… a może już są tak samo radykalne?
AGATA SUCHOCKA: A co ja, maluczka, mogę wiedzieć o tym, jak żyje się w świecie bogaczy…?
GABRIELA PANIKA: Niestety, w naszym świecie to rozwarstwienie postępuje; może jest mniej widzialne w takim kraju jak Polska, ale biorąc pod uwagę świat jako całość… poziom życia szwaczki z Bangladeszu jest nieporównywalny z poziomem życia choćby przedstawiciela klasy średniej z Europy bądź Ameryki, nie wspominając już o szychach typu Bill Gates. I niestety, to „samo się” nie naprawi; bez świadomych i konsekwentnych działań na rzecz większej sprawiedliwości społecznej będziemy dążyć raczej w stronę zwiększania różnic niż ich niwelowania.
JAGNA ROLSKA: Między bogatymi a biednymi zawsze istniały kolosalne różnice. Oczywiście na skalę epoki.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Ja mogę sobie uważać cokolwiek, ale na to są badania. 1 procent najbogatszych ludzi ma na własność prawie połowę światowego majątku, dziesięciu najbogatszych miliarderów ma w sumie więcej pieniędzy niż Arabia Saudyjska. Poczynając od lat 70., różnice między biednymi a bogatymi albo mocno rosną (Stany, Rosja, Chiny), albo pozostają na wysokim poziomie (Bliski Wschód, Afryka). Sir Angus Deaton, zdobywca Nobla w dziedzinie ekonomii, ujął to bardzo delikatnie, kiedy powiedział: „Wydaje się, że współczesny kapitalizm nie działa korzystnie dla wszystkich”.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Ja nie mam żadnych wątpliwości, że różnice będą się pogłębiać, dałam już zresztą wyżej parę przykładów. A oto jeszcze inny: postępująca automatyzacja na rynku pracy pozbawi źródła zarobku miliony niewykwalifikowanych ludzi, zatrudnionych na stanowiskach, gdzie wykonuje się powtarzalne i przewidywalne zadania, które prędzej czy później przejmie sztuczna inteligencja, bo tak jest prościej, taniej, wygodniej. Jeśli boję się AI, to głównie z tego właśnie powodu.
MAGDALENA KUCENTY: Przepaść społeczna ma się dobrze. To znaczy, jest i jest ogromna. A z czasem raczej tylko się pogłębi.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Tytuł antologii to „Cyberpunk Girls”. Oczywiście dziewczynami jesteście Wy, ale też Wasze opowiadania skupiają się na bohaterkach. Czy od początku założenie było właśnie takie, czy był to zbieg okoliczności?
AGATA SUCHOCKA: Dla mnie było oczywiste, że bohaterką będzie dziewczyna, nie pamiętam jednak, czy to było narzucone…?
MARTYNA RADUCHOWSKA: Z tego, co pamiętam, od początku plan był taki, że w rolach głównych naszych opowieści wystąpią postaci kobiece, więc tytuł antologii odnosi się nie tyle do zaproszonych do niej pisarek, ile do naszych bohaterek.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Taka była koncepcja wydawcy.
JAGNA ROLSKA: Zbieg okoliczności. Bohaterem „Spandau” jest mężczyzna. Z nikim tego nie konsultowałam i nikt nie narzucał mi linii fabularnej. Świat nie jest jednowymiarowy. W swoim drugim opowiadaniu, „Amber” skupiłam się na kobietach.
MAGDALENA KUCENTY: Takie założenie, owszem.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Większość z Was ma już na koncie publikacje i wyróżnienia, ale jeśli dobrze zauważyłam, dla Gabrieli Paniki będzie to papierowy debiut. Jak trafiłaś do tego projektu i jak się w nim odnalazłaś?
GABRIELA PANIKA: Trafiłam do niego przez Krystynę, której spodobał się jeden z luźnych pomysłów, jakie rzuciłam kiedyś na Facebooku; prawdę mówiąc, był to fragment snu 😉 Zaproponowała mi współpracę i rozwinięcie tego pomysłu… i tak jakoś poszło.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Krystyna Chodorowska i Gabriela Panika napisały opowiadanie wspólnie. Jak układała się Wam współpraca? Wasz tekst ma wiele wątków i wielu bohaterów. Nie miałyście problemu z zapanowaniem nad całością, dodatkowo jeszcze dzieląc się pracą?
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Nie. Googledocs naszym przyjacielem.
GABRIELA PANIKA: Tak, jak już omówiłyśmy koncepcję i to, co koniecznie chcemy tam zawrzeć, podzieliłyśmy się scenami do napisania i po prostu wypełniałyśmy plan.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Tylko w „Dotknąć ciemności” mamy do czynienia z zagrożeniem pozaziemskim, w pozostałych opowiadaniach źródłem zła są inni ludzie.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Opisałyśmy pomysł, który nam się spodobał. To nie było tak, że spotkałyśmy się wcześniej w sześć i ustaliłyśmy obowiązujący sposób podejścia do tematu i potem tylko my dwie postanowiłyśmy nie usłuchać.
GABRIELA PANIKA: należy zauważyć, że zagrożenie pozaziemskie w naszym świecie jest w zasadzie historią, czymś, co już w dużej mierze przeszło do popkultury, jak dla współczesnych ludzi II wojna światowa. A w głównym wątku opowiadania… cóż, zagrożeniem są właśnie inni ludzie.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: W „Cyberpunk Girls” ukazały się po dwa opowiadania Martyny Raduchowskiej i Jagny Rolskiej. Jednocześnie w tworzeniu antologii wzięło udział tylko sześć autorek, choć czasem można spotkać i kilkanaście. Jak to wyglądało? Nie było więcej kobiet chętnych, by pisać o cyberpunku, czy pomysły buzowały w Was tak, że zabrakło miejsca dla innych?
AGATA SUCHOCKA: To jest pytanie do wydawcy, a nie do nas.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Yup, niezbadane są wyroki redaktorów inicjujących. My jesteśmy tu od pisania, reszta to nie nasza działka.
JAGNA ROLSKA: Wywołana do tablicy od razu popieram zdanie przedmówczyń i wyjaśniam, że za całokształt przedsięwzięcia odpowiada Agnieszka Trzeszkowska z Grupy Wydawniczej Foksal, która spięła nasze opowiadania w całość.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Choć cyberpunk wywodzi się z literatury, mocno kojarzy się z utworami wizualnymi: filmami, anime czy grami komputerowymi. Wiele osób oczekuje obecnie na grę „Cyberpunk 2077” studia CD Projekt Red, z którym związana jest Magdalena Kucenty, a w przeszłości pracowała także Martyna Raduchowska. Uchylicie rąbka tajemnicy, jak wygląda praca nad projektami o takim rozmachu? Czym różni się praca scenarzystki gier komputerowych od pracy pisarki?
MARTYNA RADUCHOWSKA: Pisanie książek a pisanie scenariuszy gier to dwie zupełnie różne bajki, nawet jeśli porównamy pracę nad wielkim projektem AAA do pracy nad całym cyklem powieściowym. Po pierwsze, powieść ma fabułę liniową, natomiast w grze RPG historię kształtują wybory gracza. Każdy wybór dzieli opowieść na co najmniej dwie paralelne ścieżki, co z oczywistych względów mocno komplikuje pracę scenarzystów. Nie dość, że fabuła gry, która musi wziąć pod uwagę decyzje gracza, rozrasta się do ogromnych rozmiarów i ogarnięcie wszystkich możliwości potrafi przyprawić o zawrót głowy, to jeszcze na dodatek nie wystarczy, jak w przypadku książki, znaleźć jednego fajnego przebiegu wypadków, jednego dobrego fabularnego rozwiązania, jednego nieprzewidywalnego zwrotu akcji –– trzeba zadbać o to, aby wszystkie równoległe wydarzenia były satysfakcjonujące dla gracza, który za pierwszym razem doświadczy tylko jednej z wielu możliwości. I to moim zdaniem jest największym wyzwaniem, jakie stoi przed scenarzystami.
Po drugie, w przeciwieństwie do autorów książek, scenarzyści gier nie mają ostatniego słowa co do ostatecznego kształtu opowiadanej przez nich historii. Muszą brać pod uwagę ograniczenia technologiczne, bo papier, owszem, przyjmie wszystko, ale potem nie wszystko da się zaimplementować. No i ich praca to nie tylko praca zespołowa, znacznie bardziej niż w duecie pisarz-redaktor, ale także międzyzespołowa: mnóstwo rzeczy trzeba ustalać z questowcami, ludźmi od animacji czy artystami, żeby wymienić tylko te trzy działy. I wreszcie ostateczną decyzję podejmuje reżyser. Lepiej więc nie przywiązywać się za bardzo do swoich pomysłów, mieć elastyczne podejście do procesu twórczego i przygotować się na wiele, wieeeeele iteracji fabuły, dialogów, scen.
Po trzecie, autor książek często otrzymuje pierwszy feedback dopiero od swojego redaktora, już po postawieniu ostatniej kropki. Niektórzy pisarze, jak na przykład ja, na bieżąco podsyłają kolejne fragmenty powieści zaufanym alfa-czytelnikom, inni mają również swoje bety, które czytają całość, zanim tekst trafi do wydawcy. Ale i tak mówimy tu o zaledwie kilku osobach, które mogą zobaczyć powieść w tej surowej, jeszcze nieoszlifowanej formie i podzielić się swoją opinią z autorem. Natomiast przy pracy nad scenariuszami gier, feedback otrzymuje się praktycznie na każdym etapie tworzenia i to od całej rzeszy ludzi. Z jednej strony jest to niezwykle pomocne, bo wszelkie babole są wyłapywane w locie. Ale z drugiej można odnieść wrażenie, że ktoś nieustannie zagląda ci przez ramię i bywa to dość deprymujące, zwłaszcza na początku. Bez dystansu ani rusz.
MAGDALENA KUCENTY: Martyna właściwie wyczerpała pytanie. Mogę tylko potwierdzić, że pisanie do gry jest specyficzne, chociażby dlatego, że trzeba się dostosować do narzuconego z góry świata i formatu. Ale przez to jest dla mnie w jakiś pokrętny sposób łatwiejsze. Kiedy piszę coś „swojego”, godzinami myślę o świecie, postaciach, całej tej otoczce, w którą trzeba ubrać opowieść. Tutaj mogę się skupić na gołej treści, ozdobniki mam już gotowe. Tylko że praca nie kończy się po napisaniu tekstu, bo znów – tak jak napisała Martyna – pracuję z rzeszą ludzi. Nauczyłam się więc zupełnie innego myślenia jako pisarka – bo tworzę coś w grupie. Już nie tylko sama, w zaciszu własnej głowy.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czy same chętnie sięgacie po stylistykę cyberpunku w rozmaitych dziełach kultury? Jakie są Wasze ulubione? Które uważacie za absolutną klasykę?
AGATA SUCHOCKA: Gdybym zaczęła wymieniać, nie starczyłoby miejsca dla innych! Zaczęłam oglądać filmy sci-fi jeszcze w latach osiemdziesiątych. Wyrazem fascynacji kultowymi dziełami z ostatnich czterdziestu lat jest moja powieść „DICE”.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Powieści Williama Gibsona (wszystkie) i Neala Stephensona („Diamentowy wiek” i „Zamieć”, najnowsze można sobie darować). Z filmów „Matrix” i „Incepcja”.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Wymienić wszystkich nie sposób, wspomnę więc tylko parę klasyków: Gibson (duh!), „Metropolis” z 1927 roku, „RoboCop”, „Pamięć absolutna”, „Dziwne dni”, „Blade Runner”, „Johnny Mnemonic”, „Matrix” (szkoda, że nie ma kontynuacji…*), „Ghost in the Shell”, „Akira”, „Modyfikowany węgiel”… „Incepcję” też uwielbiam, ale ten tytuł odbiega jednak od założeń klasycznego cyberpunku, choć z pewnością spełnia przy tym wiele założeń gatunku.
MAGDALENA KUCENTY: Tona cyberpunkowego anime (w tym niewymieniony wyżej „Psycho Pass”, którego uwielbiam niemal tak samo jak GitS‑a). Z autorów książkowych dodam jeszcze od siebie Pat Cadigan i jej „Wgrzeszników”. Z gier – serię Shadowrun.
JAGNA ROLSKA: Nie sposób wymienić wszystkiego, co zapadło mi w pamięć, więc ograniczę się do tych, które w swoim czasie zrobiły na mnie największe wrażenie. Z filmów z pewnością był to „Terminator” i oczywiście „Matrix”. Pamiętam, że dawno, dawno temu, po skończonym seansie, tak mnie wgniotło w fotel, że nie mogłam wyjść z kina 🙂 Z literatury klasykiem z pewnością jest „Neuromancer” Williama Gibsona.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Mam wrażenie, że obecnie cyberpunk przeżywa renesans. Zapowiedziany został wspomniany już przeze mnie „Cyberpunk 2077”, powstała kontynuacja kultowego „Blade Runnera”, głośne są seriale „Westworld” i „Wychowane przez wilki”… ba, w Polsce Adam Nowak zapoczątkował autorskie uniwersum, w którym powstały już dwie offowe produkcje: „Angel.A” oraz „(Nie)Sprawna”. Jak sądzicie, co sprawiło, że nurt popularny w latach 80. i 90. jest znowu na topie?
AGATA SUCHOCKA: To zapewne podyktowane jest faktem, że sporo z tych wizji się spełniło i tym, że równie wiele się nie spełniło. Akcja „Blade Runnera” dzieje się już w przeszłości. To chyba oznacza, że trzeba wykreować nowe wizje, na które moglibyśmy czekać. Bardzo się cieszę z tego renesansu i z rozrzewnieniem spoglądam na dzieła cyberpunkowe sprzed dwóch czy trzech dekad.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Popularność poszczególnych gatunków wzrasta i opada dość regularną sinusoidą, więc najwyraźniej przyszedł właśnie moment odrodzenia. I zgadzam się z Agatą, że dogoniliśmy klasyczne cyberpunkowe historie sprzed lat, które to właśnie nasze obecne czasy opisywały jako te przełomowe pod względem technologicznym. Teraz przyszła nasza kolej na tworzenie nowych wizji przyszłości. A otaczająca nas rzeczywistość bardzo sprzyja futurologicznym rozważaniom.
MAGDALENA KUCENTY: Już sama zapowiedź „CP2077” mocno ożywiła tę modę, a i czasy, w których żyjemy, aż się proszą o dystopijne wizje przyszłości.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Wspomniałam o latach 80. i 90. Tak się składa… że większość z Was właśnie wtedy przyszła na świat, a co za tym idzie, kiedy rodził się cyberpunk, nie mogłyście śledzić tego na żywo. Nie mogłyście oglądać kultowych dziś produkcji w kinach. Kiedy się z nimi zapoznałyście, te miały już status kultowych właśnie. Sądzicie, że wpłynęło to na Wasz odbiór gatunku?
AGATA SUCHOCKA: Pamiętam pogniecione, śnieżące taśmy video, z których filmy puszczał mi tata. Fajnie było wrócić do nich po latach, oglądać na DVD, dostrzegać drugie, trzecie dno. Cyberpunk to całe moje życie, jakby na to nie patrzeć.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Ależ mogłyśmy – widziałam w kinie choćby kultową produkcję „Johnny Mnemonic” ze słynną sceną, w której bohater bardzo dramatycznie domaga się obsługi hotelowej. Powieści Gibsona czytałam praktycznie na bieżąco, bo mimo że pierwszą trylogię wydano w latach 80., w Polsce musieliśmy na nią trochę poczekać („Neuromancer” ukazał się u nas osiem lat po premierze, „Graf Zero” poczekał sobie aż jedenaście). Nie wiedziałam też wtedy, że są to powieści „kultowe”, na okładce stało czasem coś o nagrodzie Hugo czy Nebula, ale dla mnie liczyło się przede wszystkim to, że opis świata zapowiadał się ciekawie (komputery! wirtualna rzeczywistość!) i fragmenty, które na szybko przejrzałam, wyglądały obiecująco. Przez to, że wtedy wszystko docierało do nas z opóźnieniem, moda na cyberpunk wybuchła na dobre chyba dopiero w latach 90. W połowie dekady, trzy lata po wydaniu „Neuromancera”, jeden z ówczesnych polskich pisarzy SF napisał książkę mocno na nim wzorowaną, która nie była wybitna, ale i tak wszyscy się nią zaczytywaliśmy, a pisma komputerowe miały nawet cyberpunkowe kąciki.
MAGDALENA KUCENTY: Do Polski wszystko docierało z opóźnieniem, więc chyba jednak mogłyśmy i było się na czym wychowywać. Żeby daleko nie szukać, pierwsza bajka z dzieciństwa, która zapadła mi w pamięć, to „Motomyszy z Marsa”, gdzie bohaterowie mieli np. bioniczne ramię albo implanty.
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Czytałyście pewnie opowiadania swoich koleżanek. Gdybyście miały wybrać świat jednego z nich, w którym musiałybyście żyć w przyszłości, na który byście się zdecydowały?
AGATA SUCHOCKA: Jeszcze nie zdążyłam przeczytać wszystkich, ale chyba nie zdecydowałabym się na żaden. Strasznie się bałam kilka miesięcy temu, że zabraknie makaronu i trzeba będzie wyjść na polowanie… Dystopijna przyszłość to nie dla mnie, wolałabym raczej przenieść się półtora wieku wstecz.
KRYSTYNA CHODOROWSKA: Teraz? W świecie z „Dotknąć ciemności”; rząd amerykański przy wszystkich swoich wadach, przynajmniej dowiódł tam, że potrafi skutecznie działać w sytuacjach kryzysowych.
GABRIELA PANIKA: Powiem cynicznie, że każdy świat byłby dobry pod warunkiem urodzenia się gdzieś w wyższych warstwach społecznych i posiadania dostatecznej ilości pieniędzy, czy innych pożądanych zasobów, żeby się tam wygodnie urządzić. I każdy byłby równie paskudny w przypadku ich nieposiadania.
MARTYNA RADUCHOWSKA: Podpisuję się pod tym, o czym wspomniała Gabriela. Dajcie mi pieniądze, a żadna dystopia mi niestraszna. A bez nich? Przerąbane po całości.
MAGDALENA KUCENTY: Mogę być technobogiem ze swojego świata, luzik. Ale na niziny społeczne się nie piszę.
JAGNA ROLSKA: Czytałam i choć bardzo podobają mi się opowiadania wszystkich dziewczyn, nie piszę się na żaden z tych światów. Na swoje także nie. Wybieram działkę w lesie. Tam pisanie opowiadań cyberpunkowych nie wydaje się takie straszne 😉
ANNA TESS GOŁĘBIOWSKA: Mam zatem nadzieję, że jeśli kiedykolwiek traficie do jednego z tych światów, to jako ten najbogatszy 1 procent! Ale jeszcze bardziej życzę Wam, żebyśmy wywalczyły dobry świat – tu i teraz. Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiała Anna Tess Gołębiowska
*przypis redaktora naczelnego: Matrix, oczywiście, miał dwie oficjalne kontynuacje, nie są one jednak “uznawane” przez wielu fanów filmu.