Lem był geniuszem i każdą oraz każdego, kto temu zaprzeczy, skłonna będę zaprosić do pogawędki na nieubitej ziemi. Ilekroć myślę bowiem o tym, co nam po Lemie pozostało, uderza mnie to, jak rzadko się zdarza, by ewolucja doprowadziła do osadzenia tak licznych talentów w jednym ciele. Z pewnością jest bowiem wielu znawców fizyki, mających mgliste pojęcie o literaturze; wielu znakomitych lekarzy, niewiele robiących sobie z filozofii oraz wiele literackich talentów, które mimo wspaniałego warsztatu, mało mają do przekazania. U Lema, pod jedną zaledwie czaszką, mieściło się tyle bardzo różnej wiedzy i talentów technicznych, medycznych, filozoficznych i literackich, że aż dech zapiera.
Jedną z licznych wisienek na wielopiętrowym torcie Lemowego geniuszu są jego neologizmy, których ogromną liczbę, niczym rodzynki w pysznym cieście, rozsypał po kartach swoich książek. Jedna z badaczek jego twórczości naliczyła ich około dwóch tysięcy. Największą ich kopalnią są książki: Bajki robotów, Cyberiada, Dzienniki gwiazdowe jednak niemała ich liczba pojawia się też i w innych dziełach, jak np. Powrót z Gwiazd, Solaris, Eden.
Neologizmy są u Lema często znakomitym uzupełnieniem opisywanego świata, a niekiedy wręcz bardzo istotną jego częścią, odzwierciedlają bowiem jego charakter. Jednocześnie zasługują one na wielkie uznanie z warsztatowego, językoznawczego punktu widzenia. Są także formą intelektualnej zabawy, często wywołują efekt humorystyczny lub efekt zaskoczenia (bądź jedno i drugie), jak wówczas, gdy Lem tworzy neologizm, zestawiając archaizm z zupełnie futurystycznym pojęciem (sztandarowy przykład: cyberycerz).
Trudno sobie wyobrazić fantastykę opisującą przyszłe, równoległe czy nieistniejące światy bez neologizmów. Co więcej, neologizm może być ważnym środkiem osiągania właściwego efektu kreacji świata w jej dwóch podstawowych “typach”. W pierwszym z nich mamy do czynienia z rzeczywistością, która jest przedłużeniem naszej, dobrze nam znanej – jej logiczną ciągłością. Na potrzeby takiego świata autor kreuje z reguły neologizmy w postaci słów nowych, ale zrozumiałych dla czytelnika. Z kolei w typie drugim, w którym mamy do czynienia ze światem oderwanym od naszej rzeczywistości (nawet, jeśli jest projekcją naszej przyszłości, to i tak w zamyśle autora nie mamy go rozumieć), neologizmy mogą być zupełnie niezrozumiałe – zarówno dla czytelnika, jak i np. dla głównego bohatera. Jest to jeden ze sposobów wykreowania atmosfery zagubienia, z którego skorzystał Lem, pisząc Powrót z gwiazd. W książce tej załoga statku kosmicznego powraca na Ziemię w ponad sto lat od jej opuszczenia (na pokładzie w tym czasie, wskutek zjawiska dylatacji czasu, minęło lat zaledwie 10) i odnajduje świat diametralnie innym, niż był, gdy go opuszczali. Inność ta uderza nie tylko pod względem rozwoju technologicznego, który przez 127 lat był nieunikniony, ale także głębokimi przemianami społecznymi i w sposobie myślenia ludzi, w ich priorytetach. Nagromadzenie neologizmów, których nie może rozszyfrować ani główny bohater, ani czytelnik, ma zbudować klimat wyobcowania, zagubienia i niepewności i udaje się to Lemowi znakomicie. Lem tworzył jednak także i neologizmy przeznaczone dla pierwszego typu światów, zarówno w swoich opowiadaniach czy powieściach, jak i w esejach, w których opisywał nam swoje fascynujące prognozy przyszłości.
Jak wspomniałam, najwięcej neologizmów odnaleźć możemy w groteskach Lema; Bajkach robotów, Cyberiadzie, Dziennikach gwiazdowych. W najgłębszej warstwie wczytujemy się w nich rozważania nad tożsamością człowieka, wyznacznikami człowieczeństwa, wolną wolą, ograniczeniami nauki i możliwości poznawczych, a także nad tym, jak mógłby wyglądać świat przyszłości zamieszkany przez ludzi lub istoty postludzkie. W warstwie nieco płytszej odkrywamy pełne wyobraźni i humoru opowiastki, którym przeróżne zgrabne zabawy słowotwórcze przydają jeszcze rumieńców. Są to dziesiątki, a nawet setki komicznych, przewrotnych imion, nazw własnych i określeń zakorzenionych w naszym języku (często – w staropolszczyźnie), ale jednocześnie nowatorskich i zaskakujących.
Rezygnując w tym miejscu z dogłębnej analizy językowej (kto wie, może zostawię ją sobie na urodziny Lema w przyszłym roku), chciałabym zaprezentować Wam niewielką próbkę językowych zdolności i kreatywności pisarza, zwracając jednocześnie uwagę na wielkie zróżnicowanie wytworzonych przez niego neologizmów od słów brzmiących znajomo, którym jednak Lem nadaje inne znaczenia, przez twórcze złożenia znanych nam określeń, po zupełnie nowe, niekiedy całkiem niezrozumiałe wyrazy.
aeromobil – pojazd znany nam jako ślizgowiec, pojawiający się na kartach Solaris,
arktan – robot przeznaczony do pracy w warunkach arktycznych,
awruk – okrzyk bojowy rodu Selektrytów, głęboko zakorzeniony w języku staropolskim,
baldury i badubiny – istoty doskonałe, w jakie mieli się przekształcić mieszkańcy odwiedzonej przez Ijona Tichego planety Pinty w efekcie ciągłego zanurzenia w wodzie. W praktyce nikt żadnego baldura ani badubina nie widział na oczy,
betryzacja – pojawiający się w powieści Powrót z gwiazd zabieg usuwania z psychiki człowieka nieporządanych w przedstawionym świecie skłonności do agresji,
bezrobot – bezroboty były źródłem niepokojów społecznych w Cyberiadzie, dla czytelnika są z kolei dość abstrakcyjną wizją robota, który niczym się nie zajmuje,
bladawiec – bladawce, czyli ludzie, zostały wyparte przez roboty, które zaludniają (a raczej: zarobocają) świat Bajek robotów i Cyberiady,
cyberkoń – wiadomo: koń, ino na podzespołach,
cybermata – armata z cybernetycznego świata; straszliwa broń robotów z Cyberiady i Bajek,
cybernatorzy – imperatorzy cybernetyczni, porównywalnie rządni władzy jak ci, którzy są znani ludzkości,
cybernantki i cybernerzy – panie robotki i panowie roboty odpowiedzialni za dobre wychowanie, ogładę i zdolności rachowania najmłodszych robotów oddanych pod ich opiekę,
cyborgia – tak, tak, dokładnie to, o czym myślicie,
cyberownica – robotyczna istota żeńska parająca się gusłami i magią,
cybernardyn – jedno z wielu zwierząt zamieszkujących świat robotów, przypominające nieco jedną z psich ras znanych współcześnie,
cybergaj – jedna ze znanych robotom gier,
cyberka – taniec wykonywany przez roboty, zbliżony do jednego z polskich tańców narodowych,
cybermatyzm – choroba stawów robocich,
długoń – obok grzybisk, mimoidów, syme – triad, asymetriad, pacierzowców i chyżych długonie były jednymi z wielu form przyjmowanych przez fragmenty powierzchni magmowego oceanu opisanych przez naukowców badających planetę Solaris…
dublety – mieszkańcy planety Eden,
Elektrybałt – cybernetyczny poeta o robociej duszy,
elektrycerze – oczywiście – to rycerze dosiadający cyberkoni,
fantomatyka – inaczej wirtualna rzeczywistość,
graszaki a także: natągwie, kambuzele, ściśnięta, wytrzopki, gryzmaki, rymundy, trzepce, pćmy, plukwy, filidrony, nędzioły, nupajki, nurkownice, pćmy, murkwie i zamry – przeróżne elementy świata robociego, z których część zniknęła na skutek beztroskiej zabawy dwóch konstruktorów: Trurla i Klapaucjusza, którzy testując maszynę, co potrafiła zrobić wszystko na “N”, o mało nie doprowadzili do końca świata…
matrycjuszowski (ród matrycjuszowski) – szlachetny ród z kart Cyberiady,
mechanoautomat, pulsomotor – nazwy maszyn z kart powieści Lema,
pucybuter – komputer do czyszczenia butów,
robosioł (obdarzone elektryczącym głosem) – kolejny przedstawiciel robociej fauny, przypominający dobrze znane nam zwierzę pociągowe z rodziny koniowatych,
sepulka – tu posłużę się cytatem z Wikipedii, który udał się dość zgrabny: służą do sepulenia i odgrywają wielką rolę w cywilizacji Ardrytów: odniesienia do nich pojawiają się nagminnie w sztuce i reklamie. Ijonowi Tichemu nie udało się ustalić szczegółów, gdyż sepulki są tematem tabu – sama rozmowa o nich jest traktowana jako wielki nietakt. Z pozoru może się wydawać, że sepulki mają związek ze sferą erotyczną (wielkie oburzenie wywoływały próby zakupu ich, czy użycia przez Ijona Tichego, jako osobę samotną), jednak zaprzeczają temu sami Ardryci. Według Lema, sepulki są bardzo podobne do murkwi, a kolorystycznie trochę przypominają pćmy łagodne. Ich funkcja użytkowa jest oczywiście inna.
synorpan – instrument muzyczny.
Dziś to już wszystko o neologizmach Lema, muszę zostawić sobie coś do przyszłego roku. Jeśli nie chcecie tak długo czekać, warto poszukać informacji samodzielnie. W 2006 roku wyszedł nawet słownik neologizmów Lema; nie był jednak wznawiany i niełatwo go zdobyć.
Dziękuję Wam za wspólną wędrówkę po twórczości Lema – tegoroczny Kawerniany Tydzień Lemowski powoli dobiega końca. Jutro zapraszam Was na wieńczący go konkurs, a za rok – na kolejne obchody urodzin Mistrza.
Na koniec naszpikowany neologizmami fragment opowiadania Jak ocalał świat, otwierającego Cyberiadę:
Konstruktor Trurl sporządził raz maszynę, która umiała robić wszystko na literę n. Kiedy była gotowa, na próbę kazał jej zrobić nici, potem nanizać je na naparstki, które też zrobiła, następnie wrzucić wszystkie do sporządzonej nory, otoczonej natryskami, nastawniami i naparami. Wykonała polecenie co do joty, ale ponieważ nie był jeszcze pewny jej działania, kolejno musiała zrobić nimby, nausznice, neutrony, nurty, nosy, nimfy i natrium. Tego ostatniego nie umiała, i Trurl, bardzo zmartwiony, kazał się jej tłumaczyć.
- Nie wiem, co to jest – wyjaśniła. – Nie słyszałam o czymś takim.
- Jak to? Ależ to sód. Taki metal, pierwiastek…
- Jeżeli nazywa się sód, jest na s, a ja umiem robić tylko na n.
- Ale po łacinie nazywa się natrium.
- Mój kochany – rzekła maszyna – gdybym mogła robić wszystko na n we wszelkich możliwych językach, byłabym Maszyną Która Może Wszystko Na Cały Alfabet, bo dowolna rzecz, w jakimś tam obcym języku na pewno nazywa się na n. Nie ma tak dobrze. Nie mogę robić więcej, niż to wymyśliłeś. Sodu nie będzie.
- Dobrze – zgodził się Trurl i kazał jej zrobić niebo. Zrobiła zaraz jedno, niewielkie, ale zupełnie niebieskie. Zaprosił wtedy do siebie konstruktora Klapaucjusza, przedstawił go maszynie i tak długo wychwalał jej nadzwyczajne zdolności, aż ów rozgniewał się skrycie i poprosił, aby i jemu wolno było coś jej rozkazać.
- Proszę bardzo – rzekł Trurl – ale to musi być na n.
- Na n? – rzekł Klapaucjusz. – Dobrze. Niech zrobi naukę.
Maszyna zawarczała i po chwili plac przed domostwem Trurla wypełnił się tłumem naukowców. Wodzili się za łby, pisali w grubych księgach, inni porywali te księgi i darli je na strzępy, w dali widać było płonące stosy, na których skwierczeli męczennicy nauki, tu i ówdzie coś hukało, powstawały jakieś dziwne dymy w kształcie grzybów, cały tłum gadał równocześnie, tak że słowa nie można byłe zrozumieć, od czasu do czasu układając memoriały, apele i inne dokumenty, w odosobnieniu zaś, pod nogami wrzeszczących, siedziało kilku samotnych starców i bez przerwy maczkiem pisało na kawałkach podartego papieru.
- No co, może złe?! – zawołał z dumą Trurl. – Wykapana nauka, sam przyznasz!
Ale Klapaucjusz nie był zadowolony.
- Co, ten tłum to ma być nauka? Nauka to coś całkiem innego!
- Więc proszę, powiedz co, a maszyna zaraz to zrobi! – obruszył się Trurl. Ale Klapaucjusz nie wiedział, co powiedzieć, więc oświadczył, że postawi maszynie jeszcze dwa inne zadania, a jeśli je ona rozwiąże, uzna, że jest taka, jak ma być. Trurl przystał na to i Klapaucjusz rozkazał, aby zrobiła nice.
- Nice! – wykrzyknął Trurl. – Słyszał kto coś takiego, co to są nice?!
- Ależ jak to, druga strona wszystkiego – odparł Klapaucjusz spokojnie. – Nicować, przewracać na podszewkę, nie słyszałeś o tym? No no, nie udawaj! Hej, maszyno, bierz się do roboty!
Maszyna jednak działała już od dobrej chwili. Zrobiła najpierw antyprotony, potem antyelektrony, antyneutrina, antyneutrony, i tak długo pracowała, nie ustając, aż natworzyła bez liku antymaterii, z której zaczął się z wolna, podobny do dziwnie błyszczącej chmury w niebie, formować anty świat.
- Hm – rzekł bardzo niezadowolony Klapaucjusz – to mają być nice? Powiedzmy, że tak… Dajmy na to, dla świętego spokoju… Ale oto trzeci rozkaz: Maszyno! Masz zrobić Nic!
Maszyna przez dłuższy czas w ogóle się nie ruszała. Klapaucjusz jął zacierać z zadowolenia ręce, Trurl zaś rzekł:
- O co ci chodzi? Kazałeś jej nic nie robić, więc nic nie robi!
- Nieprawda. Kazałem jej zrobić Nic, a to co innego.
- Też coś! Zrobić Nic a nie zrobić nic – znaczy jedno i to samo.
- Skądże! Miała zrobić Nic, a tymczasem nie zrobiła nic, więc wygrałem. Nic bowiem, mój ty przemądrzały kolego, to nie takie sobie zwyczajne nic, produkt lenistwa i niedziałania, lecz czynna i aktywna Nicość, to jest doskonały, jedyny, wszechobecny i najwyższy Niebyt we własnej nieobecnej osobie!!
- Zawracasz głowę maszynie! – krzyknął Trurl, lecz naraz rozległ się jej spiżowy głos:
- Przestańcie się kłócić w takiej chwili! Wiem, co to Niebyt, Nicość, czyli Nic, ponieważ te rzeczy należą do klucza litery n, jako Nieistnienie. Lepiej po raz ostatni przyjrzyjcie się światu, bo wnet go nie będzie…
Słowa zamarły na ustach rozjuszonym konstruktorom. Maszyna w samej rzeczy robiła Nic, a to w ten sposób, że kolejno usuwała ze świata rozmaite rzeczy, które przestawały istnieć, jakby ich w ogóle nigdy nie było. Usunęła już natągwie, nupajki, nurkownice, nędzioły, nałuszki, niedostópki i nędasy. Chwilami wydawało się, że zamiast redukować, zmniejszać, wyrzucać, usuwać, unicestwiać i odejmować – powiększa i dodaje, ponieważ zlikwidowała po kolei niesmak, niepospolitość, niewiarę, niedosyt, nienasycenie i niemoc. Lecz potem znowu zaczęło się robić wokół patrzących rzadziej.
- Ojej! – rzekł Trurl. – Żeby coś z tego złego tylko nie wynikło…
- E, co tam! – rzekł Klapaucjusz. – Przecież widzisz, że ona nie robi wcale Nicości Generalnej, a jedynie Nieobecność wszystkich rzeczy na n, nic się nie stanie, bo też ta twoja maszyna całkiem do niczego!
- Tak ci się tylko wydaje – odparła maszyna. – Zaczęłam, istotnie, od wszystkiego, co na n, bo było mi to bardziej familiarne, ale co innego jest zrobić jakąś rzecz, a co innego usunąć ją. Usuwać mogę wszystko, z tej prostej przyczyny, że umiem robić wszyściuteńko, ale to wszyściuteńko na n, a więc Niebyt jest dla mnie fraszką. Zaraz was nie będzie ani niczego, więc proszę cię, Klapaucjuszu, abyś powiedział jeszcze prędko, że jestem prawdziwie uniwersalna i wykonuję rozkazy jak się należy, bo będzie za późno.
- Ależ to… – zaczął przestraszony Klapaucjusz i w tej chwili zauważył, że istotnie już nie tylko na n nikną różne rzeczy: przestały ich bowiem otaczać kambuzele, ściśnięta, wytrzopki, gryzmaki, rymundy, trzepce i pćmy.
- Stój! Stój! Cofam to, co powiedziałem! Przestań! Nie rób Niebytu!! – wrzeszczał na całe gardło Klapaucjusz, ale zanim maszyna się zatrzymała, znikły jeszcze graszaki, plukwy, filidrony i zamry. Wtedy dopiero maszyna znieruchomiała. Świat wyglądał wręcz przeraźliwie. Zwłaszcza ucierpiało niebo: widać było na nim ledwo pojedyncze punkciki gwiazd; ani śladu prześlicznych gryzmaków i gwajdolnic, które tak dotąd upiększały nieboskłon!
- Wielkie nieba! – zakrzyknął Klapaucjusz. – A gdzież są kambuzele? Gdzie moje murkwie ulubione? Gdzie pćmy łagodne?!
- Nie ma ich i nigdy już nie będzie – odparła spokojnie maszyna. – Wykonałam, a raczej zaczęłam wykonywać to tylko, coś mi kazał…
- Kazałem ci zrobić Nicość, a ty… ty…
- Klapaucjuszu, albo jesteś głupcem, albo głupca udajesz – rzekła maszyna. – Gdybym zrobiła Nicość naraz, za jednym zamachem, przestałoby istnieć wszystko, więc nie tylko Trurl i niebo, i Kosmos, i ty, ale nawet ja. Więc kto właściwie i komu mógłby wtedy powiedzieć, że rozkaz został wykonany i że jestem sprawną maszyną? A gdyby nikt tego nikomu nie powiedział, w jaki sposób ja, której by także już nie było, mogłabym otrzymać należną mi satysfakcję?
- Niech ci będzie, nie mówmy już o tym – rzekł Klapaucjusz. – Już niczego od ciebie nie chcę, śliczna maszyno, tylko proszę, zrób murkwie, bo bez nich życie mi niemiłe…
- Nie umiem tego, ponieważ są na m – rzekła maszyna. – Owszem, mogę na powrót zrobić niesmak, nienasycenie, niewiedzę, nienawiść, niemoc, nietrwałość, niepokój i niewiarę, ale na inne litery proszę się po mnie niczego nie spodziewać.
- Ale ja chcę, żeby były murkwie! – ryknął Klapaucjusz.
- Murkwi nie będzie – rzekła maszyna. – Popatrz, proszę, na świat, jaki jest cały pełen olbrzymich czarnych dziur, pełen Nicości, która wypełnia bezdenne otchłanie między gwiazdami, jak wszystko dookoła stało się nią podszyte, jak czyha nad każdym skrawkiem istnienia. To twoje dzieło, mój zawistniku! Nie sądzę, żeby następne pokolenia miały cię za to błogosławić…
- Może się nie dowiedzą… Może nie zauważą… – wyjąkał pobladły Klapaucjusz, patrząc z niewiarą w pustkę czarnego nieba i nie śmiąc nawet w oczy spojrzeć swemu koledze. Pozostawiwszy go obok maszyny, która umiała wszystko na n, wrócił chyłkiem do domu – świat zaś po dziś dzień pozostał już cały podziurawiony Nicością – tak jak go w toku nakazanej likwidacji zatrzymał Klapaucjusz. A ponieważ nie udało się zbudować maszyny na żadną inną literę, trzeba się obawiać, że nie będzie już nigdy takich wspaniałych zjawisk jak pćmy i murkwie – po wieki wieków.
źródło cytatu: www.polonica.ru
Autorką tekstu jest Magdalena Goetz