Francuzi borykają się aktualnie z kolejnym lockdownem. Co najmniej do 1 grudnia zamknięte mają być wszystkie sklepy i firmy, które nie oferują towarów i usług niezbędnych do życia. W myśl tego zarządzenia wszystkie księgarnie mają zakaz prowadzenia handlu. Działa to do tego stopnia, że klienci nie mają nawet wstępu do alejek z książkami w supermarketach. Oczywiście sklepy internetowe nadal funkcjonują. Pod znakiem zapytania stanęło jednak istnienie wielu małych, lokalnych księgarenek.
Z pomocą tym właśnie biznesom ruszyli dwa tygodnie temu politycy i literaci, którzy starali się przekonać rząd Francji, że książki są dobrem pierwszej potrzeby. Jedną z takich osób była burmistrz Paryża, Anne Hidalgo, która walczyła o pozostawienie księgarniom możliwości do działania. Niestety bezskutecznie.
François Busnel, krytyk literacki, zaczął zbierać podpisy pod petycją przeciwko zamykaniu księgarń. W jednym z wywiadów powiedział:
Po pierwszym lockdownie stało się jasne, że miliony ludzi w tym kraju chcą czytać, potrzebują tego. Zamknięcie księgarń równe jest skazaniem całego segmentu kulturalnej ekonomii na zapaść, wiele z nich może po prostu całkowicie zniknąć.
Rozporządzenie o zamknięciu księgarń spotkało się również ze sprzeciwem ze strony autorów i wydawców. W zeszłym tygodniu w ramach protestów zorganizowany został rejs łodzią po Sekwanie. Zgromadzenie zostało jednak rozgonione przez policje.
Teraz zaś pisarze są gotowi wspierać finansowo księgarnie, które zdecydują się pozostać otwarte. Alexandre Jardin stwierdził, że zapłaci wszelkie kary, które zostaną nałożone na te sklepy, które sprzeciwią się rządowemu zakazowi. „The Guardian” donosi, że do francuskiego pisarza przyłączyła się grupa innych autorów.
Zapłacę za następną księgarnię, kolejny będzie ktoś inny. Nikt nie ma moralnego prawa do zamykania księgarń, powiedział Alexandre Jardin.
Przygotował Oskar Grzelak